Polskie niby puby

Opublikowano: 19.12.2009 | Kategorie: Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 391

Czasami żałuję, że w polskich „niby pubach” nie przyjęła się tradycja last orders, czyli dźwięk dzwonu przypominający, że to czas na zamówienie ostatnich drinków, bo zbliża się czas zamykania pubu. Wówczas każdy klient – pod warunkiem, że nie uprawia binge drinking – w cywilizowany sposób opuszcza pub i udaje się do domu. O ile jest to milsze niż nagle pojawiający się barman przy stoliku, który rzucając rachunkiem na stół informuje, że już podlicza kasę i trzeba jak najszybciej zapłacić i się ulotnić.

Problem w Polsce jest taki, że nigdy nie wiadomo, do której godziny lokum jest czynne. Niektóre miejsca serwują do ostatniego klienta, a inne zamykają już o 22.00. Podczas gdy puby w centrach dużych polskich miast są w miarę przewidywalne, tak po tych na osiedlu, czy za miastem, nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać. Tymczasem w Wielkiej Brytanii jest na odwrót: wielkomiejskie puby w porównaniu do tych na prowincji są często mniej ciekawe. Jeśli zdarzają się awantury w brytyjskich pubach, a stałą klientelą są przede wszystkim chavs i chavettes (odpowiednik naszych dresiarzy i dresiar) to zazwyczaj są to puby w miastach. Te na prowincji są natomiast potwierdzeniem, że jeśli możemy czegoś Anglikom zazdrościć to właśnie kultury pubowej, a w szczególności tej prowincjonalnej. Nijak nie można naszej miejscowej tradycji budek z piwem porównać do urokliwych brytyjskich pubów, o których pisze się książki i przewodniki, a turyści chętnie wybierają się na wycieczki szlakiem słynnych brytyjskich pubów.

I chociaż coraz więcej powstaje w Polsce przydrożnych restauracji, to najczęściej są one pozbawione klimatu i atmosfery. Przypadkowy wystrój, właściciel lokum nastawiany tylko na zysk, brak stałej klienteli i historycznej nazwy sprawiają, że są to miejsca obojętne, do których zaglądamy tylko wtedy, kiedy przyciśnie nas głód. O tym, czym może być dla lokalnej społeczności pub, przekonać się można tylko na brytyjskiej prowincji. Dopiero tam w pełni rozumiemy, że pub to nie tylko bar, ale i dom kultury, to też właściciel, który zna imiona i ulubione drinki wszystkich swoich stałych klientów, to naznaczone historią miejsce, w którym możemy poczuć się jak w domu i do którego z chęcią powrócimy. Bo w przeciwieństwie do Polski, prowincjonalne puby w Anglii są instytucjami życia towarzyskiego i społecznego. Aż 80 proc. funduszy przeznaczonych na alkohol Anglicy wydają właśnie w pubach, bo to tam najczęściej spędzają czas wolny. Czas spędzony w pubie nigdy nie jest też czasem straconym, a co więcej należy do dobrego tonu, aby bywać w lokalnym pubie. U nas natomiast stałych bywalców wiejskich lokali nazywa się ćmami barowymi lub przydrożnymi pijaczkami. I w sumie nie powinniśmy się temu dziwić, bo polska kultura pubowa ma zaledwie kilkadziesiąt lat.

Zanim pojawiły się w Polsce puby wcześniej istniały tylko budki z piwem lub spelunki, do których strach było w ogóle zaglądać. Dopiero w 1989 r. zaczęły pojawiać się pierwsze puby lub miejsca pretendujące do tego, aby pubem być. Były to najczęściej piwiarnie, które nazwały się pubem, głównie ze względów marketingowych. W każdym dużym mieście jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać niby puby, które niestety nie potrafiły odtworzyć atmosfery brytyjskich public place i nigdy nie stały się popularnym miejscem spotkań towarzyskich lokalnych społeczności. Do polskich pseudo – pubów, właściwie do dziś chadzają głównie studenci i ludzie młodzi, a każdy starszy klient budzi zdziwienie, bo polska tradycja głosi, że dziadki chadzają co najwyżej na dancingi. Dzisiaj w Polsce jeśli, jakiekolwiek miejsca zasługują w ogóle na nazwę pub, to prawdopodobnie są to lokale prowadzone przez imigrantów z Wielkiej Brytanii, czyli z kraju, gdzie tradycja pubów istnieje od stuleci.

