Żniwa

Opublikowano: 21.08.2017 | Kategorie: Historia, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 845

To było dawno, w epoce życia szczęśliwego. Wprowadziliśmy się do nowego domu w Gołąbkach. Budynek w stanie surowym, pracowali jeszcze murarze. Abym nie przeszkadzał, ojciec postanowił wywieźć mnie do rodziny na wieś.

Na stacji w Żychlinie czekał na nas stryjek Franek bryczką, zaprzężoną w dwójkę koni. Jechało się wygodnie jak karetą. Kawałek od poznańskiej szosy, w miejscu gdzie stała kapliczka Matki Boskiej, zaczynał się Ernestynów. Otwarta brama zapraszała w gościnę. Serdecznie wita nas babcia i dziadek, ciocia Frania i dzieciaki.

Pogodne lato. Lekki wiatr kołysze dojrzewające zboże. Cudowny, złoty ocean falujący miarowo, a wraz z nim lazurowe wyspy chabrów i płonących czerwienią maków. Zaczęły się żniwa. Szast, szast i mleczne źdźbła kładły się równo pokotem, by zaraz sprawnie zebrane, związane liną powrósła, stanąć w zwartym szeregu mendla. Teraz blond czupryna kłosów, mogła dosychać w słońcu gorącego lata. Co jakiś czas żniwiarz stawał wyprostowany i wyciągniętą zza paska osełką ostrzył kosę. Miarowe, metaliczne szurnięcia mieszały się ze śmiechem, lub śpiewem pracujących ludzi.

Jako sześcioletni brzdąc, nie miałem nic do roboty. Chodziłem po polu i obserwowałem nieznany dotąd świat. Rżysko kuło w stopy, a ja wdychałem cudowny zapach ściętego, dojrzałego zboża. Stąd rozpościerał się widok na całą wieś. Oto rząd stodół, które rozsiadły się jak baby w grubych, słomianych sukniach strzech. Z dala lśniły soczystą zielenią liście drzew osłaniających gospodarstwa od wichrów, dając ukojenie ludziom i zwierzętom w chłodzie cienia.

Co jakiś czas w kierunku wsi, wyruszał wóz drabiniasty naładowany snopami. Płynął jak złocisty okręt wśród falujących łanów. Skrzypiał i bujał się lekko na wybojach polnej drogi, by zniknąć w paszczy stodoły. Po godzinie pojawiał się znowu. Teraz pusty i lekki gnał radośnie, ciągniony przez dwójkę dziarskich koni, hurkocząc po kamieniach. A woźnica stojąc w rozkroku jak Rzymianin na bojowym rydwanie ścigał się z wiatrem, by po krótkiej, szalonej jeździe, skręcić na ściernisko. I znowu pracowite dłonie ładowały snopy i mały wóz zamieniał się w stertę słomianego złota zmierzającą do wciąż głodnej stodoły.

Kiedy słońce przestało palić i wędrowało z wolna ku zachodowi, na drodze pojawiała się drobna sylwetka, która przesuwała się wolniutko od strony wsi. To babcia niosła żniwiarzom podwieczorek. Oto pękaty dzban z kawą zbożową zabielaną mlekiem i kosz wyłożony bielusieńką, wykrochmaloną serwetą. W ściereczce zawinięty chleb. Pyszny, prawdziwy chleb, zawsze świeży, choć wypiekany raz w miesiącu. W drugiej ściereczce ser o niepowtarzalnym, wykwintnym smaku. I masło. Prawdziwe, świeżutkie, silnie pachnące… masłem. I jeszcze pyszne ciasto drożdżowe i konfitury. Jeszcze króciutka modlitwa i można zabrać się do uczty.

Te podwieczorki pod dziką gruszą na miedzy, wśród aromatów złocistych łanów, śpiewających polnych ptaków i bzyczenia owadów, były najbardziej wytwornymi, jakie kiedykolwiek jadłem. A apetytu dodawał jeszcze pełen miłości uśmiech i babcine błogosławieństwo.

Mijały dni. Wreszcie przepełnione stodoły, nie mogły przyjąć już więcej snopów. Urodzaj. Resztę plonów trzeba było składać w stogach.

Któregoś popołudnia, gdy żniwa dobiegały końca, niebo pociemniało od zachodu. Zbliżała się wielka chmura. Najpierw szara, lekko przymglona, wyglądała jak śpieszące ku wiosce, potężne, siniejące w oddali szczyty Tatr. Teraz ciemniała szybko i wydawała groźne pomruki chcąc wystraszyć słońce, które jakby na zapas zaczęło przypiekać mocniej, jeszcze mocniej niż w południe.

Rolnicy, jak niegdyś marynarze na statku zwijający żagle przed sztormem, zbierali pośpiesznie co mogli z pól, zgarniali niespokojne krowy z pastwisk i szybko zaprowadzali do bezpiecznych obór.

