Nie ma „wojny zbożowej”. Czy będzie ta prawdziwa?

Opublikowano: 02.05.2023 | Kategorie: Gospodarka, Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 3129

Kijów już zdążył się prawie obrazić, że nie wiedzieć czemu właśnie teraz Polska rozpoczęła „wojnę zbożową”, bo przecież władze w Warszawie wiedziały znakomicie jakie będą skutki zwiększonego napływu ukraińskiej produkcji rolnej i spożywczej już w momencie, gdy ochoczo i radośnie otwierały przed nią granicę.

A nawet, jak zdążyli podkablować ukraińscy przyjaciele – to strona polska wręcz naciskała, by więcej, szybciej i wszystko, no bo wiadomo, kto na tym ma zarobić… Na szczęście dla ukraińskich oligarchów, zachodniego kapitału i aferzystów z PiS-u nic konkretnego nie zaszło i po chwilowym medialnym zamieszaniu ukraińskie zboże, rzepak, owoce, mięso i wszystko, co tylko żyzne pola zawleczonego na Ukrainę GMO produkują, znów trafia do Polski, tylko pod przez nikogo nietraktowaną poważnie etykietą „tranzytu”.

Ukraińskie zboże nadal płynie do Polski

Bo w rzeczywistości Polska niczego, a już zwłaszcza żadnej „wojny zbożowej” z Ukrainą nie rozpoczęła. Po prostu Jarosław Kaczyński i rząd nie mogli dłużej ignorować protestów rolniczych, połączonych z potwierdzonymi informacjami o udziale polityków PiS w dostawach na rynek krajowy ukraińskiego zanieczyszczonego zboża, nazywanego eufemistycznie „przemysłowym”. Sytuacja była na tyle krytyczna, że groziła zakłóceniem wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie, dlatego zdecydowano się na hałaśliwe, ale pozorowane gesty, w rodzaju zdymisjonowania ministra rolnictwa i wydania z naruszeniem nawet polskich przepisów rozporządzenia niby to mającego wstrzymać ukraiński import. W istocie jednak i Jarosław Kaczyński (formalnie będący przecież tylko szeregowym posłem), i rząd Mateusza Morawieckiego nie zrobili niczego. Najpierw okazało się, że zakaz nie obowiązuje, bo… nie zgadza się na niego strona ukraińska. Potem powołano się na upomnienie Komisji Europejskiej przypominającej, że Wspólna Polityka Handlowa jest prerogatywą wspólnotową, nie krajową. Wreszcie zaś poinformowano o rzekomym zwycięstwie, to jest formalnej zamianie importu na tranzyt przez Polskę. Tyle tylko, że ukraińskie zboże już w ubiegłym roku zaczęło wjeżdżać na nasz rynek niby to tranzytem, jako „odciążenie czarnomorskich portów”, „pomoc dla głodującej Afryki” itp., a i tak ostatecznie skończyło, zapełniając polskie spichrze.

Nie jest to zresztą problem nowy, bo przecież bezcłowy kontyngent wprowadzono w obrotach UE-Ukraina już w 2014 roku, gdy po Euromajdanie na ukraińskim rynku zaczęły operować zachodnie firmy najpierw hurtu rolno-spożywczego, a następnie także przemysłowej produkcji rolnej, oczywiście pierwotnie zakamuflowane jako „dzierżawcy” i joint-ventures z udziałem ukraińskich oligarchów. Jest też bowiem zupełnie oczywiste, że tak jak polscy rolnicy tracą na sporze zbożowym z Ukrainą, tak ukraińscy producenci wcale na nim nie zarabiają, bowiem wszelkie zyski i z produkcji, i zwłaszcza handlu i pośrednictwa są następnie odprowadzone na Zachód, na konta międzynarodowych korporacji.

Nie-pokój brzeski

O ile zatem można zakładać, że ochrona rynku uda się zapewne prowadzącym względnie samodzielną politykę Węgrom, być może powiedzie się Słowakom, oczywiście o ile jeśli mądrze zagłosują w wyborach parlamentarnych we wrześniu 2023 roku, to spośród reszty zainteresowanych narodów Bułgarzy musieliby najpierw wyjść z kryzysu parlamentarnego, natomiast Polacy i Rumunii w obecnym lub nawet jakimś możliwym alternatywnym układzie rządowo-opozycyjnym nie mają większych szans na postawienie zgodnych z interesami narodowymi barier dla kapitału zachodniego operującego w konkurencyjnych dla nas branżach z Ukrainy. Nie jest to bowiem kwestia formalnego sporu z UE o kompetencje, tylko woli politycznej. Nawet w ramach istniejących przepisów wystarczyłyby konsekwentne działania polskich służb celnych i Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, by rolno-spożywczy import z Ukrainy praktycznie sparaliżować. Taka decyzja jednak nie może zapaść ani w Warszawie, ani w Bukareszcie, zaś Waszyngton i Londyn jej przecież nie podejmą. Polska i Ukraina mają pozostać dla hegemona skansenem, spichlerzem, rezerwuarem taniej siły roboczej i źródłem poboru rekruta – faktycznie zatem nasze oba narody zostały cofnięte do rzeczywistości Pokoju Brzeskiego z 1918 roku, tylko z Anglosasami w miejsce kajzerowskich Niemiec, no i z wojną wciąż trwającą na Wschodzie.

