Imperialista Saakaszwili

Opublikowano: 09.09.2008 | Kategorie: Polityka

Liczba wyświetleń: 845

Lech Kaczyński roztacza mroczną wizję rosyjskiego imperializmu grożącego nie tylko Gruzji, lecz także Ukrainie i Polsce. Dzisiaj Tbilisi, jutro Kijów, pojutrze poniedziałek. Póki co narody osetyński i abchaski są ofiarami imperializmu w wykonaniu gruzińskich polityków.

„Trochę ciężko uwierzyć, że są aż takimi idiotami” – mówi o Gruzinach Tomasz Borejza w dyskusji redakcyjnej na portalu internetowym www.lewica.pl. Jeżeli chodzi o prezydenta Saakaszwilego, to idiotą chyba nie jest – mimo tego, że studiował na amerykańskim Uniwersytecie Columbia. Jednak przebywając przez parę lat w Stanach Zjednoczonych „nasz człowiek w Tbilisi” dokładnie przyswoił sobie nie tylko obowiązujący w amerykańskim establishmencie styl siłowego rozwiązywania problemów, lecz także przesiąkł amerykańskim partactwem. Najnowszym dowodem na to jest ostatnia wojna kaukaska.

GRUZJA WYCHODZI NA ZERO

Wypowiadający się w tej kwestii eksperci zgodni są co do tego, że gruziński prezydent zadecydował o podjęciu działań militarnych po to, aby przypieczętować panowanie nad faktycznie niezawisłymi republikami – Osetią Południową i Abchazją. Potwierdziła to również OBWE, mająca tam swoich obserwatorów. Zdaniem niektórych analityków, Saakaszwili liczył na to, że Rosja nie zdecyduje się na zbrojną ripostę w obawie przed reakcją międzynarodową oraz ze względu na okres „olimpijskiego spokoju”. Osobiście wyznaję inny punkt widzenia. Uważam – podobnie jak francuski dziennik „Le Figaro” – że Saakaszwili, dokonując ataku na osetyńską stolicę Cchinwali, chciał sprowokować Rosję do zbrojnej interwencji w Osetii. Liczył na polityczno-medialny wrzask tzw. światowej opinii publicznej. Liczył na to, że międzynarodowa presja na Rosję będzie na tyle silna, że Moskwa będzie musiała wycofać nie tylko wojska wprowadzone do Osetii, lecz także tzw. siły pokojowe znajdujące się na terytorium Abchazji. W ten sposób „oczyszczone” z wszelkiej rosyjskiej obecności sporne tereny znalazłyby się pod całkowitą kontrolą Tbilisi. Saakaszwili wiedział też, że musi się spieszyć, aby zdążyć przed formalnym ogłoszeniem niezawisłości przez obie republiki. Zwłaszcza, jeśli weźmie się od uwagę precedens Kosowa. Musiał też zdążyć przed ewentualnym wstąpieniem Gruzji do NATO, które raczej niechętnie odnosi się do konfliktów zbrojnych z Rosją. Saakaszwili zaczął się spieszyć praktycznie od momentu objęcia władzy. Od początku jego rządów budżet wojskowy Gruzji zwiększył się 31 razy – z 30 do 930 milionów dolarów, co stanowi około 20 proc. PKB. Trochę za mało, aby bronić się przed Rosją mającą 226 razy więcej od Gruzji samolotów bojowych, 180 – czołgów, 52 – śmigłowców. Za to całkiem wystarczy, aby prezentować swą militarną potęgę wobec Południowej Osetii.

Całą operację Gruzja przeprowadziła jednak po partacku. Rozpoczęła ostrzeliwanie Cchinwali pod mocno naciąganym pretekstem „obrony konstytucyjnego porządku”. W tej sytuacji nie mogła liczyć nawet na słowne poparcie ze strony swych sojuszników i protektorów. Pamiętano też zapewne deklaracje gruzińskiego prezydenta z 2006 r., kiedy to wyraźnie stwierdził, iż nie wyda rozkazu rozpoczęcia operacji zbrojnej. Cały świat – może poza panem Lechem Kaczyńskim – wiedział, że to Gruzja rozpętała wojnę. Saakaszwili nie przewidział też reakcji Rosji. Nie przewidział, że Rosjanie nie tylko wejdą na teren Południowej Osetii, lecz także zaczną niszczyć gruzińskie obiekty i cele wojskowe. W tym stanie rzeczy sprawą nadrzędną stało się zaprzestanie działań wojennych oraz powrót do sytuacji sprzed wybuchu konfliktu. I takie też warunki wynegocjował Sarkozy w Moskwie. Na dodatek w porozumieniu podpisanym przez prezydentów Rosji i Francji znalazł się zapis sankcjonujący dalszą obecność rosyjskich sił pokojowych „dopóki nie zostaną wypracowane rozwiązania międzynarodowe” oraz nakazujący gruzińskim jednostkom wojskowym powrót do baz.

