Charming Paris

Opublikowano: 26.08.2011 | Kategorie: Turystyka i podróże

Liczba wyświetleń: 805

Nowoczesny Paryż od zawsze przyciągał ludzi z całego świata. Od wielu dekad przybysze nie tylko oglądają zabytki, ale też chcą zaspokoić swoje, podsycane przez lektury, pragnienie doświadczenia paryskości. Dziś starania przemysłu turystycznego i inwestorów na rynku nieruchomości sprawiły, że nie trzeba go już szukać na własną rękę. Najbardziej znane dzielnice miasta powoli przekształcają się w wielki park tematyczny, którego bohaterem jest sam Paryż. Skrojony na potrzeby przeciętnego turysty spektakl paryskości trwa na okrągło, podporządkowując sobie życie zwykłych mieszkańców stolicy Francji.

W piekarni na mojej ulicy większość turystów porozumiewa się w języku „globalnym”. Wchodzą do środka i, mamrocząc kilka słów po angielsku, zamawiają swoje kanapki. Ale bywa, że Amerykanie wyrzucają z siebie długie i skomplikowane zdania, z tą szczególną pewnością siebie, na jaką stać przedstawiciela kultury dominującej. Czasem, jeśli akurat stoję w kolejce, ośmielam się zwrócić im uwagę, że we Francji zasadniczo mówi się po francusku i grzeczność nakazywałaby zapytać: „Czy mówi pani po angielsku?”. Niektórzy patrzą na mnie zdumieni i nawet rozumiem ich zdumienie. Gdyż wszystko dookoła wydaje się tak zorganizowane, by oszczędzić im tego rodzaju wątpliwości. Kawiarnie, wystylizowane na tradycyjne francuskie bistra, oferują klientom appetizery i French Merlot. Autobusy, podjeżdżające co 5 minut, by przewieźć turystów od jednego zabytku do drugiego, wyświetlają napisy po angielsku. Krótko mówiąc, podróżnik pragnący zobaczyć po pierwsze Paryż, a po drugie Eurodisneyland, może mieć wrażenie, że już będąc dwa kroki od Notre Dame znalazł się w jakimś zaułku globalnego parku rozrywki.

Zawsze jednak muszę uważać, by nie uskarżać się zanadto i nie dać swoim rozmówcom okazji do łatwego triumfu i przypomnienia mi, że mieszkanie na Ile de la Cité stanowi ogromny przywilej, nawet jeśli wiążą się z nim pewne niedogodności. Zazwyczaj więc ograniczam się do omawiania różnic w zachowaniach turystów włoskich, niemieckich, hiszpańskich – mimo wszystko da się w nich rozpoznać pewne cechy charakterystyczne. Ale widzę jednocześnie, że zmiany w centrum Paryża przybierają na sile. Niebawem we wszystkich historycznych miastach Europy (Praga, Wenecja, Rzym…) znajdować się będą takie same strefy, w których w ciągu dnia przewalają się tłumy turystów, a mieszkania, z powodu gwałtownie rosnących cen, są stopniowo wykupywane przez bogatych rezydentów.

Dom, w którym zamieszkałem w 1988 r., był wówczas dość tani. Mieszkali w nim emeryci, studenci i młode małżeństwa, które wprowadzały się na rok lub dwa, by później przenieść się w strony bardziej odpowiadające ich idyllicznie rodzinnej wizji. Na ulicy, pomiędzy butikami z pamiątkami, ostały się jeszcze wówczas: sklep mięsny, optyk, apteka, piekarnia, kiosk z gazetami i zapomniany kabaret La Colombe, w którym Guy Béart debiutował w latach 1950. Jednak odkąd się tu wprowadziłem, obserwuję ostrożne „przemiany”, przeprowadzane teraz zamiast brutalnych „renowacji” z lat 1960. Zmiany, które całkowicie zmieniają charakter dzielnicy, w myśl zasad zorganizowanej malowniczości.

