Niech sczezną artyści

Opublikowano: 17.03.2014 | Kategorie: Gospodarka, Prawo, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 799

Od kilku lat ponad osiemdziesiąt procent dochodów czerpię z własnej twórczości: ze sprzedaży i użyczenia praw autorskich. Niestety, jeśli chcę – a chcę! – dalej robić to, co robię, a więc pisać, tłumaczyć, prowadzić wykłady i prelekcje, nie mam najmniejszej szansy na zatrudnienie na etacie.

SEN O ZUS-IE

Nie chcę prowadzić żadnej działalności gospodarczej – chcę zarabiać dzięki własnemu umysłowi, a nie dzięki wyzyskiwaniu pracy innych. Dlatego z wielką nadzieją czekam na tzw. ozusowanie i obłożenie składką zdrowotną umów autorskich i umów o dzieło. Skończą się okresy, których długości trwania nigdy nie mogę przewidzieć, kiedy mogę tylko modlić się, żeby nie przydarzyła mi się choroba i rujnujące pełnopłatne leczenie. Na stare lata coś może sobie na tym zusowskim koncie uzbieram i nie będę musiał spędzać wszystkich długich emeryckich dni na pozyskiwaniu surowców wtórnych, lecz może tylko te robocze. Gdyby zupełnie zabrakło zamówień, będę mógł liczyć, przynajmniej przez moment, na jakiś zasiłek.

Gdyby udało się obłożyć składkami wszystkie takie umowy, system osłony socjalnej mógłby objąć stopniowo całą rzeszę ludzi, którzy teraz zupełnie jej nie mają. A im ten system byłby silniejszy, tym bardziej i ja bym z tego korzystał. Oczywiście, pracodawcy i przedsiębiorcy w naszym kraju przyzwyczaili się już, że całe ryzyko i wszelkie finansowe straty przerzucają na pracownika lub słabszego podwykonawcę. Ozusowanie śmieciówek będzie więc zapewne oznaczało, że kwoty przelewane przez pracodawców na moje konto nieco zmaleją. Jednak w skali globalnej, gwarantowane przez państwo bezpieczeństwo socjalne daje pracownikom silniejszą pozycję w negocjacjach z pracodawcą, co z kolei może doprowadzić do wzrostu wynagrodzeń. Ktoś, kto nie boi się, że w razie utraty pracy znajdzie się po prostu na bruku bez środków do życia, ktoś, kto wie, że w razie choroby uzyska bezpłatną pomoc, a w razie wypadku odszkodowanie, może być w negocjacjach z pracodawcą bardziej hardy, odrzucać najgorsze czy poniżające propozycje pracy, znaleźć oddech na nieco dłuższe poszukiwania. To zresztą jedna z przyczyn, dla których wielu pracodawców woli płacić pracownikom więcej, ale zatrudniać ich na śmieciówkach, niż płacić mniej – i zatrudniać na umowę o pracę.

Tymczasem, jak widzę, trwają akcje pod hasłem „Nie dla nałożenia składek ZUS na artystów” (czy też twórców). Organizatorzy używają prostej arytmetyki: skoro składka ma wynosić około 20% wynagrodzenia, to tyle właśnie krwawy socjalistyczny reżim Tuska ukradnie artystom po to, żeby oni mieli mniej, a rząd więcej. Mówi się przy okazji takich akcji o tym, że artyści i ludzie żyjący z własnej twórczości mają w Polsce bardzo niskie dochody. Jako przyczynę tego wskazuje się pazerność państwa i gnębienie podatkami przedsiębiorców, którzy mogliby im zapewnić pracę. Czy rzeczywiście nędznej kondycji twórców w naszym kraju winna jest nadmierna ingerencja państwa?

