Co chronić i przed kim?

Opublikowano: 03.10.2011 | Kategorie: Gospodarka

Liczba wyświetleń: 606

Dyskusja o alternatywnym wobec neoliberalizmu projekcie społeczno-gospodarczym nie ma sensu, gdy wolnemu handlowi przeciwstawia się protekcjonizm, a na domiar złego przypisuje się rzekomo wolnohandlowy charakter wszelkiej argumentacji, która kwestionuje kluczowe znaczenie posunięć protekcjonistycznych w takim projekcie. Nie chodzi o to, aby odrzucać je z zasady, lecz o to, aby wyjaśnić sobie, co chce się chronić i przed kim.

Dyskusję tę nadokreśla kryzys, w którym pogrąża się świat. Zawężając rynki zbytu i zmuszając kraje wschodzące do ograniczania eksportu, stawia on na porządku dziennym kwestię przestawienia się gospodarki krajów Południa na zaspokajanie potrzeb wewnętrznych. W ostatniej instancji kwestię tę mogą rozwiązać tylko same te kraje, a nie żadne jednostronne posunięcia podejmowane wobec nich przez inne kraje. Z tego punktu widzenia dyskurs protekcjonistyczny przeszkadza wysuwaniu propozycji kooperacyjnych.

W krajach rozwiniętych skupianie się na protekcjonizmie jest podwójnie niebezpieczne. Minimalizuje ono społeczne przyczyny kryzysu – innymi słowy, stosunek między kapitałem a pracą – gdyż niemal wyłącznie upatruje je w „nielojalnej” konkurencji krajów wschodzących. Choć oczywiście nie jest to intencją tych, którzy lansują protekcjonizm, takie stawianie sprawy grozi, że zasili on odruchy polegające na zrzucaniu odpowiedzialności za kryzys, któremu winien jest kapitalizm, na zagranicznych kozłów ofiarnych. Przeszkody stojące na drodze do wypracowania globalnej alternatywy wobec globalizacji kapitalistycznej są realne, ale nie można obejść ich jednostronnym dyskursem protekcjonistycznym.

Debata z „neoprotekcjonistami” zasadniczo toczy się wokół tezy Jacques’a Sapira, zgodnie z którą najpierw w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Europie Zachodniej stopniowe otwarcie gospodarki i wszechogarniający wolny handel były głównym narzędziem importowanej z zewnątrz deflacji płacowej [1]. Zdaniem Sapira, deflację tę, tzn. spadek udziału płac w wartości dodanej przedsiębiorstw i w produkcie krajowym brutto, „powoduje presja, którą – czy to za pomocą produktów importowanych, czy też przy pomocy możliwości delokalizacji produkcji – wywiera wolny handel” [2].

W długiej odpowiedzi udzielonej krytykom tej tezy, Sapir nie neguje zwrotu neoliberalnego na początku lat 80., ale uściśla swoją tezę mówiąc o „nowym, bardzo znacznym załamaniu poczynając od kryzysu 1998 r., (…) w dużym stopniu spowodowanym przez przyspieszony wpływ wolnego handlu” na gospodarkę [3]. Tymczasem prezentowane przez niego fakty, które mają dowodzić słuszności tej tezy, ujawniają, jak bardzo jest ona krucha.

