Paradoksy stosunków izraelsko-irańskich

Opublikowano: 31.05.2009 | Kategorie: Polityka

Liczba wyświetleń: 409

„Nasze stosunki z Iranem były bardzo bliskie i dobrze zakorzenione w tkance społecznej obu narodów” – pisał wysoko postawiony urzędnik odpowiedzialny za izraelską politykę zagraniczną w 1979 r., w przeddzień powrotu ajatollaha Chomeiniego do Iranu. Teheran wydawał się wówczas jak najbardziej naturalnym partnerem zarówno Tel Awiwu, jak i Waszyngtonu. 30 lat później zachodni, a także izraelscy doradcy polityczni, widzą w Iranie rosnące zagrożenie. A jeśli ta zmiana wynika po prostu z niewłaściwej interpretacji rewolucji islamskiej…?

W oczach Ben Guriona, założyciela państwa żydowskiego, Izrael stanowił część Europy, nie zaś Bliskiego Wschodu, gdzie znalazł się jedynie w wyniku „geograficznego zbiegu okoliczności”. „Nic nas nie łączy z Arabami” – twierdził. „Nasz system polityczny, kultura, nasze stosunki wewnętrzne i międzynarodowe nie zrodziły się z rzeczywistości tego regionu. Nie ma między nami żadnego pokrewieństwa politycznego ani ponadnarodowej solidarności” [1].

Ben Gurion próbował przekonać Waszyngton, że jego kraj może być cennym partnerem strategicznym na Bliskim Wschodzie. Jednak ówczesny amerykański prezydent Dwight Eisenhower (1953-1961), przekonany, że Stany Zjednoczone mogą świetnie zadbać o własne interesy bez pomocy żydowskiego państwa, zignorował wysiłki izraelskiego przywódcy.

W reakcji na odrzucenie przez Amerykę Ben Gurion opracował koncepcję „sojuszu peryferyjnego”, który – łącząc Izrael, Iran, Turcję i Etiopię – stanowić miał przeciwwagę dla państw arabskich. Ben Gurion pragnął w ten sposób zwiększyć izraelskie możliwości przekonywania, wyprowadzić kraj z izolacji i sprawić, że stanie się bardziej atrakcyjny w oczach Stanów Zjednoczonych jako ich partner w regionie.

Izraelski przywódca rozwinął równocześnie jeszcze inną ideę: „sojuszu mniejszości”. Odwołując się już nie tylko do Turków i Persów, lecz także Żydów, Kurdów, druzów, maronickich chrześcijan z Libanu itd., próbował przekonać, że większość ludności Bliskiego Wschodu jest niearabska. Należało zatem wspierać ich dążenia do autonomii, co pozwoliłoby na utworzenie sojuszniczych przyczółków w zalewie arabskiego nacjonalizmu.

To właśnie w takiej sytuacji ukształtował się „naturalny” sojusz z Iranem. W swojej książce Treacherous Alliance [2] wykładowczyni Trita Parsi analizuje poszczególne aspekty współpracy Izraela z szachem. Szczególnie dużo uwagi poświęca pomocy militarnej udzielanej kurdyjskim rebeliantom w Iraku w latach 1970-1975, która miała przyczynić się do osłabienia tego kraju. Izrael i Iran łączyło poczucie „wyższości kulturowej” wobec narodów arabskich, choć ich związki miały swoje ograniczenia: szach, stojący na czele państwa muzułmańskiego, nalegał, by ich wzajemne relacje pozostawały utajnione, co powodowało rozdrażnienie Tel Awiwu.