TANIE DRANIE

Coraz częściej – od lat – spotykam się, i spotykają się moi znajomi żyjący z pióra lub piórka, z sytuacjami, w których niska cena czy wręcz gotowość do darmowej pracy jest jedyną zaletą twórcy. Do – dajmy na to – grafika dzwoni szef firmy reklamowej, stały odbiorca jego pracy: „Mam chętnego, który zrobi to co ty, tylko o połowę taniej”. Grafik: „Ale ja to zrobię lepiej”. Odbiorca: „Nie potrzeba lepiej. Może być gorzej, “ludożerka” i tak nie widzi różnicy. Płacę połowę. Bierzesz?”. Oczywiście ten, kto zgodzi się na pracę za połowę stawki, będzie bez szans w starciu z tym, kto zgodzi się na połowę tej połowy – kto zrobi jeszcze gorzej, bez polotu i pomysłu, małpując ograne grepsy. Ale nikomu nie będzie to przeszkadzało. Bo dalekosiężnym skutkiem takich sytuacji jest to, że “ludożerka” rzeczywiście coraz mniej widzi różnicę między porządnie a źle zaprojektowanym plakatem reklamowym. Między serialem telewizyjnym z dobrym scenariuszem i porządnie zagranym a takim, którego scenariusz „napisało samo życie”, a odegrali amatorzy płatni po 300 złotych za rolę. Między książką, którą napisał artysta, nad którą pracowali profesjonalni redaktorzy i korektorzy, a taką, którą popełnił nudzący się emeryt, a poprawiał bezpłatny stażysta.

Przyjmowanie przez twórców – jako własnej – perspektywy przedsiębiorców wyzyskujących ich pracę, zawsze obróci się przeciwko twórcom. Tym bardziej, jeśli mowa o polskich przedsiębiorcach, przekonanych o tym, że konkuruje się zawsze niską ceną, którą można uzyskać kosztem jakości, innowacyjności i dzięki wytresowaniu mało wymagającego odbiorcy. Ten model biznesowy sprawdził się w produkcji wędlin, których kilka kilogramów można uzyskać z jednego kilograma mięsa, a więc sprawdzi się także przy produkcji dóbr kultury. Będzie to tym łatwiejsze, że przy ocenie twórczości artystycznej nie da się zastosować obiektywnych, fizycznych miar. Im zaś gorszą produkcję kulturalną proponujemy – już od najmłodszych lat – człowiekowi, tym mniej będzie on wymagał od tych, którym za ich produkcję płaci.

Długotrwałe tresowanie mało wymagających odbiorców taniej w produkcji – choć niekoniecznie tanio sprzedawanej – twórczości kulturalnej już przynosi skutki. Przez wielu twórców przypisywane są one krwiożerczemu socjalistycznemu reżimowi Tuska, Kaczyńskiego lub Millera, który to reżim, poprzez nadmierną ekonomiczną ingerencję, powoduje uwiąd rynku i obniżenie stawek. Tymczasem dziś twórcy zarabiają tak mało m.in. dzięki swoim kolegom po fachu, którzy przez wiele lat, solidarnie z prywatnymi przedsiębiorcami, pracowali nad gustem rodaków. Psując go i sprowadzając do takiego właśnie poziomu, przy którym grafiką użytkową, literaturą popularną, projektowaniem przedmiotów codziennego użytku czy muzyką mogą zajmować się bezpłatni stażyści, a wizualną stronę miast czy literacki poziom czasopism pozostawić można bezpłatnemu przypadkowi. Solidarnie z wielkim i mniejszym biznesem, który, owszem, jeszcze jakiś czas temu płacił sporo (a i teraz potrafi jeszcze sypnąć groszem swoim apologetom), twórcy spychali twórczość do domeny wolnego rynku, który i w tej dziedzinie miał wszystko znakomicie uregulować. I rzeczywiście, uregulował, wychowując przy okazji całe pokolenie odbiorców niewymagających, bo nieczytających, łykających wszystko, co zobaczą w telewizji, nie czujących się źle we wstrętnych miastach zapaskudzonych wytryskami młodych kreatywnych z agencji reklamowych. „Ludożerka” rzeczywiście nie widzi różnicy, więc po co przepłacać?