Sapir zaczyna swój wywód od Stanów Zjednoczonych, gdzie – jak mu się wydaje – sprawa jest jasna jak słońce. Jest rzeczą bezsporną, że międzynarodowa pozycja Stanów Zjednoczonych ulegała „spektakularnej” degradacji „od 1998 r.” Sapir wiąże to ze względną ewolucją płac i wydajności pracy. Jego zdaniem, „rozbieżność między tempem progresji wydajności pracy a tempem progresji wynagrodzeń (…) jest całkowicie zgodna z ewolucją handlu zagranicznego”. Twierdzenie to jest błędne. Już w punkcie wyjścia Sapir popełnia poważny błąd metodologiczny, który polega na tym, że za wszelką cenę chce wykazać, iż w 1998 r. nastąpiło „bardzo znaczne załamanie”, ale powołuje się na dane z lat 1998-2008, czyli, innymi słowy, nie bada tego, co działo się wcześniej. Tymczasem z łatwością mógł to uczynić, sięgając do dobrze znanych specjalistom w tej dziedzinie danych Economic Policy Institute. Obejmują one dłuższy okres (1973-2004) i z których wyraźnie wynika, że ewolucja płac oderwała się od wzrostu wydajności pracy na długo przed 1998 r. Stosunek płac do wydajności zaczął spadać od 1982 r., a dostrzeżone przez Sapira załamanie nie oznaczało zmiany tendencji, lecz wynikało z fluktuacji cyklicznej.

Jeśli chodzi o sam udział płac w produkcie krajowym brutto, to potwierdza on tę diagnozę. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Unii Europejskiej, prawdziwa zmiana tendencji nastąpiła na początku lat 1980. Porównywalne z nią załamanie poczynając od 1998 r. widać tylko przez bardzo silne szkło powiększające.

Jak widzieliśmy, zdaniem Sapira, rozbieżność między ewolucją płac a ewolucją wydajności pracy „jest całkowicie zgodna z ewolucją handlu zagranicznego”. Jak już powiedzieliśmy, degradacja płac w stosunku do wydajności pracy to bardzo regularna tendencja od 1982 r. Wcale nie uległa ona wyhamowaniu, gdy w latach 1987-1997 przywrócono saldo handlowe, ani przyspieszeniu, gdy od 1998 r. pogłębił się deficyt, a przecież tak właśnie powinno być, gdyby rzeczywiście, jak twierdzi Sapir, kompresja płac była „w dużym stopniu spowodowana przez przyspieszony wpływ wolnego handlu” na gospodarkę.

Dalsze dowody przedstawione przez Sapira są równie nieścisłe. W przypadku Europy Sapir ilustruje zjawisko „eurorozbieżności” powołując się na bardzo zróżnicowaną ewolucję bilansów płatniczych państw unijnych. Taka ewolucja to fakt, ale nie ma ona nic wspólnego z jego tezą. Gdyby Sapir chciał udowodnić, że ma, powinien wykazać, że istnieje związek między kompresją płac a deficytem handlowym, a on powołuje się na przykład Niemiec, który świadczy o czymś zupełnie przeciwnym. Spośród wszystkich państw europejskich to właśnie w Niemczech dokonała się największa kompresja płac, a jednocześnie Niemcy uzyskały rekordową nadwyżkę handlową. Nie można twierdzić jednocześnie, że w Stanach Zjednoczonych to deficyt handlowy stanowi miarę wpływu wolnego handlu na płace, a w Niemczech miarę taką stanowi nadwyżka handlowa.

W przypadku Francji, Sapir wskazuje na „nową degradację udziału płac w wartości dodanej od 2002 r.” Niestety, na wykresie, który ma o tym świadczyć, udział płac pozostaje niemal zupełnie płaski. Trudno byłoby znaleźć w tym jakąkolwiek oznakę „bardzo istotnego spadku”. Okazuje się więc, ze argumenty wysuwane przez Sapira na poparcie jego tezy nie trzymają się kupy i w żadnej mierze nie podważają krytyki „neoprotekcjonizmu”.

