W morzu… Żydów

Opublikowano: 20.10.2009 | Kategorie: Polityka

Liczba wyświetleń: 1557

Jakże często spotykamy się ze współczującym stwierdzeniem, jak to by trudno miało być Żydom mieszkać „w morzu Arabów”. Reżim izraelski miałby być bezbronną wysepką w morzu wrogich ludów, z których kilka miałoby zasadzać się na nie.

Jak wiele innych propagandowych mitów, tak i ten nie tylko wyraża fałsz ale też odnosi się do przeciwieństwa sytuacji faktycznej.

To prawda, że na Bliskim Wschodzie 6 mln Żydów wcisnęło się między 350 mln Arabów, 70 mln Persów oraz 70 mln Turków. Jednak przecież nie liczebnością swoich mieszkańców lecz mnogością swoich armii sąsiednie ludy miałyby zalewać Żydów, czyli zagrażać twierdzy „broniącej” „naszej” „cywilizacji”. Pytanie brzmi więc nie, czy na Bliskim Wschodzie Arabów i Persów jest więcej niż Żydów, lecz czy ich masa zagraża Izraelowi. Spójrzmy na liczby, porównajmy siły zbrojne reżimu żydowskiego i najbardziej znienawidzonego przez niego państwa świata: Iranu.

KTO KOMU ZAGRAŻA MILITARNIE?

Podczas gdy Irańska armia lądowa dysponuje niecałymi 2900 czołgami i pojazdami opancerzonymi , Izraelska dysponuje ich liczbą 10 450 – czyli prawie 4 krotnie większą. Dysponuje też 2,5-krotnie większą, w porównaniu do Irańskich 310, liczbą 760 dział samobieżnych . Ponadto Izrael posiada 18 nawodnych i podwodnych okrętów wojennych, w porównaniu do Irańskich 15, oraz 541 samolotów bojowych, w porównaniu do Irańskich 319. Państwo Żydowskie posiada też 4-krotnie więcej helikopterów bojowych niż Iran, 172 w stosunku do 44 (wszystkie dane za “Newsweekiem”). Ogólnie rzecz biorąc, reżim izraelski wydaje na zbrojenia prawie 3 krotnie wyższy % swojego PKB niż Iran, czyli 7,5% w porównaniu do irańskich 2,5% (dane za CIA Factbook), a przez Stany Zjednoczone wspomagany jest bronią wartą drugie tyle.

Biorąc pod uwagę fakt, że armia irańska jest obecnie najsilniejszą, po izraelskiej (oraz amerykańskiej i brytyjskiej), armią Bliskiego Wschodu, powyższe dane pokazują ewidentnie, że to nie liczące pół miliarda ludzi narody muzułmańskie zasadziły się na 6 milionowy Izrael, lecz 6 milionowy Izrael prowadzi konkwistę przeciw pół miliardowej rdzennej społeczności regionu.

PRZEDMURZE CZY PROWOKATOR?

To niewielkie państewko wciśnięte między najstarsze cywilizacje świata od 60 lat okupujące tereny zagrabione ich mieszkańcom w ciągu tego okresu wywołało niemal wszystkie z wojen jakie toczyło z gospodarzami tego terenu. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy abstrahuje się od dywagacji na temat racji, motywów, prowokacji, przygotowań i zamierzeń dotyczących tych wojen (czyli na temat wszystkich tych spraw, które propaganda może bardzo łatwo przeinaczyć) a kiedy skupia się na czystej statystyce pierwszego ataku danej wojny; na 7 wojen jakie Izrael toczył z gospodarzami terenu, który go gości, w 6 był stroną atakującą. Myślę, że mniejszość muzułmańska w UE nie mogłaby liczyć na naszą gościnność, gdyby rozpoczęła 6 wojen ze swoimi sąsiadami (europejskie nastroje po podparyskich zamieszkach są tu bardzo wymowne).

