Bogaci i biedni

Opublikowano: 02.12.2008 | Kategorie: Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 1149

Jednym z najbardziej demagogicznych haseł, którym elity starają się usprawiedliwić niesprawiedliwość świata, jest pojęcie gospodarczego wzrostu i dobrobytu. Bogacenie się i podnoszenie standardu własnego życia, elity traktują jako postęp cywilizacyjny w stosunku do całości społeczeństwa. Opiera się to na teorii, która wiąże pojęcie własności z pojęciem dobrobytu. Im więcej ktoś ma, w tym większym dobrobycie żyje, skąd wynika, że w świecie, w którym nikt niczego nie posiada, tego dobrobytu eo ipso nie ma wcale.

Problem bogactwa i ubóstwa nie jest jednak wyłącznie problemem własności. Gdyby tak było, oznaczałoby to ostateczny triumf materializmu. Nie chodzi o to, że jedni mają więcej, a inni mniej, tylko o to, że jedni żyją jak ludzie, a inni jak zwierzęta. Nie kwestia posiadania jest tu istotna, choć ona być może stanowi przyczynę. Istotne jest, że pewna grupa ludzka staje się biologicznym podgatunkiem. Pytanie o to, czy to jest dobre, słuszne czy sprawiedliwe, nie jest pytaniem o stan posiadania, ale o jakość życia. Wróble mogą ćwierkać w ten sam radosny sposób niezależnie od tego, czy siedzą na drzewach, czy na drutach telefonicznych. Człowiek bez pewnej dozy cywilizacji nie jest w stanie przeżyć i przetrwać. Jest pewne minimum, które musi posiadać, aby istnieć jako jednostka ludzka.

Sens słowa „dobrobyt” oznacza dobre istnienie, co dla istoty świadomej i czującej oznacza istnienie szczęśliwe. Szczęście jest pewnym stanem ducha, bynajmniej nie stając się synonimem przyjemności. Człowiek szczęśliwy z pogodą znosi drobne cierpienia i niedogodności losu i nie mąci to w zasadniczy sposób jego szczęścia. Społeczeństwo szczęśliwe to niekoniecznie bogate społeczeństwo. Jeśli dobrobyt rozumiemy w głębszym znaczeniu, jako pewien stan istnienia, to o dobrobycie decyduje kultura, jej normy, ideały, wierzenia i wartości. Ta kultura, która w gospodarce rynkowej ulega erozji i zniszczeniu.

Jest jeden kulturowy aspekt własności, który bezpośrednio oddziałuje na stan szczęścia jednostki – jest nim poczucie bezpieczeństwa.

Poczucie bezpieczeństwa jest nie tylko jedną z fundamentalnych potrzeb ludzkich, ale istotą ludzkiej cywilizacji. Niepewność i lęk, które przenikają przyrodę, nie pozostawiają w niej przestrzeni na kulturę – przyroda nie jest miejscem, gdzie rodziłyby się idee piękna, dobra czy sprawiedliwości. Poczucie bezpieczeństwa jest fundamentem każdej kultury, warunkiem istnienia każdej cywilizacji. Bez elementarnego poczucia bezpieczeństwa garncarz nie ulepi garnka, geometra nie odkryje właściwości koła, astronom nie obliczy ruchu gwiazd, a władca nie będzie bił monety. W sytuacji, gdy istnienie jest zagrożone, nie ma miejsca na żadną kreatywność. Miliony ludzi umierających bezmyślnie w obozach zagłady są tego najlepszym dowodem. To nie instynkt przetrwania jest źródłem wynalazczości, ale właśnie poczucie bezpieczeństwa, które wyzwala naturalną kreatywną moc ukrytą w człowieku.

Jest punkt na skali dochodów, powyżej którego człowiek doświadcza życia w kategoriach możliwości i horyzontów, poniżej którego zaś – w kategoriach braku perspektyw życiowych. Na dole tej skali rozciąga się sfera mroku, gdzie królują przerażenie i rozpacz. Ten punkt dzieli społeczeństwo na bogatych i biednych, a w głębszym sensie – na istoty ludzkie i istoty do ludzi podobne. Te istoty do ludzi podobne nie wiodą bowiem życia, jakie kojarzy się z egzystencją ludzką idealistycznie przedstawianą w podręcznikach filozofii i w konstytucjach państw. Jest to życie zwierzęce, w którym dominują uczucia zwierzęce – głód, pragnienie i przede wszystkim lęk.

Ludzie, którzy walczą o przetrwanie, nie czytają Kanta, nie rozumieją teorii praw, niewiele wiedzą na temat tego, że gdzieś, na jakichś półkach bibliotek, leżą książki, w których napisano coś o równości, sprawiedliwości czy godności. Oni nie tylko nie tworzą tych idei, ale także nie uczestniczą w ich rozpowszechnianiu. Stanowią inny świat, świat odrzucony przez elity. Jest to świat ludzi oszukiwanych i łudzonych niespełnialnymi obietnicami, bezlitośnie wykorzystywanych jako elektorat wyborczy, jako bezmyślna amorficzna energia przydatna do uruchomienia własnej kariery.

