Liczba wyświetleń: 1006
Seria rewelacji wywołuje we Francji osłupienie… Wynika z nich, że politycy obcowali nieustannie – i pozostawali w zażyłych stosunkach – z ludźmi interesu. Ci ostatni finansowali partie tych pierwszych – i ich kampanie wyborcze. W zamian zmniejszano im wydatnie stopę podatkową. Jeszcze bardziej zdumiewające jest to, że – jak się okazuje – na obniżce opodatkowania najwyższych dochodów (około 100 mld euro w ciągu 10 lat) przede wszystkim skorzystały… (kto by pomyślał!) najwyższe dochody, które od 2006 r. chroni specjalnie wymyślona w tym celu „tarcza”. Wreszcie kolejna rewelacja – w trosce o to, aby na własnej skórze doświadczyć udręk nowego obyczaju, rządzący w większej niż dawniej liczbie przestawiają się po zakończeniu urzędowania na działalność w biznesie (a nie na przykład w związkach zawodowych), podobnie jak ich rodziny, które nawet nie czekają, aż oni przestaną urzędować.
Tak więc, „afera Bettencourt” ujawniła wreszcie coś, co… już było jawne [1]. Czyżby w kwietniu br. dziennikarze śledczy, a wraz z nimi zawodowi moraliści, ucinali drzemkę, gdy żona byłego prezydenta, Bernadette Chirac, wchodziła do rady nadzorczej LVHM – luksusowego koncernu, który należy do Bernarda Arnault, posiadacza jednej z największych fortun we Francji? W tym samym czasie Florence Woerth, żona ministra pracy, solidarności i sfery budżetowej, obejmowała stanowisko administratorki w koncernie Hermès. Wcześniej – co też nie wywołało najmniejszego poruszenia – zajmowała się finansami Liliane Bettencourt, posiadaczki drugiej co do wielkości fortuny we Francji. Éric Woerth zareagował mówiąc: „Jestem między innymi ministrem równouprawnienia mężczyzn i kobiet i popełniłbym błąd, gdybym chciał przeszkodzić swojej żonie w karierze (…) równoległej do mojej” [2]. Doprawdy, nikt nie podejrzewałby go o to, ale sęk w tym, że nikogo nie zaalarmowała ta „równoległość” dróg administratorki wielkiej fortuny troszczącej się o jej „optymalizację podatkową” na Seszelach i ministra szykującego się właśnie do obcięcia ubogim emerytur. To wszystko działo się przed wybuchem „afery Bettencourt”. Stosunki między pieniądzem i władzą wyglądały wówczas dokładnie tak samo, jak obecnie. Tylko że wtedy wszystko się układało…
Nie lekceważmy więc pedagogicznych zalet obecnego „skandalu”. Oto młody i ambitny sekretarz stanu do spraw zatrudnienia wykorzystuje urzędową podróż do Londynu, aby błagać administratorów funduszów spekulacyjnych w City o sfinansowanie jego grupki politycznej pod nazwą Nowy Tlen. Oto – jak widać, tarcza działa! – opodatkowanie fortuny pani Bettencourt wynosiło rocznie od 1 do 6% [3]. Oto pewna gwiazda dziennikarstwa, przeprowadzając wywiad z właścicielką L’Oréal, wyznaje: „Znamy się, ponieważ bywałam z nią i jej mężem na kolacjach u wspólnych przyjaciół. Zdarzało się nam również spotykać na wystawach.”
Aby jednak ta rozgałęziona afera stała się dla nowej oligarchii francuskiej czymś w rodzaju afery naszyjnikowej królowej Marii Antoniny, co najmniej musiałaby doprowadzić do zerwania powiązań władzy publicznej z sektorem prywatnym, a także, przy okazji, do „zrobienia porządku” z dziennikarzami, którzy żyją w komitywie z finansjerą. Natomiast cała ta wrzawa na nic się nie zda, jeśli nadzieje na oczyszczenie atmosfery przypominającej zmierzch i upadek cesarstwa spowodują, że do Pałacu Elizejskiego wprowadzi się brat syjamski Nicolasa Sarkozy’ego. Na przykład obecny dyrektor generalny Międzynarodowego Funduszu Walutowego [4]. Wiadomo, jak hucznie posiadacze wielkich fortun obchodziliby zwycięstwo tego biznesowego socjalisty.
I wszystko zaczęłoby się od nowa.
Autor: Serge Halimi
Tłumaczenie: Zbigniew M. Kowalewski
Źródło: Le Monde diplomatique
PRZYPISY
[1] Patrz S. Halimi, „Państwo skorumpowane przez kapitał finansowy”, Le Monde diplomatique – edycja polska, lipiec 2010 r.
[2] Depesza AFP, 21 kwietnia 2010 r.
[3] Th. Piketty, „Liliane Bettencourt paie-t-elle des impôts?”, Libération, 13 lipca 2010 r.
[4] Patrz O. Toscer, „A gauche, mais proche des milieux d’affaires”, Le Monde diplomatique, grudzień 2003 r.