Dlaczego polscy lekarze boją się uśmierzać ból u chorych na raka?

Opublikowano: 29.06.2019 | Kategorie: Publicystyka, Zdrowie

Liczba wyświetleń: 583

Chorzy na raka mieszkańcy Niemiec dostają jedenaście razy więcej silnych leków przeciwbólowych, niż Polacy. Nawet w Czechach sytuacja jest dużo lepsza. A przy tym Polska bije rekordy zachorowalności na raka płuc. Chorych wciąż przybywa, a pomoc paliatywna nie zawsze przychodzi szybko.

Takie niepocieszające dla Polski dane opublikowali autorzy raportu „Atlas od Palliative Care in Europe 2019”, przygotowanego z inicjatywy organizacji European Association od Palliative Care. W Niemczech spożycie opioidów na osobę, w przeliczeniu na ekwiwalent morfiny, równe jest 403,2 mg, podczas gdy w Polsce dane spożycie w praktyce onkologicznej wynosi 36,6 mg, co pokazuje, że jest jedenaście razy mniejsze.

Nie tak krytyczna okazała się sytuacja w sąsiednich Czechach – 109,1 mg, za to jeszcze bardziej dramatycznie niż w Polsce mają się sprawy w Rumunii, gdzie chory pacjent otrzymuje zaledwie 23,5 mg opioidów.

Z raportu wynika, że w Polsce w porównaniu z Niemcami chorzy na raka dostają 3 razy mniej morfiny, 13 razy mniej fentanylu, 6 razy mniej oksykodonu. A wśród środków stosowanych w charakterze silnych leków przeciwbólowych brakuje hydromorfonu, który w wielu przypadkach wykazał się większym bezpieczeństwem niż inne preparaty.

Ponadto zgodnie z decyzją Ministerstwa Zdrowia od 1 lipca z powodu nierozstrzygniętej kwestii refundacji leków stosowanych w leczeniu przerzutowego raka jelita grubego zostaną wycofane cetuksymab i bewacyzumab. Są to leki stosowane w pierwszej, drugiej i trzeciej linii leczenia u chorych niekwalifikujących się do leczenia operacyjnego. Jak podaje GazetaWroclawska.pl, powołując się na NFZ, jeszcze w ubiegłym roku prawie 3 tys. pacjentów z taką diagnozą przeszło procedury z użyciem cetuksymabu i bewacyzumabu, co stanowi 70% wszystkich chorych na ten rodzaj raka.

Onkolodzy boją się przepisywać opioidy

Według Aleksandra Biesiady, lekarza hospicjum domowego w Krakowie, Polska ma w zasadzie dostęp do wszystkich nowoczesnych leków. Ale trzeba przejść pewną procedurę, żeby mieć pewność, że NFZ faktycznie zrefunduje pacjentowi wydatki na ten lek.

„Problem natomiast jest taki, że leki te stosowane są w zbyt małych dawkach albo lekarze w ogóle ich nie wypisują. Pacjenci wypisywani z oddziałów chirurgicznych, internistycznych, z poradni, pacjenci będący pod opieką lekarzy w ramach opieki domowej często tych leków nie dostają, albo dostają nieadekwatne dawki w stosunku do dolegliwości bólowej. I tu jest szerokie pole do działania w zakresie edukowania zarówno lekarzy, jak te leki wybierać, jak i pacjentów, aby mieli świadomość, że mogą z tych leków korzystać” – mówi w komentarzu dla Sputnik Polska Aleksander Biesiady.

Jednak sytuacja jest dość skomplikowana. Wśród lekarzy ma miejsce ewidentny lęk przed wypisywaniem leków opioidowych – uważa rozmówca Sputnik Polska. „Możliwość wypisania tych leków w Polsce wymaga tego, aby lekarz posiadał tzw. receptę Rpw, aby nie bał się tego zrobić w kontekście charakterystyki produktu leczniczego i w sposób, w jaki ten produkt jest zarejestrowany w Polsce” – wyjaśnia Aleksander Biesiady i dodaje: „Absolutnie nie będę ukrywał, że najważniejszym problemem w stosunku do tych chorych jest problem bólu”.

