Wędkowanie na ekranie

Opublikowano: 07.08.2012 | Kategorie: Ekologia i przyroda, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 1022

Współczesny wędkarz ma do pomocy przynęty świetlne i zapachowe o mocy narkotyku, sonary, GPS, itp. Ostatnie ryby w rzekach nie mają z nami szans. Jaki to ma sens?

W dzieciństwie zdarzało mi się chodzić z kolegami już to na bardzo amatorskie wędkowanie, już to na ‘kopanie rosówek’, ale jakoś nie połknąłem haczyka. Nie poluję i nie łowię ryb, ale w klubie na Mazurach, do którego należę, mam kilku przyjaciół –zapalonych wędkarzy i czasami słucham ich opowieści, zwłaszcza gdy wracają z wędkowania na Lofotach lub na Bałtyku, gdzie wyzwania i ryzyko są o wiele wyższe niż z łódki na jeziorze lub przy łowieniu z pomostu, ale też i zdobycz zarówno obfitsza jak i bardziej okazała, szczególnie w przechwałkach. Zauważam jednak, że dziś także zwykłe łowienie ryb w rzekach i jeziorach zmieniło się nie do poznania. Niedawno przypadkiem wszedłem do wielkiego sklepu wędkarskiego w centrum Brukseli i kopara mi opadła. W niemym zdumieniu przez ponad pół godziny oglądałem kilkaset przynęt, które kształtem, widokiem, zapachem lub dźwiękiem obiecują wykryć i zwabić każdą rybę, jaka jeszcze została w przyrodzie.
Najwięcej takich sklepów jest oczywiście w Ameryce, gdzie rynek przyborów i produktów wędkarskich ocenia się na 2 mld dolarów rocznie. Tyle wydają łącznie tamtejsi wędkarze. Czy w zamian uzyskują więcej niż opowiadają? Wydaje się, że jest to możliwe. Ci, którzy łowią ‘na muchę’ już od setek lat (sic!) stosując przemyślnie barwione piórka, blaszki i nici, oraz firmy, takie jak słynna Northland Fishing Tackle z siedzibą w Bemidji w stanie Minnesota, zasypują rynek setkami wzorów i modeli, które stanowią najbardziej kolorową i najładniejszą część takich sklepów. Jako stary sceptyk i wędkarski laik mam jednak nieodparte wrażenie, że przynęty te silniej wabią wędkarzy do sklepów niż ryby na haczyk.

Rynkowi temu towarzyszy natomiast całkiem solidna wiedza. Culum Brown, ichtiolog i badacz zdolności poznawczych ryb z australijskiego uniwersytetu Macquarie twierdzi, że w przynetach nie należy lekceważyć nawet drobnych różnic w odcieniach, jak choćby między czerwienią arbuzowego miąższu i różem dziecięcej gumy do żucia. Ryby rozpoznają je lepiej niż ludzie. Wprawdzie woda bardzo wybiórczo wchłania różne długości fal światła i wszelkie czerwienie zanikają w niej po 10 metrach, ale niektóre gatunki ryb płytkowodnych mają świetnie rozwinięte warstwy światłoczułe w oku, które mogą zawierać nawet i osiem różnych fotopigmentowych filtrów światła. Ludzkie oko ma ich tylko trzy – czerwony, zielony i niebieski. Te dodatkowe receptory pozwalają rybom znacznie lepiej odróżniać różne odcienie i długości fal świetlnych. Niektóre ryby widzą także światło ultrafioletowe. Byle farbą ich się nie oszuka.

Dla wielu gatunków ryb ważniejszy od wzroku jest węch. Cząsteczki substancji zapachowych rozpuszczają się i rozchodzą się w wodzie znacznie lepiej niż w powietrzu, a to sprawia, że u niektórych gatunków ryb zmysł powonienia jest nawet i 100.000 razy lepszy niż u człowieka (!). Żaden pies im nie dorówna. Dr Keith Jones, amerykański ichtiolog ze Spirit Lake w stanie Iowa, pracuje dla firmy wędkarskiej Pure Fishing, i zajmuje się w szczególności zmysłem powonienia u ryb słodkowodnych próbując wykryć za czym ryby węszą i czego węchem szukają. Jego zespół zaczął od dokładnej sekcji drobnych raczków i rybek używanych na przynętę, które zresztą w naturze stanowią typową zdobycz ryb, i identyfikował większość molekuł z różnych części ich anatomii, które mogą wysyłać sygnały zapachowe i smakowe. Następnie cząsteczki te zostały uzyskane syntetycznie w laboratorium i posłużyły do testów praktycznej reakcji u większych ryb drapieżnych.