Reżim izraelski od ponad 60 lat terroryzuje region położony na dwóch największych kontynentach świata, skłócając ze sobą mieszkańców całego globu. W tym kontekście upieranie się, jakoby Izrael stanowił jakieś przedmurze naszej cywilizacji, które walcząc ze swoimi sąsiadami, nie dopuszcza ich do walki z nami, nie jest mądrzejsze niż twierdzenie, że należy wyprzedzająco policzkować bywalców dyskotek by „osłabić” ich zanim (niechybnie) oni zaatakują nas. Armia Izraelska prześladująca mieszkańców Palestyny nie wiąże swoimi działaniami żadnych międzynarodowych ochotników broniących arabskiej ludności, a Izrael ściśle pilnuje granic jordańsko-palestyńskiej i palestyńsko-egipskiej, zatem nawet gdyby jakimś bliskowschodnim bojownikom było obojętnym czy walczyć będą w Europie czy z Izraelem, obecność Izraela i tak nie sprawiłaby, że walczyliby w Ziemi Świętej zamiast w Europie.

Co więcej, nawet bojowników, którym byłoby obojętnie, czy będą walczyli z Izraelem czy w Europie, których Izrael związałby walką na swoim terytorium, gdyby mogli się oni na to terytorium dostać, a którzy w związku z tym, że nie mogli się na nie dostać, zaatakowali Europę, też nie ma. Wszystkie zamachy wywołane przez islamistów, jakie mieliśmy do tej pory w Europie, dokonane zostały przez Europejczyków. Ponadto motywowane były m.in. odwetem za działania reżimu izraelskiego. Izrael nie chroni nas przed starciem z muzułmanami tylko niepotrzebnie jątrzy konflikt kultur, w którym w innym wypadku z cywilizacją bliskowschodnią nie tkwilibyśmy bardziej niż z cywilizacją wschodnioazjatycką czy środkowoazjatycką. Czy zatem warto było, za cenę cierpień pół miliarda ludzi, wspierać emigrację własnych obywateli na cudze tereny i podtrzymywać istniejące na nich malutkie państwo, które przy swojej polityce i tak kiedyś będzie musiało upaść a jego obywatele otrzymać azyl w swoich wcześniejszych ojczyznach?

KTO KOMU ZAGRAŻA NUKLEARNIE?

Wektor zagrożenia na Bliskim Wschodzie skierowany jest jeszcze wyraźniej ze strony reżimu żydowskiego w stronę jego sąsiadów, gdy rozpatruje się broń atomową. Kiedy media rozwodzą się na temat irańskiego programu atomowego (z energii atomowej korzysta kilkadziesiąt państw a kilkadziesiąt kolejnych posiada programy atomowe), obok możliwości zaatakowania irańskich instalacji nuklearnych jednym tchem wspominając o zbombardowaniu przez Żydów irackich instalacji nuklearnych w 1983 r. i syryjskich instalacji nuklearnych w 2007 r. oraz o Pakistańskiej broni atomowej za to słowem nie wspominając o atomowym statusie Izraela, ma się wrażenie, że to biedne państewko otoczone jest przez nuklearnych agresorów gotowych „wymazać je z mapy świata”. Jednak podobnie jak w przypadku broni konwencjonalnej, sytuacja ma się zupełnie przeciwnie.

