Wyjść poza przywilej – o kulturę i rozwój dla wszystkich

Opublikowano: 22.02.2018 | Kategorie: Kultura i sport, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 613

Wbrew temu, co może się wydawać na pierwszy rzut oka, życie w wielkim mieście przynosi korzyści nie tylko najbardziej oczywistym beneficjentom istniejącego porządku: deweloperom, kamienicznikom czy spędzającej dni w przeszklonych biurowcach kaście menedżerskiej, która przechodzi na samozatrudnienie, żeby uniknąć płacenia wyższej stawki podatku od swoich niebotycznych wynagrodzeń. Współczesne metropolie z całym swoim wewnętrznym bogactwem i mnogością występujących w nich opcji mają ofertę przyjemnego życia także dla grup, które niekoniecznie muszą mieścić się na samym szczycie tradycyjnie pojmowanej hierarchii klasowej. Jedną z nich jest zbiorowość, którą z braku lepszego określenia, należałoby nazwać wrażliwą i subtelną inteligencją. Należą do niej ludzie wyposażeni w wysoki kapitał kulturowy i oddający się zajęciom zapewniającym poczucie dobrego i pożytecznego życia, wykraczającego poza nużącą rutynę ustawicznej harówki umożliwiającej w zasadzie tylko przetrwanie i zaspokojenie najbardziej przyziemnych potrzeb. Ludzie o ugruntowanym poczuciu sensu, opartego na czynnościach mądrych i wzniosłych – dyskusjach o literaturze, kinie i muzyce, zaangażowaniu społecznym czy dywagacjach o naturze i problemach naszego świata. Ludzie, którzy odczuwają satysfakcję i pewne, nie zawsze całkowicie uchwytne, spełnienie, a przy tym wykazują się – czasami tylko frazesową, ale nierzadko prawdziwie szczerą – wrażliwością społeczną.

W dalszej części tekstu postaram się naszkicować klasowy charakter stylu życia polegającego na częstym kontakcie z kulturą czy różnych formach partycypacji oraz przedstawić kilka propozycji, które – w moim przekonaniu – lewica powinna bardzo poważnie wziąć pod uwagę, jeżeli zależy jej na realizacji swojego najważniejszego celu, czyli budowie wspólnoty wolnych i równych obywateli i obywatelek, w której dostęp do wspólnego dziedzictwa i twórczych aktywności nie będzie tylko przywilejem zastrzeżonym dla wybranych.

Wielu i wiele z nas zna to przyjemne uczucie, kiedy w jesienny wieczór wychodzi się z seansu w niewielkim i przytulnym kinie studyjnym i z głową pełną nowych, wzbogacających wrażeń można razem z towarzyszem czy towarzyszką wizyty wymienić się opiniami na temat właśnie obejrzanego filmu Larsa von Triera albo Michaela Haneke. Myśli wędrują wtedy w jakieś wyższe i oderwane od prozy codzienności rejony, a wszystko nabiera pewnej wyjątkowej lekkości. Zamiast zwykłego wyjścia do kina – jeżeli mamy trochę szczęścia i talent do wynajdowania ciekawych okazji – trafimy w nim na takie perełki jak tygodniowy przegląd kinematografii irańskiej albo cykl największych arcydzieł szkoły polskiej czy włoskiego neorealizmu. Można udać się także w inne miejsca, które pozwolą spędzić czas w kształcący i rozwijający sposób. Być może będzie to spotkanie na temat nowej książki cenionego przez nas autora, gdzie głos zabiorą osoby powszechnie szanowane za swoją dogłębną znajomość tematu i wieloletnie środowiskowe wyrobienie. Innym razem przypadkowo trafimy zaś na wystawę jedynych w swoim rodzaju, fascynujących fotografii przedwojennej Huculszczyzny albo – gdy najdzie nas pewna szczególna fantazja – weźmiemy udział w otwartych warsztatach z majsterkowania czy miejskiego ogrodnictwa, czyli umiejętności, które w dzisiejszych czasach coraz bardziej wypada sobie przyswoić. Równie dobrze możemy też wylądować na panelu dyskusyjnym poświęconym poetyce performatywnych strategii oporu podczas niedawnych masowych demonstracji, w których oczywiście także wzięliśmy udział. W grę wchodzi również odbywający się w klimatycznym klubie koncert jakiegoś dobrego zespołu, tudzież seminarium na temat jakiegoś wycinka myśli społecznej.

