Łomot będzie się naprawdę należał

Opublikowano: 11.11.2011 | Kategorie: Gospodarka, Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 1167

Młodzież w Hiszpanii zajęła w akcie protestu główne place w kraju. Ale to nie tylko odosobnione wydarzenie na Półwyspie Iberyjskim. To część większego procesu, który dotyczy całej Europy, w tym Polski

Plac Tahrir wybucha codziennie dokładnie o 21.00. Przez półtorej godziny, tysiące ludzi krzyczy, skanduje hasła, gwiżdże, wali w garnki, patelnie, potrząsa pękami kluczy i klaszcze tak mocno, że na dłoniach zostają potem bolesne bąble. Kierowcy przejeżdżających obok samochodów nie zdejmują ręki z klaksonów, a na dalszych ulicach niektórzy sąsiedzi wychodzą na balkony i w geście solidarności też przez kilka minut hałasują najgłośniej jak mogą. Ale w rozmowach słychać nie arabski, tylko kataloński i hiszpański. Bo „Plac Tahrir” to tylko jedna z kilku tablic, które manifestujący wywiesili w akcje solidarności z innymi światowymi protestami. W rzeczywistości miejsce nazywa się Plaça de Catalunya i znajduje się w samym centrum Barcelony. A miejscowa młodzież okupuje go już kolejny dzień z rzędu.

Bunt, który kompletnie zaskoczył media i polityków, zaczął się 15 maja. To wtedy, dokładnie na tydzień przed wyborami lokalnymi (postrzeganymi jako prolog do parlamentarnych, zaplanowanych na marzec przyszłego roku) na główne place 50 hiszpańskich miast wyległo kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy postanowili pokazać czerwoną kartkę elitom rządzącym. Mimo interwencji policji i zakazów manifestacji wydawanych przez władze, zostali na nich przez następne dni, organizując namioty, toalety, zbiórki żywności, ale też tocząc zażarte dyskusje w tworzonych naprędce komisjach (np. edukacji) i tworząc listy postulatów. Wieczorami urządzali głośne seanse niezgody, na które schodzili się solidarnie inni mieszkańcy, od dziadków po wnuczki.

Analitycy nie są zgodni, jak interpretować te wydarzenia. Jedni porównują je do studenckich zamieszek z 1968 r., inni do tegorocznych buntów w krajach arabskich, jak bumerang wracają magiczne formuły o „pokoleniu mediów społecznych”, „post-polityce” itp. Ale najdziwniejsze jest to, że komentatorzy wydają się kompletnie zaskoczeni tym wybuchem emocji, a przede wszystkim jego siłą. Tymczasem przypadek Hiszpanii nie tylko nie jest odosobniony, ale był także całkowicie możliwy do przewidzenia. Być może łatwiej to dostrzec komuś takiemu jak ja – urodzonemu w tym samym pokoleniu, które zajęło place, otoczonemu przez ludzi, którzy mają dokładnie te same problemy i rosnący poziom frustracji, wystarczająco bywałemu w świecie, żeby dostrzec, że są to zjawiska uniwersalne. I, prędzej czy później, zawitają też do Polski.

EKONOMIA, GŁUPCZE

„El Pais” w numerze z 20 maja drukuje opinie kilku hiszpańskich socjologów, którzy próbują na gorąco znaleźć przyczyny buntu młodzieży. Jeden z nich, profesor Jaime Pastor, mówi, że jest nią „demokracja niskiej jakości, poddana dyktaturze rynków”. Absolutnie słusznie, choć lepiej patrzeć na nie, jak na dwa niezależne od siebie powody. Przyjrzyjmy się najpierw temu pierwszemu.

Od wybuchu kryzysu gospodarczego minęły już trzy lata, ale jego końca nie widać. Większość nawarzonego piwa musi teraz spijać południe Europy. Grecja faktycznie zbankrutowała, jeżeli zostanie w strefie euro to źle, jeżeli z niej wyjdzie to jeszcze gorzej. Ratunkiem ma być podobno prywatyzacja wszystkiego poza Akropolem. Portugalię udało się uratować ogromnym zastrzykiem gotówki, ale zapłaci za to cięciami w wydatkach na edukację, zdrowie, obcięte zostaną pensje. Tak samo w Hiszpanii. W dodatku temu wszystkiemu towarzyszą oskarżycielskie komentarze polityków z bogatej północy, jak wypowiedź Angeli Merkel, że „jedni mają więcej wakacji niż inni” (w domyśle: kraje śródziemnomorskie byczą się na sjeście, podczas gdy Niemcy ciężko na nich harują). Tymczasem dane Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju pokazują, że Grecy pracują w ciągu roku średnio 2119 godzin, Hiszpanie 1654, a rodacy pani kanclerz zaledwie 1390. Nasi zachodni sąsiedzi przechodzą też na emeryturę średnio w wieku 61,7 lat, a protestujący właśnie Hiszpanie – 62,5.