Choć może się to wydać zaskakujące, izraelsko-irańskie związki przetrwały rewolucję islamską, a izraelscy prawicowi politycy, z Menahemem Beginem na czele, złożyli wizytę nowym irańskim przywódcom w Teheranie. Wynikało to z faktu, że ajatollah Chomeini zachował pragmatyzm w dziedzinie polityki zagranicznej, otoczony wrogimi państwami arabskimi (wojna z Irakiem rozpoczęła się we wrześniu 1980 r.). Teheran doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia poprawnych stosunków z Izraelem i korzyści technologicznych – zwłaszcza jeżeli chodzi o uzbrojenie – jakie mogą mu one przynieść. Zdaniem Yossiego Alphera, niegdyś wysoko postawionego oficera Mosadu, „logika peryferyjna” była tak „głęboko zakorzeniona” w izraelskiej świadomości, że stała się niemal „instynktowna” [3]. Bazując na tym przeświadczeniu, Izrael zdołał przekonać Stany Zjednoczone, aby w połowie lat 80. rozpoczęły dostawy broni do Iranu, co legło u podstaw afery Irangate [4].

Wyborcze zwycięstwo Menachema Begina i prawicy w 1977 r. sprawiło, że do głosu doszła wizja bardziej ekstremistyczna niż za rządów Partii Pracy, opracowana przez „rewizjonistycznego” przywódcę syjonistycznego Włodzimierza Żabotyńskiego. W swoim słynnym artykule z 1923 r. o „Żelaznym murze” [5] dowodził, że jakiekolwiek porozumienie z Arabami jest niemożliwe. Begin, podobnie jak Żabotyński, przekonany był, że jedynym sposobem, w jaki Izrael może uzasadnić swoje istnienie, jest narzucenie swojej hegemonii wojskowej – oczywiście przy pomocy Stanów Zjednoczonych. Dopiero gdy Arabowie uznają swoją porażkę i „jedynie wtedy, gdy nie będą mieli już nadziei na to, że się nas pozbędą (…) dopiero w tym momencie (…) odwrócą się od swoich ekstremistycznych liderów i pojawią się umiarkowani przywódcy, którzy zaakceptują drogę wzajemnych ustępstw”.

Prawica energicznie próbowała wprowadzić w życie strategię „sojuszu mniejszości”. W 1982 r. Ariel Szaron rozpoczął inwazję na Liban, której celem było unieszkodliwienie Organizacji Wyzwolenia Palestyny i osadzenie maronitów u steru władzy w Bejrucie, co stanowiłoby jednocześnie dotkliwy cios dla Syrii. To niebezpieczna i błędnie skalkulowana strategia, a jej rezultatem była klęska maronitów i mobilizacja szyitów na libańskim południu i w Dolinie al-Bika, gdzie narodził się Hezbollah. Przebudzenie mniejszości obróciło się przeciwko Izraelowi…

Porażce w Libanie towarzyszyło pogorszenie stosunków Izraela z państwami „peryferyjnymi”, a zwłaszcza z Iranem. Ten zwrot wynikał z błędnej interpretacji sytuacji, którą zresztą podzielały Stany Zjednoczone: dla Zachodu rewolucja islamska stanowiła zejście z historycznej drogi rozwoju wiodącej od zacofania ku laickiej nowoczesności i uznawana była za skrzywienie, reakcję wymierzoną przeciwko nowoczesności, która wcześniej czy później zostanie skorygowana. Uznano, że ideologiczne podłoże rewolucji islamskiej jest zbyt słabe, zaś „pragmatycy” nakierują ją wkrótce na właściwe tory rozwoju materialnego – jedyny uzasadniony w oczach Zachodu kierunek. Tel Awiw i Waszyngton z wytęsknieniem wypatrywały więc pojawienia się w Teheranie „umiarkowanych” i pierwszych oznak owego pragmatyzmu. A kiedy irańscy przywódcy wykazywali się pragmatyzmem w swojej polityce zagranicznej, pogłębiało to jedynie przekonanie, że ów „pragmatyzm” musi się wyrazić w sojuszu z Izraelem.