Największą trudnością okazał się mechanizm dostarczania sygnału. Polimery stosowane do wyrobu sztucznego robactwa i innych plastikowo-gumowych przynęt źle się mieszają z substancjami zapachowymi, źle je uwalniają i hamują ich rozpuszczanie w wodzie. Dr Jones opracował więc specjalny polimer, który można nasycić zapachami jak gąbkę i który zwiększył dyfuzję zapachów w wodzie ponad 400-krotnie. Jego sztuczne robaki zaczęły się rozchodzić wśród wędkarzy jak gorące (i pachnące) bułeczki. Pachną tak, że ryby ściągają błyskawicznie z całego jeziora i biorą na nie jak koty na walerianę.

Są jednak i takie gatunki ryb, dla których od koloru i zapachu ważniejszy jest ruch zdobyczy. Producenci opracowali już wiele sposobów takiego kształtowania odblasku na powierzchni przeciąganej w wodzie przynęty, aby niemal idealnie naśladowała ona ruch spłoszonej zdobyczy. Zespół Keitha Jonesa zajął się również tym aspektem przynęt i zbudował specjalny tor wodny, w którym przeciąga różne rodzaje sztucznych ‘rybek’ przed widownią głodnych drapieżników, precyzyjnie mierząc ich reakcje na różnie modyfikowane szczegóły demonstrowanych przynęt, jak to rozstępy i kąt padania światła, szybkość przeciągania, częstotliwość oscylacji itp.

Nawet jednak najlepiej dopracowana sztuczna rybka zda się na nic jeśli będzie sama. Potrzebne jest lepsze rozpoznanie podwodnego środowiska, w które przynęta będzie rzucona. Stąd coraz częściej wodę wokół łodzi rozpoznaje się sonarem, który łączy różne częstotliwości fal ultradźwiękowych z promieniami rzucanymi pod różnym kątem, pozwalając na ekranie rozpoznać konfiguracje dna, odróżnić np. zatopione pnie drzew i kopce materiału organicznego na dnie (często ulubione środowisko wokół którego kręcą się ryby). Rozróżnia także ryby według gatunku i rozmiaru, przynętę i młody narybek, ocenia odległości itp. Nowoczesny wędkarz gapi się odtąd w ekran, a nie na spławik.

A co na to wszystko biedne ryby? „Wędkowanie staje się sportem nie fair” – zauważa dr Culum Brown z Macquarie. „Jeśli będziemy wypływać na ryby zabierając na łódź GPS, aby się samemu nie zgubić na mapie, sonar z ekranem do identyfikacji ryb według gatunku i rozmiaru, i wabić ryby światłem, którego oko ludzkie nawet nie widzi lub zapachami mocniejszymi niż w naturze, to może lepiej od razu pójść do McDonalda i zamówić rybę z frytkami. Będzie uczciwiej.” Myślę, że facet ma rację.

Autor: Bogusław Jeznach
Źródło: Nowy Ekran


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. bloczyna 07.08.2012 14:11

    Panie Bogusławie, przesadza pan 🙂 Owszem technika idzie do przodu i nie omineła systemów wspomagania wędkarzy. Ale nie jest tak że teraz wszyscy mają gpsy, sonary i bóg wie co jeszcze. Zapewniam Pana że 80% wędkarzy woli łowić ryby tradycjnie i bez wspomagaczy gdyż nie traktują tego jako sport by złowić jak najwięcej ryb w jak najkrótrzym czasie lecz jako przyjemną odskocznie od życia codziennego. Dużo wędkarzy bardziej ceni sobie złowienie dobrego okazu ryby tradycyjnie, ceni sobię tę niewiadomą, to polowanie na rybę. A ci co łowią w ten sposób co Pan opisał, no cóż każdy łowi tak jak lubi. Dla obecnych rybek największym nie są wędkarze lecz sieciowe odłowy na jeziorach, łowienie ryb za pomocą prądu. I chamskie stawianie sieci w strumieniach, tak że nawet najmniejszy pstrąg się nie prześlizgnie.

  2. bloczyna 07.08.2012 14:13

    Dla obecnych rybek największym *probleme* ech zjadłem to a niestety nie ma tutaj edycji postów.

  3. Tensei 08.08.2012 23:26

    Dla ryb w polskich rzekach zagrozeniem nie sa wedkarze, lecz szara strefa czyli tzw. ,, kulsownicy”, którzy na tym zarabiaja.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.