Nie ograniczamy się jednak tylko do roli biernych odbiorców i odbiorczyń tego, co zostanie dla nas przygotowane przez innych. Razem z koleżankami i kolegami ze swojej organizacji chętnie włożymy trochę wysiłku w poszerzenie kulturalno-aktywistycznej oferty naszego dużego i tętniącego życiem miasta o kolejne interesujące pozycje. Przyciągną one podobnych do nas koneserów i koneserki o wyrobionym guście, smaku i poglądach. Dni mijają nam na płynnym przechodzeniu pomiędzy tymi kolejnymi odsłonami kreatywnego zaangażowania i kumulacji przeżywanych doświadczeń, windujących nas ponad przytłaczającą przeciętność i szarzyznę. Gdzieś w tle oczywiście jest jakaś praca zarobkowa (albo jeszcze czasami nauka), bo w większości nie jesteśmy rentierami i musimy jakoś zdobywać pieniądze. Nie pochłania ona jednak całości naszego czasu, umożliwia zachowywanie upragnionego work-life balance, a nawet jakoś wiąże się z naszymi ogólnymi zainteresowaniami, co czyni ją dodatkowo bardziej znośną albo i wręcz miłą. Nasze życie niekoniecznie jest usłane wyłącznie różami, miewamy na przykład przejściowe problemy mieszkaniowe, a jako przedstawiciele i przedstawicielki prekariatu nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie o to, co będzie się z nami działo za dziesięć lat. Podstawowa równowaga jest jednak zachowana, przynajmniej w takim stopniu, że budząc się rano nie musimy przeklinać rozpoczynającego się dnia, który w swojej monotonii nie będzie niczym się różnił od poprzedniego i następnego.

Praca, pieniądze, mieszkanie – jeżeli chwilę się nad tym zastanowić, to nietrudno zauważyć, że do zaistnienia wszystkich wymienionych przyzwyczajeń potrzebne jest pewne wymierne podłoże materialne. Żeby móc w spokoju uczestniczyć w kulturalnych i społecznych inicjatywach, trzeba mieć po prostu zapewnione niezbędne bytowe bezpieczeństwo i możliwość choćby względnej kontroli nad własnym życiem. Praca musi trwać odpowiednio krótko, a finanse starczać na więcej niż kupno żywności, opłacenie czynszu, rachunków i karty miejskiej. Aktywność zawodowa nie może wysysać wszystkich fizycznych i umysłowych sił, nie jest też wskazane, żeby odbywała się w warunkach upokarzającego podporządkowania, które odbiera ochotę na inne sposoby relaksowania się niż wieczorne znieczulanie za pomocą piwa. Słusznie potępiana za uderzanie w prawa pracownicze oraz infekowanie pracujących niepewnością i lękiem, „elastyczność” czasami okazuje się rozwiązaniem wygodnym i ułatwiającym wiele spraw. Termin ten będzie bowiem znaczył zupełnie coś innego dla zatrudnionego na śmieciówce przez agencję pracy tymczasowej magazyniera, który w każdej chwili może stracić swoje jedyne, mizerne źródło utrzymania, a co innego dla mogącego swobodnie planować swój czas grafika. Tylko druga z tych osób będzie miała możliwość takiego ułożenia dnia, które połączy w sobie przyjemne z pożytecznym i pozostawi spory margines na samorozwój i aktywizm.

Nie należy także zapominać o niebagatelnym znaczeniu czynników środowiskowo-towarzyskich. Tak zwane „otwarty umysł” i „ciekawość świata” (skądinąd, o ile nie są udawane, to naprawdę cenne właściwości, których nie zamierzam deprecjonować, warto jednak zdawać sobie sprawę ze stojących za nimi uwarunkowań) często są wynoszone jeszcze z domów rodzinnych, w których od małego miało się szansę na kontakt z całym tym specyficznym sznytem osób kulturalnych i bywałych. Stabilna pozycja społeczno-ekonomiczna rodziców umożliwia kilka lat względnego spokoju podczas darmowych studiów wyższych. Podczas nich aspirujący do wrażliwej inteligencji młodzi ludzie poszerzają erudycję o kolejne poznane książki, pojęcia i nazwiska, zdobywając w ten sposób kolejne atuty w grze o kulturowy prestiż. Wyniesione w trakcie studiów znajomości znacznie ułatwiają dalsze radzenie sobie na rynku pracy dla kreatywnych i twórczych. Wszystko to razem tworzy kolejne z nieskończonych konfiguracji inteligenckich sieci, o których na łamach „Nowego Obywatela” w zeszłym roku bardzo interesująco opowiadał prof. Tomasz Zarycki. Możemy znajdować się na ich bliższych lub dalszych orbitach, mniej lub bardziej oddalonych od dzierżącego hegemonię „rdzenia”, z którym miewamy styczność np. podczas odwiedzanych przez nas paneli dyskusyjnych. Poruszanie się po nich nie zawsze jest łatwe, ale i tak zapewniają one swoim uczestnikom wiele przyjemnych i pożytecznych możliwości. Często niedostrzegalna dla znajdujących się wewnątrz tej struktury osób bariera wejścia staje się coraz wyższa i trudniejsza do pokonania dla innych, którzy tym samym zostają odcięci od wielu rzeczy i spraw, często nie bez powodu uznawanych za godne, dobre i mądre.