Zacznijmy od tego, że gdyby któreś z państw regionu Bliskiego Wschodu chciało zdobyć broń atomową, uczyniłoby to tylko dla obrony przed bronią atomową Izraela, który, o czym się rzadko wspomina, taką broń już od kilkudziesięciu lat posiada przez nikogo nie niepokojony z tego powodu. Jednak próby wejścia w posiadanie broni atomowej przez państwa bliskowschodnie są mało prawdopodobne, gdyż większość z tych państw traktuje ten „wynalazek” jako wyraz barbarzyńskości Zachodu, równy komorom gazowym czy gułagom. Dlatego rzekome „syryjskie instalacje nuklearne”, z których powodu kraj ten został dwa lata temu zaatakowany przez reżim żydowski, notabene położone przy samej granicy z Izraelem, były w istocie placem budowy jakichś obiektów a nie obiektami nuklearnymi, natomiast zaatakowano je, z resztą powodując niezbyt duże straty ludzkie i materialne, tylko w celu wywołania w światowej opinii publicznej atmosfery grozy związanej z rzekomym niebezpieczeństwem, w jakim miałby się znajdować Izrael. O irackim programie atomowym sprzed 30 lat, w którego budowę zaangażowane były państwa NATO, w kontekście programu atomowego jego największego wroga, Iranu, wspomina się również tylko w celu wmówienia światu rzekomego zagrożenia, w jakim miałby tkwić Izrael. Podobne są motywy wspominania w tym kontekście o Pakistańskiej broni atomowej, skierowanej przeciw zupełnie innemu niż reżim izraelski, indyjskiemu, wrogowi i wybudowanej dopiero w odpowiedzi na zdobycie broni atomowej przez tego wroga.

Jednak gdyby nawet Iran, Syria i (nieokupowany) Irak wszystkie posiadały broń atomową a Pakistan liczony byłby jako wróg Izraela, sytuacja na Bliskim Wschodzie pod względem nuklearnym miałaby się nie inaczej niż pod względem broni konwencjonalnej. Iran, Syria czy Irak, gdyby kiedyś wyprodukowały broń atomową, nie uczyniłyby tego w większej ilości niż Korea Północna, czyli nie większej niż kilku głowic. Pakistan dysponuje 50 głowicami atomowymi. Tymczasem Izrael stanowiąc trzecią bądź czwartą potęgę nuklearną świata, prześcigając pod tym względem Chiny, ze swoimi 300 głowicami miałby ich 5 razy więcej niż wszystkie państwa muzułmańskie razem wzięte. Znów okazuje się, że to nie malutki Izrael jest zagrożony przez większych i liczniejszych sąsiadów, między którymi sam chce pozostawać, lecz że olbrzymi region świata jest zagrożony, tutaj w sposób egzystencjalny(!), przez malutkie państewko, stworzone nie wiadomo po co.

IRAŃSKA BROŃ ATOMOWA?

Jest bardzo mało prawdopodobne, by Iran miał zamiar budować broń atomową. Państwo to, co prawda miało posiadać tego typu broń w czasach szacha, kiedy amerykanie, planując wyposażyć je w broń atomową, by uczynić je żandarmem swoich interesów na Bliskim Wschodzie, pomagali mu budować 23 planowane elektrownie atomowe i dostarczyli jedyny posiadany obecnie przez Iran reaktor atomowy (do celów badawczych). Jednak od czasów rewolucji Islamska Republika, także na użytek wewnętrzny, potępia broń atomową, która nie ma poparcia w Irańskim społeczeństwie, a na arenie międzynarodowej prowadzi kampanię przeciw tej broni (inicjatywę tę bezskutecznie próbowała włączyć do negocjacji z USA na temat swojego programu nuklearnego).

Iran podpisał też Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Atomowej (NPT) i nie wypowiedział go, mimo że ani przystępowanie do niego nie jest obowiązkowe ani wypowiedzenie go nie jest zakazane, a państwa takie jak Izrael, Indie czy Pakistan nie są jego sygnatariuszami. Jako sygnatariusz tego traktatu Iran jest kontrolowany przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA; IAEA) i w sporach z amerykanami czy Żydami o swój program atomowy rzadko podnosi inne argumenty jak tylko prośbę o trzymanie się wniosków MAEA (wystarczy posłuchać jakiegokolwiek wywiadu z prezydentem Ahmedineżadem).

