A gdyby zlikwidować szkoły publiczne?

Opublikowano: 30.04.2013 | Kategorie: Edukacja, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 1043

W kulturze amerykańskiej szkolnictwo państwowe jest publicznie chwalone i jednocześnie krytykowane po cichu, co jest swego rodzaju przeciwieństwem tego, w jaki sposób traktujemy duże przedsiębiorstwa, takie jak Walmart. Otwarcie wszyscy mówią, że Walmart jest straszny, wypełniony zagranicznymi produktami marnej jakości, a do tego wykorzystuje swoich pracowników. Ale prywatnie chętnie kupujemy wysokogatunkowe towary za rozsądną cenę, a kolejka osób starających się o pracę w Walmarcie jest długa.

Czemu tak jest? Ma to związek z faktem, że szkolnictwo publiczne jest częścią świeckiej religii, najchętniej przytaczanym argumentem na to, jak lokalne władze nam służą. Istnieje także czynnik psychologiczny. Większość z nas powierza swoje dzieci tym szkołom, więc z pewnością mają one na uwadze nasze dobro.

Ale czy na pewno? W swojej książce „Education: Free and Compulsory” Murray N. Rothbard wyjaśnia, że prawdziwe pochodzenie i cel szkolnictwa państwowego to nie tak do końca edukacja w naszym rozumieniu tego pojęcia, ale raczej indoktrynacja świeckiej religii. Tłumaczy to, dlaczego elity miejskie z taką podejrzliwością podchodzą do nauczania domowego i szkół prywatnych. Nie jest to spowodowane obawą przed złymi ocenami, ale raczej niepokojem, że dzieci nie będą uczyć się wartości uznawanych przez państwo za ważne.

Jednak celem tego artykułu nie jest atak na szkolnictwo państwowe. Są dobre szkoły publiczne, są i tragiczne, więc nie ma sensu generalizować. Nie ma też potrzeby powtarzać do znudzenia danych o wynikach testów wśród uczniów. Zajmijmy się po prostu ekonomią. Wszystkie badania pokazują, że przeciętny koszt edukacji jednego dziecka jest dwa razy wyższy dla szkoły państwowej niż dla prywatnej (przykładowe badanie można znaleźć tutaj).

Przeczy to intuicyjnemu przekonaniu, ponieważ szkoły publiczne są postrzegane jako darmowe, a prywatne jako drogie. Ale jeśli weźmie się pod uwagę źródło utrzymania (wpływy z podatków vs. czesne lub darowizny) to alternatywa prywatnego szkolnictwa okazuje się dużo tańsza. Właściwie to szkoły państwowe kosztują tyle samo co najdroższe i najbardziej elitarne placówki prywatne. Różnica polega na tym, że w przypadku publicznej edukacji koszt jest podzielony na całe społeczeństwo, podczas gdy opłaty za szkoły prywatne są ponoszone tylko przez rodziny uczęszczających tam uczniów. W skrócie, jeśli moglibyśmy zlikwidować publiczną edukację i obowiązek szkolny, zastępując to wolnorynkowym systemem edukacji otrzymalibyśmy lepsze, tańsze o połowę szkoły i większą wolność. Tworzylibyśmy też bardziej sprawiedliwe społeczeństwo, w którym tylko korzystający ze szkolnictwa ponosiliby koszty z tym związane. Jak tu nie lubić tej idei? Cóż, istnieje problem okresu przejściowego. Są też oczywiste i poważne trudności polityczne. Można powiedzieć, że edukacja publiczna cieszy się politycznym poparciem z powodu efektów sieciowych. Znacząca liczba „subskrybentów” przyczynia się do utrzymania status quo – a to ciężko zmienić.

