Zawsze będziesz Polakiem

Opublikowano: 03.09.2009 | Kategorie: Historia

Liczba wyświetleń: 723

– W 1940 roku całą moją rodzinę wywieziono na Syberię. Byłem w Rosji tylko dwa lata, oni pięć. Rosja mogła wykończyć każdego: głód, 50 stopni mrozu, ciężka praca. Zaciągnięcie się do wojska było okazją, żeby wyrwać się z piekła.

– Przed komisją dodałem sobie rok, bo bałem się, że mnie nie wezmą wojska. Dwa, trzy miesiące byliśmy w Rosji, a później wzięto nas do Iranu. Przez Iran do Iraku, gdzie przechodziliśmy przeszkolenie wojskowe, a później do Palestyny. Do Włoch przyjechaliśmy na koniec 1943 roku. W kwietniu 1944 roku powiedziano nam, że idziemy zmieniać Anglików pod Monte Cassino. Załadowaliśmy cały sprzęt na muły, a sami tylko z bronią osobistą, zostaliśmy podwiezieni pod podnóże góry. Dojechaliśmy na miejsce i czekamy. Artyleria niemiecka strzela, cały czas jesteśmy pod obserwacją. Dowódca transportu nie mógł już dłużej czekać, powoli zaczynało świtać. Musieliśmy wracać. Okazało się, że nasze muły zostały rozbite, cały sprzęt zaginął. Na drugi dzień pożyczyliśmy koce oraz płaszcze i z powrotem poszliśmy piechotą zmienić Anglików. Około trzech tygodni tam spędziliśmy – wspomina pan Aleksander Rosiak.

„593”

– Większość żołnierzy spodziewała się pójścia na Monte Cassino. Ogromna i stroma góra. I Niemcy w tych skałach, okopani. Nic nie można było im zrobić. Jak ofensywa ruszyła, to przeszło 2000 pocisków w nią waliło. Góra płonęła – opowiada pan Aleksander. – Poszliśmy na natarcie w pierwszej fazie. Ostrzał potężny, a dowódca drużyny plutonowej krzyczy: do ataku! I lecimy. Miałem pięcioro ludzi – do obsługi karabinu maszynowego – jak pocisk wystrzelił, porozrzucało nas wszędzie. Taśmowy wywrócił się na mnie z krzykiem, drugi kolega jęczy. Pytam się go: co ci jest? A on: Nie wiem. Moja noga zaczyna szwankować. Patrzę na tego, dlaczego krzyczy, rozrywam jego koszulę – trzy pasy na plecach. Celowniczy pobiegł dalej, został ciężko ranny i wpadł w ręce Niemców. Kolega z karabinem maszynowym tak samo. Leżał ranny przez trzy dni, aż Niemcy go zabrali. Szczęśliwie udało mu się uciec i wrócić z powrotem na front. W czasie natarcia tylko jeden z obsługi karabinu został cały. To był nasz koniec. Pod samą górą już byliśmy, wzgórze „593”. Musiałem jednak wycofać się na punkt opatrunkowy. Pamiętam, pułkownik Peszek, który miał miejsce obserwacyjne przy domku lekarza, powiedział do mnie „No, co ci jest synu? Idź, idź niech cię opatrzą”. I jakoś wyszedłem z tego. Wszyscy wrócili z powrotem na front, tylko jeden z naszych kolegów dopiero po wojnie przyjechał z Niemiec. Zaraz po ataku, wspomnienia wstrząsały człowiekiem, później, w czasie dalszych walk, nie było już czasu o tym myśleć – wspomina pan Aleksander.