Układ Sarkozy-Miedwiediew musiał zaakceptować – także pod presją ze strony Condoleezy Rice – również Saakaszwili, mimo że sam nie brał udziału w negocjacjach. Został postawiony przed faktem dokonanym oraz dodatkowo upokorzony tym, że szef unijnej prezydencji najpierw uzgodnił wszystko z Rosją, uznając ją tym samym za ważniejszego i poważniejszego partnera. Saakaszwili doprowadził zatem do sytuacji identycznej z tą, jaka miała miejsce przed wybuchem konfliktu. Osiągnął zero politycznych efektów, osłabił natomiast potencjał militarny swego kraju, zniszczony częściowo na skutek działań wojsk rosyjskich. Nie mówiąc już o ludziach poległych podczas całej tej awantury, o uchodźcach – nie tylko gruzińskich, lecz także osetyńskich, którymi nie interesuje się tzw. społeczność międzynarodowa oraz przeróżne akcje humanitarne i Caritasy. Brak pomocy humanitarnej dla mieszkańców Południowej Osetii ma, jak łatwo zauważyć, wymiar polityczny, polegający na odwróceniu uwagi świata od gruzińskiej agresji. Bardzo różne są oceny liczby ofiar śmiertelnych w Osetii. Wiadomo jednak, że oficjalnie zarejestrowano ponad 17 tysięcy uchodźców na około 70 tys. mieszkańców. Międzynarodowy Czerwony Krzyż ocenia, że pomocy humanitarnej – obejmującej m.in. dostęp do pitnej wody, której źródła zostały zniszczone przez gruzińskie wojska – potrzebuje 35 do 50 tys. osób.

SAAKASZWILI WALCZY O STALINOWSKĄ GRUZJĘ

Porozumienie francusko-rosyjskie przewiduje także rozpoczęcie rozmów w sprawie statusu Osetii Południowej i Abchazji. Wszystko wskazuje jednak na to, że wobec faktów już dokonanych, rozmowy takie stają się bezprzedmiotowe. Moskwa oficjalnie uznała niepodległość obu republik. Ma zamiar zawrzeć z nimi traktaty o przyjaźni i współpracy, a także zobowiązała się do udzielenia im pomocy w razie ataku z zewnątrz. W tym samym dniu, kiedy rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew podpisał dekrety uznające niepodległość obu republik, przywódca Osetii Południowej Eduard Kokojty zwrócił się do Rosji z prośbą o umieszczenie tam bazy wojskowej, natomiast minister spraw zagranicznych Abchazji Siergiej Szamba oświadczył, że jego kraj będzie starał się o członkostwo w Związku Rosji i Białorusi. Wygląda zatem na to, że Gruzja ostatecznie utraciła Osetię Południową i Abchazję.

