Liczba wyświetleń: 479
1 września br. na Westerplatte w Gdańsku odbyły się międzynarodowe zawody w polityce historycznej z udziałem prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, premiera Donalda Tuska, strategicznych partnerów, tzn. niemieckiej kanclerz Anieli Merkel i rosyjskiego premiera Włodzimierza Putina, którym asystowali wybitni politycy z innych krajów oraz delegacja amerykańska.
Polityka historyczna polega, jak wiadomo, na tym, by narzucić światu taką wersję historii, jaka służy politycznym priorytetom państwa, które ją uprawia. Wersje historii lansowane w ramach polityki historycznej z historyczną prawdą nie mają oczywiście nic wspólnego, a ściśle mówiąc – prawie nic, bo niekiedy uwzględniają podstawowe fakty, chociaż nie zawsze jest to konieczne. Dlatego też analiza polityki historycznej poznaniu historycznej prawdy służyć w żadnym wypadku nie może. Można z niej natomiast dedukować polityczne zamiary państw lansujących swoje historyczne polityki.
Zanim jednak przejdziemy do dedukowania, chciałbym przypomnieć najbardziej trafną analizę różnicy między II wojną światową a większością, a może nawet wszystkimi poprzednimi wojnami. Jej autorem nie jest, ma się rozumieć, żaden polityk ani historyk, tylko kobieta w zasadzie ani polityką, ani nawet historią specjalnie się nie interesująca. Jest to kolejne potwierdzenie ewangelicznego spostrzeżenia, że Bóg ukrył najważniejsze prawdy przed “mądrymi i roztropnymi”, a objawił je tzw. maluczkim, to znaczy – osobom pozbawionym urzędowej rangi. Mówię naturalnie o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, która swoją analizę przedstawiła w postaci wiersza pod tytułem “Branka”: “Dawniej, piękna dziewczyno, byłaś łupem wojny; / Branką, zdobyczną różą dla sułtana w darze. / Napastowanych włości najcenniejszym skarbem, / Unoszonym w objęciach, przed sobą, na siodle, / Pod promieniami Wenus, gwiazdy polubownej – /W brutalnym, wrogim hołdzie, piękności złożonym. / Dzisiaj skrzydlaty człowiek, gryf o ludzkiej twarzy, / Przelatując nad tobą, gardzi twym urokiem: / Pragnie cię tylko zabić, zabić i nic więcej, / Gdyż ma serce z metalu i płonie ku tobie / I twoim rówieśnicom biegnącym przez łąki, / Ogniem salwy stokrotnej i żądzą celności”.
Polska polityka historyczna pozbawiona jest wszelkich politycznych celów, albo też Polska nie prowadzi już żadnej polityki – ponieważ nie można nazwać polityką rozpaczliwych usiłowań dostosowania się do szybkich zmian sytuacji kształtowanej przez starszych i mądrzejszych. Znakomitym przykładem takich rozpaczliwie groteskowych wysiłków jest “Lekcja historii”, jakiej na łamach “Gazety Wyborczej” udzielił minister Radosław Sikorski, tym razem wcielając się w preceptora tubylczego narodu. Zganił “rocznicowe biadolenia” i próby strojenia się w “cierniową koronę”, podobnie jak “jagiellońskie ambicje mocarstwowe”, stręcząc nam w zamian “nowoczesne państwo narodowe” – oczywiście nie w znaczeniu “etnicznym”, tylko “politycznym”, czyli “obywatelskim”. Nie chodzi w tej chwili o to, czy to prawda, czy nie, tylko o to, że minister Sikorski jeszcze kilka miesięcy wcześniej uznawał “jagiellońskie ambicje mocarstwowe” – co prawda już w postaci “cienia hajduka” co to “cieniem miotły zamiata cień karety”, czyli licencjonowanego przez naszą Katarzynę Wielką tak zwanego Partnerstwa Wschodniego – za sam cymes i przedmiot swojej dumy. Kiedy jednak w grudniu ub. roku Kondoliza powiedziała, że USA nie będą już forsowały członkostwa Gruzji i Ukrainy w NATO, tylko “umacniały” tam “demokrację”, a prezydent Obama podczas wizyty w Moskwie prosił prezydenta Miedwiediewa już tylko o “poszanowanie suwerenności” obydwu tych państw, stało się jasne, że zostaliśmy spuszczeni z wodą – o czym zresztą zaświadczał ostentacyjnie skład amerykańskiej delegacji na Westerplatte. Dlatego też min. Sikorski, usiłując stworzyć wrażenie, jakby od niego zależały wschody i zachody słońca oraz następowanie po sobie pór roku, zapałał miłością do “państwa narodowego”, znaczy się – obywatelskiego. Rzeczywiście – już tam Niemcy, jako państwo poważne, jakąś tam formę “państwa narodowego” na “polskim terytorium etnograficznym” nam obmyślą, kto wie, czy nie z obywatelami starszymi i mądrzejszymi jako szlachtą jerozolimską. Czy minister Sikorski będzie im do tego koniecznie potrzebny nawet w charakterze konsyliarza – wątpię.