Ale wyobraźmy sobie, że jakieś miasto stwierdziło, że koszty edukacji publicznej są zbyt wysokie w porównaniu do prywatnej i rada miejska zdecydowała o natychmiastowej likwidacji szkół publicznych. Pierwszą rzeczą, jaką możemy zauważyć, to nielegalność takich działań, ponieważ każde państwo wymaga od władz lokalnych zapewnienia edukacji publicznej. Nie mam pojęcia, co mogłoby się stać z taką radą miasta. Zostaliby uwięzieni? Kto wie? Na pewno zostałyby wyciągnięte konsekwencje prawne. Przyjmijmy, że w jakiś sposób uda się obejść ten problem, dzięki, powiedzmy, specjalnej poprawce do państwowej konstytucji, która zwalnia określone władze lokalne z tego obowiązku, jeśli rada miejska uchwali taką decyzję. Następnie, istnieje problem ustawodawstwa federalnego i przepisów. Jest to tylko gdybanie, jako że nie znam właściwych uregulowań, ale możemy zgadywać, że Departament Edukacji nie zgodziłby się na to i pociągnęłoby to za sobą jakąś narodową histerię. Ale powiedzmy, że jakimś cudem poradziliśmy sobie także z tym problemem i władze federalne pozwalają lokalnym na swobodne działanie. Przejście od edukacji publicznej do prywatnej obejmowałoby dwa etapy. W pierwszym działoby się dużo pozornie złych rzeczy. Chociażby co zrobić z budynkami? Zostałoby sprzedane osobie oferującej najwyższą sumę – nieważne, czy byliby to nowi właściciele szkół, biznesmeni, czy deweloperzy. A nauczyciele i administracja? Wszyscy zostaliby zwolnieni. Możecie sobie wyobrazić, jakie oburzenie by to spowodowało? Zniesienie podatku od nieruchomości spowodowałoby, że rodzice dzieci uczęszczających do publicznych placówek będą mogli przenieść się gdzie indziej. Nie będzie wyższej ceny za domy położone w pobliżu szkół z dobrą opinią. Wywoła to u niektórych złość, ponieważ rodzice, którzy zostaną, będą musieli poradzić sobie z poważnym problemem, co zrobić ze swoimi dziećmi podczas dnia. Likwidacja tych podatków umożliwi wprawdzie przeznaczanie dodatkowych pieniędzy na opłaty za szkoły, ale jednocześnie spadnie wartość posiadanych aktywów, co stanowi poważny problem, kiedy przychodzi do płacenia czesnego. Wywoła to oczywiście powszechną histerię na temat sytuacji biedniejszych grup społecznych, którym pozostanie tylko nauczanie w domu.

Wszystko to brzmi nieco katastroficznie, prawda? Prawda. Ale to tyko pierwsza faza. Jeśli w jakiś sposób dotrwamy do fazy drugiej, z tej sytuacji wyniknie coś całkowicie innego. Istniejące szkoły prywatne będą pękać w szwach i pojawi się nagląca potrzeba nowych ośrodków. Przedsiębiorcy szybko przejdą do tego sektora, żeby zaspokoić popyt na konkurencyjnych zasadach. Kościoły i inne instytucje obywatelskie będą organizować zbiórki pieniędzy, żeby zapewniać edukację.

Na początku nowe szkoły będą wzorowane na modelu szkolnictwa publicznego. Dzieci będą miały lekcje od 8:00 do 16:00 lub 17:00 i wszystkie zajęcia będą realizowane tak samo jak przedtem. Ale wkrótce pojawią się nowe alternatywy. Będą szkoły, gdzie zajęcia będą trwały o połowę krócej. Będą małe, średnie i duże szkoły. W niektórych w jednej klasie będzie 40 uczniów, a w innych czterech lub jeden. Rozwijać się będzie nauczanie indywidualne. Pojawią się różnego rodzaju szkoły wyznaniowe. Otwierane będą mikroszkoły mające zaspokoić niszowe zainteresowania: nauki ścisłe lub klasyczne, muzykę, teatr, komputery, rolnictwo etc. Będą szkoły żeńskie i męskie. To rynek zadecyduje, czy sport będzie zaliczany do programów szkolnych, czy raczej będzie stanowić zupełnie niezależną dziedzinę. Podział na szkołę podstawową, gimnazjum i średnią nie będzie już jedynym modelem. Klasy niekoniecznie będą tworzone tylko na podstawie wieku. Niektóre będą kompletowane ze względu na umiejętności i poziom rozwoju. Koszty opłat będą wahać się od zupełnego ich braku do bardzo wysokiego czesnego. Kluczowy jest fakt, że wszystko będzie zależeć od konsumentów. Stary system autobusów szkolnych zostanie zastąpiony przez nowo powstałe firmy przewozowe. Ludzie będą mogli zarobić przez kupowanie busów i świadczenia usług transportowych. We wszystkich obszarach powiązanych w jakiś sposób z edukacją, nowych możliwości zarobku będzie pod dostatkiem. W skrócie, edukacja funkcjonująca w oparciu o wolny rynek działałaby według tych samych praw co każdy inny rynek jak np. spożywczy. Kiedy jest popyt, a ludzie oczywiście chcą zapewnić swoim dzieciom edukację, jest też podaż. Są ogromne sklepy spożywcze, są małe, są dyskonty, są sklepy wysokiej jakości i zwykłe stoiska. Podobnie jest w przypadku jakichkolwiek innych dóbr i tak samo byłoby z edukacją. Powtarzam, to klienci by rządzili. W końcu to, co powstałoby, nie byłoby całkowicie przewidywalne – przecież rynek nigdy taki nie jest – ale cokolwiek by się wydarzyło, byłoby zgodne z życzeniami ogółu.