SPOSÓB NA POKÓJ

Gdyby jednak Iran rzeczywiście budował broń atomową, ludzie, którym na sercu leży światowy pokój, mogliby się z tego wyłącznie cieszyć. Do tej pory nie tylko nie zdarzyło się, żeby dwa państwa wyposażone w broń atomową użyły jej przeciw sobie (lub jedno przeciw drugiemu), ale też nie zdarzyło się jeszcze, aby dwa takie państwa w ogóle toczyły ze sobą wojnę. Indie i Pakistan stoczyły ze sobą już 3 wojny, ale żadnej od czasu, kiedy posiadają broń atomową. Podobnie Indie i Chiny toczyły wojny w ostatnich 50 latach, ale działo się to zanim uzyskały broń atomową. Jeszcze podczas wojny w Korei amerykanie walczyli z Chińczykami, od czasu zdobycia przez Chiny broni atomowej nic takiego nie miało miejsca. Podobnie można powiedzieć o każdej parze z pośród następującego zbioru państw: USA, ZSRR/Rosja, Chiny, UK, Francja, Izrael, Indie, Pakistan, Korea Północna. Jak wielu wojnom musiała zapobiec broń atomowa, możemy sobie wyobrazić, porównując rywalizację mocarstw biorących udział w pierwszej lub drugiej wojnie światowej z rywalizacją USA i ZSRR lub USA i Chin.

Państwa posiadające broń atomową nie toczą ze sobą wojen, ponieważ wojny atomowej nie da się wygrać. Jedynym rezultatem nabycia przez Iran broni atomowej mogłoby być przyhamowanie przez Izrael swojej agresywnej polityki wrażającej się w takich działaniach jak napaść na Liban, napaść na Strefę Gazy, budowa kolejnych nielegalnych osiedli żydowskich w Palestynie (Palestyńczycy żyją na obszarze jedynie 40% Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy), bombardowanie Syrii czy grożenie innym państwom. W tym sensie to nie Barak Obama ale prezydent Ahmedineżad powinien otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla 2009.

A ponieważ Irańskie rakiety o największym zasięgu nie dolatują nawet do wschodnich rubieży UE, wzajemne odstraszanie nuklearne, jakie miałoby miejsce, gdyby Iran wszedł w posiadanie broni atomowej, dotyczyłoby jedynie Izraela i Iranu, nie zmieniając stosunków amerykańsko-irańskich, rosyjsko-irańskich czy brytyjsko-irańskich.

ODSTRASZANIE

Ale czy religijni ludzie cechują się wystarczająca dozą racjonalizmu, aby stosować się do reguły odstraszania? Czy w związku z tym można mieć zaufanie do państwa grożącego innemu państwu wymazaniem z mapy świata, że nie zdecyduje się ono na samobójczą wojnę?

Tyle że prezydent Ahmedineżad nigdy nie wspominał o wymazaniu Izraela z mapy świata. Raz jeden użył tylko sformułowania, którego odpowiednik z ust najwyższych władz izraelskich i amerykańskich, całkiem realnie grożących „starciem w proch reżimu ajatollahów” czy też „likwidacją reżimu ajatollahów”, pada każdego tygodnia. Było to sformułowanie o „wymazaniu z mapy świata reżimu syjonistycznego”, a fakt, że żydowskie media całego świata przez 8 lat nie znalazły innego sformułowania, które dałoby się podobnie zmanipulować (np. o „zdeptaniu reżimu syjonistycznego” „obróceniu go w perzynę”, „zmieceniu z powierzchni ziemi” itp.) świadczy tylko o tym, jak bardzo władze Iranu uważają na swoje słowa.

Trudno jest wytłumaczyć, że ludzie w innych częściach świata są podobni do nas, komuś, dla kogo nieznane znaczy dziwne, kto niczym ludzie średniowiecza, wierzy, że mieszkańcy antypodów muszą być kwadratowi. Ktoś, kto uważa, że mieszkańcy Iranu zaprzątają sobie głowę tym, jak podbić świat, powinien zastanowić się, jak często on sam w ciągu dnia rozmyśla o geopolitycznych zagrożeniach, a jak często zaprząta sobie głowę żoną, dziećmi, pracą, przyjaciółmi, urzędnikami, samochodem czy swoim hobby. Prawdopodobnie problemy Irańczyków nie różnią się wiele od jego problemów.