Oszołomione perspektywami i możliwościami elity na ogół nie są stanie zrozumieć i wczuć się w egzystencję zwykłych ludzi, tych, którzy znaleźli się pod tą umowną kreską. Ich jedyna rada skierowana do nich brzmi: „Bądźcie bardziej przedsiębiorczy, aktywni, zaradni, pracowici, nic w życiu nie przychodzi samo”. Nie rozumieją oni, że owe cechy, które wymieniają, nie istnieją samoistnie, ale są pochodną określonej sytuacji, w jakiej znajduje się jednostka ludzka. Łatwo jest być przedsiębiorczym i ekspansywnym mając wysokie dochody, albo odpowiedni stan konta. Te cechy są całkowicie abstrakcyjne w przypadku kogoś, kogo nie stać na autobus, aby dojechać do Urzędu Pracy. Pomiędzy tymi dwiema grupami nie ma w rzeczywistości żadnej solidarności, więzi i poczucia jedności, gdyż modus ich istnienia jest całkowicie odmienny. W ten sposób społeczeństwo jest rozcięte na dwie rozłączne klasy, co sprawia, że w ramach jednego państwa żyją jakby dwa różne gatunki ludzkie, istnieją dwa różne światy.

Z niezrozumienia tego faktu wywodzą się fałszywe teorie ekonomiczne, które łudzą wspólnym dobrobytem, chociaż w istocie dotyczą one pomnażania dobrobytu nielicznych grup społecznych. Przykładem tego jest odejście we współczesnej ekonomii od zasady utylitaryzmu – nakładającej obowiązek troski o szczęście jednostek – w stronę zasady Pareto, która głosi, że stan świata ekonomicznie poprawia się, jeśli nikt nie wychodzi gorzej, a przynajmniej jedna osoba wychodzi lepiej. To jest właśnie jądro ideologii, która z cyniczną perwersją usiłuje dowieść, że bogacenie się elit jest równoznaczne z rozwojem gospodarczym świata, a dobrobyt elit przyczynia się do cywilizacyjnego postępu całej ludzkości.

Konserwatyści, którzy utrwalają podział na bogatych i biednych nie dostrzegają, a może nie chcą dostrzec, że w gruncie rzeczy stwarzają świat, w którym pojęcie osoby ludzkiej staje się moralną fikcją. Stwarzają świat, który zbudowany jest na zupełnie innych wartościach niż te, które z hipokryzją są głoszone, a których moc obowiązywania ogranicza się do kręgów elit. Człowiek z samej swej natury potrzebuje pewnego minimum dóbr materialnych, które umożliwia mu istnienie jako istoty ludzkiej. To nie fakt zepchnięcia w obszary biedy i nędzy jest tym, co wywołuje najsilniejsze oburzenie moralne, ale postępująca za tym deprywacja cech ludzkich. Niestety żaden kodeks karny nie przewiduje kar za niszczenie w ludziach nadziei i wiary, żaden kodeks nie chroni chęci do życia jako jednego z dóbr osobistych.

Konsekwencją ubóstwa nie jest jedynie mniejszy komfort życia, ale istotna duchowa zmiana egzystencji. Brak perspektyw sprawia, że dominującymi stanami ludzkimi stają się apatia i pesymizm, nierzadko depresja, a w konsekwencji brak wiary w sprawiedliwy świat. Nierzadko jedyną formą aktywności, która może się zrodzić z takiego stanu, są akty destrukcji.

Po drugiej stronie drabiny społecznej mamy natomiast perwersyjną rozrywkę elit – survival, szkołę przetrwania, czyli tydzień lub dwa w sztucznie wytworzonych warunkach życia. Im trudniej i ciężej, tym bardziej podniecająco i egzotycznie. Warunki, w jakich reszta społeczeństwa musi żyć naprawdę, smakują niczym zakazany owoc. Być może pojawią się kiedyś dalsze ekskluzywne kursy – głodowania, zbierania śmieci i żebractwa.

Człowiek należący do owych niższych obszarów nie potrafi być kreatywny nie dlatego, że jest z nim coś nie w porządku, ale dlatego, że system zmusza go do rozwijania cnót niewolniczych. Aby przeżyć, trzeba być dyspozycyjnym, uległym, często pozbawionym oporów i sumienia. Trzeba nauczyć się żyć nie własnym życiem, ale identyfikować się z cudzymi celami i dobrami. Te cele często nie składają się na żadne dobro publiczne, ani nie przyczyniają się do rozwoju ideałów kultury. To sprawia dodatkowo, że praca nie przynosi satysfakcji, gdyż nie służy żadnym wartościom, poza kumulacją czyjegoś zysku. Taki człowiek przestaje być kreatywny i samodzielny, ponieważ obie te cechy stają się społecznie niepożądane.

