Apolityczny elektorat Platformy

Opublikowano: 06.07.2010 | Kategorie: Polityka

Liczba wyświetleń: 857

Po wygranej Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich pojawiły się liczne komentarze, że teraz dla rządzącej Platformy Obywatelskiej nadchodzi czas rozliczania obietnic, bo wzięła całą władzę i nie będzie mogła wymawiać się tym, że ktoś jej przeszkadza. W tym duchu wypowiadali się np. Bartosz Arłukowicz (“od dzisiaj Platforma ponosi pełną odpowiedzialność za to, co się dzieje w Polsce”), Ryszard Czarnecki (“już nikt z Platformy nie będzie mógł wciskać kitu, że Tusk dobrze chce, ale prezydent z PiS blokuje wetem reformy”), Zbigniew Kuźmiuk (“dłużej kłamać się już nie da i trzeba będzie stanąć w prawdzie przed Polakami”) czy Paweł Lisicki (“pierwszy raz PO nie będzie mogła uciekać się do wymówek, tłumacząc swoje zaniechania”). Na Facebooku powstała grupa “Platformo zapierdalaj” wzywająca do realizowania reform, bo “jak teraz dasz ciała to spuszczamy cię na bambus”.

Pozornie może to tak wyglądać. Jednak PO rządzi już dwa i pół roku i nie próbowała nawet realizować większości obietnic. Skoro nie przeszkodziło to jej kandydatowi w wygraniu wyborów (i raczej nie był on o te obietnice w kampanii wyborczej pytany), to niby dlaczego przejmować się ich realizacją? Politycy Platformy dostali jasny sygnał, że ich wyborcy (a przynajmniej znaczna ich część) zagłosują na nich bez względu na to, czy są realizowane jakiekolwiek reformy, obietnice i czy w ogóle rząd cokolwiek pozytywnego robi. Sądzę zresztą, że i wcześniej byli tego dobrze świadomi.

Platforma wie (co moim zdaniem umyka wielu komentatorom sceny politycznej), że znaczną część jej najwierniejszego, “najtwardszego” elektoratu stanowią ludzie (tak – zwykle młodzi, wykształceni, z wielkich miast) w zasadzie apolityczni – mało interesujący się polityką i generalnie nie mający złudzeń co do klasy politycznej jako takiej. Takich ludzi nie interesują afery i korupcja (”bo wszyscy kradną”), nierealizowanie obietnic przed- i powyborczych (”bo wszyscy kłamią”) czy niekompetencja rządzących. Tacy ludzie nie interesują się niuansami polityki gospodarczej czy zagranicznej, Unią Europejską, Irakiem, Afganistanem, deficytem budżetowym, międzynarodowymi umowami na dostarczanie i wydobywanie gazu, prywatyzacją, komercjalizacją, dopłacaniem do ZUS czy KRUS. Tacy ludzie nie odczuwają najczęściej związku między podatkami a cenami towarów czy swoimi wypłatami. Tacy ludzie nie interesują się historią, PRL-em, stanem wojennym, Jaruzelskim ani tym, co wyrabiały komunistyczne tajne służby, a hasła patriotyczne są dla nich pustym dźwiękiem. Takich ludzi interesuje tylko jedno – żeby politycy dali im spokój i nie wtrącali się im przynajmniej w ich życie prywatne.

Normalnie tacy ludzie na wybory nie chodzą. W dzisiejszej Polsce ludzie ci stanowią jednak elektorat Platformy. Stanowią go tylko z jednego powodu – ze strachu przed PiS, które kojarzą właśnie jako siłę chcącą głęboko ingerować w ich życie prywatne. Dlaczego tak kojarzą, to odrębna sprawa – moim zdaniem wynika to w dużej mierze z mocnego eksponowania przez tę partię, konserwatyzmu (a właściwie purytanizmu) obyczajowego – uosabianego w sojuszu z Radiem Maryja i Ligą Polskich Rodzin oraz zakazywaniu parad gejowskich, przymusowych mundurkach szkolnych, sprzeciwie wobec pomysłu niekarania za posiadanie małych ilości narkotyków, pomyśle zakazu palenia w miejscach publicznych czy walce z reklamami alkoholu. Dopóki PiS będzie stanowiło główną siłę opozycyjną i prezentował takie oblicze, dopóty PO nie ma co się martwić o poparcie, choćby nie realizowała żadnych obietnic, a afera goniła aferę. Bo apolityczny elektorat stanowiący o sile Platformy ma to gdzieś.

No, chyba że PiS da tym ludziom sygnał, że nie mają się czego bać – na przykład poprzez zadeklarowanie i aktywne popieranie wolnościowych projektów w rodzaju twardej obrony wolności w Internecie (sprzeciw wobec pomysłów cenzury, zakazu hazardu w Sieci, a także ścigania i odcinania od sieci osób ściągających pirackie pliki), dekryminalizacji posiadania narkotyków (choćby marihuany) na własny użytek czy konsekwentnej obrony wolności wypowiedzi i manifestacji – nie tylko tej konserwatywnej, ale i tej antyklerykalnej, “godzącej w uczucia religijne” lub nasyconej treściami seksualnymi.