W takim kraju jak nasz, który sam sobie wyznaczył misję rezerwuaru taniej, nisko kwalifikowanej i niewymagającej siły roboczej dla drogiej, innowacyjnej Europy, biznes – wielki czy mały – nie ma żadnego interesu w tym, aby podnosić poziom artystycznych czy estetycznych aspiracji publiczności. Ma wręcz istotny interes w tym, żeby go obniżać, żeby wychowywać publiczność, która za możliwie największe pieniądze kupi produkt możliwie najniższej jakości, wymagający minimalnych nakładów. Interes biznesu jest więc całkowicie sprzeczny z interesem twórców. Ci ostatni wolą jednak urządzać akcje w stylu „Nie dla nałożenia składek ZUS na artystów”, niż szukać takich rozwiązań, które pozwoliłyby im zarówno bronić własnych interesów (także w starciu z biznesem), jak i wpływać na wychowanie publiczności potrzebującej produktów artystycznych wysokiej jakości, innowacyjnych i niepowtarzalnych.

MILCZĄCY SOJUSZNIK

Sojusznikiem twórców w działaniach na rzecz tak zdefiniowanego celu mogłoby być państwo. Mogłoby, gdyby twórcy zaczęli postrzegać ów byt nie jako potwora wysysającego ostatnie krople krwi z cherlawego i wiecznie skrzywdzonego biznesu, i nie (jakoś jedno z drugim godzą) jako skąpca, który śpi na bogactwach, a dotacji i stypendiów rozdawać na prawo i lewo nie chce, ale jako instytucję organizacji społecznej, powołaną m.in. po to, aby wspomagać obywateli w walce o ich interesy. Gdyby twórcy zechcieli się organizować nie tylko po to, aby należeć do prestiżowych organizacji i od czasu do czasu mieć możliwość zabłyśnięcia nazwiskiem pod jakimś listem otwartym, ale także po to, aby bronić swoich interesów oraz domagać się aktywnej roli państwa we wspieraniu rozwoju i bytu własnej grupy zawodowej.

Nie, nie chodzi mi tu o wspieranie dotacjami (choć i one są czasem potrzebne) czy państwowymi pensjami. Chodzi mi o aktywny udział w takim kształtowaniu społecznych potrzeb, które będzie skutkowało popytem na twórczość, innowacyjność, piękno.

Weźmy choćby głośną dziś – i dziwnie kontrowersyjną – sprawę bezpłatnego podręcznika dla młodszych klas szkoły podstawowej. Wiemy tylko tyle – i z tego się cieszmy – że taki podręcznik powstanie, że przygotowują go najlepsi metodycy. A przecież podręcznik dla maluchów będzie kształtował nie tylko wiedzę przewidzianą programem nauczania, ale i artystyczny smak, przyzwyczajenia i potrzeby estetyczne. Sprawa jest zbyt poważna, żeby zostawić ją metodykom. Spójrzmy, jakie kaskady kiczu, złego gustu literackiego i plastycznego wylewają się z innych podręczników przygotowywanych właśnie przez metodyków (pod dyktando komercyjnych wydawnictw). Przecież tu powinno się ogłosić wielki ogólnopolski konkurs – niechby metodycy ustalili kryteria! – na który poeci mający doświadczenie w twórczości dla dzieci nadsyłaliby wierszyki, prozaicy opowiadania i czytanki (nie tylko z polskiego; dlaczego świetni pisarze nie mieliby tworzyć tekstów przyrodniczych czy zagadek matematycznych?), a dramaturdzy scenki do odegrania. Niech zilustrują taki podręcznik najwybitniejsi nasi malarze i graficy, nie zdemoralizowani w komercyjnych wydawnictwach czy agencjach reklamowych schlebianiem dziecięcemu brakowi estetycznego wyrobienia, pewni wartości własnych pomysłów, które od małego odbiorcy wymagać będą jakiegoś wysiłku, pewni własnego gustu. Niechby taki podręcznik miał przemyślane – zaprojektowane przez najlepszych specjalistów – wizualne proporcje, kroje czcionki, elementy interaktywne, a nawet fakturę papieru.