W społeczeństwie wolnorynkowym wyciągnięcie ręki po jałmużnę nie jest naturalnym przejawem biologicznego głodu, ale społeczną dewiacją. Żebrak na ulicy nie jest nieszczęśliwym człowiekiem, który nie ma pieniędzy na chleb lub mieszkanie, ale wyrzutkiem społeczeństwa i ucieleśnieniem zła. Niechęć do współczucia staje się w pewnych środowiskach społeczną obsesją i podnoszona jest czasem do rangi moralnej cnoty. Towarzyszy temu „filozofia”, że dawanie czegoś za darmo niszczy przedsiębiorczość, co sprawia, że ci bardziej przedsiębiorczy nie proszą o nic, tylko rabują i kradną. Wówczas, paradoksalnie, otrzymują od państwa to, czego odmawia się im jako jednostkom uczciwym – socjalną pomoc w postaci więziennej porcji pożywienia i dachu nad głową.

Ludzi bogatych drażni istnienie ludzi głodnych i bezdomnych, gdyż narusza to ich wizję świata, wedle której wszyscy mają dokładnie to, na co zasługują. Nie dostrzegają oni przy tym ewidentnej sprzeczności w swojej postawie. Bowiem jeśli zasada ta również dotyczy ich samych – nie powinni mieć pretensji, że muszą oglądać na co dzień coś, co nie harmonizuje z ich sytym żołądkiem i narcystycznym usposobieniem.

Elity ustalają pewne normy, a każde odstępstwo od nich odrzucają jako dewiację. Dewiacją staje się każde społecznie wyrażone domaganie się poszanowania praw ludzkich. Dewiacją społeczną jest to, że pracownik domaga się zapłaty za pracę, niewinny cofnięcia wyroku skazującego, poszkodowany pacjent odszkodowania za utracone zdrowie. Zachowania te są postrzegane jako dewiacyjne, ponieważ wyłamują się z ogólnie obowiązującej filozofii zadowolenia. Każdy powinien z uśmiechem znosić swój los, gdyż ma taki, na jaki sobie zasłużył. Taka jest filozofia elit, które z zadowoleniem śledzą stan swoich kont i podziwiają odporność własnego sumienia na wszelkie próby podania w wątpliwość słuszności swoich przekonań.

Elity władzy posługują się najchętniej argumentami ekonomicznymi, ponieważ zdają sobie sprawę, że na gruncie filozofii czy etyki ich racje są absurdalne. Jedyną teorią moralną, która usprawiedliwia drastyczne podziały społeczne, jest może średniowieczna teoria predestynacji, wedle której istota boska w swej nieograniczonej dobroci wyznaczyła z góry pewnym istotom zły los, z wiecznym potępieniem włącznie.

Ludzie mają prawo do przeżycia z racji tego, że urodzili się ludźmi, a nie pszczołami czy termitami. Ta właśnie zasada wyróżnia społeczności ludzkie od społeczności biologicznych. Jeśli z racji czysto ekonomicznych – które są niczym innym jak usankcjonowaniem biologicznych praw dżungli w cywilizacji ludzkiej – jakaś ilość ludzi staje się niepotrzebna, to taka cywilizacja traci swój sens ludzki. Ludzie ci stają się bezużyteczną masą, kulturą bakterii, a ich jedyną funkcją jest odstraszanie od podobnego losu innych, co umożliwia utrzymywanie klas najuboższych w ciągłym strachu i posłuszeństwie przez wyzyskujące je elity.

Tymczasem zmierzamy obecnie w kierunku modelu państwa, w którym z urzędowej opiekuńczości wkrótce korzystać będą jedynie osadzeni w więzieniach. Na naszych oczach kreowany jest świat, w którym tylko skazujący wyrok sądowy daje jednostce prawo do korzystania z minimum socjalnego – więziennego dachu nad głową i porcji pokarmu. Osoby utrwalające system, w którym jedynie autentycznego przestępcę można otoczyć troską z pieniędzy podatnika, oburzają się gwałtownie, gdyby podobną pomoc zaoferować ich bliźniemu, który stara się żyć uczciwie i moralnie. Wedle tej przedziwnej filozofii, ludzie żyjący moralnie i uczciwie powinni umieć z godnością umrzeć z głodu, nienawidząc łaski, która spływa na wszelkiego rodzaju zbrodniarzy, złodziei, morderców, gwałcicieli czy oszustów.

* * *

W Polsce jest dzisiaj kilka milionów ludzi zupełnie niepotrzebnych. W oczach neoliberalnych elit ich istnienie nie jest nic warte – ani z punktu widzenia gospodarki jako całości, ani społeczeństwa, ani interesów całej reszty. Jedyną wartość mają oni dla siebie samych. Nie ulega wątpliwości, że ich nagłe zniknięcie spowodowałoby niesamowity boom ekonomiczny i cywilizacyjny. Czekam cierpliwie, aż któryś z wyznawców teorii o prymacie ekonomii nad moralnością postawi wreszcie kropkę nad „i” i powie bez ogródek: tych ludzi należy poddać eutanazji. Choć właściwie, oni wszyscy cały czas to mówią, tyle że językiem, którego większość nie rozumie.

Autor: Marek Has
Źródło: “Obywatel” nr 5 (19) 2004


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.