Kto grozi Europie?

Opublikowano: 28.07.2012 | Kategorie: Gospodarka, Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 709

Po brukselskim szczycie w końcu czerwca unijne elity mają nowego konika: unię bankową. Ma ona pomóc w przezwyciężeniu kryzysu, wzmocnić jedność UE i częściowo obciążyć kosztami kryzysu prywatne instytucji finansowe, które do niego doprowadziły. Tym samym, wedle optymistów, w Europie miałaby się zakończyć era kanclerz Angeli Merkel, która dotychczas narzucała politykę zaciskania pasa pracownikom i pompowania publicznych pieniędzy do prywatnych banków. Zmniejszanie długów publicznych przez cięcia w wydatkach i obniżki płac zaowocowało recesją, która wydatnie powiększyła zadłużenie. Ratowanie banków jest coraz droższe – w 2010 r. aby ustabilizować europejskie rynki finansowe potrzeba było 700 mln euro dziennie, obecnie kosztuje to 4 mld euro każdego dnia. Czy jednak unia bankowa może coś tu zmienić?

Wątpliwości nasuwają się nie tylko dlatego, że dotychczas największe kraje UE notorycznie gwałcą własne reguły. Pakt Stabilności i Wzrostu z 1997 r., w którym po raz pierwszy narzucono irracjonalny limit 3% deficytu budżetowego i 60% zadłużenia publicznego został dotąd złamany już 88 razy. Na czele łamiących były Niemcy i Francja co nota bene tylko wyszło im na zdrowie. Ważniejsze jest jednak coś innego. Wciąż przecież poruszamy się po powierzchni zjawisk. Wciąż mowa jest o integracji rynków i instytucji finansowych, ale ani słowa o integracji socjalnej, podatkowej i płacowej. Nawet najlepsza unia bankowa w ogóle nie dotyka przyczyn kryzysu. Te zaś tkwią w samej naturze wspólnej waluty oraz neoliberalnym charakterze projektu europejskiego.

Wielu ekonomistów twierdzi, że to nie dług publiczny, ale nierównowaga między poszczególnymi krajami unii walutowej leży u źródeł obecnego kryzysu. Wszystko przez realizację zasady konkurencji w obszarze wspólnej waluty. Luka konkurencyjna w strefie euro wynosi 20-30% i wciąż się powiększa. Jeżeli porównamy Niemcy i kraje peryferyjne – takie jak Portugalia czy Grecja – jest jeszcze gorzej. W 1999 r., u progu inauguracji wspólnej waluty deficyt obrotów bieżących Grecji wynosił 3,1% i nie odbiegał zbytnio od poziomów notowanych w innych krajach strefy euro, z wyjątkiem Niemiec. W roku 2008 wzrósł do rozmiarów 14,7%. W ten sposób po utworzeniu eurostrefy nierówności pomiędzy poszczególnymi tworzącymi ją krajami nie tylko nie znikły, ale dramatycznie się zaostrzyły.

Niemiecki wzrost napędzany był ekspansją eksportową w strefie euro. Za sukcesy Berlina dosłownie zapłaciły kraje południa eurostrefy. Przyjęcie wspólnej waluty, której wartość ustalono na poziomie odpowiadającym gospodarce niemieckiej, ale zasadniczo przewartościowanej dla gospodarek peryferyjnych miało dwojakie skutki. Atrakcyjność produktów niemieckich wzrosła proporcjonalnie do tego jak wspólna waluta automatycznie podniosła ceny (i obniżyła atrakcyjność) produktów krajów peryferyjnych. Inflacja wywołana przyjęciem zbyt silnej waluty (właściwe przejściem od słabych walut narodowych do silnej waluty wspólnej) w krajach takich jak Grecja czy Hiszpania pogorszyła konkurencyjność ich gospodarek. Niemcy odwrotnie, nie tylko uniknęły tej inflacji dzięki silnej marce, ale mogły się nawet cieszyć obniżką cen swoich drogich dotąd produktów w relacji do drożejącej produkcji krajów południa eurostrefy. Do tego doszedł jeszcze efekt zamrożenia płac – operacja o tyle łatwa dla rządu w Berlinie, że po części amortyzowana rozbudowanym systemem socjalnym. Kraje nie posiadające takiego systemu, np. Grecja – zmuszone były ratować swój spadający wskutek inflacji popyt wewnętrzny podwyżkami płac – zbyt małymi zresztą skoro w 2008 r., po latach podwyżek, średnia płaca w Grecji była nadal niemal o połowę mniejsza od zamrożonej od dekady średniej niemieckiej. Żeby było śmieszniej, po przyjęciu wspólnej waluty jedynym sposobem na poprawienie konkurencyjności stała się dewaluacja wewnętrzna czyli obniżka płac, wskutek czego kraje peryferyjne zostały skazane na miotanie się między cięciami i recesją a inflacją cen towarów i deficytem handlu oraz zadłużeniem w każdym przypadku. Alternatywa ta obowiązuje także krajach twardego rdzenia Unii. Od początku kryzysu w coraz brutalniejszej postaci.