W swojej odpowiedzi Sapir nie obala również zarzutu, że jego propozycje są niespójne. Jako uważny czytelnik prac Sapira zwróciłem uwagę na fragment jego książki La fin de l’euro-libéralisme, w którym słusznie stwierdził, że od gospodarek, w których wydajność pracy jest bardzo niska, nie można wymagać, aby finansowały taką samą politykę socjalną i ekologiczną jak nasza i że postulowane przezeń posunięcia protekcjonistyczne „wymierzone są tylko w te gospodarki, w których warunki produkcji są bliskie znanym nam warunkom”. To znaczy w które? Sapir, odpowiadając na rzekomo „nieuczciwie” argumenty Pierre’a Khalfy, był zmuszony sprecyzować swój stosunek do krajów wschodnioeuropejskich, które niedawno dołączyły do Unii Europejskiej. „Należy obłożyć ich towary 50% taksą, która w skali historycznie praktykowanych opłat nie jest tak wygórowana, jak się wydaje.” Sapir pospieszył zaraz z wyjaśnieniem, że te dość odstraszające „sumy wyrównawcze” byłyby przedmiotem rokowań z państwami, których towary byłyby nimi obłożone. To jednak bardzo mało pocieszające wyjaśnienie. Bardzo wyraźnie widać, że Sapir postuluje posunięcia bardzo odległe od polityki harmonizacji europejskiej, a taka właśnie polityka jest nieodzowna.

Nie to jest jednak najważniejsze. Gdy zmusza się Sapira, aby sprecyzował swoje poglądy, to okazuje się, że postulowany przez niego protekcjonizm nie miałby polegać na wprowadzeniu wspólnej unijnej taryfy zewnętrznej, lecz że jest to przede wszystkim protekcjonizm wewnątrzeuropejski, wymierzony w nowe państwa członkowskie Unii Europejskiej. Z jednej strony nie odnosi się on do takich krajów wschodzących, jak Chiny, ponieważ nie dysponują one „warunkami produkcji zbliżonymi do tych, które my znamy”, a z drugiej nie odnosi się również do większości krajów rozwiniętych. Niespójność propozycji protekcjonistycznych Sapira widać jak na dłoni, bo miałyby one sens jedynie wtedy, gdyby to kraje Europy Środkowej i Wschodniej były głównymi sprawcami kompresji płac w skali europejskiej. W każdym razie, tak naprawdę są to jedyne kraje, które ma na myśli Sapir.

Przy tym w jego postulatach pobrzmiewa pewna nuta, która od pochwały protekcjonizmu prowadzi do zakwestionowania euro. Stwierdza on mianowicie, że „należy również zająć się sprawą waluty – tym, czy należy utrzymać strefę euro, czy też z niej wyjść”. Te kolejne poślizgi potwierdzają, że europrotekcjonizm ma skłonność do szybkiego rozpłynięcia się w jakże mało altruistycznym protekcjonizmie narodowym.

Autor: Michel Husson
Tłumaczenie: Zbigniew M. Kowalewski
Źródło: Le Monde diplomatique

O AUTORZE

Michel Husson – ekonomista, statystyk i ekonometryk z paryskiego Instytutu Badań Gospodarczych i Społecznych (IRES). W Polsce ukazała się jego najnowsza książka Kapitalizm bez znieczulenia (Książka i Prasa 2011).

PRZYPISY

[1] J. Sapir, „Le monde qui vient”, 25 października 2008 r.
http://www.chomage-et-monnaie.org.

[2] J. Sapir, „Powrót protekcjonizmu i święte oburzenie jego przeciwników”, Le Monde diplomatique – edycja polska, marzec 2009 r.

[3] J. Sapir, „Le long terme, le court terme et la bonne foi… Réponse à mes contradicteurs sur la question du protectionnisme”, 16 marca 2009 r.
http://gesd.free.fr/sapirbak.pdf.


TAGI: ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

16 komentarzy

  1. edek 03.10.2011 13:40

    Poziom płac tak naprawdę kształtuje się na zasadach wolnego runku. Tylko tyle i aż tyle.
    Protekcjonizm może chronić lokalną gospodarkę i taki jest i był cel tej polityki. Ale żeby był “sprawiedliwy” powinien rozsądnie chronić poszczególne gałęzie przemysłu przed nadmierną konkurencją z zewnątrz. W oparciu o deficyt handlowy z danym krajem. A właśnie większość deficytu handlowego dla Polski i Europy jest z Chinami. I to jest główny problem Polski i Europy jeśli chodzi o konkurencję.

