Liczba wyświetleń: 24125
Infrastrukturę tworzy się na ogół po to, by czemuś służyła. Zazwyczaj celom jej przeznaczenia. Infrastruktura informacyjna, tworzona pod patronatem MSWiA powinna – podobno – sprzyjać rozwojowi przepływu informacji. Tyle wieści z resortu.
W dniu 15 maja w Zamku Ujazdowskim odbyła się Wielka Gala Społeczeństwa Informacyjnego. Wyróżnienie dla podsekretarza w MSWiA, Witolda Drożdża, było uznaniem jego determinacji w tworzeniu warunków dla rozwoju społeczeństwa informacyjnego.
Na czym, ogólnie rzecz ujmując, ma się opierać rozwój tego tworu pod nazwą społeczeństwa informacyjnego? Wydaje się, że chodzić powinno o szybkość, pewność i kompletność informacji, maksymalny jej zasięg i dostęp obywatela do wszelkich informacji związanych przede wszystkim z funkcjonowaniem życia publicznego.
Zamierzenia chwalebne, patronat poważny. Praktyka informacyjna, czyli próby osiągania celów tworzenia infrastruktury informacyjnej już nieco mniej zrozumiałe. A zwłaszcza mało zrozumiała rola głównego patrona, MSWiA, w tworzeniu tej infrastruktury informacyjnej.
Garść faktów:
W dniu 18 marca 2009 r. zapadł wyrok w Naczelnym Sądzie Administracyjnym – sygn. akt I OSK 1468/08 – w wyniku skargi kasacyjnej Ministra od wyroku WSA w Warszawie – sygn. akt II SAB/Wa 19/08 w sprawie skargi na bezczynność organu – Ministra – w zakresie dostępu do informacji publicznej.
Cała sprawa bierze swój początek w roku 2005, a szczegóły o co i o kogo chodzi opublikowane zostały w artykule „My czyści, my przejrzyści”. Opisany tam został przypadek wysokiego urzędnika administracji rządowej, który – jak wynika z dokumentów – dopuścił się nadużycia stanowiska służbowego w zakresie zatrudniania z ewidentnym naruszeniem przepisów ustawy o służbie cywilnej. W skrócie można tu wykazać, że nadużył stanowiska służbowego do własnych celów. Oznaczać to może przestępstwo z art. 231 § 1 kodeksu karnego.
Urzędnik ów, w trakcie prowadzenia dziennikarskiego ustalania, zniknął z macierzystego urzędu i pojawił się w MSWiA jako zastępca dyrektora departamentu. Pytanie wysłane do urzędu było proste. Z pozoru, jak się później okazało. Chodziło o zidentyfikowanie funkcjonariusza publicznego. Czy jest to ten sam urzędnik, który – według dokumentacji – naruszył prawo i wykorzystał stanowisko służbowe dla prywatnych celów, czy też nastąpił zbieg okoliczności i pod tym samym imieniem i nazwiskiem występuje zupełnie inna osoba.
MSWiA, wzorem wielu urzędów, najpierw udawało, że go nie ma. Na pytanie – pocztą elektroniczną – nikt nie odpowiadał. Dopiero wezwanie do usunięcia naruszenia prawa i zagrożenie sądem administracyjnym skłoniło urząd do reakcji. Rzecznik prasowy MSWiA …odmówił udzielenia informacji, czy ta osoba, to ta sama, o której była mowa w związku z podejrzeniem o łamanie prawa. To był czas zarządzania MSWiA przez Ludwika Dorna, a jego rzecznikiem był wówczas Tomasz Skłodowski, z zamiłowania i chyba także z zawodu dziennikarz. Z profilu doświadczenia z pewnością nie urzędnik.
Niby wszystko w porządku, w końcu rzecznik prasowy – dziennikarz – zdaje się być na właściwym miejscu. Ale niekoniecznie wówczas, gdy w grę wchodzą procedury postępowania administracyjnego. A już chyba całkowitą pomyłką jest to, że były dziennikarz bierze udział w postępowaniu, które wymaga rozstrzygnięć kwalifikowanych, czyli po ludzku ujmując, wydawania decyzji administracyjnych. A tylko w takiej formie można odmówić udzielenia informacji publicznej.
Sprawa trafiła do sądu administracyjnego i to z dwóch powodów. Po pierwsze odmowa udzielenia informacji publicznej o funkcjonariuszu publicznym. Po drugie, czy rzecznik prasowy MSWiA w ogóle miał umocowanie prawne do wydawania decyzji administracyjnych w zakresie odmowy dostępu do informacji publicznej.