Jednak jeżeli ktoś mimo wszystko uważa Persów za religijnych fanatyków, z których większość gotowa jest na samobójstwo w imię zniszczenia Izraela, powinien się zastanowić, czy takie postawy społeczeństwa Irańskiego, nawet gdyby występowały, przekładałyby się na postawy rządzących tym państwem. Ponieważ osobom nie znającym obcych społeczeństw łatwo jest popaść w fantazje na ich temat, posłużmy się pewną analogią.

Nieliczni z głęboko wierzących chrześcijan zdolni byli do absurdalnych czynów, głodzili się, obcinali sobie genitalia, spędzali życie na słupach czy zamurowywali się, a wszystko z religijnego fanatyzmu, ale czy możemy z tego wnioskować o słabości i irracjonalności dyplomacji watykańskiej uchodzącej za jedną z najsprawniejszych (i najsprytniejszych) machin politycznych świata? Czy widział ktoś szejka sponsorującego terroryzm wysadzającego się w powietrze samemu? Czy przywódcy jakiejkolwiek sprawy, sterujący swoimi zwolennikami i wykorzystujący ich, sami poświęcają się dla tej sprawy? Jest wielce nieprawdopodobne, żeby zarówno religijne jak i świeckie władze Iranu były bardziej irracjonalne w swoim użytkowaniu broni atomowej niż są, często motywowane religijnie, władze Izraela, władze na Zachodzie, zdolne do takich nieprzemyślanych decyzji, jak te Busha, czy władze totalitarnej Korei Północnej. Wreszcie jest nieprawdopodobne, aby były bardziej irracjonalne, niż władze Pakistanu, państwa powołanego do życia jako ta część Indii, która nie tylko będzie zamieszkiwana przez muzułmanów ale też będzie miała charakter islamski.

Co ciekawe, władze państw zachodnich, które swoim obywatelom zawzięcie wmawiają bajki o irracjonalności i agresywności władz Iranu, same zdają się w te zjawiska nie wierzyć. Wśród tylu opcji rozwoju wypadków wokół sporu o prowadzenie przez Iran (cywilnego) programu atomowego, od sankcji wobec tego kraju, przez zbombardowanie go, po inwazję lądową (a czasem nawet, wspominaną pół poważnie, nuklearną) na ten kraj, wymienianych przez komentatorów nigdy nie pojawiają się opcje, w ramach których zastraszony Iran w panice mógłby zareagować agresywnie i irracjonalnie zaatakować Irak, Afganistan, północny Pakistan czy chociażby zastosować sankcje wobec tankowców płynących z Zatoki Perskiej do USA. Zatem czy ktokolwiek poważny, nawet u nas na Zachodzie, wierzy, że to władze Iranu są zdolne do irracjonalnych zachowań?

Ponadto nawet przywódcy, których jedynym celem byłoby propagowanie islamu, nie zdecydowaliby się poświęcić 70 mln muzułmanów dla zgładzenia 6 mln niewiernych. Na świecie byłoby więc bezpieczniej, gdyby Iran wszedł w posiadanie broni atomowej (lub Izrael został zmuszony do pozbycia się jej).

DOTYCHCZASOWA POLITYKA AMERYKAŃSKA WOBEC IRAŃSKIEGO PROGRAMU ATOMOWEGO

Niestety Iran prawdopodobnie nie planuje zdobycia broni atomowej. A planowanie jej zdobycia pod taką presją, pod jaką się on obecnie znajduje, byłoby dla niego samobójstwem, zwłaszcza kiedy obejmuje go kontrola MAEA, co będzie miało miejsce tak długo, jak długo nie ma on zamiaru wypowiadać NPT.

