Po rewolucjach – prywatyzacje?

Opublikowano: 23.10.2011 | Kategorie: Gospodarka

Liczba wyświetleń: 786

Tunezja i Egipt nie tylko mają trudności z ustabilizowaniem swojej sytuacji politycznej, ale muszą również sprostać wyzwaniom gospodarczym. Oczywiście, upadek systemów mafijnej prebendy wyzwoli indywidualne energie i inicjatywy, ale będzie to owocne tylko pod warunkiem, że nowe władze znajdą środki finansowe, które pozwolą nadrobić stracony czas i zapewnić bardziej egalitarny rozwój. Zgodnie z pierwszymi szacunkami tunezyjskiego Banku Centralnego i egipskiego Ministerstwa Gospodarki, aby podnieść stopę życiową swoich społeczeństw i zintegrować całe regiony przy pomocy programów inwestycji w transporcie, energetyce i infrastrukturze technologicznej, w ciągu 5 najbliższych lat oba kraje będą potrzebowały łącznie 20-30 mld dolarów. Osobistości tunezyjskie, ale również europejskie i arabskie [1], świadome wagi tych problemów, zgrupowały się pod hasłem „Invest in Democracy, invest in Tunisia” (Inwestujcie w demokrację, inwestujcie w Tunezji) i wystosowały apel – Manifest 200 – w którym wezwały Zachód do udzielenia pomocy finansowej temu krajowi.

NIKT NIE CHCE WESPRZEĆ DEMOKRATYZACJI

Stany Zjednoczone i Unia Europejska dały jednak bardziej czy mniej zdecydowanie do zrozumienia, że ich kasy są puste i że kryzys długu publicznego wcale nie zachęca ich do szczodrości. 26 i 27 maja br. na spotkaniu G8 w Deauville najbogatsze państwa planety co prawda obiecały Egiptowi i Tunezji w ciągu dwóch lat 20 mld dolarów (14 mld euro), ale suma ta to przede wszystkim pożyczki zaprogramowane jeszcze przed rewolucją. Jeśli chodzi o państwa arabskie, to wcale nie spieszą one z pomocą sąsiadom podążającymi krętą drogą demokratyzacji. Choć Algieria dysponuje skarbem wartym 150 mld dolarów, zdobyła się jedynie na marny gest, przyznając Tunezji kilkadziesiąt milionów. W maju br. Unia Europejska definitywnie pogrzebała projekt Banku Śródziemnomorskiego, leżący w szufladzie od 1995 r. W rezultacie, obok Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, głównymi pożyczkodawcami będą Europejski Bank Inwestycyjny, który zaproponuje do 2013 r. pożyczki na sumę 6 mld dolarów, i Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. W przeciwieństwie do państw wschodnioeuropejskich, państwa położone po południowej stronie Morza Śródziemnego i przechodzące do demokracji nie będą miały „swojego” banku odbudowy i rozwoju.

W Tunisie i w Kairze, gdzie spodziewano się prawdziwego Planu Marshalla – tzn. takiego, jak powojenny plan sfinansowania przez Stany Zjednoczone odbudowy Europy – zapanowało wielkie rozczarowanie, tym bardziej, że kilku ekonomistów wyjaśniło, iż taki plan kosztowałby tyle, co dwa miesiące wojny w Iraku lub 3% tego, co kosztowało zjednoczenie Niemiec w 1991 r. [2]

PARTNERSTWO KORZYSTNE DLA KAPITAŁU

Ponieważ Egipt i Tunezja nie mogą liczyć na pomoc finansową na miarę wyzwań gospodarczych i społecznych, które przed nimi stoją, MFW energicznie zachęca oba te państwa do jeszcze większego „otwarcia” neoliberalnego, nawet gdyby miało to oznaczać, że będą musiały zwrócić się do wielkich koncernów międzynarodowych o sfinansowanie ich rozwoju. W oczach międzynarodowych pożyczkodawców i zachodnich przedsiębiorstw wielonarodowych, zainstalowanych już na południe od Morza Śródziemnego i pragnących dysponować większymi niż dotychczas ułatwieniami dla swojej działalności, partnerstwa publiczno-prywatne to niemal cudowne rozwiązanie. Na jakiej zasadzie miałyby one funkcjonować? Na takiej, że prywatne przedsiębiorstwo sfinansowałoby, zbudowałoby, a następnie eksploatowałoby przez pewien czas jakąś usługę publiczną (wodę, energię, służbę zdrowia…), zastępując państwo lub samorząd terytorialny. Byłaby to – przynajmniej w założeniu – czasowa prywatyzacja, ale tak to by się nie nazywało. Tak oto, z właściwym sobie cynizmem, międzynarodowe instytucje finansowe żądają od rodzących się demokracji tego samego, czego niedawno wymagały od dyktatur.