Ale ton temu kryzysowi nadaje nie opozycja północ-południe (ostro po tyłku dostały też przecież Islandia i Irlandia, których z największym trudem nie da się zaliczyć do tego drugiego obozu), tylko sytuacja młodzieży. Bo to ona – i to w całej Europie – spłaca rachunki, które zaciągnęli inni.

To młodzież wywołuje zamieszki w Londynie, to młodzież protestuje na uczelniach we Francji, to młodzież wychodzi na ulice w Grecji i to młodzież okupuje place w Hiszpanii. Nic dziwnego, skoro szuka się oszczędności w wydatkach na edukację, a emerytury są tak żałośnie niskie, że starzy wolą pracować jak najdłużej, zajmując miejsca wchodzącym na rynek młodym.

Bezrobocie w Hiszpanii wynosi 21 proc., ale wśród tych którzy nie ukończyli jeszcze trzydziestego roku życia, od wybuchu kryzysu nie spada poniżej 40 proc. Ci, którym się poszczęściło i mają jakąś fuchę, na ogół są zatrudnieni na krótki i nieokreślony okres, na stanowiskach grubo poniżej kwalifikacji i z żałośnie niskim wynagrodzeniem. Na Półwyspie Iberyjskim ukuto nawet specjalną nazwę dla takich ludzi – „mileurista”, czyli taki, który zarabia najwyżej do tysiąca euro. W efekcie nie mogą się nawet usamodzielnić: według Eurostatu, 51 proc. Hiszpanów do trzydziestego czwartego roku życia mieszka z rodzicami. Żeby kupić własne mieszkanie, musieliby zarabiać przynajmniej 27 tys. euro rocznie. Średnie zarobki w tym przedziale wiekowym są niższe aż o 75 proc.

Dokładnie taka sama sytuacja panuje w Polsce, o czym przekonuje głośny ostatnio cykl Stracone Pokolenie „Gazety Wyborczej”. Moi rówieśnicy są najlepiej wykształconą polską generacją od dziesięcioleci. Skończyliśmy studia, znamy języki obce, widzieliśmy sporo świata, jesteśmy na bieżąco z tym, co tam się dzieje. Europa Zachodnia nie wywołuje w nas żadnych kompleksów, jak miało to miejsce u naszych rodziców. A mimo to, praca (jeżeli już jest) trafia się albo poniżej kwalifikacji, albo za tak żałośnie niskie wynagrodzenia, że połowa moich kolegów siedzi teraz za granicą – tysiąc euro w Hamburgu to też nie kokosy, ale zawsze lepiej niż dwa tysiące złotych w Warszawie. Etat to takie marzenie w rodzaju szóstki w totka, każdy wierzy, że kiedyś w końcu trafi, ale do tej pory nie udało się ani jemu, ani żadnemu z jego ziomków. Mieszkania? Znajoma para, której się pofarciło, bo oboje mają stałą pracę, postanowiła ostatnio nabyć 40 metrów w stolicy. Musieli wziąć kredyt na 40 lat, czyli co roku będą spłacać metr. Akurat jak skończą, to będą już na emeryturze i we własnych czterech ścianach będą się mogli opiekować wnukami, żeby ich dzieci mogły zarabiać na spłatę własnego kredytu (o ile będą miały robotę).

A frustrację wzmagają jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, że finansowa czarna dziura mojego pokolenia nie wzięła się nagle z tego, że banki poogłaszały bankructwa – kiedy jeszcze przed recesją byłem w Hiszpanii na stypendium, na murach już królowały plakaty z hasłem „No tendrás casa en la puta vida” (w wolnym tłumaczeniu: „Nie będzie Cię stać na mieszkanie w tym kurewskim życiu”), mileuristas byli znani od lat, a z Polski młodzież wyjeżdżała za pracą, jeszcze zanim wstąpiliśmy do Unii Europejskiej.