  2. ManiekII 03.10.2011 13:45

    Można sobie zadać pytanie dlaczego produkcja w krajach wysokorozwiniętych jest nieopłacalna co w konsekwencji skutkuje jej przenoszeniem do krajów rozwijających się. Moim zdaniem znaczący wpływ na takie postępowanie ma kreacja pieniądza fiducjarnego, otóż w spółkach notowanych na giełdzie gdzie pensja menedżerów oraz akcjonariuszy uzależniona jest od wartości firmy która to w czasach bumu jest sztucznie zawyżana przez nadwyżkę pieniężną to powoduje złudne uczucie bogactwa. Niestety w tej samej spółce zwykły pracownik dostaje wynagrodzenie uzależnione od wysokości produkcji czyli jego pensja nie wzrasta tak samo jak pensje na szczeblu menedżerskim, dlatego ludzie zrzeszeni w związkach starają się siłą zmusić pracodawcę do podwyżki co pociąga za sobą wyższe koszty produkcji. Wszystko trwa do czasu w którym produkcja staje się nieopłacalna (niestety system ten szczególnie wali się w kryzysie) i wtedy właściciele spółek żeby utrzymać dochód postanawiają przenieść fabrykę do krajów które mają tanią siłę roboczą. Rządy państw żeby zatrzymać spółki we własnym kraju proponuje im pieniądze i różnego rodzaju zniżki w opodatkowaniu, ale jak to mówią ekonomiści nie ma darmowych obiadów i za wszystko zapłacą zwykli pracownicy którzy nie są niczego winni.

  3. edek 03.10.2011 23:29

    Maniek masz częściowo rację, ale… Nie zapominaj o kosztach produkcji w Chinach. Niskie koszty pracy czyli praca po 12 godzin za głodowe pensje. Po drugie niskie koszty surowców oraz opłat. Częściowo przez nieliczenie się w Chinach z ochroną środowiska. Na pewno też niskie koszty transportu, bo aglomeracje przemysłowe często tworzą nie spotykane w Europie skupiska. Sztucznie zaniżony kurs juana wobec walut innych. Co jest bardzo istotne a często pomijane w dyskusjach “ekonomistów”. Na pewno też niższe podatki. Ale żeby nie tłuc piany, na podatki składa się też ogólnie “socjal”. Czyli służba zdrowia i system emerytalny. W Chinach są to dobra na dużo niższym poziomie niż u nas. Oczywiście to też częściowo wynika z niskich płac i kursu waluty. ale tylko częściowo. Tak naprawdę w tym wyścigu szczurów (jak zauważyłeś odnośnie zachęt dla firm) wygranymi są tylko koncerny i rząd chiński. No i bankierzy udzielający pożyczek.

  4. ManiekII 04.10.2011 12:53

    edek Sprawa z Chinami jest prosta; jeżeli wyprodukujesz buty to musisz je sprzedać żeby kupić coś w zamian. Chińczycy zawdzięczają tak szybki rozwój państwu Amerykańskiemu które to w zamian za produkty z Chin sprzedawali im swoje obligacje które nie miały żadnego pokrycia w towarze czyli wytworzyli coś czego nie mieli z niczego. Przy zdrowej gospodarce (bez długu publicznego) Chińczycy nie mogli by sprzedawać w Ameryce i w Europie także ponieważ nie zaszła by wymiana.

  5. edek 04.10.2011 17:18

    Nie wydaje mi się. Ani Polska ani zachód nie potrzebował pożyczek (obligacji) by kupować towary chińskie. Oczywiście jeśli obrót handlowy nie jest zbilansowany, tzn. więcej kupujemy niż sprzedajemy do Chin to po jakimś czasie pieniędzy zabraknie. I żadne pożyczki czy czary-mary tego nie zmienią. A jedynie odwrócenie niekorzystnego bilansu handlowego. Oczywiście oszołomy rządzący naszym krajem nawet się na ten temat nie zająkną. Chyba Pawlak raz coś mówił o kupowaniu polskich towarów to został powszechnie wyśmiany…
    Dla niektórych nieświadomych. Polska od “transformacji” ma co roku deficyt handlowy na poziomie około 20mld $. Więc wypłynęło z naszego kraju jakieś 400mld $. A to tylko przez deficyt handlowy. Do tego dochodzą transfery za granicę zysków ze sprzedanych firm przez obce koncerny. Ale tego chyba nikt nie policzył.

