Rozumieć, wyobrażać sobie, odgadywać

Opublikowano: 31.08.2009 | Kategorie: Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 519

W 1934 r. nie miałam jeszcze żadnego doświadczenia i w pełni zdawałam sobie z tego sprawę. Aby zdobyć to doświadczenie i móc zinterpretować nowe fakty, które miałam przed oczami, musiałam przede wszystkim zgromadzić ogromną ilość danych. Bowiem aby zrozumieć, trzeba się najpierw wiele nauczyć, i to nauczyć się po kolei.

Socjolodzy i historycy znajdują się w podobnej sytuacji: dysponują faktami, a zatem skutkami. Tymczasem liczą się przyczyny. Gdy przychodzi moment wyboru czy wynajdywania przyczyn długo przez nich gromadzonych skutków, muszą dokonać ich selekcji. Przewodnikiem zaś w tej selekcji (która zwie się rozumieniem) jest nic innego, jak samodzielnie zdobyte doświadczenie.

Z czasem miałam się przekonać, że dla każdego z nas liczy się tylko jeden rodzaj doświadczenia – to, którego zaznaliśmy we własnych nerwach i we własnych kościach. Od najbanalniejszego doświadczenia, które zna, lub sądzi, że zna, każda istota ludzka – głodu – aż po doświadczenie najwyższe – rozdzierających konfliktów scalających bądź rujnujących osobowość – nie stwarzamy absolutnie niczego. Rozumieć, wyobrażać sobie, odgadywać, to tyle, co na niezliczone sposoby kojarzyć ze sobą wrażenia uzyskane w doświadczeniu i jedynie za sprawą doświadczenia… Mechanizm naszej erudycji przypomina nuty partytury, która pozostałaby martwa bez gamy muzycznej, jaką jest nasze ludzkie doświadczenie. Iluż jest historyków, psychologów, etnologów – specjalistów od człowieka – którzy porządkują swoje fiszki tak, jakby głuchy od urodzenia przepisywał krzyżyki i bemole sonaty.

Mamy pełny dostęp tylko do jednej istoty ludzkiej – do nas samych – i nie możemy klasyfikować reszty ludzi inaczej, jak tylko w odniesieniu tej pierwszej klasyfikacji, której dokonujemy w nas samych. Jeśli nie znamy samych siebie, nigdy nie poznamy nikogo innego. Czy starczy mi śmiałości, by powiedzieć, że siebie samych poznajemy przez używanie? Używanie samych siebie, co prawda, zaczyna się już w chwili naszych narodzin, i dlatego może sprawiać wrażenie intuicji u tych rzadkich istot, dla których każde doświadczenie jest źródłem wiedzy.

We wtorek 19 października 1943 r., po 14 miesiącach spędzonych w celi, zostałam deportowana do Ravensbrück razem ze wszystkimi moimi rękopisami. Wtedy, dopiero wtedy, naprawdę przerobiłam „humanistyczne” przedmioty – podczas nauki prawdy o zbrodni i zbrodniarzach, o cierpieniu i tych, którzy cierpią, o tchórzostwie i tchórzach, o strachu, głodzie, panice, nienawiści, o rzeczach, do których nie ma ludzkiego klucza, bo larwy tego wszystkiego lęgną się w każdym społeczeństwie, ale rozpoznawać je uczymy się dopiero wtedy, gdyśmy długo obserwowali dorosłe, w pełni rozwinięte osobniki.

Przygnębia mnie sama myśl o dokładnym opisywaniu tego doświadczenia, nie mogę jednak go tu pominąć, muszę je przywołać i przypomnieć, że istnieją dwa rodzaje klęski – ta, która dotyka innych, i ta, która spada na nas, dwa rodzaje upokorzenia, dwa rodzaje alienacji, dwa rodzaje męki – ta, którą znosimy, i ta, którą zadajemy, dwa rodzaje urazy – ta, którą czujemy, i ta, którą inni czują względem nas.

To prawda, że i wcześniej instynktownie wyczuwałam, że jedzenie jest w krajach dotkniętych chronicznym głodem czynnością wstydliwą. Wyczuwałam to instynktownie, a nawet w sposób zupełnie naturalny przyjęłam wynikające stąd zwyczaje, ale rzeczywiście zrozumiałam je dopiero pewnego mroźnego poranka, gdy ujrzałam, jak gromada chwiejących się na nogach upiorów jak jeden człowiek odwróciła się, by nie spotkać spojrzenia innego upiora, który, nagle oddzielony od reszty, gryzł coś w ciemności, podczas gdy w martwej ciszy, która zapadła, słychać było jedynie ogromny hałas wywoływany przez zgrzytające o coś zęby, ssące coś wargi, zwilżającą coś ślinę i pochłaniający coś przełyk.