Przez moment kolory świata nabrały ostrości. Zieleń olszyn pod Odolinem i czerwień dachówek na tle ciemnogranatowej chmury i złoto stogów ustawionych jak babki z piasku, a nawet pióra dumnego koguta, który pieniem zwoływał kury do jaskrawo bielejącego kurnika, gdy zgasło słońce i na dworze pociemniało. Gwałtowny podmuch wiatru uniósł z podwórka tuman kurzu, źdźbła słomy, jakieś papiery. Zawirował i ucichł. W pewnym momencie niebo rozświetliła błyskawica i rozległ się potężny grzmot, potem drugi. Teraz wiatr zerwał się na dobre i lunął deszcz. Konary drzew wygiętych do samej ziemi, oddawały pokłon żywiołowi.

Siedzieliśmy w letniaku. Ogień pod kuchnią rwał do komina wciągany wichurą. W oknie postawiono gromnicę. Nasza ukochana babcia uklękła i zaczęła modlić się do św. Floriana, by uchronił wieś przed pożarem. Była bardzo pobożna. Codziennie patrzyłem, jak w jej pooranych ciemnymi bruzdami, spracowanych palcach, przesuwają się wolniutko koraliki różańca.

Burza była gwałtowna. Opętany szaleństwem wicher połamał gałęzie, niebo jaśniało tysiącem błyskawic, a wszystko trzęsło się i drżało od ciągłego grzmotu piorunów. I nagle ucichło. Znowu zaświeciło słońce, a ziemia została nagrodzona przez Jubilera Świata milionem brylantów rozsianych rosą po trawie.

Tego dnia już nikt nie wyszedł w pole. Szczęśliwi ludzie dziękowali Bogu, że zdążyli zwieźć swoje plony przed nawałnicą. Było cicho i spokojnie. Gdzieś muczała krowa, zaszczekał pies. Zachodzące słońce rozlało swą purpurę nad ścierniskami, a korale jarzębiny, czerwieńsze niż zwykle, przypominały o nadchodzącym końcu lata.

Kiedy rolnicy zakończyli obrządek i wieczorny udój, księżyc rozświetlił swym metalicznym blaskiem sufit świata. Zamigotały gwiazdy wsłuchane w cykanie tysięcy świerszczy i cichy szum liści poruszanych lekkim zefirkiem. Cudowna filharmonia natury, utulała wieś do snu.

To taki obrazek z roku 1959. Chciałbym dodać, że po żniwach, zazwyczaj w jedną z wrześniowych niedziel, w większych wioskach odbywały się dożynki. To ludowe Święto Plonów, typowo słowiańskie, w Polsce szczególnie uroczyście i pięknie obchodzone. Dożynki zaczynały się mszą dziękczynną za plony, po której odbywała się część oficjalna powiązana z pięknymi zwyczajami ludowymi, a wieczorem kończyły się zabawą przy muzyce ludowej, która była elementem naszego wspaniałego folkloru.

Współczesne dożynki mają miejsce w gminach. Część oficjalna to bredzenie o „zdobyczach cywilizacyjnych”, dopłatach, ( 70 % niższych niż otrzymuje rolnik niemiecki czy francuski) a wszystko dzięki masońskiej Unii Europejskiej, dzięki której polski rolnik jest szczęśliwy. Dożynki kończą się dyskoteką przy podrygach nachlanych, lub naćpanych uczestników, w rytm barbarzyńskiego łomotu satanistycznej „muzyki”.

Istotnie, wieś została zmechanizowana, ale fakt ten zwielokrotnił koszty produkcji. Ceny maszyn są jak na Zachodzie, a ceny skupu uwłaczające godności ludzkiej. Paliwo droższe niż w innych krajach. Dziś, aby kupić zagraniczny ciągnik, lub inną maszynę, rolnik musi wziąć kredyt z żydowskiego banku na lichwiarski procent. Prawie każde gospodarstwo rolne jest zadłużone. Wielu rolników nie może udźwignąć ciężaru lichwy, a przede wszystkim bandyckich odsetek i gospodarstwo przejmuje bank. Wtedy rolnik zmienia zawód i zostaje żebrakiem, a jeśli jest młody, szuka szczęścia na emigracji. Podczas gdy w opisywanym przeze mnie okresie pracę rolnika szanowano i to bardzo, a jego praca była opłacalna, tak teraz najczęściej koszty produkcji są wyższe od cen skupu. Kiedyś rolnik uprawiał i hodował to, co było dla niego najbardziej opłacalne. Mógł hodować zwierzęta jakie chciał i ile chciał, teraz jego uprawy są szpiegowane przez system satelitarny, a zwierzęta czipowane. Jeśli nie zgłosi w odpowiednim czasie narodzin cielaka, grozi mu odebranie dopłat. Takiej inwigilacji i totalitaryzmu na polskiej wsi nie było w historii naszych dziejów, nawet w okresie okupacji hitlerowskiej. Polski rolnik, na własnej ziemi, stał się niewolnikiem bardziej zniewolonym i upodlonym niż w czasach pańszczyzny, a posłowie i rządziciele nazywają ich zwyczajnie – chamami. To określenie nie raz słyszałem w Sejmie. A eurodebile śpiewają „Odę do radości”!