Po drugie, musimy spłacać nie swoje długi. Fantastyczny film dokumentalny „Inside Job” (który w lutym został nagrodzony Oskarem), wskazuje wprost ludzi, których chciwość doprowadziła do obecnego kryzysu. Czy ktokolwiek z nich został w jakikolwiek sposób ukarany? Nie, wręcz przeciwnie, większość z nich dostała jeszcze w prezencie wielomilionowe premie, a instytucje, którymi kierowali, zostały uratowane z publicznych pieniędzy. Rachunek wystawiono nam wszystkim, a szczególnie pokoleniu, które wchodzi w dorosłość. W gazetach czytam jak kolejni ministrowie i finansiści mówią, że trzeba zacisnąć pasa. Może z ich perspektywy klimatyzowanych biur i konferencji z darmowym bufetem jeszcze faktycznie zostało tego pasa sporo. Ale u mileuristas jest on już zapięty na ostatnią dziurkę. Jak ścisną trochę bardziej, to wyplują sobie płuca.

SKOMPROMITOWANI SEKSOHOLICY

To właśnie ta „dyktatura rynków”, o której mówił profesor Pastor. A „demokracja niskiej jakości”?

Rozruchy 1968 r. miały w różnych krajach zróżnicowane podłoże i cele (inna była przecież sytuacja we Francji, a inna w Polsce), ale był jeden motyw, który łączył młodzież na całym świecie: zmęczenie starą elitą. Politycy reprezentowali stary, skostniały układ, nie rozumieli, że zmieniły się czasy i społeczeństwo, więc i oni powinni. 20 lat po zakończeniu II Wojny Światowej doszło do przesilenia. I teraz, 20 lat po końcu Zimnej Wojny, dzieje się to samo.

Młodzieżowe bunty w krajach arabskich (równie silnie motywowane ekonomicznie, co protesty w Europie) żądają odejścia przeciwników najcięższej wagi – dyktatorów, którzy przez dziesięciolecia trzymali swoje narody pod butem. Żaden z polityków europejskich (poza Łukaszenką) nie gra w tej samej lidze, ale ich kompromitacja jest bezdyskusyjna.

Poczynając właśnie od stosunku do wydarzeń w Afryce Północnej, kiedy to Francja, ojczyzna wolności obywatelskich, proponuje ustami swojej Minister spraw zagranicznych, że wyśle do Tunezji swoich policjantów doświadczonych w „przywracaniu porządku” (po czym wychodzi na jaw, że ci sami funkcjonariusze szkolili wcześniej swoich kolegów po fachu w Egipcie). Politycy nie dotrzymują obietnic, jak Nick Clegg, lider brytyjskich liberałów, który w kampanii wyborczej podpisał dokument z obietnicą dla studentów, że nie zgodzi się na podwyżki ich czesnego, a już kilka miesięcy później jego partia zgodnie podniosła rękę za takim ich wywindowaniem, że teraz na studia będzie mogła sobie pozwolić już chyba tylko rodzina królewska. Kłamią, jak Karl Theodor zu Guttenberg, jeszcze na początku roku niemiecki Minister obrony, który splagiatował swoją pracę doktorską, czemu początkowo gorąco zaprzeczał. Są zamieszani w korupcję, jak Francisco Camps, który od lat rządzi Walencją i bez wstydu brał udział w ostatniej kampanii, mimo że zarzuty w toczącej się przeciw niemu sprawie są bardzo poważne. Wreszcie, wydaje im się, że władza daje pretekst do robienia, co im się podoba. Co to za klasa polityczna, gdzie szef rządu Włoch urządza u siebie w ogrodzie grupowe orgie z prostytutkami, premier Czech lata wokół jego basenu na waleta z pełną erekcją, a facet, który rzuca się na pokojówkę w hotelu tylko dlatego, że rozgrzał się pod prysznicem, jest do niedawna najbardziej prawdopodobnym przyszłym prezydentem Francji. I to jeszcze w dodatku, kiedy od dawna powszechnie znane są jego skłonności! Czy naprawdę takie trudne powiedzieć komuś: „Stary, nie kontrolujesz nawet swojego krocza, więc może jednak lepiej odpuść sobie rządzenie innymi”?!

Polska nie jest żadnym szlachetnym wyjątkiem. Posłowie PiS, którzy ostentacyjnie wychodzą z sali głosowań Sejmu, a potem piszą jakieś kuriozalne usprawiedliwienia, bo szkoda im trzech stów diety. Byli przywódcy Samoobrony, zamieszani w seksaferę (no i „jak można zgwałcić prostytutkę”). Prezydent Wałbrzycha z PO, który kupuje głosy, jak jabłka na targu, a gdy sprawa wychodzi na jaw, trzyma się stołka tak długo, jak da radę (że już nie wspomnę o dwóch prezydentach miast, którzy swego czasu rządzili zza krat). Polskę odwiedza prezydent Barack Obama, a posłem wciąż jest Artur Górski, który wsławił się kiedyś wypowiedzią z sejmowej mównicy, że jego wygrana w wyborach, to „koniec cywilizacji białego człowieka”. Dlaczego prezes Kaczyński, nawet przez swoich przeciwników określany jako osoba niezwykle inteligentna, nie powie mu: „Złóż mandat, bo działasz na szkodę tego kraju”?