Sprawa, jak widać z powyższego, toczyła się ponad dwa lata. Zmieniali się ministrowie, w końcu zmienił się rząd, a nadal rozstrzygnięcia nie było. Głównie w zakresie umocowania prawego rzecznika prasowego MSWiA w kwestii uprawnienia wydania decyzji administracyjnej. Tożsamość urzędnika została ustalona na jednej z rozpraw. Pełnomocnik nie miał wyjścia i przyznał, że jest to ta sama osoba. Rzecznik tymczasem zniknął z pola widzenia. No cóż. Skoro się zatrudnia dziennikarza na stanowisku dość odpowiedzialnym w urzędzie administracji rządowej, to trzeba się liczyć z różnymi zawirowaniami. A przede wszystkim wyposażyć w takie instrumenty – czyt. doradców – którzy zielonego osobnika będą nadzorować.
Dalej to już było tylko zabawniej. Urzędnicy MSWiA w ogóle nie przekazali skargi do sądu administracyjnego z powodu…zaginięcia dokumentów. W rezultacie obecny Minister, Grzegorz Schetyna, otrzymał grzywnę za nie przekazanie skargi i musiał wypłacić – z budżetu resortu – 1000 złotych. Kto, z jakich środków i przede wszystkim kto jest winien takiemu obrotowi sprawy, Grzegorz Schetyna też na razie nie chce odpowiedzieć. Kto, z pieniędzy podatnika tę grzywnę zapłacił za ewidentne niedopełnienie obowiązków, na razie nie wiadomo, bo urząd znów udaje, że go nie ma.
Po ponad 2 latach takiej zabawy w elektronicznej sieci, po grzywnie dla MSWiA, po kilku wyrokach sądowych, po zwrocie skarżącemu kosztów postępowania sądowego, wreszcie nadeszła odpowiedź – tytułem wykonania wyroku NSA – że Tomasz Skłodowski, ówczesny rzecznik MSWiA, nie miał umocowania prawnego do wydania decyzji o odmowie udzielenia informacji publicznej.
Innymi słowy nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy funkcjonariusz publiczny, wobec którego istnieją dokumenty stwierdzające łamanie prawa – czyn o charakterze korupcyjnym – jest tym samym urzędnikiem, który znalazł przestań w MSWiA na stanowisku kierowniczym.
Nie można pominąć tych okoliczności, że w trakcie batalii sądowo-administracyjnej cały urząd, z ministrami na czele, znał tło sprawy w sensie uzasadnionego podejrzenia o popełnieniu przestępstwa przez wysokiego urzędnika państwowego.
Co w tym temacie robili kolejni ministrowie MSWiA? Skupiali się jedynie na bronieniu swoich urzędników i całkowicie pomijali fakt udokumentowanego popełnienia przestępstwa przez urzędnika państwowego. Co znamienne, ów urzędnik znów pełni funkcją dyrektora generalnego centralnego urzędu administracji rządowej i dobrze się czuje.
Zabawnie, a jednocześnie ponuro brzmi odpowiedź z MSWiA w kwestii wykonania wyroku NSA, o którym na wstępie. Tomasz Skłodowski nie miał umocowania prawnego do wydawania decyzji administracyjnej w zakresie odmowy udzielenia informacji publicznej, ale…on takiej decyzji nie wydał….On po prostu odmówił udzielenia informacji.
Taki sens ma pismo z MSWiA w kwestii wykonania wyroku NSA – BMP-0667-4662/09/DK/AR. Nie ma sensu przytaczać imion i nazwisk funkcjonariuszy publicznych, którzy w ten sposób dowodzą poziomu swoich kompetencji i jednocześnie wystawiają świadectwo poziomu kompetencji całego aparatu administracyjnego władzy.
Kilka lat, kilka spraw sądowych, pieniądze podatników i brak jakichkolwiek reakcji ze strony organów władzy publicznej na udokumentowane informacje o możliwościach popełnienia przestępstwa przez urzędników państwowych.
A wszystko – w znakomitej większości – toczy się w tzw. infrastrukturze informacyjnej, po ludzku – w sieci internetowej. Tak w praktyce odbywa się porozumiewanie pomiędzy władzą a obywatelem za pośrednictwem nowoczesnych środków łączności. Kalka systemu porozumiewania tradycyjnego za pośrednictwem pana listonosza.
Po co nam ta cała struktura informacyjna? Dla przekazywaniu społeczeństwu prognozy pogody? I na dodatek pod światłym patronatem MSWiA? Do tego wystarczy osiedlowa sieć internetowa.
Tańsza i mniej podatna na sterowanie.
Autor: Witold Filipowicz ([email protected])
Materiał nadesłany do “Wolnych Mediów”