Wynikiem żydo-masońskich działań, jest masowe wywłaszczanie rolników. Widziałem całe duże wyludnione wsie. Nie tylko na wschodzie Polski, ale i w centrum. Taka sytuacja ma miejsce na zachodnich obrzeżach Puszczy Kampinoskiej i nie tylko. Oto wieś Smolarnia w okolicach Radziwiłowa k. Skierniewic. Cisza. Nie słychać szczekania psów, muczenia krów, tylko wiatr świszcze między całkiem dobrymi budynkami. Drzwi i okna domów, podobnie sklepu, gdzie tętniło niegdyś życie, zabite deskami, a wokół ugory na których rosną już dorodne brzozy i jakieś krzewy. Jak w okolicach Czarnobyla. Różnica między tymi opuszczonymi wioskami jest tylko taka, że w Czarnobylu była katastrofa atomowa, a w Polsce mamy katastrofę Unii Europejskiej. I jeszcze jedno: Starzy ludzie z okolic Czarnobyla wracają, by jako wolni ludzie umrzeć na swojej ziemi. U nas starzy ludzie umierają zatruwani żywnością i trucizną zrzucaną z samolotów na cały kraj (patrz chemtrails, lub smugi chemiczne). Ale ścigani przez Urzędy Skarbowe, banki, bandyckie „firmy” windykacyjne i bezlitosnych, ateistycznych, szubrawych komorników, nie umierają jako wolni ludzie. Tak w Polsce, wcześniej czy później na ziemiach opuszczonych przez wyżyłowanych rolników powstaną kibuce. I produkcja rolna będzie się opłacała! Z podatków, z naszej krwawicy będą takie dotacje, że członek kibucu osiągnie zarobki ministerialnych urzędasów!

A jak wyglądają żniwa dziś? Dziś pan Mundek wsiada na kombajn i szybko goli areał. Praca jest lżejsza niż za czasów tow. Gomułki, ale wielokrotnie droższa, bo utrzymanie konia kosztowało grosze i pasza dla niego była z własnego pola bez vatu i akcyzy. Teraz kombajn kosztuje tyle co kilkadziesiąt koni pociągowych, a paliwo trzeba kupić z VAY-em i akcyzą, które stale rosną, bo współczesne rządy nie znają umiaru. Na podwieczorek pan Mundek zje parówki, w których nie ma mięsa, za to nasycone różnymi rakotwórczymi „E”, „C” i innymi świństwami. Przegryzie chlebem nafaszerowanym pogarszaczami i popije piwem, w którym zamiast chmielu jest zwierzęca żółć, albo wiklina – to (nowoczesne technologie) stosowane w celu upodobnienia „piwa” do piwa. Niestety rolnicy coraz rzadziej produkują żywność domowymi sposobami, tylko kupują zatrutą w hipermarketach należących do obcych. Dlaczego? Oni po prostu nie mają czasu, mają go mniej niż na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Bo kiedyś konia nie trzeba było reperować, a maszyny – im nowocześniejsza, tym szybciej się psuje. Nie stać rolnika na reperację w specjalistycznych zakładach, naprawia więc sam. A to zajęcie bardzo pracochłonne. Kiedyś rolnik jechał ze swoimi płodami do punktu skupu i swoje płody sprzedawał od ręki i za godziwą cenę. A dziś ma problemy ze sprzedażą, bo rząd pozwala na sprowadzanie najgorszej jakości płodów z zagranicy. Na przykład pod młynem w Szymanowie, rolnicy czekają w kolejce po kilka dni i nocy, aby sprzedać zboże i nie zawsze zapłata pokrywa nakłady w uzyskanie plonu.

Ludzie mówią, że w rządzie są barany, brak jest gospodarza. Naprawdę? Wszyscy premierzy i ministrowie w ciągu 26 lat to debile? Nie, to celowa polityka, mająca na celu zniszczenie polskiego rolnictwa. Najpierw sukcesywnie i z wielką starannością niszczyli polski przemysł. A kiedy ta zbrodnicza robota została wykonana, z uporem niszczą rolnictwo i rugują chłopa z ziemi, którą uprawiał w znoju od dziesiątków pokoleń! I to nie jest problem tylko rolników. To żywotna sprawa każdego Polaka!

I jeszcze jedno: Do 1989 r. nikt nie słyszał o niedożywionych dzieciach na wsi, a dziś to plaga. Ale czasy!

Autorstwo: Cezary Piotr Tarkowski
Zdjęcie: horjaraul (CC0)
Źródło: Patriota-Tarkowski.blogspot.com


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.