Jednocześnie polski specjalista nie jest skłonny winić za powstałą sytuację polskich lekarzy obawiających się o swoją karierę. „Pacjent onkologiczny, nowotworowy jest pod opieką kilku lekarzy: chirurga, onkologa, specjalisty radioterapii. Do tego dochodzi lekarz rodzinny, anestezjolog. Na kim spoczywa odpowiedzialność za leczenie tego pacjenta w zakresie bólu, objawów ogólnych? Odpowiedzialność się rozprasza. Wszyscy ci lekarze mają na to bardzo mało czasu, nie są w stanie poświęcić pacjentowi czasu na to, żeby omawiać z nim kwestie związane z objawami w zakresie bólu” – mówi Aleksander Biesiady.

Chorzy na raka przeciwko narkotykom?

Nierzadko silnych leków przeciwbólowych odmawiają sami pacjenci. „Wciąż uważam, że w Polsce panuje obawa przed stosowaniem leków przeciwbólowych, zwłaszcza silnych leków przeciwbólowych. Panuje mit, przekonanie, że jeżeli zdiagnozowano nowotwór lub inną bardzo ciężką chorobę, to musi boleć. I ten próg bólu, który muszą wytrzymywać pacjenci, on jest ustawiony dość wysoko w Polsce. Leczenie przeciwbólowe to według nich jakaś chemia, narkotyki, niebezpieczne balansowanie na cienkiej granicy. Pacjenci tego nie akceptują. I to niestety zdarza się często. Warto leczyć ból, bo ból pogarsza życie” – wyjaśnia Aleksander Biesiady.

W kontekście zachorowalności na raka płuc, która bije w Polsce rekordy, tego rodzaju informacja nie napawa optymizmem.

Co roku ten typ raka jest diagnozowany u 23 tys. Polaków, tylu samo przegrywa z nim walkę. Na dany moment to podstawowa przyczyna zgonów w wyniku chorób nowotworowych w kraju (co roku rak zabija około 110 tys. Polaków. 100 tys. z nich umiera w rezultacie nowotworów złośliwych).

Według prognoz NIK sytuacja pogorszy się w nieodległym 2025 roku, kiedy wzrost zachorowalności na raka każdego typu wyniesie w Polsce ponad 25%, a nowotwory staną się główną przyczyną śmiertelności w kraju, wypierając z pierwszego miejsca choroby krążeniowe.

Hospicjów wiele, ale na pomoc i tak trzeba czekać

Misję ulżenia cierpieniom chorych na raka prowadzą hospicja, których w Polsce jest kilkaset, funkcjonują ponadto służby patronażowe niosące pomoc dorosłym i dzieciom. „Ja osobiście uważam, że z opieką paliatywną w Polsce nie jest źle. Jeżeli popatrzy się na warunki europejskie i porówna je z poziomem opieki, hospicjów domowych, opieki stacjonarnej, to jest zupełnie nie najgorzej” – uważa Aleksander Biesiady, według którego polski ruch hospicyjny jest jednym z czołowych i pionierskich w Europie. Ale problemy nadal pozostają. W dużych ośrodkach onkologicznych, mających oddziały medycyny paliatywnej, pacjenci mają więcej szans na nowoczesne, silne leki.

„Faktycznie jest tak, im większy ośrodek, tym łatwiej. Daleko na obrzeżach są powiaty w Polsce, gdzie dostęp do lekarzy medycyny paliatywnej jest trudniejszy. Ale to nie problem tylko i wyłącznie medycyny paliatywnej. To jest w ogóle problem medycyny w Polsce. Im dalej na prowincję, im dalej od dużego ośrodka miejskiego, tym gorzej z dostępem do nawet najbardziej podstawowych świadczeń opieki zdrowotnej. Jeśli chodzi o wykonanie zdjęcia rentgenowskiego z opisem, czy USG, trzeba dojechać kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego dużego ośrodka. Z tym jest krucho” – mówi Aleksander Biesiady.

I mimo wszystko podstawowy jego zdaniem problem to długi termin oczekiwania, z jakim zderzają się chorzy na raka. „Narodowy Fundusz Zdrowia bardzo ogranicza te świadczenia pacjentom i każe pacjentom umierającym czekać w kolejce na przyjęcie do hospicjum stacjonarnego lub domowego, czy na przykład na oddział medycyny paliatywnej. Z takimi dylematami musimy się mierzyć na co dzień, co moim zdaniem w stosunku do umierających pacjentów, pacjentów w terminalnym stanie, wymagających kompleksowej opieki jest po prostu niedopuszczalnie i nieetycznie. Podstawowym problemem, którzy trzeba rozwiązać, jest dostępność do świadczeń w zakresie opieki paliatywnej, nieograniczanie ich przez Narodowy Fundusz Zdrowia” – zaznacza rozmówca „Sputnik Polska”.