20 I PÓŁ

– Monte Cassino to była jedna z największych walk na froncie. 924 zabitych, przeszło trzy tysiące rannych. Było dużo więcej takich „złych” miejsc jak Monte Cassino. W zimie, w Apeninach, nie było łatwo. Śnieg, mokro, zimno. Ale człowiek miał obowiązek i musiał go wypełnić. Najgorsza obawa, największy strach to był o to, żeby nie zostać kaleką – opowiada pan Aleksander. – W drużynie, do której należałem byli przeważnie młodzi ludzie, nie golili się nawet. Jak byłem w szpitalu, pielęgniarka spytałam się mnie, ile mam lat. Nie mogłem sobie przypomnieć, wiedziałem tylko, w którym roku byłem urodzony. Podałem jej datę. Ona na to „Mój Boże, 20 i pół roku”. A przecież byli nawet młodsi – wspomina pan Aleksander. – Nie zapomnę, jak pewnego dnia, w trakcie ćwiczeń w Iraku, dostałem rozkaz zaintonowania piosenki woskowej. Porucznik krzyknął do mnie: „Rosiak, zaczynaj!”. Niestety zupełnie nie trafiłem w tonację i cała kompania zaczęła fałszować. Paskudnie to wygląda, jak cała kompania śpiewa na złą nutę. Porucznik krzyknął: „Przestać śpiewać”, a do mnie „Rosiak, znowu zaczynaj”. Ja niestety to samo. Porucznik zezłościł się i zaczął mnie gonić dookoła maszerującej kompanii – smiej się pan Aleksander. – Nie było tak źle na froncie. Wszystko było jasne: mówili nam, kiedy spać, co jeść. Dyscypliny wielkiej nie było (śmiech), ale każdy swoje obowiązki wypełniał. I nigdzie takiego koleżeństwa nie spotkałem, jak w wojsku, na froncie. Każdy by oddał wszystko za drugiego. To była prawdziwa przyjaźń.

KIERUNEK NIEZNANE

– Po zakończeniu wojny wiedzieliśmy, że dla nas powrotu do Polski nie ma. Po konferencji w Jałcie, los Polski został przesądzony. Nikt nie wiedział, co się stanie. Do 1947 roku zostaliśmy we Włoszech, musieliśmy pilnować magazynów. Nie wiedzieli, co z nami zrobić. Dopiero ostatnim transportem przyjechałem do Anglii – mówi pan Aleksander. – Wszyscy mieliśmy zamiar wrócić do Polski. Ale tak nie wyszło. Oczywiście, niektórzy próbowali. Ale nawet w Polsce się nie zatrzymali, zostali wywiezieni do Rosji. A przecież to byli żołnierze, którzy walczyli o Polskę! Polskie obywatelstwo również nam odebrali. Jak przyjechaliśmy do Anglii, od razu mogliśmy otrzymać obywatelstwo angielskie. Niewielu przyjęło. Później, jak człowiek nigdzie nie mógł wyjechać, nie miał wyboru, musiał się zgodzić – opowiada pan Aleksander. Ojczyznę ma się tylko jedną? – Chyba że tak! Obojętnie, jakie obywatelstwo masz, zawsze będziesz Polakiem.

Autor: Paulina Gotfryd
Źródło: eLondyn

NOTA BIOGRAFICZNA

Aleksander Rosiak, urodzony 30 września 1923 roku na Kresach Wschodnich. Żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich, 3 Batalionu Ciężkich Karabinów Maszynowych. Odznaczony m. in. Krzyżem Walecznych i Krzyżem Monte Cassino. W Anglii od 1947 roku.


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. przekot 03.09.2009 12:04

    Warto by dodać, iż w czasie gdy Polacy odpoczywali po zdobyciu Monte Cassino – Amerykanie dzielnie wywieźli jedyne wówczas na świecie laboratorium krzemu, do którego dostępu broniło właśnie to wzgórze…
    My daliśmy krew, Amerykanie wzięli w zamian za to krzem…
    Do dziś chyba działa ta sama zasada, tylko zmienia się surowiec…

  2. Anu 03.09.2009 22:01

    i co warto było? wojna i tak by się skończyła obojętna na to czy Polacy służyli by jako mięso armatnie czy nie.

  3. Raptor 03.09.2009 22:32

    Wtedy prosty człowiek tego nie wiedział i robił co mu serce podpowiadało. Władcy żerują na naiwności głównie.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.