Żądanie, aby Teheran przyjął kierunek ku materialistycznej „nowoczesności” na modłę zachodnią, było jednak ostatnią rzeczą, na którą zamierzali się zgodzić przywódcy irańscy, dążący do wprowadzenia w życie innej wizji nowoczesności, która przyświecać miała muzułmanom przy budowaniu ich politycznej i społecznej przyszłości. O ile jednak politycy pozostający u steru w Teheranie odrzucali zachodni model społeczeństwa i przeciwstawiali się próbom wprowadzenia kultury laickiej, materialistycznej i gospodarczo liberalnej w regionie (zresztą w oczach wielu Irańczyków to właśnie ten model kojarzący się z kolonializmem był przestarzały), o tyle nie było to wcale równoznaczne z chęcią unicestwienia Izraela. Rewolucja islamska nie miała wrogich zamiarów wobec innych państw w regionie. Nie zagrażała ani Izraelowi, ani tym bardziej Stanom Zjednoczonym.

W 1988 r., po ośmiu latach chaotycznej i absurdalnej wojny, Iran podpisał zawieszenie broni z Irakiem. W latach 1990-1992 dwa wydarzenia odbiły się w regionie szerokim echem: rozpad Związku Radzieckiego oraz porażka Saddama Husajna w pierwszej wojnie w Zatoce (1990-1991). W ten sposób zniknęło zagrożenie rosyjskie dla Iranu, a jednocześnie irackie dla Izraela. Od tej pory, w sytuacji, gdy jedynym i niepodważalnym supermocarstwem na świecie zostały Stany Zjednoczone, Iran i Izrael rozpoczęły zaciekłą rywalizację w regionie.

Izrael obawiał się, że Stany Zjednoczone mogą postrzegać go jako ciężar – w czasie wojny w Zatoce w latach 1990-1991 Waszyngton wywierał naciski na Izrael, by ten nie odpowiadał ogniem na ostrzał rakietowy z terytorium Iraku. Z drugiej strony ewentualna hegemonia Iranu w regionie stwarzała zagrożenie dla militarnych ambicji Izraela oraz niosła ze sobą ryzyko zbliżenia między Teheranem a Waszyngtonem.

Rok 1992 przyniósł decydujący zwrot w polityce Izraela: nowo wybrany rząd Partii Pracy z Icchakiem Rabinem na czele zadecydował o odejściu od strategii sojuszów peryferyjnych i zawarciu pokoju z Arabami. „Iran powinien być postrzegany jako wróg numer jeden” – pisał na łamach New York Timesa Yossi Alpher, ówczesny doradca premiera Rabina. Od tej pory Izrael i jego amerykański sojusznik nie przestawali oskarżać Teheranu o to, że stara się wejść w posiadanie broni nuklearnej. Szimon Peres ostrzegał społeczność międzynarodową, że już w 1999 r. Iran będzie dysponował bombą atomową.

Jednakże wielu pracowników administracji Clintona, a nawet część izraelskiego establishmentu, zachowała sceptycyzm. Były oficer izraelskich służb wywiadowczych Szlomo Brom w rozmowie z Parsi wyjaśnia z przekąsem: „Proszę zwrócić uwagę, że od zawsze Iran był o pięć-siedem lat od zdobycia bomby atomowej. Mijają kolejne lata, a Iran nadal jest o pięć-siedem lat od zdobycia bomby…” [6]. Izrael zdecydował się więc na rozpoczęcie negocjacji z Jasirem Arafatem, którego pozycja po wojnie w Zatoce 1990-1991 bardzo osłabła. Rabin i Peres posłużyli się Iranem jako straszakiem, aby odwrócić uwagę amerykańskiego lobby żydowskiego od innej kwestii: społeczność żydowska za oceanem miała się skoncentrować na śmiertelnym zagrożeniu, które uosabiał Iran, zamiast skupiać się na poczynaniach izraelskich polityków, którzy „bratali się z wrogiem” i zdradzali ideały Żabotyńskiego.