Koszty takiego konkursu i stworzenia znakomitego artystycznego produktu nie podniosłyby jakoś specjalnie ogólnej sumy wydatkowanej na przedsięwzięcie (dzięki jego skali). I, podkreślam, nie to byłoby tutaj najważniejsze, że przy takim konkursie kilku czy kilkunastu artystów mogłoby sobie zarobić, choć to oczywiście też jest istotne. Chodziłoby o to, żeby państwo wzięło się poważnie za kształtowanie polskich gustów i potrzeb artystycznych już na etapie dzieciństwa. Byłaby to praca trudna, bo przecież trzeba by stoczyć wojnę z gigantyczną biznesowo-reklamową machiną, przyzwyczajającą już niemowlęta do kiczu i złego smaku. Jednak taka wojna jest konieczna, bo skutki oddania kulturalnej i estetycznej edukacji Polaków biznesowi widać gołym okiem już dziś.

Niech artyści projektują place zabaw, żłobki i przedszkola – od budynków, ogródków, przez meble, aż po zabawki. Niech na budynkach szkolnych powstają murale, a wewnątrz niech malarze zaprojektują kolory ścian. Dlaczego nie ma konkursów na lektury szkolne dla kolejnych klas podstawówki, gimnazjum czy liceum? Dlaczego sztućce i talerze w szkolnych stołówkach nie mogłyby być zaprojektowane przez znakomitych twórców, rozumiejących estetyczną chłonność młodych ludzi? (Oczywiście w kraju, w którym z premedytacją zarzyna się szkolne stołówki, bo trzeba dać zarobić drogim firmom cateringowym, brzmi to absurdalnie!)

Dlaczego w polskich urzędach państwowych – nie gabinetach ministrów, ale w biurach, do których przychodzą petenci, żeby załatwić jakąś sprawę – są takie brzydkie meble i takie nudne ściany? Przecież można by zlecić projekty krzeseł, biurek czy wieszaków na ubrania katedrom projektowania polskich uczelni artystycznych, a u młodych malarzy zamawiać niedrogie, ale porządnie namalowane obrazy.

Mamy przecież takie fantastyczne tradycje. Choćby z dwudziestolecia międzywojennego, kiedy wiecznie niedofinansowane i wydające każdy grosz na armię państwo polskie znajdowało jednak – wcale nie takie wielkie! – środki na zamawianie u wybitnych albo po prostu przyzwoitych artystów projektów gmachów – i wyposażenia – urzędów, szkół, szpitali czy dworców kolejowych, ale także transatlantyków czy pisemek dla dzieci.

Jestem pewien, że w takim, choć w części przyzwoicie wyglądającym kraju, w którym państwo szanuje, a nie tłamsi lub oddaje w dzierżawę biznesowi duchowe potrzeby obywateli, także od reklamy, kina, pism czy telewizji obywatele (a przynajmniej istotna ich część) zaczęliby wymagać czegoś więcej, niż tylko taniej w produkcji półamatorskiej papki. I że w takim kraju ozusowani w tę i z powrotem twórcy mieliby się o wiele lepiej, niż mają się dzisiaj. Jedno jest pewne – artyści przed obecną ciężka dla nich sytuacją uciekać powinni do przodu, ku jakiejś wizji, ku wzrostowi własnemu i tych, którzy z ich twórczością będą obcować, a nie tylko tych, którzy mogą na nich zarobić. Inaczej – dupy z nich, a nie artyści! Inaczej: niech sczezną!

Autor: Jarosław Górski
Źródło: Nowy Obywatel

O AUTORZE

Jarosław Górski (ur. 1970) – polonista, nauczyciel i dziennikarz. Napisał kilkaset artykułów publicystycznych i popularyzujących różne dziedziny sztuki, wydał książkę eseistyczną „Męska rzecz” (o literackich obrazach męskości) oraz powieść obyczajową „Wersje”. Mieszka w Warszawie. Stały współpracownik „Nowego Obywatela”.