Od lat rządzą nami wciąż ci sami ludzie, w telewizji i gazetach pojawiają się wciąż te same twarze. Zmieniają się tylko miejscami w ławach poselskich, raz w rządzie, raz w opozycji. Albo wędrują sobie radośnie z partii do partii, raz są w lewicowej, raz w prawicowej – co za różnica, przecież i tak się nie różnią? Bartosz Arłukowicz najpierw krytykuje rząd Tuska, a później bez cienia żenady do niego wchodzi. Specjalny pełnomocnik na kilka miesięcy przed wyborami, z zerowym budżetem.

Nie ma wśród dzisiejszych polityków nikogo, kto potrafiłby nakreślić jakąś spójną wizję rozwoju naszego państwa (rozwój to nie tylko budowa autostrad i usprawnianie kolei, bo to jak wiadomo, można całkowicie położyć i wciąż być ministrem). Jacek Kurski mówi we „Wprost”, że ma „pomysł na kampanię”, nie pomysł na to, co zrobić, żeby żyło nam się wszystkim lepiej, tylko właśnie na kampanię. Zrobić salto w tył i ładnie dygnąć. Nie ma żadnych poważnych sporów ideologicznych, są tylko niekończące się pyskówki w telewizji. Niektórzy dziennikarze narzekają potem, że poziom debaty publicznej jest słaby. Może wystarczy przestać zapraszać ekspertów od wszystkiego, którzy nie mają nic do powiedzenia? Posłowie są w tej grupie nadreprezentowani. Trudno zrozumieć, kiedy znajdują czas na normalną pracę, skoro całe dnie spędzają na gonieniu od jednego studia do drugiego.

Kiedy w ogóle znajdują czas na normalne życie? Czy jeszcze wiedzą jak wygląda? Dzięki niedawnej pokazówce mogliśmy się przekonać, że nie mają nawet pojęcia ile co kosztuje w supermarkecie. A czy wiedzą ile kosztuje bilet na tramwaj? Czy sterczą godzinę w kolejce na poczcie, bo w skrzynce znaleźli awizo, mimo że cały dzień byli w domu? Czy słyszą czasem: „Resztę wynagrodzenia przelejemy Ci dopiero za tydzień, bo kontrahent nam zalega”? Czy ich sąsiedzi wiercą im ściany w każdą niedzielę o 9 rano?

Można za to w ciemno strzelać, że nie mają najmniejszego pojęcia o dzisiejszej młodzieży. Wystarczy popatrzeć na przywódców trzech największych partii. Jeden rozpętuje jakąś kuriozalną nagonkę (rodem z PRL-u) na dopalacze, ale nie chce przeciąć problemu po prostu legalizując małe ilości marihuany, drugi uważa, że wszyscy tylko masturbujemy się przed komputerami, w drugiej ręce dzierżąc piwo, a trzeciemu wydaje się, że dla zdobycia głosów młodych wystarczy założyć sobie konto na Facebook’u i puścić teledysk z jakimiś techno blondynami. Skąd mają zresztą wiedzieć, co myślimy? Są starzy, ich koledzy są starzy i koledzy ich kolegów też są starzy. Kto ma im doradzać? Członkowie młodzieżówek partyjnych, którzy może i wyglądają na moich rówieśników, ale zachowują się i mówią, jak gdyby już urodzili się z sumiastym wąsem?

KONIEC Z LANIEM

Protesty w Hiszpanii przybrały tak radykalnie antypolityczną retorykę właśnie z powyższych powodów. Nie chodzi tylko o to, że do głosu dochodzi pokolenie, którego nie rozumieją rządzący. Chodzi przede wszystkim o to, że ci od dawna się kompromitują, a ich pomysły na to, jak radzić sobie z gospodarczą smutą, oznaczają ciężkie czasy postu i wyrzeczeń dla tych, którzy i tak wcześniej musieli je znosić. W dodatku ignorują to, co ważne. Podczas kampanii wyborczej w Hiszpanii – kraju dotkniętego przez kryzys na skalę przecież niewyobrażalnie większą niż w Polsce – oba obozy polityczne kompletnie zignorowały jakąkolwiek debatę. Rządząca lewica przekonywała tylko, że prawica będzie jeszcze gorsza od niej, a ta druga uznała, że lepiej nie odzywać się wcale, bo jeszcze okaże się, że to prawda. Politycy uznali, że mogą się tak zachowywać, bo wyborcy się nie połapią – to przecież idioci. A największymi idiotami są młodzi.

