Długie, pocztowe mosty

Opublikowano: 11.06.2008 | Kategorie: Kultura i sport

Liczba wyświetleń: 815

Przemysł trafił do Ostrowca Świętokrzyskiego razem z zaborcami. Najpierw drobny, po upadku Powstania Listopadowego – ciężki. W latach 1837-1839 zbudowano tzw. Hutę Klimkiewiczów, znaną później jako Zakłady Ostrowieckie. Z początkiem wieku XX, wciąż rozbudowywana i unowocześniana – stała się huta nad Kamienną drugą (po Hucie Bankowej) pod względem wielkości tego typu fabryką w Królestwie Polskim.

Swą tradycję “Czerwonego Ostrowca” zawdzięcza miasto rewolucji roku 1905, kiedy to (27 grudnia) władzę w mieście i okolicy przejęła na dwa tygodnie Polska Partia Socjalistyczna, kierowana przez Ignacego Boernera. “Republika Ostrowiecka” przestała istnieć, kiedy carat wysłał przeciwko zbuntowanym robotnikom dwa pułki piechoty, wspomagane przez artylerię.

I wojna w znacznym stopniu zniszczyła hutę; późniejsze prace nad utworzeniem Centralnego Okręgu Przemysłowego tak zakładowi, jak i samemu miastu przyniosły pewną prosperity. W całym kraju znane były produkowane w Ostrowcu wagony towarowe, gdzieniegdzie trafiały się też odlewane odśrodkowo rury (unikatowa rodzima technologia) – wszystko na bazie lokalnej metalurgii.

Po I wojnie przyszła kolejna. “Problem żydowski” (w dużej mierze spośród wyznawców Jahwe rekrutowała się ostrowiecka brać robotnicza) hitlerowcy “rozstrzygnęli” w roku 1943 – likwidując getto, wywożąc do Treblinki lub mordując na miejscu ok. 13 tysięcy osób. Miasto było jednak silnym ośrodkiem konspiracji (lewicowej i narodowej niemal na równi). Produkowano tu broń na potrzeby “leśnych” i wydawano kilka tytułów prasy podziemnej. Dzień wcześniej niż stolicę Polski – Ostrowiec zajęła Armia Czerwona.

W latach 70. w ramach rozwoju starej – zbudowano właściwie nową, większą hutę przy szosie do Ćmielowa, na wschodzie miasta. Jej właścicielem jest teraz hiszpański koncern CELSA.

O przemyśle było już sporo. Gdzie więc kultura?

KIEDYŚ TRZEBA ZACZĄĆ…

Rok 1956 był dla Polski czasem nadziei. Ogólnonarodowych i całkiem prywatnych. Dla państwa Muszyńskich był nie tylko chwilą pożegnania stalinizmu, ale nade wszystko datą narodzin syna.

Roman “Tytus” Muszyński nie przyszedł na świat w rodzinie z intelektualnymi tradycjami. Ojciec pracował w pobliskiej hucie, mama w ogromnej szwalni “Wólczanki”. Jak większość obywateli miasta, przydymioną, szarawą rzeczywistość traktowali oboje jako jedyną i najlepszą z możliwych. Ostrowiec należał już z końcem lat 50. XX wieku do miast zamożnych, dysponował, jako jeden z niewielu ośrodków powiatowych, własną komunikacją miejską. W celach rekreacji, mieszkańcom zafundowano np. piękny park nad Kamienną, swoisty odpowiednik dumy Górnego Śląska – parku w Chorzowie.

Jednym to do życia wystarczało, innym nie. Romek chadzał dość pilnie do swego liceum (IV LO im. W. Broniewskiego), ale też – jeszcze pilniej – na dodatkowe zajęcia plastyczne. W szkole prowadziła je pani Słapkowa. Po początkowym entuzjazmie wobec sztuki, szybko wyklarowało się ledwie trzyosobowe grono młodych bywalców. Muszyński do dziś wspomina, iż kółko plastyczne miało jedną, niepodważalną zaletę – dzieciom ostrowieckich robotników fundowało za darmo wszelkie materiały, inną drogą niemal niedostępne.