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

7 komentarzy

  1. MichalR 17.03.2014 10:32

    Został poruszony problem wędlin. Jeśli państwo dba o to żeby wędlina spełniała pewne zdrowe normy, to nie musi o to dbać klient. Jakby nie było norm, to klienci zaczęliby zwracać uwagę na to co jedzą, bo nikt by za nich tego nie zrobił.

    Analogię można tutaj podtrzymać. Jeśli państwo dba o to że młodzież jest wyedukowana, to ufny obywatel nie edukuje i nie dba o edukację dziecka. Pyta tylko czy jest piątka, ale za co ta piątka jest już nieistotne, bo przecież system jest względnie dobry.

    Jeśli gusta są przełożeniem tego w jaki sposób myślimy, to jeśli nasze myślenie jest schematyczne i mało skomplikowane, to i nasze gusta takie będą.

    Jeśli osoby o rozbudowanej wyobraźni są rzadkością to na rynku mediów nie ma zapotrzebowania na artystów i prywatne telewizje stają się fabrykami niskiej kultury. Nie ma zapotrzebowania na kulturę wysoką, na dobrze opracowane programy edukacyjne, ect, to nie dziwmy się że nikt tego nie chce produkować. Jak wyprodukuje to przecież tego nie sprzeda!

    Jest mowa o tym że przedstawiciele kultury wyższej powinni wziąć udział w opracowywaniu otoczenia maluchów. Zgadzam się jednak uważam że nie to jest kluczowe. Dzieci powinny zostać pchnięte w stronę samodzielnej twórczości.

    Dlaczego od ucznia podstawówki nie wymagać tego żeby raz na tydzień pisał pamiętnik, rysował coś zainspirowanego ostatnim tygodniem, albo w oparciu o ciekawe wydarzenia tworzył bajki o zwierzątkach, albo nawet niech modeluje z masy papierowej – nie trzeba dziecku narzucać formy, jeśli dziecko przez 30 tygodni w roku stworzy 30 prac, to chcąc nie chcąc zacznie wypracowywać w sobie wyobraźnię i potrzeby sięgania do informacji z lekcji polskiego czy sztuki gdzie poznawało konkretne formy – gołe informacje i trochę praktyki w pewnych szablonowych zadaniach.

    Jeśli taka forma dowolnej pracy została zachowana przez całe nauczanie i uczniowie tworzyliby w sposób jaki oni uważają za słuszny – bez narzuconych ram i z co najwyżej zasugerowanymi tematami (tzn stwórz co chcesz albo coś co będzie się wzorować na wyrazistym wydarzeniu ostatniego tygodnia), to już samo to że uczeń wiedziałby że będzie musiał coś stworzyć sprawiłaby że by o tym czasami myślał szukałby inspiracji mimowolnie.

  2. kocbeat 17.03.2014 13:11

    Ja osobiście wolałbym nie odprowadzać składek, tzw zdrowotnych i emerytalnych, dlaczego tzw zdrowotnych? Ponieważ moja żona płaciła składki jak każdy pracujący Polak i gdy zaszła w ciąże dostała od ginekologa prowadzącego skierowanie do kardiologa, który miał wydać opinie czy może rodzić naturalnie ze względu na niedomykającą się zastawkę serca. Termin jaki wyznaczyli jej w rejestracji to około 3 miesiące po planowanym terminie porodu. Idąc dalej leczyła zęby w przychodni pod patronem nfz oczywiście z dopłatą za znieczulenie i teraz po około 2 latach te same zęby robi od nowa ale już prywatnie bo tylko tak jest szansa na uratowanie jakiegoś zęba.
    Podczas ciąży gdy jej stan uniemożliwiał wykonywanie pracy i udała się na zwolnienie, dostała pismo z zusu, że w związku z niedostarczeniem na czas jakiś dokumentów od pracodawcy zus odmawia mojej żonie ubezpieczenia. Następnego dnia przyszło pismo w którym poinformowali, że skoro wg zus nie podlega ubezpieczeniu to odmawiają jej świadczeń. Oczywiście po odwołaniu się zus przekazał sprawę do sądu i skończyło się to wypłatą pieniędzy dla żony po tym jak córka miała już ponad 7 miesięcy. Dodam jeszcze że wraz z końcem urlopu macierzyńskiego dobiegła końca umowa o prace bo tak działa ochrona kobiet w ciąży, a najlepsze jest to, że pracowała w firmie reklamującej się kampanią “z dumą wspieramy mamy”.
    Dlatego po co mamy odprowadzać składki? Za te pieniądze z których co miesiąc okrada nas państwo byłbym klientem VIP w np Medicover a emeryturę porządną miałbym już wieku 50 lat a nie jak dożyję 67 po prawie 50 latach pracy i ciekawe w jakiej kwocie.