Od początku lat 1990. MFW bez przerwy żądał od Hosniego Mubaraka i Zina al-Abidina Ben Alego więcej neoliberalnych reform gospodarczych, w tym wprowadzenia pełnej wymienialności waluty egipskiej i tunezyjskiej, „poprawy otoczenia, w którym robi się interesy” – przez co należało rozumieć więcej ułatwień dla inwestorów zagranicznych – oraz przyspieszonego wycofywania się państwa z życia gospodarczego i liberalizacji usług. Obaleni dyktatorzy nigdy nie kwestionowali gospodarki rynkowej, ale jednocześnie baczyli, aby neoliberalne „otwarcie” nie było za duże, gdyż mieli świadomość, że może ono niebezpiecznie pogłębić nierówności społeczne. Czy przyszłe rządy demokratyczne ugną się przed żądaniami jeszcze większego „otwarcia” niż to, na które poszły dyktatury? Czy partnerstwa publiczno-prywatne to naprawdę rozwiązanie?

Dla środowisk biznesowych i instytucji międzynarodowych takie partnerstwo jest absolutnie nieodzowne, jeśli mają one sfinansować rozwój infrastruktur. Tymczasem nie wiadomo, co z niego wyniknie. Na łamach Les Echos wyjaśniono, że „coraz częstsze odwoływanie się do partnerstwa publiczno-prywatnego jeszcze nie dowiodło, że jest ono gospodarczo rentowne”. We wspomnianej francuskiej gazecie ekonomicznej, cytując François Lichère’a, profesora prawa na Uniwersytecie Aix-Marsylia i konsultanta gabinetów adwokackich w zakresie umów o partnerstwie publiczno-prywatnym, dodaje, że „ryzyko finansowe ponoszą stworzone w tym celu spółki projektowe, które pożyczają 90% funduszy. Jest to zatem narzędzie tak skonstruowane, aby funkcjonowało w korzystnych kontekstach bankowych” [3].

Budzi to dwa zastrzeżenia. Pierwsze dotyczy stanu sektora bankowego. Partnerstwo publiczno-prywatne wymaga niskich stóp procentowych i zdrowych banków. Tymczasem daleko do tego w Tunezji i Egipcie, gdzie liczne banki uwikłane są w wątpliwe wierzytelności i nie mają wiedzy fachowej koniecznej do uczestnictwa w kompleksowych projektach finansowych [4]. Drugie dotyczy zdolności operatora publicznego do zapewnienia, że respektowane będą jego interesy – i interesy podatników – i że partner prywatny dobrze wykona swoje zadanie. Oznacza to, że państwo, samorząd terytorialny czy wszelki inny aktor publiczny musi mieć kompetencje nieodzowne do uczestnictwa w partnerstwie publiczno-prywatnym i do jego oceny. We Francji, w takim sektorze, jak dostawa wody pitnej, gminy muszą zachowywać czujność, aby nie narzucono im zawyżonych kosztów i aby prywatny operator nie podeptał postanowień umowy o partnerstwie [5]. Jest rzeczą oczywistą, że partnerstwo nie wymaga silnego, lecz kompetentnego państwa, zdolnego do wypracowania solidnych ram prawnych i sprawdzenia, że partnerstwo dobrze działa. Chodzi zatem o to, czy przyszłe administracje tunezyjskie i egipskie będą do tego zdolne.