Jednak bezpodstawnie szykanowany Iran ma też trochę szczęścia w nieszczęściu. O ile poprzednia administracja Białego Domu pomówienia Islamskiej Republiki o budowę broni atomowej traktowała jako sposób na osiągnięcie tego samego celu, który osiągnęła przy pomocy pomówień Iraku o posiadanie broni biologicznej i chemicznej, czyli jako uzasadnienie swojej napaści na to państwo niespełnieniem przez nie takich roszczeń, których nie było ono w stanie spełnić, o tyle obecna administracja podchodzi do sprawy Irańskiego programu atomowego inaczej. Prezydentowi Barakowi Obamie, zwłaszcza teraz, kiedy jest również pokojowym noblistą, mniej niż poprzednikom zależy na kolonialnych interesach establishmentu swojego kraju i swoim przysłużeniu się tym interesom, a bardziej niż tym poprzednikom zależy mu na przejściu do historii jako „bohater globu”. Zależy mu zatem na faktycznym powstrzymaniu Iranu przed wejściem w posiadanie broni atomowej, co jest banalnie proste w sytuacji, kiedy Iran zdobywać takiej broni nie planuje.

Administracja G.W. Busha tak mocno parła do napaści na Iran, że nawet nie brała pod uwagę rezygnacji z niej, gdyby Iran „wynagrodził” USA „straty” płynące z rezygnacji przez USA z zysków płynących z takiej napaści, płacąc za tę rezygnację jakiś haracz (np. w postaci jakichś swoich korzystnych dla amerykanów działań politycznych czy gospodarczych). Dlatego administracja Busha nie tyle stawiała Iranowi jakieś warunki, których spełnienie przez Irańczyków, pod groźbą napaści, pozwalałoby USA wykorzystywać ten naród, co postawiła Iran przed nieuchronnością napaści, uzależniając jej zaniechanie od spełnienia przez to państwo warunków do spełnienia niemożliwych. Jak w przypadku Iraku takim niemożliwym do spełnienia warunkiem było pozbycie się broni biologicznej, której kraj ten nie posiadał, tak w przypadku Iranu było nim poprawienie współpracy tego kraju z MAEA, czego nie dało się dokonać w sytuacji, gdy agencja (do której raportów i sprawozdań Irańscy oficjele odsyłają w każdym wywiadzie, przemówieniu czy negocjacjach) wobec działań Iranu nie miała zastrzeżeń. Pseudokonserwatyści, którzy mogli poprzestać na podjudzaniu społeczeństwa amerykańskiego do napaści na Iran z takich powodów, jakie faktycznie motywowały ich do tej napaści: dla dominacji „amerykańskich wartości na świecie” oraz tańszego paliwa, przedobrzyli. Chcąc nie tylko napaść na obcą cywilizację z powodów ideologiczno-rabunkowych, ale też wmówić światu, że uczynią to z pobudek szlachetnych, podjudzali amerykańskich obywateli przeciw Iranowi, używając pretekstu broni atomowej. Teraz tego typu pseudokonserwatyści (nie mylić z prawdziwymi konserwatystami w stylu Rona Poula) mogą pluć sobie w brodę. Bowiem administracja Obamy, której bardziej niż na zagładzie znienawidzonych irańskich islamistów zależy na chwalebnym światowym rozbrojeniu, prawdopodobnie rozwiąże konflikt z Iranem „zmuszając” go do działań, których zawsze był on zwolennikiem, wychodząc z „negocjacji” z ajatollahami „zwycięsko”.