Autor: Joanna Biszewska
Źródło: eLondyn


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

12 komentarzy

  1. wintermute 19.12.2009 08:05

    Wynika z tego tylko to, że Anglicy upijają się kulturalnie, a my po chamsku:):):):)
    Ta cała kultura picia: puby, drinki i cała reszta to tylko fasada za którą ukrywa się społeczny alkoholizm. To tworzenie otoczki, która ma ukryć ten problem, nic więcej. Osobiście nie widzę różnicy między hałaśliwym, zataczającym się gościem a kulturalnym, ubranym w garnitur i sączącym drinka dżentelmenem. Obaj, jeśli robią to regularnie, są alkoholikami.
    I przenoszenie do nas owej kultury pubowej to tylko i wyłącznie chęć, często podświadoma, ukrycia problemu.

  2. Szprotek 19.12.2009 12:16

    Musisz sobie kupić okulary, skoro nie widzisz różnicy między hałaśliwym, zataczającym się gościem a kulturalnym i nie ważne w co ubranym sączącym drinka dżentelmenem.
    Na serio – to nasz polski problem. U nas mało kto widzi tę różnicę.

  3. SL 19.12.2009 13:55

    Witajcie.Mieszkam w UK, asymilujac sie raczej z autochtonami niz tworzac “polske-bis”.Znam to od podszewki.
    Z tymi dzentelmenami to taka polska miejska legenda, niby byli, sa-ale jakos ich nie widac poza sporadycznymi przypadkami(podobny % jak w Polsce i gdziekolwiek).
    Dopiero w UK zobaczylem co to znaczy “pic na umor” a miast opistwanych przez ciebie dzentelmenow sa wlasnie zataczajacy sie faceci i przewracajace sie , polprzytomne wymiotujace kobiety/dziewczyny.
    Taka kultura.Alkoholizm to alkoholizm, roznic w estetyce i tyle.

    W Polsce sie chleje, a nastepnie (najczesciej) wraca do domu.W UK chleja, aby isc do nastepnego pubu gdzie dalej chleja-zabawa konczy sie na urwanym filmie w postaci paczki wrzeszczacych, polprzytomnych osob szwedajacych sie nad ranem po ulicy(puby zju zamknieto).

    Nad wisla nie jest z tym zle, moze poza plebsem na “disko”

  4. Szprotek 19.12.2009 14:52

    Nie było mi dane bywać w UK niestety, co nie zmienia faktu, że różnica między pijanym chamiskiem a pijanym dżentelmenem jest. No chyba, że dżentelmen był tylko przebierańcem, a nie facetem z klasą, ale tacy są na wymarciu, jak widzę nawet w UK.
    Ja ten problem widzę inaczej niż SL. Nad Wisłą wcale nie jest dobrze. Ja dla odmiany sporo przebywałem w NL i mam jakieś porównanie.
    Oczywiście nie chodziło mi – rzecz jasna – o brytyjskiego dżentelmena, ale o dżentelmena w ogóle, jako o pewne abstrakcyjne pojęcie, postawa, w którym się się zawiera ogłada, kultura osobista, poszanowanie pewnych wartości(niekoniecznie chrześcijańskich) i przestrzeni [w tym szczególnie tak łatwej do naruszenia nawet na trzeźwo przestrzeni akustycznej!!]). Dla nowoczesnych Yo i “Siema-ziomów” jest to, o czym teraz piszę, czymś dziwacznym i niezrozumiałym, jakby wręcz szkodliwym anachronizmem – he, he. Nie jestem lepszy, więc kamieniem nie rzucę, ale nie spodziewajmy sie lepszego jutra. Bo go nie będzie z kim tworzyć.