W tamtym czasie do okolicznych knajpek często zachodzili ludzie pracujący w Hotel Dieu, by zjeść „danie dnia” albo wypić kawę. Teraz jednak bistra zniknęły, a zamiast nich pojawiły się komfortowe sale restauracyjne, w których nie można usiąść bez zezwolenia kelnera i gdzie można zamówić drogie dania z mikrofalówki. Nowi pracownicy pogardliwie odnoszą się do klientów siedzących przy barze i zamawiających mniej lub bardziej alkoholowe napoje. Bardziej sobie cenią klientelę międzynarodową, gotową czerpać hojną ręką ze swoich wakacyjnych budżetów, przeznaczonych na iluzję Paryża. Stąd panoszące się wszędzie ostatnio dekoracje w stylu neofrancuskim, składające się z połączenia pseudoimpresjonistycznych fresków i obrusików w kratkę. I tak dobrze, jeśli kelner stojący przed wejściem i naganiający klientów nie jest przebrany w strój oberżysty z XIX w. Jednocześnie ceny wzrosły co najmniej dwukrotnie. Sklep mięsny zmienił się w bar szybkiej obsługi. Później wkroczyły znane marki, takie jak lody Häagen Dazs i okulary przeciwsłoneczne Solaris. Zamiast apteki pojawił się sklep firmowy L’Occitane, a w nim rój entuzjastów prowansalskich mydeł (można je kupić także w Tokio i Chicago, ale znacznie lepiej, kiedy przywiezie się je prosto z Francji).

Kolejna faza prac, zapoczątkowana za rządów Jeana Tibériego – i której nie można mieć tak całkiem za złe byłemu merowi Paryża – polegała na poszerzeniu chodników, zasadzeniu różowych kasztanowców i wprowadzeniu zakazu postoju autokarów. Kiedy jeszcze wszystkie budynki zostały wybielone jeden po drugim, ta praktyczna do tej pory uliczka stała się właściwie prawie urocza. Jeżdżą po niej eleganckie, dwuosobowe riksze, w których siedzą dwójkami turyści, obwożeni po mieście przez miejscowych rowerzystów. Zamiast zakazanych teraz autobusów pojawiły się prywatne minibusy i inne „limuzyny” przeznaczone dla zamożnej klienteli. Później namnożyło się różnych nowych firm oferujących turystom piętrowe autobusy, dziwnie przypominające te jeżdżące po Londynie. Korkują one dzielnicę prawie tak samo jak wcześniej. Można by się poratować transportem rzecznym, zapewnionym pomiędzy wieżą Eiffla a Jardin des Plantes, ale w nim, w przeciwieństwie do Vaporetto, nie można używać normalnych biletów na metro. Paryżanin musi się więc zaopatrzyć w „pass”, przewidziany tylko dla przyjezdnych klientów.

Dzięki zmianom przeprowadzonym na rue Arcole można było powiększyć strefę turystyczną i stworzyć nieprzerwany obieg między Notre Dame a placem przed Hotel de Ville, na którym organizowane są setki imprez (zimą jazda na łyżwach, „dziki ogród” latem, a w międzyczasie rozmaite święta powietrza, wody, krwi, solidarności, trwałego rozwoju itd.). Na trasie poustawiane są tablice informacyjne, dzięki którym turyści mogą obejrzeć po drodze wieżę Saint Jacques albo Musée d’Orsay i nie pogubić się. Jedynym zgrzytem podczas tej idealnej promenady jest czarna sylwetka Hotel Dieu. Dziwnym wydaje się fakt, że ten pozbawiony wdzięku budynek wciąż tkwi w samym sercu miasta, pozostając przy swojej bezpośredniej funkcji: przyjmować nagłe przypadki i leczyć chorych w salach, które przecież, przerobione na pokoje hotelowe, warte byłyby fortunę. Zapewne dlatego mówi się o tym, by ten „smutny szpital” przekształcić w przestrzenie biurowe albo, czemu nie, w luksusową rezydencję.