Potencjalnie rozwiązania kwestii irańskiego programu atomowego
O ile jednak Obamie i jego administracji na splendorze propokojowości może zależeć do tego stopnia, że zrezygnują z zysków, jakie Stanom Zjednoczonym zawsze przynosiła ich agresywność wobec słabszych, o tyle z sektorem mediów oraz środowiskiem dziennikarzy i tzw. „intelektualistów” może być inaczej. W Stanach Zjednoczonych stanowią one niemal odrębny system władzy nad umysłami prowadzący własną politykę ideologiczną, najczęściej zbieżną z polityką oficjalną, ale trudniejszą do przeorientowania niż ta ostatnia (tak jak trudniej jest zmieniać mentalność społeczeństwa niż kodeksy).

Wydaje się, że lewicowe media nadal pozostały wierne swojej „postępowej” idei zwalczania islamskiego „ciemnogrodu”. A wtórują im w tym media pseudokonserwatywne, wojowniczo nastawione wobec wszystkiego co obce. Jednocześnie oba rodzaje mediów z zasady dbają o interesy Izraela, a może też są z Izraela sterowane.

To za sprawą tego typu nastawienia mediów ostatnimi czasy wbrew polityce Baraka Obamy telewizja i prasa rozpowszechniły kolejną po np. „wymazaniu Izraela z mapy świata” fałszywkę na temat Iranu. (1) Amerykanie mieliby ostatnio ujawnić (2) od dawna szpiegowany przez siebie (3) obiekt nuklearny znajdujący się w Iranie, (4) który Iran do tej pory ukrywał. Faktycznie jednak, jak w dowcipie o radiu Erewań, (ad.1) rzeczony obiekt ujawnili sami Irańczycy, (ad.2) nie mieści on w sobie żadnych instalacji nuklearnych za to znajduje się on w budowie i (ad.4) osiągnął dopiero taki jej etap, na którym, o ile miałyby się w nim w przyszłości znaleźć jakieś instalacje nuklearne, powinien zostać zgłoszony MAEA, (ad.3) w związku z czym amerykanie nie mogli wcześniej mieć pojęcia do czego będzie miał on służyć.

Wobec do pewnego stopnia sprzecznych dążeń władzy amerykańskiej, amerykańskich „intelektualistów”, Izraela a nawet Komitetu Noblowskiego, wszystkie rozważane do tej pory w mediach scenariusze polityki amerykańskiej wobec irańskiego programu atomowego wydają się być realne.

Dwa z nich polegają na pacyfikacji Iranu. Jednym z tych dwóch scenariuszy jest oczywiście napaść na Iran, ale drugim wcale nie jest zbombardowanie obiektów nuklearnych tego kraju, lecz nałożenie na niego jeszcze drastyczniejszych sankcji gospodarczych.

Trzeci scenariusz zakłada „wynegocjowanie” z Iranem przestrzegania przez ten kraj zaleceń MAEA, co ten już teraz czyni. Wybór tego scenariusza świadczyłby o nadzwyczajnej uczciwości Baraka Obamy i sukcesie społeczności międzynarodowej (czy też Komitetu Noblowskiego, który powinien starać się opinię tej społeczności przynajmniej częściowo odzwierciedlać) w promowaniu sprawiedliwych relacji między dużymi a małymi państwami naszego globu.

Wybór przez Obamę czwartego scenariusza, nalotu amerykańskiego (czy też zgody na nalot Izraelski) na Irańskie obiekty nuklearne, świadczyłby o tym, że administracja Obamy co prawda chce zaprzestać szykanowania Iranu pod pretekstem obaw związanych z jego programem atomowym, ale jednocześnie nie chce przyznać, że w trakcie całego sporu o ten program Iran zawsze wykazywał postawę pokojową. Innymi słowy wybór tego scenariusza świadczyłby o tym, że zasługi w „powstrzymaniu Iranu przed budową broni atomowej” administracja Obamy chce zagarnąć dla sobie, natomiast wobec Iranu chce w opinii światowej wytworzyć wrażenie, że został on powstrzymany wbrew własnej woli przed niebezpiecznymi działaniami – czyli zrobić coś, co Izrael zrobił, bombardując w 2007 roku syryjskie obiekty rzekomo mające być fundamentami pod elektrownię (jądrową).