Jednocześnie obszar medycyny paliatywnej będzie się rozwijać w dalszym ciągu. „Specjalistów z zakresu medycyny paliatywnej bardzo brakuje w Polsce i myślę, że byłoby wskazane, aby było ich więcej. Moim zdaniem, zainteresowanie ze strony młodych lekarzy jest. Ja sam jestem wielokrotnie pytany przez kolegi i koleżanki, jak można rozpocząć pracę w hospicjum domowym i jak ta praca mogłaby być wykonywana, jak to można pogodzić z innymi obowiązkami zawodowymi. To jest specjalizacja trochę dla dojrzałych lekarzy, którzy już dowiedzieli się, jak działa system opieki zdrowotnej w Polsce i widzą problemy tych pacjentów” – reasumuje Aleksander Biesiady.

Autorstwo: Anna Sanina
Zdjęcie: Stanfordedtech (CC BY-NC-ND 2.0)
Źródło: pl.SputnikNews.com


TAGI: , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

2 komentarze

  1. rici 29.06.2019 23:26

    Opowiem wam moja historie z rakiem. W sumie mialem 3 razy diagnozowanego raka.Pierwszy to byl rak krtani.W krtani urosl mi taki dzyngiel dlugosci okolo 3 cm i gruposci okolo 0.5 cm., jak oddychalem to raz mi wychodzil z gardla , drugi raz sie chowal przy wciaganiu powietrza. Ja nie mieszkam w Polsce, ale gdy przyjechalem do Polski to znajomi mnie namowili bym poszedl do takiego bardzo dobrego laryngologa, no i poszedlem. To bylo 11 lat temu. Ten lekarz z tytulem doktora laryngologi, zdiagnozowal mi raka krtani, i zebym to jak najszypciel operowal , podal mi adres kliniki do ktorej sie mialem zglosic, i lekarza ktory mial mnie operowac. Terminy oczekiwania na operacje w tym czasie to bylo okolo 3 miesiace. ustalilem termin i pojechalem do domu. Wrocilem po 3 miesiacach na operacje , lecz lekarz stwierdzi ze mam grzybice gardla, wiec nie moga mnie operowac, ustalilem nastepny termin za 3 miesiace, i znow sie zglosilem , i znow tym razem z powodu anginy nie mogli mnie operowac, i nastepny termin za 3 miesiece, i dwa dni przed operacja znowu angina. W sumie juz zrezygnowalen z operacji, a i tak nie bylem zbyt pozytywnie do niej nastawiony, z tego powodu ze najprawdopodobnie wycieli by mi rowniez struny glosowe.W zwiazku z tym ze mam POChP 4 stopien , dosyc czesto trafiam do szpitala. Dwa lata po tej diagnozie zostalem odwieziony to kliniki uniwersyteckiej w miejscu mojego zamieszkania, bylem juz w stanie smierci klinicznej. Przelezalem okolo dwa tygodnie na intensywnej, i przeniesli mnie na normalny oddzial, lecz stwierdzili ze tyn dinks przeszkadza mi w oddychaniu i trzeba go usunac. Wiec wyslali mnie na sasiednia klinike laryngologiczna. Mialem ze soba te diagnoze z Polski, miejscowy laryngolog poogladam nie i ta diagnoze, i zaczal sie smiac, i stwierdzil. ze to zaden rak jak pisze po lacinie na diagnozie, tylko zwykly tluszczak. 10 minut i mialem go usunietego.
    Drugi raz mialem diagnozowanego raka, gdy 6 lat temu pojechalem do Polski i wyladowalem w szpitalu, tam najpierw stwierdzono ze mam ropniaka na prawym plucu, dosyc duzego 17 cm. dlugi wysoki na 6 i 5 szeroki. W zwiazku z tym ze leczenie antybiotykowe nie przynosilo zadnej poprawy, to po poltora miesiacu przeniesiono mnie na do kliniki chirurgii klatki piersiowej, by operacyjnie go usunac. Tam przez trzy tygodnie zrobiono mi o wiele wiecej badan i stwierdzono, ze oprucz ropniaka w prawym plucu mam jesze dwa guzy nowotworowe w lewy. W zwiazku z tym ze guzy te znajdowaly sie na peryferiach pluc, nie mozna bylo zastosowac bronchoskopi do pobrania probek do biopsji. Zostawal tylko operacja, tylko lekarze mieli dylemat ktore pluco pierwsze. A i tak wszystko roztrzygnal anesteziolog, ktory stwierdzil , ze operacja sie moze i uda, lecz po operacji nie dam rady sie obudzic. Chcieli mi dac skierowanie na oddzial paliatyvny, po wypisaniu z kliniki, ale zdecydowalem ze weracam do siebie do domu.