Podobne koło zainteresowań powołano do życia w Domu Kultury (podległym wtedy Hucie im. M. Nowotki), gdzie działał Andrzej Lange, samorodny artysta z wielką duszą, skupiający wokół siebie ówczesną regionalną cyganerię twórczą. Ze sporej liczby przypadkowych słuchaczy i tam zostały raptem 3-4 osoby. Wśród nich “Tytus”. Lange dbał, by młódź miała gdzie prezentować swój dorobek – organizował jej wystawy zbiorowe w DK. Ale to liceum wytypowało Muszyńskiego do udziału w plenerze młodzieży szczególnie uzdolnionej. Pieniądze szły z kasy lokalnego Urzędu Miasta, a kierował przedsięwzięciem prawdziwy plastyk, Tadeusz Maj (potem wieloletni dyrektor Liceum Plastycznego w Kielcach). O ile wcześniej Roman ledwie “załapał bakcyla” sztuki, przy Maju zainteresował się wreszcie sprawami czysto warsztatowymi.

Plenery powtarzać zaczęto cyklicznie, co pół roku. Ich miejscem były m.in. zamek w Ujeździe, Lidzbark Welski czy Jarosław. Po plenerach – wystawy. Maj szybko nawiązał kontakt z miejscową znakomitością – dyrektorem Muzeum Regionalnego, Wojciechem Kotasiakiem, pierwszym chyba, kto chciał zobaczyć Ostrowiec kolorowy, nie tylko czerwony. W oparciu o swoją instytucję marzyło mu się prawdziwe centrum sztuki, interdyscyplinarne i tętniące życiem. Nieco osób z kraju zaraził pomysłem – kilkakrotnie koncertował w salach muzeum Konstanty A. Kulka, grali tam i śpiewali Lucjan Wesołowski czy Przemysław Gintrowski. W niedawno odrestaurowanych podziemiach Kotasiak organizował wystawy, także dla “swojej” i Tadeusza Maja gromadki – w ramach Centrum Kultury Młodzieży Artystycznej.

Tymczasem “Tytus” całkiem nieźle poradził sobie z maturą i… wyjechał z Ostrowca na zawsze. Był rok 1975.

W POSZUKIWANIU WŁASNEGO GŁOSU

Roman nie myślał o historii sztuki. Papiery złożył do Wrocławia, gdzie uprzednio startowało najmniej kandydatów. Decyzja okazała się błędem – na podobny pomysł wpadły dziesiątki innych młodych ludzi. Bez uprzednich korepetycji u profesorów artystycznej uczelni, w tej ciżbie był bez szans. Czekać nie miał na co – jednostki wojskowe odliczały już dni do jesiennego poboru.

Skontaktował się z Majem. Ten, niewiele myśląc, poradził Muszyńskiemu: “Słuchaj, ja kończyłem na KUL-u historię sztuki. I nie narzekam. Złóż dokumenty, tam powinieneś zdać bez koneksji. Jeśli ci się nie spodoba, zawsze po roku możesz próbować znowu. We Wrocławiu czy gdziekolwiek indziej”.

Egzaminy zdał ze średnią “5”. – “Atmosfera mnie urzekła – powie potem Roman. – Zwłaszcza pracownia konserwacji prof. Kozłowskiego. Zapisałem się do niej, bo »Prof« pozwalał mi w niej robić swoje, gdy tylko pomieszczenie stało puste. Zostałem”.

“Tytus” reaktywował uczelnianą grupę twórczą INOPS (istniała na KUL-u w początkach lat 60. XX w.). Jej członkowie zajmowali się różnymi mediami – od tkaniny artystycznej po fotografię. Nowy INOPS wystawiał w salach macierzystej Alma Mater, ale też w Szczecinie, Gdańsku, Elblągu…

Na stancji zamieszkał wspólnie z Longinem Szparagą (zm. nagle we wrześniu 2006 r. na wylew krwi do mózgu), studentem polonistyki, tatarskim szlachcicem spod Szydłowca. Rok potem obaj znaleźli się w ekipie “Ogrodu-2”, Longin jako teoretyk literatury i happener, Romek głównie jako plastyk, twórca przewrotnych plakatów semantycznych i fotograficzny dokumentalista imprez grupy.