Wrażliwa i subtelna inteligencja nie jest w wielkim mieście sama – za swoich jedynych towarzyszy nie ma też tylko wymienionych na początku tekstu oligarchicznych elit. Gdy jej przedstawicielki i przedstawiciele kierują się do któregoś z ulubionych małych kin albo klubokawiarni, mijają wiele miejsc, w których mnóstwo ludzi spędza całe dnie na pracy. Pracy, która raczej nie pozwala na rozwijanie skrzydeł fantazji i nie zapewnia poczucia satysfakcji czy dumy z własnych osiągnięć albo pozytywnego wkładu w rzeczywistość. Dużo częściej polega za to na wykonywaniu powtarzalnych i nudnych czynności, które wymagają sporego wysiłku i to nie tylko stricte fizycznego. Wytrzymanie dziesięciu godzin w sklepie położonym w odizolowanej od zewnętrznego światła i powietrza galerii handlowej, z nieustająco sączącym się z głośników „muzakiem” oraz nieprzebranym morzem przechadzających się we wszystkie strony klientek i klientów, na których potrzeby i kaprysy trzeba odpowiadać z całą wyuczoną, lukrowaną uprzejmością – również jest bardzo trudnym zadaniem, o czym zresztą miałem okazję przekonać się kiedyś osobiście. Można przytoczyć bardzo wiele przykładów miejsc pracy, które w powszechnym odbiorze nie są wysoko wartościowane, a dla zajmujących je osób czasami stanowią nawet pewien powód do wstydu, zwłaszcza, w zdarzających się niekiedy konfrontacjach z ludźmi zajmującymi się rzeczami ocenianymi jako lepsze czy napawające dumą. Wszystkie te miejsca pracy są jednak niezbędne po to, by nieprzerwanie utrzymywać w ruchu sprawną machinę nowoczesnego i światowego stylu życia, a wakaty szybko doprowadziłyby do zakłóceń poważnych i odczuwalnych dla osób uprzywilejowanych.

Kultura jest jednym z tych obszarów, w których podziały klasowe odznaczają się bardzo wyraźnym i dotkliwym piętnem. Napisano o tym już niezwykle dużo, chciałbym jednak zobrazować to pewnym wymyślonym i być może zupełnie niedoskonałym przykładem. Wyobraźmy sobie kończącego/ą zmianę o godzinie dwudziestej drugiej pracownika czy pracownicę Żabki, który/a wychodząc zmęczony/a ze sklepu po całym dniu stania za ladą, rozkładania towarów na półkach i skanowania kodów kreskowych, mija opuszczającą właśnie budynek kina grupkę osób pogrążonych w dyskusji. Wszystkie uczone teorie socjologiczne o dystynkcji klasowej i przemocy symbolicznej materializują się i nabierają nieznośnie – czasami wręcz boleśnie – konkretnych kształtów. Pomiędzy pracownikiem/pracownicą a rozprawiającym o właśnie obejrzanym filmie (a może o jakiejś książce albo nowym miejskim happeningu?) ludźmi przebiega niewidoczna, lecz niemal namacalna linia demarkacyjna. Nikt raczej nie wypowie tego na głos, ale wszyscy dobrze wiedzą, kto stoi po przegranej a kto po wygranej stronie takiego układu; kto znajduje się w jakiejś swoistej glorii, a kto skrywa się w poświacie bezsensu, wyczerpania, poczucia marnowania czasu i uwiądu sił witalnych. Możemy z tym gorączkowo polemizować, powołując się na nasze prospołeczne i egalitarne przekonania, potępiać klasizm i deklarować otwarcie na wszystkich ludzi bez względu na to, gdzie pracują i w jaki sposób spędzają czas. To wszystko naprawdę może być całkowicie szczere i wypływać ze szlachetnych pobudek, rzeczywistość społeczna jest jednak bezlitosna i drwi sobie z idealistycznych uniesień, niszcząc je swoimi surowymi wyrokami. Klasowość wisi w powietrzu, przenika nas i nasze codzienne zachowania, w znacznym stopniu determinuje formy przestrzeni, wygląd, ubiór czy nawet dosyć banalne nawyki. Nieustannie dzieli ludzi i uniemożliwia przejście do świata opartego na wspólnym, powszechnym korzystaniu z dóbr kultury i obywatelskim aktywizmie. Nie ma od niej ucieczki, a przynajmniej tak długo, dopóki nie zdecydujemy się na pewne konkretne i wymierne działania, które zmienią wytwarzające ją warunki.