  5. fiqmiq 20.12.2009 01:10

    hahha dział publicystyka
    ja jutro napisze że szkoda że nie w Polsce nie produkuje się gumisiów o smaku orzechowym takie jak widziałem w sklepie w Japonii. Czy ktoś czyta te artykuły przed opublikowaniem? Czy z braku laku i kit dobry ?? Nie zrozumcie mnie źle na tej stronie jest dużo wartościowych artykułów, ale takie jak ten zaniżają poziom. ŻENADA

  6. fiqmiq 20.12.2009 01:12

    A w Holandii jest miększy papier toaletowy BUUUHAAHAHAHAHAHA

  7. elviz 20.12.2009 15:33

    Sorry Szprotek ale pieprzysz głupoty. Też mieszkam w UK i też widzę różnicę między pijanymi “dżentelmenami” i pijanym plebsem.
    Zasada jest taka: różnica między “dżentelmenem” a “burakiem” zaciera się wprost proporcjonalnie do ilości wypitego alkoholu.
    Poza tym Angole często i namiętnie (to chyba ich sport narodowy) leją kobiety po pijaku.
    Będąc Polakiem nie mam się tam czego wstydzić. Anglicy piją WIĘCEJ od Polaków.

  8. Szprotek 20.12.2009 15:57

    Zgodnie z tym, co sugeruję w poście4 a zasadą, o której Ty piszesz, elviz, to byli przebierańcy, bo bynajmniej biały kołnierzyk i garnitur nie czynią dżentelmena – w moim pojęciu.
    Oczywiście przemoc wobec słabszych – w tym kobiet oczywiście – jest czymś najgorszego rodzaju.
    Może Polacy w porównaniu do Brytyjczyków nie mają się czego wstydzić. Jak na MÓJ gust, to z do Holendrów nam jeszcze sporo brakuje. Wiesz, tak to już jest, że od swoich zawsze chciało by się nieco więcej wymagać…
    Natomiast z fiqmiq się nie zgadzam wcale. Przemiany obyczajowe i to, co z nich wynika jest ciekawe. Bo to, jakie jest społeczeństwo, ma dokładne przełożenie na to, jak temu społeczeństwu się żyje.

  9. Hassasin 20.12.2009 21:34

    bo tu jest Polska…..a nie np: Szwecja i wszyscy wynocha o 1 ej lub 3 ej w nocy ..a jedyny czynny lokal do rana to kasyno…do takich pranoi to prowadzi……jak by to wszystko miało byc tak poukładane to by były tu Niemcy albo szwecja albo co …a tak czasem barman jedzie z wami w tym maratonie, bez zadnych regulaminów, a z knajpy wychodzisz o jedenastej rano ..prosze…..

  10. Heh! 21.12.2009 00:30

    Ja tam osobiście tęsknie odrobinę właśnie za klimacikiem tych spelunek z lat 80tych. 🙂 Znam je co prawda tylko z czasów dzieciństwa jak z ojcem zdarzało mi się tam zatrzymać. Ja dostawałem mały napój, czasem jak spelunka była lepsza to i cole mieli (jakaś smaczniejsza była niż ta obecnie) a ojciec albo jakieś piwko albo setka i ogórka. Poznawało tam się tych i owych. Zadymy? Zadymy były są i nie zanosi się żeby ich w najbliższej przyszłości nie było.

    Co do oburzenia autorki że dziadki nie chodzą w Polsce do pubów to wydaje mi się trochę dziwnę.
    W USA dziadki jadają w Mc Donald’s czy innych syfach, które ja sam omijam szerokim łukiem mimo że jestem młody.
    A obecnie pubów, barów, spelun, klubów i innych w Polsce jest multum. Dla każdego coś dobrego, jak się poszuka to znajdzie się w zasadzie w każdym stylu.

    Niby nie ma w Polsce tamtego klimatu? Trudno tego oczekiwać, to Polska.
    Mi zagranicą zawsze brakowało suto zakrapianej polskiej biesiady z konkretnym jadłem.
    Na zachodzie albo nie pili nic, albo pili z gwinta jeszcze zanim podano jedzenie a później lądowali pod stołem. Cud jak nie zapaskudzili nikomu butów.
    I jak tu się bawić? Może lepiej całkiem ostawić alkohol?

  11. Rysio 21.12.2009 14:05

    A pamiętasz Heh!’owcu tę kotłownię z “Misia”?
    To były czasy…
    “Raz-dwa, raz-dwa-trzy, pięć-sześć-siedem-osiem!”

  12. Heh! 21.12.2009 19:29

    Pamiętam, pamiętam hehe.. a na miejscu lombard u brygadzisty, wszystko pod ręką.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.