Konwój do Albanii

Opublikowano: 20.01.2010 | Kategorie: Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 578

W Polsce prawie nie zdarzają się taki upały. W cieniu trzydzieści sześć stopni, no może trzydzieści pięć. W promieniu dwustu metrów praktycznie nie ma drzewa. Stoimy na betonowym nabrzeżu portu w Bari i czekamy na prom. Za nami niemal dwa tysiące kilometrów przez Europę. Przed nami cztery godziny czekania i osiem żeglugi przez Adriatyk.

Wokół tłoczą się Albańscy gastarbeiterzy. Tak jak my czekają w kolejce na prom do Durres. Każdy z nich wiezie kawałki swojego życia w postaci setek pakunków, które szczelnie, aż po dach wypełniają samochody na niemieckich “blachach”. Są przyjaźni i chętni do rozmowy, nikt z nas nie zna albańskiego, a po kilku latach w Niemczech większość z nich potrafi powiedzieć tylko “ja” i “gut”. Trochę to za mało do prowadzenia dialogu, choć z pomocą rąk można opowiedzieć sobie najprostsze historie. Po kilku godzinach kolejka rusza. Piekielny upał nabrzeża zmienia się w chłód klimatyzacji. Zostawiamy ją włączoną na noc i nad ranem budzimy się z katarem.

Wschodzi słońce. Po wyjściu na pokład dociera do nas, że znaleźliśmy się w Europie innej niż wszystko do tej pory. Dookoła pogięte, zardzewiałe wraki statków unoszących się na wodzie lub w połowie zanurzonych w portowym basenie. Z tyłu pierścień pięciopiętrowych bloków, spiętych górującym nad miastem białym minaretem meczetu. Entuzjazm wśród Albańczyków zgromadzonych na pokładzie sięga zenitu. Mogą już porozumieć się z krewnymi oczekującymi ich na zrujnowanym nabrzeżu. Okrzyki radości tną kurczącą się przestrzeń pomiędzy rufą statku a brzegiem.

Wrażenie, że czekający w porcie ludzie stoją niemal po kolana w śmieciach, już po kilku minutach przeradza się w pewność, że tak jest w rzeczywistości. Wkrótce zresztą sami brniemy przez zwały różnych odpadków przemieszczając się do magazynu włoskiej akcji “Arcobaleno” w towarzystwie włoskiego leśnika. Ma na imię Vittorio i brązowe oczy, w których jest wszystko. Zmęczenie, radość, duma i zniechęcenie. Vittorio opowiada, że jest tu od trzech miesięcy, ma już dość i cieszy się, że za tydzień wraca do kraju. Wspomina o pożarach które gasi jako pilot helikoptera. Jak wszyscy Włosi ma pistolet na długiej taśmie u pasa. W kraju w którym z rządowych składów broni skradziono niemal milion kałasznikowów, nie dziwią takie środki bezpieczeństwa. Niemniej jest to pierwszy rozdźwięk pomiędzy idealizmem a rzeczywistością. Znika kiedy zauważamy albańskiego strażnika, który za pomocą kija odpędza włóczących się po nabrzeżu żebraków. Rozładunek darów które przywieźliśmy, trwa około trzech godzin. W pierwszej ciężarówce palety ze środkami czystości, śpiworami i kocami. W drugiej wołowina w puszkach. W trzeciej wszystkiego po trochę: śpiwory, artykuły sanitarne i ryż. Z ładowni statków nieopodal rozładowywane są worki z mąką. W kącie za magazynem miejscowi przesypują mąkę z worków do kartonowych pudełek i wywożą na rowerach z portu. Nikt ich nie zaczepia ani nie kontroluje. Port w zasadzie jest miejscem otwartym. Po zakończonym rozładunku odwiedzamy polski batalion stacjonujący w Durres. Żołnierze dają nam listy do wysłania. W ten sposób omijają wojskowego cenzora i mają większą pewność, że dotrą do adresata.

Wieczorem wysyłamy ciężarówki w drogę powrotną do kraju, zaś sami jedziemy na nocleg do obozu prowadzonego pod Tiraną przez polskich strażaków i lekarzy. Mimo późnej pory, przyjmują nas serdecznie i wkrótce zasiadamy do kolacji przy miejscowych przysmakach. Później zasiadamy i wszyscy zaczynają snuć opowieści. Gdzieś poza obozem słychać strzały. Barczysty Leszek uśmiecha się i opowiada o wymianie ciastek na granaty – w zamian za granaty dawali dzieciom ciastka. Nazbierali parę worków broni, po czym skończyły im się herbatniki… W opisach lekarzy, poziom zdrowotny i higieniczny przeciętnych Albańczyków, zbliżony jest do tego co obserwują w najbiedniejszych polskich wsiach. Rozmawiamy też o sposobach skutecznej pomocy dla tego kraju i sposobach szybkiej reakcji na kryzysy w Europie i na świecie. Po północy strażacy opowiadają o wyjeździe do Kosowa, o wypalonych domach, pustce i zniszczeniach. Nagle noc okazuje się za krótka.

Rano budzi nas maleńkie kocię, które przygarnęli strażacy. A raczej, któremu uratowali życie, wyrywając go z rąk człowieka, który stukał jego głową o betonowe ogrodzenie. Starszy lekarz Marian woła nas, żebyśmy zobaczyli coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Podchodzimy do niego zaciekawieni, podążamy za jego wzrokiem i… przed namiotem stoi mężczyzna i macha zerwaną z drzewa witką. Doktor objaśnia nam niezwykłość widoku. Okazuje się iż przez dwa miesiące pobytu w obozie nie widział, aby człowiek ten robił cokolwiek, co nie byłoby leżeniem przed namiotem i popijaniem kawy. A tu nagle, stoi! macha witką! rozmawia z sąsiadem!. Doktor stwierdza, że najprawdopodobniej wyczerpie się na tyle, że przez następny tydzień nie będzie mógł ruszyć ręką ani nogą. Znowu kobiety będą nosić wiadra z wodą by zaparzyć kawę swojemu panu i władcy.

Po śniadaniu odwiedzamy ambasadę polską w Tiranie oraz polskich księży, którzy od kilku miesięcy zamieszkują w górach na wschód od Tirany. Misjonarze pokazują nam zrujnowane szkoły podstawowe w których na co dzień uczą się dzieci. Księża – jak większość ludzi przyjeżdżających z pomocą w zapalne punkty świata – mają poczucie misji i niesłychaną umiejętność zachowywania pogody ducha w trudnych sytuacjach. Budują dom dla tych, którzy nie mają po co lub do kogo wracać. Dla ludzi starych, którzy stracili wszystkich i wszystko. Wieczorem wracamy do portu. Po parogodzinnym oczekiwaniu stoję na najwyższym pokładzie i oglądam niknące w wieczornej mgle albańskie wybrzeże. Twarze ludzi, których poznałem, przewijają się gdzieś tam pod powiekami. Zostawiam ich w tym kawałku Europy przekonany, że jest więcej ludzi, którzy nie obojętnieją, widząc nieszczęście innych.

Autor: Grzegorz Hajduk
Źródło: “Pomagamy” nr 5


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.