Dość często występujące przekonanie o tym, że istnieją dwie przeciwstawne sobie kategorie ludzi światłych i ciemnych („ci, którym się chce i pchają świat do przodu” vs „ci, którzy się tylko przyglądają”, „Polska Agnieszki Chylińskiej” vs „Polska Zenka Martyniuka”) jest nie tylko niesłychanie aroganckie, ale również zwyczajnie naiwne. Nasze gusta, upodobania i przyzwyczajenia nie są żadnymi naturalnymi cechami, które w wyniku zrządzenia jakiejś tajemniczej siły czynią nas lepszymi albo gorszymi. Stanowią wypadkową bardzo wielu jak najbardziej namacalnych uwarunkowań. Trudno rozwijać w sobie wrażliwość, umiłowanie piękna i zapał do zmieniania świata, jeżeli najzwyczajniej w świecie nie ma się na to czasu, siły ani środków. Nawet jeżeli na chwilę pominąć znaczenie naszkicowanych wcześniej barier symbolicznych, ludziom pochłoniętym ciężką i długą pracą najemną zazwyczaj nie uda się znaleźć momentu odpowiedniego na czynności właściwe dla tych, którzy/e nie muszą dźwigać takiego ciężaru. Materialny wymiar życia zawsze wskaże inne i bardziej palące obowiązki, niezbędne dla podtrzymywania codziennej ciągłości, a oddawanie się „uwznioślającym” zajęciom pozostaje luksusem, na który ciągle brakuje odpowiedniej chwili.

W Warszawie często zwracam uwagę na widniejące na drzwiach sklepów i dyskontów godziny ich otwarcia. To, w jakim stopniu skrócony jest czas pracy w weekendy, zakrawa na jawną kpinę z pracownic i pracowników. Zamiast rozpoczynania dnia o godzinie szóstej albo siódmej i kończenia o dwudziestej drugiej, tak jak dzieje się to od poniedziałku do piątku, personel Carrefourów Express, Żabek czy Freshów w niedziele zyskuje niebywały przywilej przyjścia na ósmą albo dziewiątą i pozostania do dwudziestej albo dwudziestej pierwszej. Czy ktoś może mieć jakiekolwiek wątpliwości, że ta jedna godzina więcej wystarczy na cokolwiek innego niż jeszcze moment snu – a nikt przecież nie lubi zrywać się z łóżka z samego rana – i zjedzone pośpiesznie w biegu śniadanie, a wieczorem nieco szybszy powrót do domu, gdzie jedyną rzeczą na jaką ma się ochotę jest położenie się do łóżka? Tak, praca w takich miejscach najczęściej odbywa się w systemie zmianowym – od rana do popołudnia albo od popołudnia do wieczora. Nadal jednak jest to niewielka pociecha i niewielki zysk w postaci raptem kilku odzyskanych dla siebie godzin, podczas których nierzadko i tak trzeba zająć się na przykład obowiązkami domowymi. W tym samym czasie wiele osób może w spokoju udawać się na spotkania autorskie, wernisaże i spacery albo po prostu siedzieć w parku z książką. Żadne „wzniosłe” myśli, idee czy pomysły raczej nie narodzą się w sytuacji ustawicznego obciążenia organizmu powtarzalnym i hipnotyzującym wysiłkiem. Do rozwijania twórczych aspektów ludzkiej natury potrzeba pewnej zagwarantowanej sfery nieskrępowanej ekonomicznym przymusem wolności, która dla mas ludzi nie jest osiągalna w systemie nastawionym na eksploatację i korzystanie z czyjejś nisko opłacanej pracy.