– “Longin to jeden z tych, którzy mnie kształtowali. Pomimo jego wad – co rzadko się zdarza – pamiętam go jako niesamowicie szczerego i dobrodusznego człowieka. Całkiem mu były obce – rywalizacja, zawiść, »sadzenie się«… Solidarnościowym podziemiem nie chwalił się nigdy. I nikomu. To właśnie do samego końca w nim nie zanikło, ale też raptem przestało społecznie cokolwiek znaczyć. Nie mieścił się w kanonach współczesnego świata. Lepiej ludziom, którzy grają wyuczone role. Dobroduszność narażała Longina na śmieszność. Doskonale czuł się za to wśród ludzi prostych. Przez nich był akceptowany i szanowany. »Elity« Lublina go unikały – kpił z ich naskórkowości i swoim życiem pokazywał, że można inaczej” – tyle Roman o zmarłym przyjacielu.

W “Ogrodzie” Muszyński mógł realizować swoje wizje – od rzucanych podczas imprez klubowych na ekran czy ściany slajdów swego ówczesnego malarstwa (krzyżówki abstrakcji z surrealizmem) po akcje w plenerze, gdzie uczył się oszczędności wyrazu i wykorzystywania “rekwizytów”, stworzonych przez naturę. Wiele lat później ilustrował pierwszy z trzech tomików dawno nieistniejącej formacji – “ponieważ noc”.

Poznawał nowych ludzi – wybitną malarkę ze szkoły Strzemińskiego – Ankę Strumińską (zm. w RFN w 1990 r.), malarza – Krzysztofa A. Sprawkę z pierwszej ekipy “Ogrodu” (od 30 lat na Zachodzie) czy kustosz Krystynę Postawkową z Muzeum na Zamku. Pani Krystyna wymarzyła sobie – i zrealizowała – cykliczny plener surrealistów w Kluczkowicach k. Opola Lubelskiego. Impreza otrzymała nazwę “Metafory”, a tematem jej edycji z sierpnia 1977 r. był “Kosmos”. Prócz artystów i krytyków sztuki, w cyklu wykładów wziął też udział Andrzej Abramowicz, astronom z Torunia.

Nawiązane tam kontakty, zwłaszcza po kończącym “Metaforę” “zdarzeniu” “Ogrodu-2” w Sali Wielkiej kluczkowickiego pałacu, które “Tytus” uważa za jedno z najistotniejszych w historii grupy, owocowały przez lata. Idea kontaktu z innymi twórcami, przyświecająca kustosz Postawkowej, kontaktu pojmowanego jako wymiana myśli o sztuce, doświadczeń warsztatowych – ale też prezentacji i zestawiania sprzecznych często światopoglądów – dały Muszyńskiemu poszukiwany długo impuls. Zainteresował się… Mail Artem.

ZAPOMNIEĆ O ISTNIENIU GRANIC

“Genezy Mail Artu można by szukać w latach znacznie odległych od współczesności, gdyż wielu wybitnych twórców ozdabiało listy, wysyłane do swoich przyjaciół, niekiedy bardzo wartościowymi rysunkami. Za inicjatora Mail Artu uważa się jednak Raya Johnsona z Locus Valley, w stanie Nowy Jork, założyciela New York Correspondence School of Art [było to w roku 1952 – przyp. L. L. P.].

Ray Johnson /…/ rozsyłał do swoich przyjaciół-artystów oraz do ludzi przypadkowo wybranych z książki telefonicznej przesyłki, które próbowały pobudzić wyobraźnię adresata i zmusić go do reakcji w postaci odpowiedzi lub przesłania dalej obiektu, otrzymanego pocztą. /…/

Egzystencja Mail Artu opiera się na wolnej wymianie sztuki – bez jury i pieniądza. Nie bez znaczenia jest tu fakt przywiązywania większej wagi do wartości »aktu wymiany«, niż do obiektu lub informacji wymiany. /…/ Wymiana opiera się na wzajemnym zaufaniu i wierze – lecz idealizm ten nie jest pozbawiony pewnych uwarunkowań natury psychologicznej. Kiedy artysta B nie odpisuje na przesyłkę A, kontakt zostaje zerwany.

Mail Art pod względem formalnym nie stawia sobie żadnych ograniczeń i zawiera w sobie: rysunek, malarstwo, książki, audio- i video-art, periodyki, fotografię, collage, poezję konkretną, karty pocztowe itp.” (Roman T. Muszyński, Mail Art – ewolucja świadomości, “Tygodnik Współczesny” nr 16 (23), 21 IV 1991).