Podobną strategię zastosowały Stany Zjednoczone, próbujące skłonić niektóre państwa arabskie do opowiedzenia się po stronie Zachodu poprzez mobilizowanie ich przeciwko czyhającym na „peryferiach” wrogom – barbarzyńcom z Iranem na czele, którzy zagrażają wartościom, instytucjom i wolnościom cywilizacji zachodniej. Po zwycięstwie George’a W. Busha w wyborach w listopadzie 2000 r. strategia ta przeżywała złoty okres.

Administracja amerykańska miała stać się machiną, która „wyznaczy kres rewolucji islamskiej”, jak zapowiadał w maju 2003 r. słynny konserwatywny komentator polityczny William Kristol. Pokonanie Iranu przyniosłoby podwójną korzyść: nadwątliłoby morale Arabów i muzułmanów oraz osłabiło islamski ruch oporu. Arabowie nabraliby należytej pokory, a cały Bliski Wschód zachwiałby się w posadach.

W tej sytuacji nie może dziwić, że mimo współpracy Teheranu z Waszyngtonem w czasie wojny w Afganistanie (2002) i Iraku (2003) podejmowane przez Iran próby osiągnięcia „całościowego porozumienia” ze Stanami Zjednoczonymi były blokowane przez wpływowych członków administracji Busha. Gdy w 2003 r. Iran zaproponował podjęcie dwustronnych rozmów obejmujących wszystkie sporne kwestie, od programu nuklearnego, poparcia udzielanego Hamasowi i Hezbollahowi, uznanie Izraela po ingerencje Ameryki w sprawy bliskowschodnie, oferta ta była kolejną wersją wcześniejszej propozycji odnośnie zawarcia partnerstwa i rozpoczęcia negocjacji w sprawie spornych kwestii dzielących oba kraje.

Jednak dopatrywanie się w epizodzie z 2003 r. oznak, że „naciski wywarły oczekiwany skutek”, a okupacja Afganistanu i Iraku skłoniły Iran do rozluźnienia więzi z ruchem oporu w regionie i uznania Izraela, wynikało z błędnej interpretacji sytuacji przez Waszyngton, który coraz bardziej zamykał się na swojej manichejskiej wizji świata: „umiarkowani” przeciwko „ekstremizmowi” islamskiemu. Postawa taka przyczyniła się do podziału świata na dwa bloki. Próbując przełamać opór świata muzułmańskiego wobec własnej liberalnej wizji przyszłości, Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy doprowadzili do mobilizacji mas przeciwko swoim projektom oraz nasilenia wrogości wobec Zachodu. A urojona niechęć może łatwo stać się niechęcią rzeczywistą…

Autor: Alastair Crooke
Tłumaczenie: Ewa Cylwik
Źródło: Le Monde diplomatique

O AUTORZE

Alastair Crooke – Były doradca specjalny Javiera Solany (1999-2003), były członek komisji Mitchella, powołanej przez prezydenta Clintona w celu zbadania przyczyn wybuchu drugiej intifady (2000-2001).

PRZYPISY

[1] Za Avi Shlaim, „The Great Powers and the Middle East Crisis of 1958”, Journal of Imperial and Commonwealth History, Londyn, maj 1999.

[2] Trita Parsi, Treacherous Alliance. The secret dealings of Israel, Iran and U.S., Yale University Press, New Heaven, 2007.

[3] Trita Parsi, dz. cyt., s. 91.

[4] Skandal ten wstrząsnął w połowie lat 80. administracją prezydenta Reagana. Wyszło wówczas na jaw, że Ameryka – wbrew uchwałom Kongresu – sprzedaje broń Iranowi oraz wspiera finansowo nikaraguańskich contras.

[5] Artykuł w całości został zamieszczony w zbiorze Sionismes. Textes fondamentaux, zebranym i opracowanym przez Denis Charbit i Albin Michel, Paryż 1998.

[6] Trita Parsi, dz. cyt., s. 167.


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. as 31.05.2009 21:51

    Ciekawe… i daje do myślenia

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.