Część czytelniczek i czytelników może zarzucić mi zbyt ironiczne opisanie stylu życia grupy nazwanej przeze mnie na początku wrażliwą i subtelną inteligencją. Niektóre z tez mogą zostać uznane za niesłuszny i podyktowany jakimiś dziwnymi powodami atak. Warto zatem w tym miejscu podkreślić, że nie takie są moje intencje, a „kulturalne” spędzanie czasu uznaję za coś wartościowego i cennego. Rzecz tylko i aż w tym, żeby zdjąć z nich odium klasowego przywileju i uczynić czymś osiągalnym dla każdej i każdego – pierwszym krokiem w tym kierunku może być zaś zdanie sobie sprawy – jeżeli czujemy, że sami/e zaliczamy się do opisanej grupy – z własnej pozycji i zastanowienie się nad tym, co możemy zrobić żeby również inne osoby mogły korzystać z tego z czego my już korzystamy. Pamiętajmy o przesłaniu Ludwika Krzywickiego, który w wydanej po raz pierwszy w 1908 roku broszurze „Takimi będą drogi wasze” w następujących słowach uświadamiał ówczesną socjalistyczną młodzież o klasowej naturze kulturowych podziałów i wzywał ją do traktowanej jako etyczny obowiązek solidarności z tymi, którzy mieli w życiu mniej szczęścia: Pacholę szczęśliwe, któreś w życiu swoim nie zaznało męczarni głodu ani nie pożerało w oknach kramiku zgniłych łakoci okiem pożądliwym, mroźnej nocy nie drżałoś z zimna otulone w łachmany, nie skowyczałoś z bólu w kącie brudnej izdebki, skatowane przez pijaka-ojca! Uczęszczasz do szkoły i nauczyciel ani razu nie rzucił ci w twarz obelgi, iż cuchniesz od brudu, nie wchłaniasz w siebie miazmatów zbrodni, zatruwających lata młodociane tych, co nie z ojców na świat przyszli, jeno z pyłu przydrożnego, siostra twoja nie będzie o zmroku tułała się po zaułkach i za pieniądze nie obnaży wdzięków swoich przed nieznanym przechodniem. Odrosłoś zaledwie od ziemi, a już odsłonił się przed tobą uroczy świat Ideału: książka opowiada ci o męczennikach myśli, których hartu nie złamały płomienie stosów, o wytrwałych pionierach dróg nowych, co w lodach dalekiej północy szukają uspokojenia lub niosą żar swój w gorące strefy południa. Po główce twojej snują się rojenia o imieniu i o sławie, o zagrzewaniu serc ludzkich i budzeniu umysłów […] Oto masz czym głód swój uśmierzyć, zarówno głód ciała, jak ducha. Rówieśnicy twoi liczni łakną zaś kawałka chleba powszedniego, a duch ich nawet nie ocknął się z bezwładności sennej niemowlęcia. Marzysz o czynach wielkich, o tym, jak z towarzyszami rojeń swoich opaszesz wspólnymi ramiony ziemskie kolisko. A tłumy pacholąt istnieją na świecie, które zaledwie coś dosłyszały, iż książka istnieje […] Wiedz, że podwoje świątyń sztuki i nauki dlatego stoją przed tobą otwarte, a świat Ideału odsłonił swoje powaby, ponieważ inni ciemnotą swoją i nędzą okupili dostatek domu twojego, żmudnym zaś i ciężkim wysiłkiem opłacają poloty twego ducha.