Po fazie drugiej to hipotetyczne miasto zostałoby uznane za jedno z najatrakcyjniejszych w kraju. Możliwości edukacyjny byłyby nieograniczone. Stałoby się to źródłem ogromnego postępu i przykładem dla całego narodu. Skłoniłoby cały kraj do przemyślenia koncepcji edukacji. I wtedy ci, którzy wyemigrowali z miasta, wróciliby, żeby korzystać z najlepszego szkolnictwa w kraju za połowę ceny szkół państwowych, a ci bezdzietni nie musieliby płacić ani grosza za edukację.

A więc które miasto chce spróbować pierwsze i przetrzeć nam wszystkim szlaki?

Autor: Llewellyn H. Rockwell Jr.
Tłumaczenie: Dorota Sadowska
Źródło oryginalne: mises.org
Źródło polskie: Instytut Misesa


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

7 komentarzy

  1. MichalR 30.04.2013 13:28

    Rozwiązanie istnieje!

    Wystrczyłoby zmienić prawo tak aby umożliwiało ono wypłacanie pensji nauczycielom proporcjonalnie do wysokości budżetu szkoły (przy odjęciu kosztów utrzymania i remontu budynku), a nie tak jak to obecnie gwarantuje karta nauczyciela – konkretne stanowisko jest jednoznaczne z konkretnym wynagrodzeniem.

    Ta pierwsza zmiana umożliwiłaby wprowadzenie bonów oświatowych gwarantując przy tym że żadna szkoła nie będzie musiała ogłaszać bankructwa, a moment zamknięcia szkoły będzie wynikał wyłącznie z niskiej atrakcyjności szkoły w porównaniu z lokalnym rynkiem.

    Drugą zmianą powinno być podzielenie pieniędzy przeznaczonych na oświatę przez ilość uczniów otrzymując tzw bony oświatowe.

    Dzięki tej zmianie celem szkoły byłoby pozyskanie możliwie największej ilości uczniów w celu zdobycia jak największego budżetu. W tym celu szkoły musiałyby starać się tworzyć bogatą ofertę edukacyjną.

    Wady – system o którym piszę sprawi że szybko pojawiłyby się szkoły prywatne korzystające z bonów skupiające młodzież z rodzin bogatych gdzie oprócz bonów oświatowych rodzice płaciliby normalne czesne i szkoły publiczne korzystające wyłącznie z bonów oświatowych.

    Jednak i na ten problem istnieje rozwiązanie. Wystarczy wprowadzić zastrzeżenie, że na każde dziecko na którego rodzice płacą dodatkowe czesne może przypadać minimalnie jedno dziecko na które rodzice nie płacą żadnego czesnego. Dzięki temu nawet uczniowie biedni będą mieli szanse chodzić do szkół z dziećmi z rodzin bogatych.

    To szkoła powinna starać się o to aby mieć jak najwięcej i jak najlepszych uczniów.

  2. MichalR 30.04.2013 14:49

    Nie mam problemu ze szkołami takimi jak te w których obecnie trzeba płacić czesne rzędu 1-2 tysiący za miesiąc. Takie szkoły tak naprawdę stawiając tak wysoko poprzeczkę finansową gwarantują rodzicom że ich dzieci bedą chodzić do szkoły z przyszłymi przedsiębiorcami, ministrami i innymi personami ze świecznika. Jednak szkoła taka uważam nie powinna czesać dodatkowej kasy z puli państwowej.