  3. MichalR 17.03.2014 15:19

    Uważam że to nie jest złe, aby istniały składki obowiązkowe ubezpieczenia społeczne. Tylko niech te składki będą ustalone kwotowo. Niech każdy płaci 50zł przez całe życie, tak aby osoba która przepracowała minimum 4 lata po utracie pracy, dostawała przez rok od państwa 200zł (za każde 4 miesiące pracy 1 miesiąc pomocy), a po przekroczeniu pewnego wieku po utracie pracy tą kwotę dostawałaby dożywotnio. (Kwoty wziąłem z sufitu – tylko taki przykład). Nie tyle jako emeryturę, co jako pewien dodatek umożliwiający przetrwanie w warunkach skrajnej nędzy. To dzieci i wnuki powinny zapewnić godziwą starość, a nie państwo.

    Przy tak skrajnie niskiej stawce i pomocy tworzymy państwo które nie jest bestialsko liberalne, ale z racji tego że każdy niezależnie od zarobków płaci tyle samo to oczywistym jest że taka składka nie hamowałaby przedsiębiorczości.

    Obecnie jak mówi Ikonowicz w Polsce nie ma małych firm. Są tylko mikro firmy i korporacje. Jednak za możliwe rozwiązania przyjmuje tylko narzucenie zobowiązań na korporacje, a przedsiębiorczości niech ginie – wystarczy gdy każdy dostanie zasiłek, bo przecież po kilka stówek za miesiąc to się nawet szkoda schylać. Jednak to właśnie przez to że narzucamy zobowiązania na mikro pracodawców nie są oni przekształcić swojego biznesu w małe i średnie przedsiębiorstwa.

    Problem jest z ubezpieczeniem zdrowotnym. Oczywistym jest że gdy państwo płaci to jest drożej niż gdyby prywatny ubezpieczyciel podpisywał umowy z usługodawcami. Teraz chcąc się ubezpieczyć młody człowiek musi zapłacić absurdalnie wysokie kwoty 200zł mimo że do 40 roku życia nie będzie on miał problemów zdrowotnych. Można powiedzieć że przecież po 40, albo po 60 roku życia będzie potrzebował tej pomocy, albo jak spotka go nieszczęście to w wieku 25 lat ciężko zachoruje a koszt leczenia będzie liczony w dziesiątkach tysięcy… Na takie wypadki lekiem powinien być z jednej strony solidaryzm rodzinny, a z drugiej społeczny. Nie państwo, a rodzina, przyjaciele i sąsiedzi. Zabiliśmy w sobie naturalne instynkty polegające na altruiźmie odwzajemnionym. Zabiliśmy je głównie tym że przerzuciliśmy tą odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo na państwo.

    Państwo zadba o naszą emeryturę, o nasze zdrowie, o edukację, o miejsca pracy, o jakość dróg, o jakość jedzenia w sklepach… W każdym aspekcie życia pokładamy wiarę w państwie. Jak tego nie zmienimy, to za parę lat, parenaście, kilkadziesiąt lat okaże się że naszą cywilizację zachodnioeuropejską czeka kryzys niczym inne wielkie imperia.