    Nie musze mowic ze moj stan byl katastrofalny, opucz pluc mialem zniszczone nerki,watrobe,zoladek,woreczek zolciowy, i taka ostoperoze ze zmniejszylem sie o 15 cm. Taki jeden kolega lekarz powiedzial mi ze to wszystko jest przez lekarstwa ktore biore. Po powrocie do domu zaczalem stopniowo redukowac lekarstwa, i przechodzic na naturalne metody leczenia, ziola reiki masarze itp. Trwalo to prawie rok gdy odrzucilem praktycznie wszystkie lakarstwa zostalo mi tylko kilka wziewnych , takich jak Berotec,Miflonide, czy Foradil. Gdy lezalem w szpitalu, zona przyjechala do mnie i poprosilem ja zeby kupila mi olejek z dzikiego oregano, i zaczalem to miedzy innymi stosowac.
    Po okolo roku dostalem takiego kaszlu ze przez miesiac wypluwalem dziennie do pol litra flegmy z ropa i krwia. Pozniej jak poszedlem do lekarza stwierdzono, ze ropniak zniknal, zniknely tez guzy rakowe.
    W ubieglym roku, w pazdzierniku trafilem znowu do szpitala, u mnie nawet glupie przeziebienie moze doprowadzic do katastrofy. Tam po badania stwierdzono ze mam znowu guzy rakowe na plucach , i to wdodatku zlosliwe. Ta pani prof. ktora prowadzi mnie na klinice uniwersyteckiej stwierdzila ze to musi byc nytychmiast operowane, troche sie zastanawialem, czy to nie wtych samych miejscach co poprzednio. Mialem CD z wynikami badan w Polsce sprzed 6 lat , ale okazalo sie ze to w innych miejscach. Wiec zdecydowalem sie na operacje. Niecaly miesiac po wyjsciu z kliniki przeprowadzono operacje, usuwajac czesci plata dolnego i gornego lewego pluca. Na drugi dzien lekarz ktory przeprowadzal operacjie przyszedl do mnie na intesywna i powiedzial mi ze wedlug niego usuniete guzy nie byly zlosliwe, a dokladne wyniki poznam gdy przyjdzie odpowiedz z biopsji. Po tygodniu przyszly wyniki i okazalo sie ze to byly kolonie grzybow.
    W sumie lezalem tam prawie 3 miesiace, a to z tego powodu ze co mnie wypisali do domu, to wracalem po 2-3 dniach. Najpierw intensywna , pozniej ladowalem zawsze w tym samym pokoju i na tym samym lozku. Jak zaczynalem kaszlec, a u mnie to normalne, to pluca w miejscu wyciecia sie rozszczelnialy , i powietrze wchodziulo pomiedzy pluca a klatke piersiowa, i sciskalo pluca tak ze nie moglem oddychac, i znowu drenaze i pompy wysysajace powietrze.
    Wszyscy mowia ze palenie przyczynia sie do zachorowania na raka pluc, jestem palaczem juz prawie 50 lat. Za te 3 miesiace gdy lezelam na kllinice chirurgi klatki piersiowej, przez moj pokoj przewinelo sie jeszcze 11 osob. Poza mna , palila tylko jedna osoba, ale facetowi pekly pluca, wszyscy inni mieli raka pluc. 5 osob nigdy w zyciu nie palilo, 2 osoby byly po transplantacjii pluc, przed 5 laty, tak ze nie palily juz przynajmniej 6 lat, dwie osoby rzucily palenie przed 25 laty, i jedna osoba palila okolo roku, i rzucila a bylo to 35 lat temu.

  2. qhashbba 30.06.2019 16:58

    @rici Wyniki takie, a nie inne, bo rak, to po porstu grzyb. Komorki zaczynaja gnic. I to sie leczy odpowiednia dieta. Z reszta jak wiekszosc chorob. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.