Pomysł wspólnej waluty, która zamiast wyrównywać poziomy rozwoju w krajach się nią posługujących stanowi narzędzie konkurencji wzmacniające najsilniejszych i odbierające atuty słabszym to w istocie tylko konsekwencja neoliberalnej wizji UE. Źródłem problemu nie jest nierównowaga między sektorem finansowym a gospodarką realną, ale między kapitałem a siłą roboczą. Dlatego przetrwanie Unii zależy nie od kolejnych paktów regulujących finanse, ale od posunięć takich jak wprowadzenie europejskiego kodeksu pracy, w tym płacy minimalnej, zakazu zwolnień grupowych i zasady negocjacji gałęziowych, zwiększenie budżetu unijnego (np. w proporcji do PKB, do poziomu połowy budżetu USA), reforma EBC polegająca na rezygnacji z drukowania pieniędzy i przejadania ich przez banki na rzecz finansowania inwestycji publicznych, zerwanie z zasadą konkurencji na rzecz zasady solidarności. W świetle tych, niezbyt przecież radykalnych postulatów widać dobrze, że największym zagrożeniem dla UE są dziś jej przywódcy, którzy o Europie socjalnej nawet nie chcą słyszeć.

Autor: Przemysław Wielgosz
Źródło: Le Monde Diplomatique


TAGI: , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

5 komentarzy

  1. ARTUR 28.07.2012 11:22

    Południe Europy zaczęło się sypać od wiosny ,gdyż wtedy Iran nałożył na Europę embargo na dostawy ropy ,kraje południa nie mając możliwości przestawienia na inną ropę musiały polec lub płacić za nią złotem .Unia bankowa jest już uzgodniona a funkcjonuje od lutego tego roku wraz z rozpoczęciem prac Żydowskiego Parlamentu Europejskiego który będzie prowadził wszystkie uzgodnienia w sprawie finansów Europy w ramach NWO.

  2. NovySymbol 28.07.2012 14:47

    niema długu Publicznego – dług maja ci którzy zaciągneli pożyczkę z imienia i nazwiska – A mają z czego oddać !!!!! Nie dajmy się wciagnać w ich gre słów skoro niema już ludzi którzy sa im winni to znaczy ze długu niema a to ze oni zwlekali i teraz nam wmawiają pod sloganem długu publicznego to jakiś Bajer* albo go łykniecie w postaci ich idei albo się wyśmiejecie ! I niech szukają fizycznych ludzi którzy podpisywali pożyczki – bo ustrój się zmienia i nikt za nikogo nie będzie odpowiadał . czy statystyczny niemiec ma odpowiadać za hitlrera ? którego nawet nie znał …

  3. ARTUR 28.07.2012 15:34

    @NS .Masz rację ,w każdym przypadku emisji obligacji czy też pożyczki musi być umowa i podpis ,ten kto podpisuje odpowiada za spłatę ,innego prawa nie znam .

  4. che 29.07.2012 17:05

    Złoto od kilku lat idzie dobrze w górę.Są już zakusy na irańskie złoto ?

  5. goldencja 29.07.2012 19:02

    @ che ciekawe kiedy wypuszczą na rynek syntetyczne złoto, bo już mają technologię do jego produkcji i jest ono nie do rozpoznania w stosunku do naturalnego. Podobno jest zbyt drogie w produkcji. Podobno…

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.