  4. mr_craftsman 17.03.2014 15:39

    znowu te brednie…jeśli teraz autor zarabia mało, to po ozusowaniu będzie chyba żarł korę z drzewa.
    no ale “państwo się nim zajmie”. jakimże kretynem trzeba być, żeby wierzyć w to, że państwo dobrze i uczciwie zajmie się kimkolwiek poza sobą.

    jeśli autor jest takim idiotą, że chce wpłacać na kolejny Amber Gold, to proszę bardzo. nie rozumiem tylko dlaczego chce przymuszać do tego innych.

    zasadą pokoju i nieagresji jest pozostawienie ludziom decyzji co do swojego losu, jeśli ktoś uważa, że wie lepiej co powinni robić inni ze swoim życiem czy majątkiem, jest zwyczajnym agresorem, napastnikiem.

    ale co się dziwić, skoro autor publikuje w ramach organizacji, która żyje z doli pieniędzy zabranych innym przez państwo – państwo-alfons kradnie i opłaca swoje dziwki, które będą mówić jaki to alfons nie jest dobry i wspaniały.
    tak to wygląda.
    dopóki Obywatel nie zacznie się utrzymywać w całości, albo chociaż w ponad 50% z pieniędzy jakie zarobi na sprzedaży swojego periodyku czy normalnej, uczciwej działalności biznesowej, to jest całkowicie niewiarygodny.

  5. niewolnik 17.03.2014 19:19

    Teraz wiem na co poszły moje pieniądze z OFE.
    Na zakup artykułów propagandowych ZUS i Rządu, na wspaniałą propagandę sukcesu.

  6. darDARIUSZiusz 18.03.2014 15:54

    Wyśmienity artykuł drogi autorze. Szkoda, że tak mało ludzi go rozumie. Żeby zrozumieć o czym traktuje ten artykuł trzeba patrzeć szeroko i kontekstowo. Owszem, państwo robi błędy, często bywa nieuczciwe itp. Jednak biznes (w obecnym kształcie na świecie) nigdy nie jest uczciwy, nigdy nie przedstawia żadnych aspektów humanistycznych (bo i nie do tego jest) a jedynie jest skuteczny w zarabianiu pieniędzy bezwzględnie i za wszelką cenę oczywiście traktując ludzi przedmiotowo. W takim kontekście degradacja świadomości społeczeństwa jest dla biznesu pożądana. Poza biznesem do budowy świata przyjaznego człowiekowi niezbędne są też inne wartości (i ich organizacja).

  7. MichalR 18.03.2014 22:18

    @darDARIUSZiusz

    Zanim zaczniesz popierać interwencjonizm państwowy prosiłbym o rozważenie kilku kwestii.

    1. Jaki mamy na rynku stosunek osób zatrudnionych w jednoosobowych firmach, lub w małych firmach, do osób zatrudnionych w dobrze zorganizowanych korporacjach?

    2. Czy jako mały przedsiębiorca możesz produkować co tylko chcesz? Widząc ewentualną lukę na rynku, możesz ją beztrosko załatać? czy przypadkiem nie jest tak że nie możesz korzystać z pomysłów innych ludzi zwłaszcza jeśli te pomysły są obłożone patentami?

    3. Czy jeśli potrzebujesz pracownika i jego praca jest dla Ciebie warta nie więcej jak 2000zł to czy zatrudnisz tego pracownika za 2500zł?

    4. Czy jeśli pracodawca może wydać na Ciebie 2000zł to wolisz dostać 2000zł, czy wolisz dostać na rękę 1200zł przy jednoczesnym posiadaniu zabezpieczenia na starość i na wypadek choroby, czy utraty pracy? Czy nie wolałbyś wydać tych samych 800zł samodzielnie na wspomniane ubezpieczenia nawet jeśli jesteś osobą przezorną i czujesz potrzebę posiadania zabezpieczenia?

    5. Wolisz założyć własną jednoosobową firmę i wiedzieć że niezależnie od wyników finansowych musisz wydać 1000zł miesięcznie, czy móc zakładając firmę niczym nie ryzykować?

    Dzisiaj mało kto może sobie pozwolić na luksus posiadania firmy. Tylko dlatego dominują korporacje. Jednak nie traktujmy korporacji jako pracodawcy. Naszym celem powinno być otworzenie się naszego rynku na mniejszych przedsiębiorców.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.