Na dwóch wyspach (Ile de la Cité i Ile Saint Louis) mój dom stanowi już wyjątek. Przede wszystkim widać liczne mieszkania, których rolety spuszczone są przez jedenaście miesięcy w roku, a które służą za wakacyjne lokum inwestorom i posiadaczom fortun. Od 1960 r. Paryż ma o 600 tys. mieszkańców mniej. Głównie ubyło tych wywodzących się z klasy robotniczej i klas średnich. Wszystkie usługi się do tego dostosowały – jak ta knajpka, do której jeszcze niedawno można było zajść późnym wieczorem i coś zjeść… Dzisiaj, po przejściu fali turystów, wszystko się zamyka. Nieco dalej, na ulicy Saint-Louis en l’Isle, wskutek tej samej ewolucji, każdy sklep przekształcił się w galerię sztuki lub dekoratorstwa, jak we wszystkich „najpiękniejszych miasteczkach Francji”, gdzie bardziej prymitywne formy egzystencji są już całkiem wyparte przez budki z wyrafinowanym rzemiosłem.

Każdego rana przed przybyciem klienteli batalion sprzątaczy we fluorescencyjnych kombinezonach przejeżdża zielonymi samochodami i przeczesuje galijskie miasteczko. Policja również czuwa. W pełni sezonu furgon strażników miejskich stacjonuje na środku Petit Pont i pilnuje, by „rolkowcy” nie oddawali się swoim skomplikowanym improwizacjom, mimo że przecież wpisuje się to w średniowieczną tradycję tego placu. Nikomu za to nie przeszkadza wielka tablica reklamowa zasłaniająca Conciergerie: renowacje zabytków historycznych dały firmom takim jak Dior czy Macintosh możliwość reklamowania się w samym centrum historycznej dzielnicy. Jakby ich nowoczesne loga miały stanowić przeciwwagę dla archaizmu Hotel Dieu i jego transparentów Confédération général du travail (CGT) apelujących o „ocalenie służb publicznych”.

W tym sztucznym Paryżu kilku autentycznych biedaków stara się wskrzesić niegdysiejszy Dziedziniec Cudów. Przy wyjściu z Notre Dame garstka Romów toczy zażartą i dość spektakularną rywalizację w wyciąganiu pieniędzy od turystów za swoje kalectwa. Leżąc na ziemi i rzeżąc, wyciągają puste sakiewki. Między nimi krążą nastoletnie dziewczęta w długich spódnicach, w stylu Esmeraldy. Podchodzą do turystów z tabliczkami (również po angielsku), z których wynika, że są uciekinierkami z Bośni. Od pewnego czasu coraz więcej jest akordeonistów. Niektórzy, np. stary Rumun na wózku inwalidzkim, który zainstalował się pod moim domem, znają tylko trzy akordy, pozwalające im zagrać początek La vie en rose czy Sous les ponts de Paris. Któregoś dnia, będąc już u kresu wytrzymałości nerwowej, zapytałem go, czy mógłby trochę zmieniać repertuar. Smętnie wskazał na parę Japończyków, którzy płacili tylko za szlagiery Edith Piaf. To właśnie tego szukają, to bowiem umacnia ich w poczuciu odkrywania tego „romantycznego” miasta i autentycznego ulicznego akordeonisty z Paryża.

To nie koniec absurdalnych sprzeczności, jakie kryje w sobie Paryż marzeń, ideał rozpowszechniany przez kino i reklamę. Widać to dobrze w pełni lata, kiedy w ramach akcji „Paris Plage”, zaraz naprzeciwko betonowe wybrzeże Sekwany zamienia się w plażę, a całe społeczeństwo – w masę turystyczną, przybywającą tu szukać wakacyjnych wrażeń… Trochę wyżej samochody, dla których zamknięto przejazd na dole, stoją w permanentnym korku – jak ponura rzeczywistość czająca się tuż na granicy pięknego snu – a spaliny dyskretnie opadają na tłum spragniony świeżego powietrza i widoku spokojnie płynącej rzeki.

Autor: Benoit Duteurtre
Tłumaczenie: Magdalena Kowalska
Zdjęcie: Moyan Brenn
Źródło: Le Monde diplomatique


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. sfisol 31.08.2011 08:45

    czyli syndrom paryski pelna geba… a mialem sie wybrac w nastepne wakacje.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.