  6. ManiekII 04.10.2011 17:32

    A czy do deficytu handlowego są wliczane inwestycje zagraniczne?

  7. edek 04.10.2011 23:29

    To całkiem różne rzeczy.

  8. ManiekII 05.10.2011 13:35

    Jeżeli zagraniczny inwestor wybuduje fabrykę w Polsce i zakupi maszyny z eksportu za np. milion dolarów to ty zanotujesz to jako deficyt handlowy w którym straciliśmy milion dolarów. I według ciebie należy nałożyć cła i akcyzy na zagraniczne maszyny, a może lepiej zakazać zagranicznych inwestycji?

  9. ManiekII 05.10.2011 13:45

    Sorki za błąd oczywiście z importu.

  10. edek 06.10.2011 11:29

    Ale jeśli ten sam inwestor zakupi półprodukty za granicą to też jest import. Po przetworzeniu (np. doszyciu do spodni guzików) ten sam produkt jest sprzedawany za granicę z wartością dodana, czasami dość znaczną, zależnie czy jest to “sprzedaż’ do firmy-matki czy do klienta “zewnętrznego” i co się lepiej kalkuluje podatkowo. Większość firm zagranicznych tak robi. Co znacznie zwiększa nasz eksport…
    A co do polityki celnej. Zawsze jest to polityka wybiórcza i elastyczna, mająca na celu rozwój gospodarki. Jeśli jest ochrona celna, to firma chcąca wejść na lokalny rynek będzie rozważać wybudowanie fabryki w danym kraju. Bez ceł nie musi tego robić. Jedynym ograniczeniem są wówczas koszty transportu. Które i tak zazwyczaj można zminimalizować wrzucając w podatki.

  11. edek 06.10.2011 11:37

    Dodam jeszcze, że w opisanym przykładzie firmy zagranicznej korzystającej z ulg podatkowych w strefach nasz kraj NIC z takiego eksportu nie zyskuje, firma przecież nie płaci podatków. Jedyny plus (na pewno ważny) to miejsca pracy. I pewnie po wygaśnięciu ulg podatkowych firma zawinie się do innego kraju z ulgami. Już część “pionierskich” firm po zakończeniu dziesięciu lat okresu ulgi wyniosło się z Polski.

  12. ManiekII 06.10.2011 14:52

    Mamy dwa państwa a i b w państwie a wprowadzamy cła na półprodukty w państwie b wymiana przebiega bez żadnych barier. Przyjmując że w obu państwach płaca i podatki są na takim samym poziomie z półproduktów po przetworzeniu otrzymujemy gotowy produkt gdzie w państwie a będzie droższy o cło wprowadzone na półprodukt. Żeby być konkurencyjnym cenowo państwo a będzie musiało albo obniżyć podatki albo obniżyć pensję lub zadowolić się sprzedażą wyłącznie na rynku krajowym wprowadzając jednocześnie cła na gotowy produkt z państwa b które może swobodnie konkurować na rynku krajowym i zagranicznym a jednocześnie pozbywa się biurokracji i przepisów krępujących przedsiębiorczość dzięki czemu może obniżyć podatki i stać się jeszcze bardziej konkurencyjnym.

  13. ManiekII 06.10.2011 15:06

    Jeśli chodzi o polskie strefy w których firmy są zwolnione od podatku to jest projekt czysto polityczny który można nazwać “powstawanie polskich monopolistów z zagranicznym kapitałem”, bo jak można inaczej nazwać przyznawanie przez biurokratów zniżki lub całkowite zwolnienie z opodatkowania dla wybranych firm przeważnie z dużym kapitałem którego Polacy nie mają bo się jeszcze nie dorobili. Dlaczego utwierdziło się powiedzenie że pierwszy milion musisz ukraść, ponieważ jak już masz milion to państwo ci pomoże w pomnażaniu pieniędzy, a jak jesteś biedny to musisz utrzymywać państwo.