Sytuacja ta do złudzenia przypomina precedens Kosowa. Jest jednak jedna, bardzo istotna różnica. Kosowo zawsze stanowiło nieodłączną część Serbii, jedynie zamieszkałą przez albańską mniejszość, która na skutek wysokiego przyrostu naturalnego oraz wygnania stamtąd Serbów stała się większością. Natomiast Osetia Południowa i Abchazja zostały włączone do Gruzji na mocy arbitralnej decyzji Stalina. Tym samym Saakaszwili sam ustawił się na pozycji nieprzejednanego obrońcy stalinowskiej polityki narodowościowej w rejonie Kaukazu. Dopóki istniał Związek Radziecki mieszkańcom obu tych republik nie robiło specjalnej różnicy to, czy podlegają pod Tbilisi, czy pod Moskwę. Jednakże w momencie uzyskania przez Gruzję niepodległości Osetia Południowa i Abchazja stały się faktycznie gruzińskimi koloniami. Gruzińscy nacjonaliści nie kryli zamiarów likwidacji autonomii obu republik. Po raz pierwszy z takimi żądaniami wystąpili już w końcu lat 80. Hasło „Gruzja dla Gruzinów” głosił oficjalnie prezydent Zwiad Gamsachurdia, który w 1992 r. zlikwidował autonomię, posłał wojska do Cchinwali i Suchumi oraz doprowadził do rzezi tamtejszej ludności. Działania wojenne zakończyły się podpisaniem porozumień pokojowych, na mocy których rosyjskie siły pokojowe stacjonują od 1992 r. w Osetii Południowej, a od 1994 r. w Abchazji. Jest zatem całkowicie zrozumiałe, że Osetyńczycy i Abchazi nie tylko nie czują żadnych więzi z Gruzją, lecz mają podstawy do obaw o swoje własne bezpieczeństwo tak długo, jak władzę w Tbilisi sprawować będzie obecna nacjonalistyczna i proamerykańska ekipa.

KACZYŃSKI NIECHCĄCY OBALA UNIJNE MITY

Konflikt kaukaski w wyrazisty sposób ukazał zarówno decyzyjną inercję Unii Europejskiej, jak i fikcję tzw. wspólnej polityki zagranicznej. Rada Europejska zbiera się już po rozwiązaniu sytuacji konfliktowej – po to, aby zaakceptować decyzje podjęte samodzielnie przez Nicolasa Sarkozy’ego. Mit wspólnej polityki zagranicznej upadł po tym, jak do gry usiłowała się włączyć grupka prezydentów Polski i krajów nadbałtyckich. Nie mieli oni ani zamiaru, ani możliwości działania na rzecz przezwyciężenia sytuacji konfliktowej. Mogli co najwyżej wydać wspólne stanowisko, tudzież wyrazić swoją solidarność z Gruzją, co – jak wiadomo – nie wymaga ani specjalnego wysiłku umysłowego ani kwalifikacji politycznych. Do grona tego dołączył Wiktor Juszczenko, dla którego wyżej wspomniana solidarność ma konkretny wymiar materialny. Ukraina jest bowiem jednym z czołowych dostawców uzbrojenia dla armii gruzińskiej, co nie omieszkał przypomnieć na forum ukraińskiego parlamentu przywódca komunistów Petro Symonenko.

Obalając mit wspólnej polityki zagranicznej, inicjator prezydenckiej wycieczki do Gruzji, Lech Kaczyński udowodnił istnienie Europy dwóch prędkości. A właściwie Europy jednej prędkości w wykonaniu Sarkozy’ego, który tym razem wykazał się nie tylko refleksem, lecz również politycznym profesjonalizmem i realizmem, i jednej powolności, czyli polityki spóźnionego refleksu uprawianej przez samego Kaczyńskiego do spółki z Bałtami. Przesiąknięty polityką historyczną prezydent RP łatwo znalazł płaszczyznę porozumienia ze swoimi odpowiednikami z Litwy, Łotwy i Estonii. Wszystkich ich łączy historyczny – a może raczej histeryczny – antysowietyzm, który przybrał formę antyrosyjskiej obsesji. Dali jej wyraz wspomnieni tu prezydenci podczas wiecowych wystąpień Tbilisi. Pod względem retoryki Kaczyński przebił swoich partnerów, roztaczając wizję agresywnego rosyjskiego imperium, które zamierza podbić Gruzję, a w następnej kolejności Ukrainę i być może Polskę. Wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego wywołały krytykę ze strony innych polskich polityków, obawiających się następstw w postaci pogorszenia stosunków z Rosją. Pierwsze symptomy tego pogorszenia są widoczne już dziś. Rosja być może nie traktuje poważnie słów polskiego prezydenta, w sposób poważny podchodzi natomiast do faktów – takich jak np. umowa z Amerykanami o umieszczeniu w Polsce wyrzutni rakietowej. I takie właśnie fakty będą miały realny wpływ na stosunki polsko-rosyjskie. Minister spraw zagranicznych Rosji, Siergiej Ławrow oświadczył ostatnio, że USA muszą wybrać między partnerstwem z Moskwą a Tbilisi. Odwołując swoją zapowiedzianą na wrzesień wizytę w Polsce dał do zrozumienia, że Polska wyboru takiego już dokonała.