W tej sytuacji jest całkowicie zrozumiałe, dlaczego polska polityka historyczna ma już jedynie na celu przekonanie świata, iż Polska podczas II wojny światowej dostała największe cięgi. Problem w tym, że – po pierwsze – w przypadku Polski, poza zaspokojeniem jakiejś perwersyjnej próżności, niczemu konkretnemu, żadnemu politycznemu celowi to nie służy, a po drugie – że martyrologiczny cokół zajęty jest przez Żydów, którzy statusu największej ofiary II wojny ani jej symbolu w postaci “korony cierniowej” wydrzeć sobie nikomu nie pozwolą, ale bo też od całych dziesięcioleci ciągną z tego grubą rentę. I rzeczywiście – za porównanie Katynia do holokaustu prezydent Kaczyński natychmiast został przez Żydów skarcony, że powiedział coś “absolutnie niestosownego”. W tych okolicznościach polska polityka historyczna ociera się o groteskę – niczym w dialogu w jednym z opowiadań Janusza Głowackiego: “O czym pisze ten Maks F.? – O wojnie. – O wojnie? Mnie też raz Niemcy postawili pod ścianą; zesrałem się oczywiście, ale żeby to zaraz opisywać?”. Dlatego też reakcja uczestników gdańskich międzynarodowych zawodów na występy pana prezydenta Kaczyńskiego i pana premiera Tuska przypominała trochę zachowanie gości zwiedzających dom bez klamek; wiadomo, że pensjonariuszom nie należy się sprzeciwiać, zwłaszcza gwałtownie.
Było to widoczne zwłaszcza w wystąpieniu pani Anieli Merkel, która najwyraźniej uznała, że skoro Polakom aż tak zależy, by wszyscy uznali ich za nieszczęsne ofiary, to co będzie im żałowała? Przecież to nic nie kosztuje, a przede wszystkim – wcale nie koliduje z postulatem “przywrócenia praw” niemieckim “wypędzonym”, sformułowanym w niedawnej deklaracji CDU-CSU, a pośrednio potwierdzonym nawet we wspólnym “Oświadczeniu” episkopatów niemieckiego i polskiego. Za to rosyjski premier Putin wystąpił niejako w imieniu obydwu strategicznych partnerów, wskazując w swoim przemówieniu, iż praprzyczyną II wojny światowej nie był w żadnym razie pakt Ribbentrop-Mołotow, tylko – traktat wersalski. Rzeczywiście – zarówno Rosja sowiecka, jak i Niemcy, zarówno pod postacią Republiki Weimarskiej, jak i III Rzeszy, bez względu na różnice ustrojowe, wspólnymi siłami dążyły do obalenia porządku wersalskiego, któremu śmiertelny cios zadał właśnie pakt z 23 sierpnia 1939 roku. A dlaczego? A dlatego, że polityczny porządek wersalski akceptował i zatwierdzał istnienie w Europie Środkowej niepodległych państw “narodowych”. Jeśli więc taki porządek polityczny był w gruncie rzeczy zarzewiem europejskiej wojny, to jaki z tego wniosek? Ano jakiż by inny, jeśli nie ten, że w Europie Środkowowschodniej miejsca na niepodległe państwa narodowe nie ma? Wychodzi to naprzeciw niemieckiemu projektowi “Mitteleuropa” z roku 1915, przewidującemu ustanowienie na tym obszarze niemieckich protektoratów o gospodarkach peryferyjnych i uzupełniających gospodarkę niemiecką. Krótko mówiąc – potępienie traktatu wersalskiego jest wstępem do pełzającej rehabilitacji paktu Ribbentrop-Mołotow, który obecnie – już pod postacią strategicznego partnerstwa – prowadzi Europę ku świetlanej przyszłości.