Między tymi dwoma okresami zdobyłam całą serię doświadczeń, które, przyznaję, przyczyniły się do mojej naukowej dojrzałości w nie mniejszym stopniu niż wszystkie te lata, które poświęciłam studiom jako takim.

Chcę powiedzieć, że „naukowe” raporty – tzn. oparte na obserwacji innych – są fałszywe i sztuczne; by poznać jakąś grupę ludności, trzeba ją zarazem „przeżywać” i „obserwować”. Dlatego ci, którzy żyją, powinni się nauczyć obserwować, albo ci, którzy obserwują, powinni się nauczyć żyć – jak kto woli.

W 1946 r., w skrajnie trudnym okresie, jaki nastał po moim powrocie z niewoli w Niemczech, jeden z międzynarodowych instytutów poprosił mnie o sprawozdanie z badań naukowych, prowadzonych przeze mnie w Algierii w latach 1934-1940. Trzy najważniejsze rękopisy zaginęły, a dokumentacja, którą wówczas prowadziłam, była zbyt szczegółowa, bym mogła ją odtworzyć z pamięci. Zaczęłam przeglądać kilka uratowanych brudnopisów i fiszek – które w dodatku pochodziły wszystkie z pierwszej serii moich wypraw do tego kraju – nie mogłam się jednak powstrzymać, by w myślach nie porównywać ich z poziomem, jaki moje badania osiągnęły pod koniec drugiego „pobytu”.

Nie byłam już w stanie dostrzec niczego poza brakami tych dokumentów – tych okruchów dokumentów – odnalezionych w moim zdewastowanym, pustym domu, czułam jednak, że zaciągnęłam moralny dług w stosunku do instytucji naukowych, które mi zaufały, i ze względu na ten dług postanowiłam odtworzyć inwentarz prac, które właśnie straciłam.

Jednocześnie ścigała mnie obsesyjna troska o „dobro publiczne”; jedynie poczucie obiektywnej użyteczności pozwalało mi opierać się nieustannemu wyczerpaniu fizycznemu i zupełnemu brakowi chęci do życia. Jakie zaś praktyczne zastosowanie, poza czysto formalnym zdaniem sprawy z własnej pracy, o jakie mnie poproszono, mógłby mieć ten inwentarz?

Aby dać doświadczeniu, jakie zdobyłam, szansę przydania się do czegokolwiek, postanowiłam zatytułować swoją notatkę Metody badań społecznych w kraju Berberów. Chciałam nadać jej kierunek, o który mi chodziło – kierunek praktyczny. Bo rzeczywiście, jak się za to zabrać, gdy prosto z Paryża trafiamy na tereny afrykańskich plemion, które mamy badać?

Miałam ambicję stworzyć poważne, kompetentne i suche – jednym słowem naukowe – sprawozdanie z materialnych i intelektualnych problemów, na które natrafiłam, z rozwiązań, jakie wybrałam, i z poprawek, jakie potem musiałam wnieść do tych rozwiązań. By jednak odnaleźć wspomnienia z Afryki (które wówczas miały zaledwie 5 lat), musiałam wpierw mozolnie usunąć płonące gruzy niedalekiej przeszłości. Gdy dotarłam do zasłony skrywającej głębszą przeszłość, wystarczyło tylko jej dotknąć, by trysnęło jasne, obfite, niepowstrzymane źródło…

Przez kilka dni zmartwychwstała przeszłość zakryła dla mnie nieznośną teraźniejszość; pod jej osłoną złapałam oddech. Gdy jednak chciałam podsumować pierwszą fazę moich badań, znów poplątałam nici; trzymaną w jednej ręce nić obiektywnej, jak sądziłam, naukowej obserwacji, ze spoczywającą w drugiej nicią przeżytej, namiętnej znajomości ludzi i sytuacji…

Ze scholastycznego konformizmu i z chęci zadowolenia ludzi, do których mój tekst miał być skierowany, starałam się ograniczyć te interferencje – nie będąc jednak w stanie przekonać samej siebie, że powinnam zupełnie oddzielić te dwie sfery. Wydawało mi się (i wydaje mi się coraz bardziej), że w naukach humanistycznych sama erudycja nie może wystarczyć, i że osobiste, głębokie i różnorodne doświadczenie stanowi niezbędny substrat autentycznego poznania naszego gatunku; trzeba tylko żyć, by się przekonać, że wydarzenia przeżyte są kluczem do wydarzeń obserwowanych… Niektórym rzadkim, udręczonym duszom dane jest czasem w jednej chwili zrozumieć doświadczenie innych, ale większość ludzi zna i rozumie tylko to, czego sami osobiście i powoli się nauczyli. I odwrotnie – kto chce dobrze poznać samego siebie, musi nauczyć się spoglądać na własne doświadczenie oczami innych. Można by uniknąć okrutnych pomyłek, gdybyśmy zdołali nieco rozszerzyć stosowanie tego systemu podwójnego odniesienia.