Drobne kradzieże i złośliwostki, czyli jak to między sąsiadami

Póki co, pomiędzy Polską a Rosją to szczęśliwie nadal tylko wojna retoryczna, prowadzona głównie na oświadczenia, ubarwiana takimi wyskokami, jak zagrabienie przez rząd RP kont ambasady Federacji Rosyjskiej czy zajazd na rosyjską szkołę w Warszawie. Były to oczywiście poważne naruszenia samych podstaw stosunków dyplomatycznych, z „Konwencją wiedeńską” na czele, jednak oburzający się Rosjanie nie spodziewają się, chyba że władze polskie tak uparcie rabując własnych obywateli – akurat dla gości ze Wschodu zrobią wyjątek?

Pomimo jednak tak wrogich gestów, należy przyznać, że wciąż dominują raczej ostre, często niemądre słowa. Cóż, jesteśmy Słowianami. Co na sercu, to na języku, przeważnie bez angażowania rozumu. A jak już się wykrzyczymy, to nam przeważnie przechodzi i gdyby tylko była okazja wspólnego biesiadowania, wszystkie grzechy i słowa wypowiedziane w gniewie łatwo poszłyby w zapomnienie. Ponieważ jednak na wielką dwunarodową biesiadę na zgodę raczej się nie zanosi, należy zauważyć, że jeśli do wojny polsko-rosyjskiej dojdzie, to przecież nie na Twitterze, nie dlatego, że były prezydent Dmitrij Miedwiediew bywa złośliwie dowcipny, albo polscy posłowie jakoś wyjątkowo obrażalscy. Rozkaz wojny nie przyjdzie ani z Moskwy, bo ta jej przecież nie chce, ani z Warszawy, bo ta rozkazów nie wydaje – tylko z Londynu i Waszyngtonu. I wtedy tylko, kiedy będzie to odpowiadać interesom Anglosasów. Zamieszanie retoryczne to tylko zasłona dymna dla realnych interesów, rozgrywanych ponad głowami i wbrew interesom wszystkich zainteresowanych słowiańskich narodów.

Wojna

Tym bardziej jednak polsko-rosyjski konflikt zbrojny powinniśmy uważać za możliwy, bo przecież nader łatwo można sobie wyobrazić nakazany przez Anglosasów polski atak na Białoruś, podobnie jak i wejście wojsk polskich do Lwowa „dla zapewnienia ochrony tamtejszej ludności ukraińskiej przed rosyjską agresją”, co również oznaczałoby docelowo stworzenie frontu polsko-rosyjskiego. Nie trzeba też dodawać, że takie działania, wykonane rękoma Polaków, byłyby katastrofą dla Polski. Powinniśmy wrócić do Lwowa, ale jako gospodarze, a nie jako bodyguardzi banderowców. Z Białorusią łączy nas nie tylko historia i przenikanie naszych kultur, ale i wymierne interesy gospodarcze i handlowe, właśnie niestety zaprzepaszczane. Rosja jest wreszcie naszym naturalnym partnerem ekonomicznym, a mogłaby być także cennym sojusznikiem, gdybyśmy wreszcie zdecydowali się iść własną drogą geopolityczną i cywilizacyjną, poza wpływami kolonizującego nas Zachodu. Oczywiście takie optymistyczne scenariusze są obecnie niemal do uwierzenia.

Alternatywą znacznie bardziej prawdopodobną jest więc wojna.

Autorstwo: Konrad Rękas
Źródło: MyslPolska.info


TAGI: , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. emigrant001 02.05.2023 17:45

    6 listopada 2020 r. Premier Ukrainy Denys Szmyhal zaprezentował wyniki audytu ziemi rolnej należącej do państwa. Oficjalne dane mówiły, że do państwa należy 6,4 mln ha, gdy tymczasem po sprawdzeniu okazało się, iż było to tylko 750 tys. ha. Brakowało ponad 5 mln ha, czyli ok. 8 proc. terytorium kraju. Co ciekawe ukraina to jedyna kraina na świecie (oprócz Izraela) gdzie prezydent i premier to żydzi:)
    Przypadkiem 31 marca 2021 r. za sprawą komika Zeleńskiego przegłosowano prawo, które otwiera rynek handlu ukraińską ziemią rolną od 1 lipca 2021 r. Od tego dnia obywatele Ukrainy mogą nabywać i sprzedawać grunty do 100 ha. Od razu po uchwaleniu prawa pojawiły się interpretacje, że zakaz nabywania ziemi przez obcokrajowców nie dotyczy sytuacji, gdy zagraniczny bank przejmuje ukraińskie grunty, które są zabezpieczeniem kredytu i sprzedaje je na aukcji. Amunicja i czołgi są na kredyt:) a ukraina bankrutem:)
    Należy pamiętać, że podczas wojny wartość dóbr dramatycznie spada ze względu na niepewność jutra i można coś kupić prawie za darmo a Jankesi zrobili zakupy za około 60 mld USD, bo na tyle pozwolił senat. Teraz potrzebują kogoś kto będzie pilnował ich interesów. Naród, którego prezydentem jest pajac z długopissem świetnie się do tego nadaje, dlatego będzie unia polsko-ukraińska:) bo może być tak, że jak skończą się ukraińcy to Amerykanie zaczną strzelać do Rosjan Polakami. Idioci nic nie kosztują.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.