Przeliczyli się. Młodzież postanowiła pokazać, że nie da z siebie robić głupa. Wielotysięczne manifestacje w całym kraju to czytelny sygnał dla elit: „Jesteśmy tu, też tworzymy ten naród i mamy was już dość”. To jeszcze nie rewolucja, ale już pospolity ruch społeczny, który będzie oddziaływał jak 1968. Tamte wydarzenia nie przyniosły natychmiastowych radykalnych zmian, ale wprowadziły do obiegu nowy sposób myślenia i dyskurs publiczny, który z czasem okazał się jednym z dominujących. Tak może stać się i tym razem, bo na Hiszpanów patrzą młodzi z pozostałych krajów. W tym Polski.

Choć w naszym kraju społeczna aktywność roczników urodzonych w latach 80. jest tradycyjnie niewielka, to jednak w zeszłym roku mieliśmy pierwszą jaskółkę. Kilka tysięcy osób uczestniczących w zwołanej przez internet Akcji Krzyż na Krakowskim Przedmieściu, to nie były – jak wielu by chciało – agresywni ateiści, komuniści czy kto tam jeszcze. To był tłum młodych ludzi dających upust swojemu rozczarowaniu, że ich państwo nie potrafi sprawnie działać, a media zamiast skupić się na poważnych problemach, nie przestają mówić o absolutnych pierdołach (w sierpniu zdecydowanie łatwiej jest w telewizji trzasnąć kolejną relację o grupce dziwaków spod krzyża, niż nadać poważną debatę pt. „Kilka państw Europy stoi na skraju bankructwa i jak upadną, to pociągną nas za sobą”). To była jednorazowa, spontaniczna akcja. Czy mogłaby się przerodzić w coś większego? Ja uważam, że prędzej czy później tak.

Na sam koniec przychodzi mi do głowy jeszcze taka historia. W połowie lat 90., jako mały chłopiec, spędzałem mnóstwo czasu na podwórku u mojego najlepszego kolegi, który mieszkał w samym środku łódzkich Bałut. Jeden z chłopaków, który kopał z nami wtedy piłkę, miał później wyrosnąć na jednego osiedlowego kozaka. Krążyła wtedy taka historia, że za każde przewinienie, ojciec przywiązywał go do kaloryfera i spuszczał straszne lanie pasem. Dzieciak miał podobno nigdy nie płakać, tylko mocno zaciskać zęby i cedzić: „Poczekaj, aż dorosnę”. I faktycznie, krótko po okresie dojrzewania, wysłał ojca do szpitala.

Droga klaso polityczna Europy. Od lat spuszczasz mojemu pokoleniu lanie przy kaloryferze. Właśnie usłyszałaś pierwsze ostrzeżenia. Zastanów się nad sobą, bo za jakiś czas podrośniemy. A wtedy łomot będzie się naprawdę należał.

Autor: Maciej Okraszewski
Źródło: Le Monde diplomatique


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. 8pasanger 11.11.2011 17:22

    Widziałem ,,Inside Job” udowodniono w nim czarno na białym że chciwcy na wysokich stanowiskach w korporacjach np.:AIG są personalnie odpowiedzialni za powstanie wielobiloionowych szkód i posłanie na bezrobocie 30 mln ludzi.I jaka spotkała ich za to kara?20 lat więzienia?Dożywocie?Nie ci lichwiarscy bandyci mieli uratowane tyłki za pieniądze podatników dostali wielomilionowe premie i teraz(najwyraźniej strach im minął i mają w pogardzie tych co ich nie wysłali za kraty albo gorzej)dalej pierniczą z chórem propagandystów ,że czas ciąć wydatki budżetowe -zwłaszcza socjalne bo biedacy i bezrobotni to leniwe nieroby.Taka bezczelność wkurza.Najwyraźniej też klasa rządząca zapomniała o dobrych radach Machiavellego-książę powinien powstrzymać się od sięgania po niewiasty poddanych najwyraźniej Berlusconi czy Straus-Kahn o tym zapomnieli i nie chodzi o jakąś przemoc w zdobywaniu kobiet tylko o to jak na wieść o orgietkach z tłumem prostytutek zareagują ludzie ,których marzeniem jest mieć własny kąt do zamieszkania z dziewczyną-żeby nie musieć odkładać seksu do wyjazdu rodziców z domu o odpowiedzialnym posiadaniu potomstwa i jego wykształceniu nie wspominając.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.