KONFLIKT KAUKASKI Z AMERYKAŃSKĄ TARCZĄ W TLE

W komentarzach poświęconych konfliktowi gruzińsko-rosyjskiemu sporo uwagi poświęca się roli Stanów Zjednoczonych. Niektórzy, jak np. Michaił Gorbaczow, wyrażają przekonanie, że to właśnie Waszyngton inspirował całą tę wojenną awanturę. Podobną opinię wyraził rosyjski premier Władimir Putin. W wywiadzie dla telewizyjnej stacji CNN stwierdził, iż istnieje podejrzenie, że to ktoś w USA wywołał tę awanturę po to, aby zaostrzyć sytuację, co – jego zdaniem – miałoby zwiększyć szansę republikańskiego kandydata w tegorocznych wyborach prezydenckich. O amerykańskiej inspiracji świadczyć może choćby sama data rozpoczęcia wojny – dzień otwarcia olimpiady. Mogło tu chodzić o odwrócenie uwagi świata od igrzysk olimpijskich, a zwłaszcza od chińskiego sukcesu sprawnej organizacji.

Stany Zjednoczone oficjalnie zaprzeczyły temu, aby namawiały władze Gruzji do rozpętania konfliktu zbrojnego. Twierdzą, że było wręcz odwrotnie. Amerykański ambasador w Moskwie John Beyrle w wywiadzie dla rosyjskiej gazety „Kommiersant” przekonywał, że USA od samego początku uważały, że konfliktu z Rosją nie należy rozwiązywać w sposób siłowy. „Bardzo usilnie przekonywaliśmy stronę gruzińską, aby nie podejmowała takich kroków” – twierdzi ambasador Beyrle. To, że amerykański dyplomata o czymś mówi, jeszcze nie znaczy, że musi to być prawda. Jednak bez względu na to, czy USA namawiały Gruzję do ataku na Osetię Południową, czy przed takim atakiem przestrzegały, faktem jest, że nie skrytykowały one gruzińskiej operacji wojskowej. Należy też pamiętać, że Stany Zjednoczone od lat zbroją gruzińską armię. Mają w Gruzji swoich doradców wojskowych, a niedawno wysłały tam około tysiąca żołnierzy, którzy brali udział we wspólnych manewrach wojskowych.

Warto też zwrócić uwagę na to, że konflikt na Kaukazie „dziwnym trafem” zbiegł się w czasie z zakończeniem negocjacji w sprawie umieszczenia w Polsce amerykańskiej tarczy rakietowej. Militarna reakcja Rosji na gruzińską agresję stała się dla rządu Tuska doskonałym pretekstem do wyrażenia ostatecznej zgody na wyrzutnię rakietową. Posłużono się tu wymyślonym straszakiem agresywnej Rosji, która podobno o niczym innym nie marzy, jak tylko o podboju należących do NATO państw Europy Wschodniej. Polskiemu rządowi „udało się też przekonać” stronę amerykańską do instalacji na terenie Polski baterii nieco przestarzałych Patriotów, tak jak gdyby sami Amerykanie wzbraniali się przed zakładaniem nowych baz wojskowych na świecie. Bazy te mają ponoć zwiększyć nasze bezpieczeństwo, choć każdy rozsądnie myślący człowiek dostrzega tu realne zagrożenia w postaci możliwych ataków na amerykańskie instalacje wojskowe w Polsce. Militarne panoszenie się Amerykanów Europie wywołać też musi naturalną reakcję Rosji, a co za tym idzie dalszą eskalację wyścigu zbrojeń wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Stany Zjednoczone nadal traktują oddaloną od siebie Europę jako poligon doświadczalny w militarnych przepychankach z Rosją. Ofiarami tych gierek politycznych będą jednak nie amerykańscy i polscy politycy, lecz my, żyjący na obszarze zimnowojennej konfrontacji. Wbrew głoszonym hasłom tzw. powszechnej demokracji odmawia się nam prawa do decydowania o tym, czy chcemy mieć na terytorium naszego kraju obce bazy wojskowe. Podobnie, jak odmawia się narodom kaukaskim prawa do samostanowienia i decydowania o własnym losie.

Autor: Bolesław K. Jaszczuk
Źródło: Trybuna Robotnicza


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.