NEOLIBERALNI BRACIA MUZUŁMANIE

Czy istnieje takie rozwiązanie gospodarcze, które ani nie polegałoby na rozpasanym neoliberalizmie, ani na dotychczasowym dyrygowaniu? Jeśli istnieje, to nie przyniosą go partie polityczno-religijne. Jak to w stosunku do Braci Muzułmanów wykazał egipski ekonomista Samir Amin, islamizm zadowala się przechodzeniem na pozycje neoliberalne i merkantylistyczne i – wbrew powszechnemu mniemaniu – sprawom społecznym poświęca niewiele uwagi. „Bracia Muzułmanie”, wyjaśnia Amin, „są przywiązani do systemu ekonomicznego opartego na rynku i totalnie zależni od zagranicy. Faktycznie stanowią część składową burżuazji kompradorskiej [6]. Opowiedzieli się zresztą przeciwko wielkim strajkom klasy robotniczej i walkom chłopów o zachowanie własności ziemi [zwłaszcza w ciągu minionego dziesięciolecia]. Bracia Muzułmanie są więc ‘umiarkowani’ w dwojakim znaczeniu – zawsze odmawiali sformułowania jakiegokolwiek programu ekonomicznego i społecznego (faktycznie nie kwestionują reakcyjnej polityki neoliberalnej) i faktycznie zgadzają się na podporządkowanie kontroli narzucanej światu i regionowi przez Stany Zjednoczone. Dla Waszyngtonu są przeto użytecznymi sojusznikami (czyż Stany Zjednoczone mają lepszego sojusznika niż Arabia Saudyjska, patronka Braci?), toteż wydał im certyfikat demokracji!” [7]

Często mówi się o akcjach charytatywnych formacji islamistycznych, ale mówić o nich to zapominać, że bronią one skostniałego ładu oraz odmawiają wypracowania polityki zmierzającej do zmniejszenia ubóstwa i nierówności społecznych. Islamizm polityczny skłonny jest sprzyjać polityce neoliberalnej i przeciwstawiać się wszelkiej polityce redystrybucji za pośrednictwem podatków, gdyż uważa je za bezbożne – z wyjątkiem zakatu, tzn. legalnej, skodyfikowanej jałmużny – jednego z pięciu filarów islamu. Dlatego islamiści nigdy nie starali się zbliżyć do ruchów alterglobalistycznych, które często uważają za nowy przejaw komunizmu. Można więc założyć, że silne partie islamistyczne nie spowodują żadnej poważniejszej rewolucji w polityce gospodarczej.

Tunezja i Egipt stoją wobec problemu poszukiwania osławionej „trzeciej drogi”, której po upadku muru berlińskiego nie potrafiły znaleźć kraje byłego bloku radzieckiego. Chodzi o to, aby rewolucje ludowe nie uległy przebojowemu kapitalizmowi podkopującemu spójność społeczną. Koniecznie wymaga to prowadzenia polityki gospodarczej, która położyłaby nacisk na sprawy społeczne i zmniejszenie nierówności.

Autor: Akram Belkaïd
Tłumaczenie: Zbigniew M. Kowalewski
Źródło: Le Monde diplomatique

PRZYPISY

[1] M.in. ekonomiści George Corm, Jean-Marie Chevalier, Daniel Cohen i El Mouhoub Mouhoud, byli ministrowie spraw zagranicznych Hervé de Charette i Hubert Védrine czy parlamentarzyści Elisabeth Guigou i Denis McShane.

[2] „Un plan économique pour soutenir la transition démocratique en Tunisie”, Le Monde, 18 maja 2011 r.

[3] C. Sabbah, „Partenariat public-privé: un mauvais outil de relance”, Les Echos, 15 kwietnia 2010 r.

[4] Patrz G. Almeras i A. Hadj-Nacer (we współpracy z I. Chort), „L’espace financier euro-méditerranéen”, Les Notes Ipemed, październik 2009 r.

[5] M. Laimé, Le Dossier de l’eau: pénurie, pollution, corruption, Paryż, Seuil 2003.

[6] „Burżuazja kompradorska” to klasa, która czerpie dochody z handlu z zagranicą, zwłaszcza za pośrednictwem operacji importowo-eksportowych lub z samego importu, jak to jest w przypadku wielu krajów arabskich (Algierii, Arabii Saudyjskiej, Libii…). Wpływy tej grupy społecznej są takie, że uniemożliwiają rozwój wewnętrznej działalności gospodarczej, która mogłaby konkurować z importem.

[7] S. Amin, „2011: le printemps arabe? Réflexions égyptiennes”, 24 maja 2011 r., www.europe-solidaire.org


TAGI: , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. adambiernacki 23.10.2011 11:09

    To nie były żadne rewolucje tylko kontrolowane przejęcia i trwają one nadal a ich częścią jest tzw. “prywatyzacja” ot i cała prawda pokrótce.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.