Jaś Fasola

Opublikowano: 11.05.2009 | Kategorie: Polityka

Liczba wyświetleń: 570

Korespondencja z Wielkiej Brytanii.

Najbardziej pechowy premier Wielkiej Brytanii ratuje świat.

Brytole są chyba najbardziej zdołowaną nacją na świecie. Według raportu WIN network z kwietnia tego roku mieszkańcy Wysp nie wierzą bankom, rynkowi ani zapewnieniom rządu, że będzie lepiej. 67 procent Brytyjczyków uważa, że sytuacja ekonomiczna w UK i na świecie jeszcze się pogorszy. Pesymizm poddanych Jej Królewskiej Mości jest zrozumiały. Przy Downing Street 10 mieszka bowiem James Gordon Brown, który od niespełna dwóch lat premierostwa przyciąga rozmaite kataklizmy z taką częstotliwością, że najlepszym miejscem dla obserwacji jego rządów byłby sąsiedni wszechświat.

Gordon miał pecha od małego. Po pierwsze urodził się w Szkocji, która z natury ma skłonność do mgieł, mżawek, chłodów i deszczów. Jesienna plucha zaczyna się tam we wrześniu, a kończy w sierpniu, w wyniku czego Szkoci są ponurzy, zgorzkniali i mówią dziwaczną odmianą angielskiego. Dorastanie w takim miejscu, zwłaszcza gdy okoliczne fabryki i kopalnie są masowo zamykane, powoduje nieodwracalne zmiany w dziecięcej psychice. Dlatego koledzy z parlamentu mówią o Brownie, iż jest on z gatunku tych ludzi, którzy opromieniają pokój wychodząc za drzwi. Ojcem małego Gordona był prezbiteriański pastor, który – jak na księdza przystało – wyznawał surowe metody wychowawcze i jeszcze surowsze zasady moralne, przez co mały Brown już w wieku 16 lat musiał się męczyć na uniwersytecie zamiast ganiać za piłką lub spódniczkami, jak jego rówieśnicy. A za piłką Gordon chciał biegać bardzo, jednak rozwijającą się w najlepsze karierę sportową przerwał pech. Podczas jednego z meczów rugby Gordon oberwał w łeb tak niefortunnie, że odkleiły mu się siatkówki w obu oczach. W ramach rekonwalescencji spędził pół roku unieruchomiony w ciemnej szpitalnej sali, ale i tak stracił wzrok w lewym oku. Zamiast zostać profesjonalnym rugbystą, Brown został profesjonalnym politykiem wychodząc ze słusznego założenia, że wrodzony niefart bardziej przeszkadza w kopaniu piłki, niż w rządzeniu krajem.

Brown do Partii Pracy wstąpił w czasach, gdy laborzyści mieli takie szanse na wygranie wyborów jak Szkocja na zostanie francuską Rivierą. Nie zrażał się jednak, tylko redagował gazetkę studencką i pomagał w z góry przegranych kampaniach wyborczych. Do parlamentu dostał się w roku 1983. W Westminsterze dzielił niewielki gabinecik z Tonym Blairem uśmiechniętym jak jelonek Bambi. W małym, dusznym pokoiku narodziła się New Labour, której mózgiem, twarzą i niekwestionowanym liderem miał być Brown. Kiedy w roku 1994 do krainy wiecznego dobrobytu i społecznej równości przeniósł się lider Partii Pracy John Smith, Gordon wydawał się jego naturalnym następcą. Brownowy pech objawił się jednak pod postacią Tony’ego Blaira, który z łatwością zgromadził poparcie partyjnej większości. Brown musiał się zadowolić pozycją nr 2. Na spotkaniu w londyńskiej knajpie Granita cwany Tony obiecał obrażonemu i ponuremu Gordonowi, że w razie wygrania wyborów odda mu politykę gospodarczą, a z czasem także stołek premiera. Blair dotrzymał słowa dopiero po 13 latach, gdy popularność New Labour zaczęła spadać. Przez cały ten okres Brown zasuwał jako kanclerz w zaciszu Downing Street 11 mieszając socjalizm z kapitalizmem i doprowadzając Wielką Brytanię do niebywałego wzrostu gospodarczego. Śmietankę sukcesu spijał przebojowy Blair. Brownowi przypięto łatkę księgowego, który nie robi nic, tylko paraduje z czerwoną walizeczką (w której tradycyjnie brytyjski minister finansów zanosi co roku budżet do Westminsteru) i narzeka na wydatki. W 2007 r. ambitny Szkot w końcu dopiął swego i wygryzł ze stołka Blaira. Wielka Brytania zadrżała.