Zmarły niedawno Johnson zaczynał od prowokowania reakcji odbiorców, większość twórców ruchu komunikuje jednak jakieś treści. Nie tylko artystyczne – często manifestują po prostu swoje poglądy polityczne, miłość lub pogardę do natury czy orientację seksualną. Bywa, iż potwierdzają jedynie nawiązany kontakt, jak On Kawara, Japończyk, rozsyłający w latach 60. tylko zdawkowe powiadomienia: “Jeszcze żyję”.

Pierwszym Mail Artem “Tytusa” była przesyłka nazwana “Interkosmos” (tak nazywał się wspólny program kosmiczny bloku sowieckiego). Oto, jak opisuje ją twórca: “Moje wkroczenie w świat Mail Art nastąpiło w 1978 r. A bodźcem był czysty przypadek, impuls, wywołany pewnym wydarzeniem, które dzisiaj młodym ludziom pewnie nie mówi nic. Wówczas była to, sztucznie wywołana i napędzana propagandą komunistyczną, ogólnonarodowa euforia, spowodowana wycieczką Mirosława Hermaszewskiego w kosmos na radzieckim statku kosmicznym, z radzieckimi przyjaciółmi. Wycieczkę tę natomiast fundnął Polski Naród, na cześć i chwałę tego, na co by w rzeczywistości złamanego grosza nie dał. Wracałem nad ranem po jednej z całonocnych studenckich imprez, nabuzowany muzyką Pink Floyd, Led Zeppelin, Deep Purple, Rolling Stones i zobaczyłem świat oklejony tandetnymi plakatami, ulotkami, gadżetami, adorującymi jakąś bezwartościową bzdurę, na tle ogólnej beznadziei i bylejakości. W tym momencie postanowiłem ustosunkować się czynnie do atakującego mnie zewsząd, natarczywego, tematu” (za: http://www.republika.pl/romaszek/mail_art5.html).

Jako materiały posłużyły: “…cegły – biała i czerwona, gazeta »PRAWDA« w języku oryginalnym, folia aluminiowa, papier toaletowy, czerwona bibuła, wiórki drzewne, naklejki reklamowe INTERKOSMOS, pudełko, farby, papier pakowy, sznurek, taśma klejąca. Dobór takich materiałów i obiektów miał wówczas znaczenie głęboko symboliczne, alegoryczne – (papier toaletowy, gazeta »Prawda«!?) jak też czysto polityczne (sklejone razem cegły – biała i czerwona!?)”.

Tu jeszcze jedna ważka uwaga. W przywoływanym artykule Muszyński wyraźnie opowiada się za potrzebą przezwyciężenia samotności i izolacji artystów w społeczeństwie, a także za odrzuceniem sztucznych granic państwowych, jako motorami kierującymi ruchem Mail Artu na przestrzeni kilku dziesięcioleci.

3 lutego 2006 – rozmawiamy z Romkiem o nowym artykule jednego z klasyków Mail Artu, naszego od ponad 20 lat korespondencyjnego przyjaciela, Ryosuke Cohena z dalekiego Nipponu:

– Ryosuke-san powiada, iż Mail Art zamiera m.in. dlatego, iż zniknął Blok Wschodni i dla twórców, którzy kiedyś nie mogli wyjeżdżać ze swoich krajów, to, co nazywaliśmy Zachodem – przestało być atrakcyjne. Odwrotnie również – dla artystów Zachodu nie ma już niczego emocjonującego w przesyłce nadanej w Mongolii, Bułgarii czy Polsce.

R. T. M.: …i ma rację. W latach 70. czy 80. Mail Art był oddechem swobody, powodował poczucie braku izolacji. Poczucie złudne – ale miałeś wrażenie, że żyjesz w wolnym kraju, nie w komunie.

Stał się E-mail Art…

R. T. M.: Tak, ludzie zachłysnęli się multimediami, Mail Art począł być traktowany jako przekaz archaiczny. Przestał być nośny ideowo. Ale E-mail Art już umiera. Nie może przebić się poprzez spam i reklamy, przez programy antywirusowe jest zazwyczaj traktowany właśnie jako spam. Technika go stworzyła i niemal natychmiast… zabiła.