Tylko czy partia Jarosława Kaczyńskiego jest do tego zdolna?

Autor i źródło: Jacek Sierpiński


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

5 komentarzy

  1. Obi-Bok 06.07.2010 08:40

    Innymi słowy większość elektoratu jest infantylna i nieodpowiedzialna. Kompletnie nie zdaje sobie sprawy CZYM jest demokracja i jaką siłę posiada ich głos. Mało tego – ich oceny są formułowane w sposób nieciągły, emocjonalny i głęboko niemerytoryczny. Nie interesuje ich nic ponad ich własną, wąską perspektywą, której jakości i tak nie są w stanie powiązać z długofalowymi konsekwencjami działań ludzi wybieranych w wyborach powszechnych.
    Współczuję – przede wszystkim myślącej mniejszości w tym kraju.

  2. Jac 06.07.2010 10:34

    Chodzi Ci o to, że demokracja jest podstępem a głos jednej osoby nie ma ŻADNEJ siły?

  3. Obi-Bok 06.07.2010 10:58

    Nie. Mam namyśli brak syntezy myślenia przede wszystkim, ocenianie polityków nie na podstawie pewnych określonych ciągów zachowań, prezentowanych postaw czy podejmowanych działań (kryterium merytoryczne), ale na podstawie wrażenia, metod prezentacji czy postępowania ograniczającego się do działań naprawczych w sferach, na która akurat pada uwaga mediów/społeczeństwa (kryterium emocjonalne). Efekt tego jest taki, że w Polsce rzeczywiście bardzo ciężko jest się skompromitować.
    Doskonałym tego przykładem była niedawna powódź w Polsce. Rząd ogłosił wprowadzenie “spec-ustawy” – uchwalanie prawa w trybie wyjątkowym. Dla mnie już sam fakt takiej konieczności jest dowodem na zaniedbania. Dlaczego? Ponieważ na poziomie rządu i sejmu/senatu wprowadza się (w teorii przynajmniej) zmiany na poziomie strategicznym, których konsekwencje są dalekosiężne i wykraczają poza doraźne potrzeby (są “większe” od nich i nie sprowadzają się “tylko” do nich). Jeżeli osoby odpowiedzialne za rządzenie tym państwem przeprowadziłyby rzetelną diagnozę stanu obecnego, otrzymałyby informację na temat aktualnych potrzeb naszego kraju w wielu jego sferach. Dzięki temu rząd mógłby sformułować konkretny plan zmian mający na celu wyeliminowanie zagrożeń, wyjścia na przeciw społecznym potrzebom i oczekiwaniom oraz reform kluczowych obszarów, w zależności od stopnia ich wymagalności (określenie tego ostatniego, jak i wzięcie na siebie odpowiedzialności za to leży w gestii osób rządzących).
    Obecnie natomiast mało kto postrzega jako problem fakt, że rządzący – pomimo doświadczeń z przeszłości – zbagatelizowali zagrożenie (w tym wypadku) powodzią i nie poczynili stosownych przygotowań (budowa wałów przeciwpowodziowych – opcjonalnie kontrola stanu ich budowy w poszczególnych województwach/gminach, dopuszczenie sprzedaży i budowy domów na obszarach zalewowych, etc.). Oceniane jest natomiast WRAŻENIE, jakie wywołało postępowanie tych ludzi PO FAKCIE – odwiedzanie zalanych obszarów, pseudo-empatyczne wypowiedzi w mediach czy wreszcie obietnice wsparcia finansowego dla ludzi dotkniętych tym kataklizmem (z tego co sie orientuję, jedynie nieznaczny procent owego wsparcia doszedł do skutku).
    Powyżej podałem jedynie przykład, ale mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi. Jak oceniamy tych, którzy rządzą? Czy doprawdy tylko kilka ich ostatnich słów i działań ma znaczenie? Dlaczego to, co miało miejsce 5, 10 lat temu – dla przykładu – nie ma już znaczenia i nie jest podstawą zdobywania wiedzy na temat tych ludzi i poznawania ich? Czasami mam wrażenie, że niektórzy wyborcy zachowują się jakby byli na pierwszej randce z rządzącymi a nie w wieloletnim związku (a tak w tej metaforze można postrzegać wieloletnią ich obecność na scenie politycznej).

  4. MiB 07.07.2010 02:17

    Jakby nie było to do wyborów poszło niewiele ponad 50% (zdaje się coś koło 55%). Z tego na Bronka zagłosowało niewiele ponad 50%… Wiosek się nasuwa taki, że niewiele ponad 25% społeczeństwa wybrało nam prezydenta 😀 pysznie! nieprawdaż! 😀 A podobno mamy demokrację 🙂

  5. Raptor 07.07.2010 09:30

    Bo demokracja to taki mądry ustrój, w którym o tym, kto będzie decydował, decyduje uprzednio medialnie przygotowana grupa osób stanowiąca nieco ponad połowę, w dużej mierze przypadkowej, populacji skłonnej do wyjścia z domu w niedzielę. Ot taki (nie)dzielny system.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.