Krótko mówiąc, z chwilą, gdy napisałam pierwszą stronę mojego tekstu, zdałam sobie sprawę, nie bez zakłopotania, że w pewnym sensie odpowiada ona temu, co zamierzałam zrobić (przekazać innym sposób uczenia się pewnego zawodu), ale nie przypomina tego, o co mnie poproszono – sprawozdania dla międzynarodowego przeglądu naukowego. Mimo to, usunąwszy kilka fragmentów, które wydały mi się zbyt żywe, zaniosłam kopię na pocztę – a reszta rękopisu poszła do szuflady, gdzie miała pozostać.

Konfrontując ze sobą dwie wizje tej samej przeszłości, chciałam odtworzyć pewien proces wdrażania się w tzw. nauki humanistyczne. Na moją naukę złożył się szereg wydarzeń obserwowanych, a następnie szereg wydarzeń przeżytych – z których pierwsze obserwowałam z wierną uwagą i skrupulatnym oderwaniem, drugie zaś przeżyłam namiętnie, angażując się bez reszty.

Obserwować pewną cywilizację a obserwować siebie w trakcie tej obserwacji, to dwie różne rzeczy; między 1934 r. a 1940 r. myślałam jeszcze tylko o tym, co widziałam, o tym, jak najlepiej to opisać, ale kilka lat później musiałam wykonać ten zwrot ku samej sobie, bez którego nie ma prawdziwej obserwacji, i którego każdy socjolog musi w pewnym momencie dokonać. Czym jest socjologia? Czym jest etnologia? To przede wszystkim radykalne zakwestionowanie wyjściowych postaw tego, kto się im poświęca. Dopiero potem może on obserwować, jak funkcjonuje dana cywilizacja, i rozróżnić, co w niej oprze się wartkiemu nurtowi życia – rozróżnić źdźbła, które jego prąd pochyli, i te, które wyrwie z korzeniami.

Kiedy szukamy momentów przejścia między „myślą nieoswojoną” (taką, jaką nam opisuje Claude Lévi-Strauss) a „myślą nowoczesną”, stwierdzamy, że tzw. nauki ścisłe i tzw. nauki humanistyczne rozwijały się w dokładnie przeciwnych kierunkach. Dziki człowiek wierzył, że „uczestniczy” we wszechświecie, że dana gwiazda, zwierzę, kierunek, dzień tygodnia są pokrewne jego życiu, jego istocie – do tego stopnia, że nie był pewien, gdzie kończą się te rzeczy, a zaczyna on sam (zauważmy przy okazji, że tacy dzicy zaludniają i współczesne miasta – choćby w postaci niezliczonych czytelników horoskopów). Zarazem jednak ten sam człowiek (z takim trudem wyznaczający granicę między sobą a Marsem) bez wahania uznawał się za radykalnie różnego od wszystkich jednostek, które nie należały wprost do jego obozowiska.

W naszych czasach fizycy, chemicy i astronomowie bez wahania odróżniają samych siebie od przedmiotu swoich badań, natomiast na humanistów przyszła kolej, by „uczestniczyli” w tzw. naukach ścisłych. Gdy badacz obserwuje jakieś zjawisko pod mikroskopem, można wyróżnić oko, które patrzy, narzędzie, którym badacz się posługuje, badany przedmiot – i szlachetny chłód (zwany naukowym), z jakim wykonuje on swoją pracę… Tymczasem w naukach humanistycznych obserwatora, szkło powiększające i mikroba, który miota się po szklanej płytce, nic prawie nie dzieli, a przy tym „doświadczenie” (zdobywane często „na gorąco”) wypełnia mikroskop parą i sprawia, że badaczowi udziela się podniecenie bakterii.

Ta fundamentalna solidarność obserwującego z obserwowanym i wysiłek, z jakim zdobywa się jej świadomość, tłumaczą nam, dlaczego nauki humanistyczne z o wiele większym trudem, niż to było w przypadku innych nauk, dochodziły do wypracowania ścisłego słownika, wolnego od ciężkiego bagażu przeszłości; można bardzo długo mówić o chemii czy astronomii, nie wiedząc nic o alchemikach i astrologach – ale zanim w podtytule studium napisze się słowo „etnolog”, trzeba bardzo dokładnie określić, co się przez to rozumie.

Autor: Germaine Tillon
Tłumaczenie: Agata Łukomska
Źródło: “Le Monde diplomatique” nr 7/2009

O AUTORCE

Germaine Tillon jest wybitną etnolożką, działaczką ruchu oporu i pisarką. Żyła w latach 1907-2008.


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.