  14. edek 06.10.2011 15:44

    Po pierwsze cła wprowadza się głównie na wyroby gotowe. Chyba że chce się chronić wydobycie jakichś surowców lub produkcję półproduktów we własnym kraju. Z zasady produkt końcowy przynosi większy zysk dla firm, jak i dla gospodarki i systemu podatkowego. Poza tym cła wprowadza się by chronić WŁASNY RYNEK przed konkurencją zewnętrzną. I jak wyżej pisałem ma to spowodować rozwój produkcji we własnym kraju (pochodne to oczywiście rozwój kapitału rodzimego, zwiększenie ilości miejsc pracy i zwiększenie kwoty podatków do budżetu). Jeszcze raz powtórzę że chodzi o ochronę własnego rynku a nie eksport. Poza tym konkretna firma w danej branży jeśli nie może KAPITAŁOWO konkurować z koncernami zagranicznymi, to znosząc cła, czyli wystawiając ją na walkę konkurencyjną z silnym koncernem jest na przegranej pozycji. Oczywiście mogą być wyjątki od reguły. Dlatego wielkie koncerny robią wszystko by lobbować za likwidacją barier celnych.
    Firma, firmy, która zbudują pewny kapitał na rynku wewnętrznym mogą łatwiej konkurować na rynkach zewnętrznych nawet po zmniejszeniu ceł. Jednak mimo wszystko w dłuższej perspektywie bez ograniczeń terytorialnych i innych musi dojść do kumulacji kapitału i powstania superkorpotacji kosztem mniejszych firm. To jest logiczne i nieuniknione. Kwestią w jakim czasie to zajdzie.
    Co do stref to się zgadzam. Choć należy mieć na uwadze, że były one tworzone zazwyczaj w miastach z b.dużym bezrobociem i na rynku lokalnym spełniły swoją rolę. Oczywiście nie były by potrzebne gdyby w naszym kraju prowadzono politykę wspierającą rozwój gospodarczy a nie likwidację przemysłu. I oczywiście pozostaje problem co po strefach. Bo większość koncernów stać na przerzucanie produkcji z kontynentu na kontynent, byle by mniej płacić za produkcję. Gdyby chociaż transport był ograniczeniem. Niestety pomimo wszechobecnej propagandy pro ekologicznej niewiele z niej wynika jeśli chodzi o ograniczenie transportu (zmniejszenie ulg transportowych). Już tylko to ograniczyło by rozrost korporacji, a polepszyło by kondycję małych firm.

  15. ManiekII 06.10.2011 16:58

    Powstaje pytanie czy np. banan to produkt finalny czy półprodukt? tak samo możemy określić dziesiątki a nawet setki produktów które możemy sprzedać jako produkt końcowy albo wykorzystać do dalszej produkcji.

  16. edek 06.10.2011 17:29

    Zgadza się. Ale cła nigdy nie były ustalane sztywno tylko miały regulować dostępność rynku dla różnych produktów. Nie jest to narzędzie bez wad. Ale często jedyne skuteczne. Żywność poza tym jest specyficznym produktem. Jest nawet termin “bezpieczeństwo żywnościowe”, tak jak i “bezpieczeństwo energetyczne”. I żadne teorie liberalne czy inne tego nie zmienią. Jeśli czasy są “spokojne”, to może nie są tak ważne. W czasach trudnych, a chyba takie nadchodzą, mogą być kluczowe. Np. uzależnienie rolnictwa od koncernów biotechnologicznych jest bardzo niebezpieczne dla społeczeństw. Pomijając aspekty zdrowotne czy środowiskowe.
    W razie jakiegoś konfliktu odcięcie dostaw żywności czy paliw (energii) też jest bronią.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.