Zachowując odpowiednie proporcje – na całe szczęście bieda w roku 2017 wygląda inaczej niż w 1908 – przekaz ten jest nadal aktualny i w dalszym ciągu może stanowić pewne moralne i ideowe wytyczne dla lewicy zorientowanej na obalanie klasowych barier. Jak do tego dążyć? Pierwszymi nasuwającymi się na myśl ruchami polityczno-prawnymi są takie posunięcia jak skrócenie czasu pracy, zapewnienie każdej obywatelce i każdemu obywatelowi wyzwalającego od ekonomicznego zniewolenia bezwarunkowego dochodu podstawowego czy – w bliższej perspektywie – znaczące ograniczenie albo całkowite zakazanie pracy w niektórych sektorach w niedziele, które powinny na nowo stać się zagwarantowanym jako powszechne prawo czasem wolnym. Prawdopodobnie w jakimś stopniu będzie to wymagało zrezygnowania przez osoby lepiej sytuowane z części swoich wygód, takich jak robienie zakupów o dowolnej porze. Jest to jednak niewielka cena, jeżeli poważnie myślimy o zaprojektowaniu lepszego i sprawiedliwszego społeczeństwa. Kolejnym istotnym wyzwaniem, o którym nie wolno zapomnieć, jest wzięcie przez państwo większej odpowiedzialności za umożliwienie wszystkim dostępu do dobrej i zróżnicowanej oferty kulturalnej. Nie mam wystarczających kompetencji, aby sformułować tutaj szczegółowe rozwiązania. Jestem jednak pewien, że organy publiczne mogą mieć tutaj duże pole do popisu, a dotowanie zegalitaryzowanej kultury na wysokim poziomie powinno stać się jednym z priorytetów wszystkich nastawionych prospołecznie władz, tak aby jedyną szeroko osiągalną ofertą nie pozostawała jedynie skomercjalizowana papka dosyć miernej jakości. Z racji osobistych doświadczeń, scenerią dla mojego tekstu było wielkie miasto – niezmiernie ważne jest jednak to, żeby taka infrastruktura jak kina, biblioteki, galerie czy miejsca otwarte na różnego rodzaju aktywność społeczną znajdowały się także w mniejszych miejscowościach. Nie możemy dłużej milcząco akceptować geograficznego wykluczenia, które pozbawia mieszkańców i mieszkanki obszarów poza dużymi ośrodkami możliwości uczestnictwa w kulturze. Inicjatywa leży także w rękach grupy, która obecnie zachowuje w tej materii swego rodzaju monopol – od organizatorek i organizatorów różnych inicjatyw może zależeć to, czy ich propozycje będą przedstawiane w inkluzywny sposób czy nie. Występując z pomysłem jakiegoś wydarzenia artystycznego, debaty albo integrującej lokalną społeczność imprezy sąsiedzkiej, zastanawiajmy się, co można zrobić, żeby dotrzeć z nim do ludzi, którzy do tej pory nie stanowili naszego domyślnego targetu, jakie kanały i środki komunikacji mogą się tu okazać najbardziej skuteczne. Za każdym razem, kiedy w takim wydarzeniu weźmie udział ktoś, kogo wcześniej się tam nie spodziewaliśmy, będzie to sukces, który zbliży nas do założonego celu. Obecny stan rzeczy bowiem jest nie do pogodzenia z lewicowym ideałem równości, szczęścia i samorozwoju dla wszystkich i warto podejmować starania, żeby to zmienić.

Autorstwo: Szymon Majewski
Źródło: NowyObywatel.pl


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

4 komentarze

  1. Radek 22.02.2018 20:23

    Ja się dziwię, że jeszcze są ludzie myślący tak jak autor powyższego tekstu. Ludzie którzy chcą jak największej ilości zakazów i nakazów i łudzą się, że to zmieni społeczeństwo na lepsze. No chyba że każdy będzie w 100% inwigilowany i sterowany, bo ostatecznie ta droga dot ego właśnie prowadzi. W sumie fajnie jakby autor przedstawił “lewicowy ideał szczęścia”. Czy sowieci go dobrze realizowali? A może Mao? A może Hitler?, w końcu też był socjalistą.

    Problemem społeczeństw jest kompletny zanik moralności, hipokryzja i brak umiejętności praktycznych dużej części społeczeństwa. Nie tylko hipokryzja władzy, ale i ludzi którzy mówią o “wolności sterowanej odgórnie” i traktują ludzi jak idiotów którymi trzeba sterować. Nie znam lekarstwa na obecne problemy demoralizacji społeczeństw, chyba jedynie edukacja, ale o takowej to tylko marzyć można.

  2. Fenix 23.02.2018 07:56

    @Radek prawda. I to
    ” zapewnienie każdej obywatelce i każdemu obywatelowi wyzwalającego od ekonomicznego zniewolenia bezwarunkowego dochodu podstawowego ”
    A co z dziećmi ? Drugiemu dziecku 500 +, żałosne! Grafomania , dużo tekstu z którego nic nie wynika ?
    Ja , władne , to my władni! Nie władni oni.

  3. Fenix 23.02.2018 10:00

    Pozbycie się przywilejów i kast , rozwojem wszystkich nas ,linearnie ,kulturalny . 🙂

  4. Aida 23.02.2018 11:04

    Wolne niedziele? Buhaha, drogi autorze rozejrzyj się co się dzieje wokół ciebie…
    “sprawiedliwszego społeczeństwa” – definicja z góry zakładająca niesprawiedliwość.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.