    Szkoła chcąca czerpać kasę z państwowych bonów oświatowych powinna gwarantować, że uczy jakichkolwiek uczniów, których nie stać na dopłaty z własnej kieszeni.

  3. Jedr02 30.04.2013 15:40

    “Kluczowy jest fakt, że wszystko będzie zależeć od konsumentów”
    To jest kluczowe zdanie, większość konsumentów to idioci i dlatego opis przedstawiony w tym artykule jest zbyt wyidealizowany. Nie będą wybierać placówek najlepiej spełniających potrzeby ich czy ich dzieci, a te którym uda się najlepiej im przedstawić jako takie spełniające.

    Warto też zauważyć, że w pewnych przypadkach nie dojdzie do patologii tylko jeśli twórcy tych szkół nie będą nastawieni tylko na zysk i będą mieli ludzkie odruchy. Są biedne dzieci wymagające inwidualnego nauczania i w jaki sposób mogliby to opłacić biedni rodzice? Prawde mówiąc przy patrzeniu na to z takiej “kapitalistycznej” strony, gdzie wszystko ma załatwiać niewidzialna ręka rynku będzie to ogromna faworyzacja dzieci ze względu na bogactwo ich rodziców. Bez jakiegoś społecznego socjalizmu to zamiast wspaniałego miejsca będzie plutokracja i powszechne niedoedukowanie wśród biedoty. Chociaż niekoniecznie byłoby gorzej niż jest teraz 🙂 Może byłoby nawet lepiej. Kwestia społeczności, w jednych byłoby zdecydowanie lepiej, w innych doprowadziłoby do tego że z połowa dzieci ma problem z czytaniem.
    No ale to niczego nie rozwiązuje, źródło patologii jaką jest ignorancja ludzka by nie znikło. I tworzenie takiego pięknego obrazu takiego miejsca jest manipulacją.

    “W końcu to, co powstałoby, nie byłoby całkowicie przewidywalne – przecież rynek nigdy taki nie jest – ale cokolwiek by się wydarzyło, byłoby zgodne z życzeniami ogółu.”

    I ta wiara jeszcze w niewidzialną ręke rynku. Sytuacja na rynku byłoby zgodna z życzeniami ogółu, jeśli ogół składał by się z idealnych jednostek, które byłyby w pełni świadome procesów rynkowych. Wystarczy popatrzeć na obecny rynek, co niby życzeniem ludzi jest bycie trutym chemią? Nie jest, ale są za głupi żeby ogarnąć co kupują i jakie są tego efekty.

  4. lboo 30.04.2013 15:47

    @Jedr02: I ta wiara jeszcze w niewidzialną ręke rynku.

    Niewidzialna ręka rynku istnieje !
    Tylko działa troszkę inaczej niż oczekiwano. Generalnie niewidzialna ręka rynku sięga do kieszeni biednych, żeby przekazać to co tam znajdzie bogatym.

  5. robi1906 30.04.2013 19:54

    po co ten artykuł ,bo w sumie to amerykanie maja “prawie” prywatne szkolnictwo bowiem to miejscowe gminy opłacają swoje szkoły ,tak że biedna dzielnica =biedna szkoła,

  6. 8pasanger 01.05.2013 06:20

    Likwidujmy sądy i policję ponieważ działają źle nie są potrzebne.Zlikwidujmy również państwowe więzienia i wreszcie poczujemy się wolni i bezpieczni.

  7. Pola 01.05.2013 23:29

    Jestem ciekawa jakby wyglądała edukacja z prywatnym systemem szkolnictwa podstawowego w dzisiejszych warunkach gospodarczych Polski. Skąd mieliby brać pieniądze rodzice na opłatę szkoły dla dziecka w momencie gdy nie mają co do przysłowiowego gara włożyć. Pole do popisu dla analfabetyzmu. To nie jest takie proste: wszystko sprywatyzować bo niewidzialna ręka rynku sama wszystko załatwi. Nie załatwi, a zamknie drogę wielu zdolnym dzieciom do osiągnięcia czegoś w życiu.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.