Gordon Brown swojego pecha przerzucił na całe Zjednoczone Królestwo. Dwa dni po zmianie warty przy Downing Street nieznani terroryści podłożyli bomby w Londynie, a dzień później kolejni ekstremiści próbowali wysadzić lotnisko w Glasgow. Brytyjski wywiad bezradnie rozłożył ręce i stwierdził, że ataków się kompletnie nie spodziewał. Latem Wielką Brytanię nawiedziła fala powodzi oraz epidemia pryszczycy. Wyszła także na jaw afera dotycząca nielegalnego finansowania Partii Pracy. Do dymisji podał się sekretarz generalny Peter Watt, ale niefortunnie palnął na odchodne, że od dawna wiedział o nielegalnych dotacjach płynących na partyjne konta. Na jesieni Brown wystraszył się rosnących w sondażach torysów i nie ogłosił spodziewanych przez wszystkich wcześniejszych wyborów, co powszechnie zostało uznane jako oznaka słabości.

Na domiar złego w UK pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu. Upadł Northern Rock zarażony amerykańską rzeżączką matriksowych hipotek, co było pierwszym takim przypadkiem w Wielkiej Brytanii od 150 lat. Pechowa passa trwała dalej. W listopadzie rząd zgubił dane 25 milionów odbiorców zasiłków rodzicielskich, a w kwietniu 2008 r. Brown sam strzelił sobie w stopę reformą podatkową znoszącą 10-procento-wy podatek dla najbiedniejszych. W maju Partia Pracy została zmasakrowana w lokalnych wyborach przegrywając nie tylko z torysami, ale nawet z liberałami, którzy w Wielkiej Brytanii mają zazwyczaj poparcie na poziomie naszego PSL.

A potem na dobre rozszalał się kryzys. Załamał się rynek mieszkaniowy, spadła sprzedaż, podupadł eksport, a funt sięgnął dna. Przez cały rok 2008 Brown walczył z kryzysem na własnym podwórku z takim skutkiem, że dwa miliony Brytyjczyków wylądowały na bezrobociu. W 2009 r. Gordon zapragnął ratować cały świat.

Odbywający się niedawno w Londynie szczyt G-20 przebiegał pod dyktando ponurego Szkota. To Gordon Brown jest głównym architektem nowego ekonomicznego planu, który ma obudzić globalną gospodarkę i dać jej kopa do rozwoju. Na londyńskim szczycie cała polityczna śmietanka z Obamą na czele przyklepała Gordonowy pakiet reform światowego systemu finansowego, który to mrukliwy księgowy woził ze sobą na wszystkie ważne spotkania już od kilku miesięcy. Nie wiadomo, czy reformy przygotowane przez premiera Wielkiej Brytanii odniosą jakiś skutek, ale faktem jest, że żaden światowy przywódca nie ma pojęcia, co robić z globalnym pasztetem finansowym.

Aktywność następcy Blaira wszystkim jest na rękę. W razie niepowodzenia będzie przecież można zrzucić odpowiedzialność na pechowego Browna. W razie sukcesu zbawcą zostanie najpewniej Obama. Na razie notowania Gordona poszybowały w górę. Na Wyspach większość komentatorów piała z zachwytu nad fachowością, rozsądkiem i umiejętnościami dyplomatycznymi brytyjskiego premiera. Nawet lider opozycyjnej konserwy Dawid Cameron powiedział o swoim rywalu, że wyglądał dobrze, co w jego ustach jest nie lada komplementem. Niestety fruwającego wysoko Browna szybko do parteru sprowadził jego wrodzony niefart. Kilka tygodni po udanym szczytowaniu na Wyspach wybuchła afera e-mailowa. Do prawoskrętnego blogera dotarły elektro-niczne listy jednego z najbardziej zaufanych współpracowników Browna – Damiana McBride’a – w których polityk Labour proponuje zaatakować konserwatystów rozpowszechniając niesprawdzone informacje o ich życiu prywatnym. E-maile wywołały na Wyspach burzę, a Gordon znów znalazł się pod ostrym ostrzałem krytyki.

Pechowy jak Jaś Fasola James Gordon Brown w roli światowego przywódcy budzi poważne wątpliwości i powoduje załamanie nastrojów nie tylko wśród brytyjskiego społeczeństwa. W racjonalnym świecie nie wypada jednak oficjalnie przyznawać się do irracjonalnej wiary we wrodzony niefart premiera Wielkiej Brytanii.
Prawdopodobnie z gospodarką światową wszystko będzie dobrze. Według ostrożnych prognoz globalna recesja ma trwać tylko do roku 2010. To, że w tym samym czasie w UK odbędą się wybory parlamentarne, po których według wszelkiego prawdopodobieństwa Gordon Brown będzie się musiał wyprowadzić z Downing Street 10, to tylko nic nieznaczący zbieg okoliczności.

Autor: Radosław Zapałowski
Źródło: “Nie” nr 17/2009


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. omni 11.05.2009 20:15

    … ale to nie znaczy że są powodem do tego by się dołować :). Poza tym artykuł jest tendencyjny. Opisywanie tego kim jest Gordon Brown i w jaki sposób postępuje jako premier, cwaniacko – niby – bajeranckim językiem jest prymitywne.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.