Po “Interkosmosie” w ciągu kilkunastu lat “Tytus” wysłał i otrzymał tysiące Mail Artów. Z największych – korespondował ze Shozo Shimamoto, Ryosuke Cohenem, Clausem Grohem i Ruggiero Maggi. Proponował im swoje grafiki i lawowane tuszem rysunki – kaligraficzne, “japońskie” niemal, stąd popularność, jaką zyskał w Kraju Kwitnącej Wiśni jako jedyny z polskich uczestników ruchu.

Trudno ustalić, czy pierwszą wystawę Mail Artu w naszym kraju zorganizował Tomek Sikorski w “Dziekance”, czy Roman w Galerii EL. Obie odbyły się w połowie lat 80. i pokazały niesamowitą różnorodność postaw wobec świata i tworzenia. Muszyński pokazywał Mail Art jeszcze w maju 1988 r. w łódzkiej Galerii “Pod Prąd” u Krzyśka Skiby (w tym samym lokalu, znanym wtedy jako Klub “Balbina”, debiutował w grudniu 1976 r. w barwach “Ogrodu-2”) i lubelskim MDK Vetter w roku 1991. I choć prekursorem Mail Artu był nad Wisłą już Bogdan “Anastazy” Wiśniewski, to “Tytus” i Sikorski uczynili najwięcej dla popularyzacji ruchu wśród polskich odbiorców sztuki współczesnej. Bogdan bowiem penetrował już inne regiony wrażliwości.

Pierwszą wielką wystawą międzynarodową, w której Muszyński uczestniczył, był “Mail Art 666” w belgijskim Charleroi (kwiecień ’81). Ostatnią chyba, nim powrócił do malarstwa i zajął się fotografowaniem – “The International Shadows Project” w Milwaukee (sierpień ’90).

ZAWSZE CD.

W latach 1981-1988 Muszyński pracował jako konserwator polichromii ściennych i malarstwa sztalugowego. Ratował Stare Miasta w Lublinie i Rydze, kościółki w Czerniejowie i w Dysie. Później zajął się wyłącznie twórczością własną. Z tych, którzy (prócz przyjaciół) wywarli na niego największy wpływ, wspomina ciepło profesorów KUL-u – Tadeusza Chrzanowskiego i Tadeusza Smolenia, nieżyjącą już kustosz Postawkową czy wielkiego malarza z Galerii EL – Ryszarda Tomczyka.

Od 1995 r. tworzy grafikę komputerową, pracuje też nad cyfrową obróbką fotografii. – “Technika daje bodziec w postaci łatwości zapisywania koncepcji. Mogę szybko zrealizować pomysł (do tego w różnej kolorystyce), porównać wersje i wybrać optymalną. Mam swobodę w działaniu! Nie pakuję też pieniędzy w bardziej materialne projekty, które w ostatecznym rachunku mogą okazać się chybione… Pracuję na programach do 2D. Przy 3D działasz jak inżynier, spontaniczność zastępują wyliczenia. Masz jakąś wizję, a tu trzeba wyzbyć się emocji!”.

Strona internetowa “Tytusa” powstała z początkiem XXI wieku. Tworzył ją i wciąż zmienia sam. Ma zatem to, co chce i tak, jak chce.

Córka Romka – “Duśka” (Agnieszka) jest… grafikiem komputerowym. Mieszka od niedawna w Tarnowie, pracuje dla… wydawnictwa z Kanady. Oglądamy razem już przyjęty projekt jej okładki do książki “A Journey trought Islam”. Świetny, każda z 7 wersji cieszy oczy.

Technologia jest jednak w przypadku ojca i córki jedynie narzędziem. Najważniejsze rozgrywa się w sferze emocji i myśli. Naturalną koleją rzeczy media ulegają zmianom. Urozmaica to straszliwy eklektyzm ponowoczesnej sztuki i powoduje powrót do staranności warsztatowej. A Mail Art? – “Samotność będzie nam dokuczała zawsze – powiada Roman – a potrzeba poznania i konfrontacji jest postawą typowo twórczą. Ruch przetrwa kryzys. I po Johnsonie, Blacku, Maggi, Cohenie czy Preisslerze – wyłoni nowych wielkich”.

Autor: Lech L. Przychodzki
Źródło: “Obywatel” nr 2 (34) 2007


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.