Drugim ważnym elementem wystąpienia Putina było bezwzględne potępienie wszelkiego paktowania z Hitlerem – w rezultacie nie tylko rosyjska odpowiedzialność za pakt Ribbentrop-Mołotow i wojnę już nie jawi się jako coś wyjątkowego na tle podobnych przewinień innych państw, już się rozmydla – ale przede wszystkim – wszystkie państwa milcząco przyjęły do wiadomości, że o ile paktowanie z Hitlerem jest absolutnie potępione, podczas gdy ze Stalinem – wcale nie. Krótko mówiąc – Putin przeforsował na Westerplatte doktrynę ustaloną zaledwie kilka dni wcześniej przez rosyjskiego prezydenta Miedwiediewa i izraelskiego prezydenta Peresa. Jest to ważny krok na drodze do międzynarodowej rehabilitacji komunizmu, a być może – nawet stalinizmu.
I wreszcie trzeci element – w postaci deklaracji otwarcia rosyjskich archiwów dla polskich badaczy – oczywiście pod warunkiem wzajemności. Było to poważne ostrzeżenie Putina pod adresem ubeckiej agentury w Polsce, by nie czuła się zbyt bezpiecznie, bo w rosyjskich archiwach przecież są “spisane czyny i rozmowy” nawet takie, których nie ma już w archiwach IPN, nawet z ich części zastrzeżonej. Wystarczy przypomnieć, że 4 czerwca 1992 roku min. Macierewicz w “Informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW” napisał, iż przed rozpoczęciem niszczenia akt MSW zostały one zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa znajdują się za granicą, a jeden – “w kraju”. Reakcja na ofertę Putina pojawiła się niemal natychmiast – w postaci lawiny pełnych zadowolenia komentarzy, że wyciąga rękę – i tak dalej, a wszystkich przelicytował – pewnie nie bez powodu – Jego Ekscelencja abp Józef Życiński, zgłaszając się na ochotnika do prowadzenia dialogu z Jego Świątobliwością patriarchą Cyrylem. A patriarcha Cyryl, zapytany w rosyjskiej telewizji: Wasza Świątobliwość, powiadają, że byliście zagorzałym komunistą, a niektórzy mówią nawet, że – agentem KGB – odpowiedział: “Da, nu i czto?”.
Autor: Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Tygodnik “Goniec” z Toronto
Świetny artykuł, może się nie wysiliłem w komentarzu 😀 , ale nic dodać nic ująć.
Jak tak tylko gwoli pogaworzenia o faktach…Państwo Polskie (dokładnie trzymający towarzystwo za mordę autokrata)otrzyamało koronę wasala od cesarza niemieckiego, prawda? Kaziemierz Odnowiciel otrzymał pomoc na resytuowanie Polski w szeregu krajów chrześcijańskich (pełnoprawnych) od Niemiec. Alternatywą był sojusz z silnym sąsiadem wschodnim – Litwą. Byliśmy w tym sojuszu potęgą. Niestety, nieumiejętne zarządzanie doprowadziło do zdeklasowania państwa. Mrzonki o lawirowaniu pomiędzy dwoma mocarstwami, głoszone przez Piłsudskiego, były dobre na czasy, gdy sąsiednie wielkie państwa lizały rany po I wojnie. Jak już wydobrzały, a Beck próbował nadal kontynuować tę politykę, wybuchło coś, co prawie nas zabiło. Wobec opini publicznej politycy muszą udawać suwerennych, lecz w istocie marzą o zdjęciu z nich odpowiedzialności w razie niepowodzenia eksperymentu zwanego Unią Europejską. Więc lepiej niech nawet nie udają jakiejkowlwiek wizji na politykę historyczną, bo pisać o tym, że nasz największy odbiorca towarów to ten sam łobuz, który mało nas nie zadławił w ostatniej sprzeczce?