Wybór przez Obamę pierwszego z dwóch pierwszych, pacyfikacyjnych, scenariuszy, mianowicie napaści na Iran, byłby zwyczajnym powrotem do polityki Busha, czy wręcz zaostrzeniem jej. Świadczyłby on o tym, że terrorystycznej postawy Stanów Zjednoczonych, mimo ich rzekomej demokracji i wolności ich mediów, nie da się zmienić w żaden sposób, że nie są tego w stanie uczynić nawet ich obywatele, zmieniając władzę i klimat medialny wokół danej sprawy.

Wybór innego z dwóch pierwszych scenariuszy, sankcji gospodarczych, świadczyłaby o tym, że Stany Zjednoczone co prawda chcą wreszcie zaprzestać szykanowania Iranu pod pretekstem obaw związanych z jego programem atomowym a nawet pozwolić mu częściowo zademonstrować na świecie jego pacyfistyczną postawę, ale jednocześnie chcą go wykończyć gospodarczo.

I ten scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. W końcu w całej polityce amerykańskiej chodzi przecież nie tylko o uczynienie muzułmanów bezbronnymi ale też o uczynienie ich zacofanymi, by potem można było mówić o ideach przez nich wyznawanych jako o ideach zacofanej ciemnoty. Państwa Zatoki Perskiej jedyne dochody powinny czerpać z ropy naftowej, aby można je było nazywać naftowymi satrapiami, dlatego próby pozyskiwania przez te państwa energii z najczystszego i najbardziej wydajnego źródła, wiązań w jądrach atomów, są torpedowane i potępiane nie mniej niż wysyłanie przez te państwa w przestrzeń kosmiczną satelitów. Niedługo pewnie posiadanie przez państwa Zatoki Perskiej komputerów (mogących zostać wykorzystanymi w celach militarnych) będzie także zakazane.

Na szczęście mimo tego typu sabotaży, mimo drastycznych sankcji, kryzysu i spadku cen ropy Iran notuje 6,2% wzrost gospodarczy.

Autor: Adam Hajduk
Źródło: iThink


TAGI: ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

4 komentarze

  1. Lk_hc 21.10.2009 16:36

    Fajne kwestie poruszone z bardzo ciekawego punktu widzenia, ale te zdania poczwórnie złożone masakrowały mi mózg.

    Albo jestem już po prostu zmęczony po całym dniu pracy 😉

  2. MIR67 21.10.2009 17:14

    Redakcja: Komentarz usunięto. Naruszenie regulaminu, punkt 6.

  3. Autor 23.10.2009 07:22

    Niestety tego typu analizy, oparte na faktach i racjonalne, są ograniczone do mediów niezależnych, a zupełnie nieobecne w mainstream. Trudno wyczuć, czy przez “poprawność polityczną”, czy przez wpływy żydowskich grup nacisku, czy przez lepszą sprzedawalność półprawdziwych, ale alarmistycznych sensacji, czy – co jest najbardziej prawdopodobne – kombinację tych wszystkich czynników.
    Tak, czy inaczej, racjonalne spojrzenie na Bliski Wschód, prawdziwe źródła islamskiego terroryzmu, Izrael i jego politykę jest rzadkie i ograniczone do ludzi kwestionujących dominujący paradygmat. Większość Hoi Polloi bezkrytycznie łyka medialną propagandę, święcie wierzy w głoszone niej straszaki i kłamstwa i reaguje agresją na próby zaprzeczenia. Hasbara entuzjastycznie im w tym pomaga i wtóruje. Przyszłość pokarze czy rację miał Goebbels mówiąc że “kłamstwo dostatecznie często powtarzane staje się prawdą”, czy przysłowie, o “dzbanie noszącym wodę, dokąd mu się ucho nie urwie”.

  4. Robert Śmietana 23.10.2009 08:22

    Stawiam na dzban 🙂

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.