Liczba wyświetleń: 603
Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy przeprowadzona w ubiegłym roku pośród polskich przedsiębiorców ujawniła rosnącą skalę łamania praw pracowniczych.
Coraz częstszym procederem jest lekceważenie przez pracodawców przepisów o zagwarantowaniu pracownikom 11-godzinnego odpoczynku dobowego oraz 35-godzinnego odpoczynku tygodniowego. Pośród skontrolowanych firm 1/4 nie prowadziła nawet ewidencji czasu pracy. W porównaniu z 2008 r. liczba tego typu nieprawidłowości zwiększyła się ponad sześciokrotnie: z 7 proc. do 46 proc.
Coraz powszechniejsze staje się także zatrudnianie pracowników na dodatkowe umowy. W ten sposób unika się nadgodzin, ponieważ pracownicy świadczą je na podstawie umów cywilnoprawnych lub kolejnych umów o pracę, w rezultacie pracując znacznie ponad 8 godzin dziennie za standardową stawkę.
Co więcej, coraz częstszą praktyką pośród pracodawców jest także uniemożliwianie przeprowadzenia kontroli Państwowej Inspekcji Pracy, nawet jeśli przybywa ona w asyście policji. Pracodawcy kierują się przekonaniem, że w razie zawiadomienia prokuratury odmówi ona wszczęcia postępowania. Kalkulacje te nie są bezpodstawne – w roku 2010 prokuratura umorzyła 338 postępowań w sprawach skierowanych przez inspektorów pracy, natomiast w ogóle odmówiła wszczęcia postępowania 170 razy.
Opracowanie: Maria Skóra
Źródło: Lewica
W mojej firmie normą był 6 dniowy tydzień pracy plus nadgodziny (razem ok. 60 godzin). Potem dzień odpoczynku i znów 60 godzin. Inspektorzy PIP przychodzili i nic się nie zmieniało. Taki stan trwał ponad 2 lata. Tłumaczono to zrównoważonym czasem pracy, grożono pracownikom represjami dyscyplinarnymi, zmuszano do podpisywania oświadczeń o odmowie pracy w nadgodzinach. Osobiście dostałem pismo od inspektora PIP że taki stan rzeczy jest zgodny z kodeksem.
Podpisywanie oświadczeń, dokumentów z datą wsteczną, list płac z datą wsteczną – pod psychologicznym przymusem to standard w firmach.
Potwierdzam. Tam gdzie pracuje nie prowadzi się ewidencji godzin. Nie ma ewidencji – nie ma oddawania nadgodzin, bo na podstawie czego? czasami się z łaską godzą by wziąć za nie wolne. Organizują wyjazdy integracyjne… w sobotę i niedzielę. Na pytanie czy otrzymamy za to wolne – nie. „No przecież to tylko dwa dni dla firmy. Dla rodziny jest cała reszta w roku… bla bla”. A jakie cudne wały na projektach unijnych. „Przelejemy ci pensję ze stanowiska x. Ty ją oddasz jako darowiznę – zatrzymasz sobie stówkę i odliczysz sobie od podatku”. Albo jeszcze lepiej: pracownik pracuje na stanowisku a i ma umowę na stanowisko b. Dostaje pensję za a i b tylko całą pensję b oddaje w kopercie prezesowi. Więcej historii?
Nie mówiąc już o traktowaniu pracownika jak swojej własności. Pracowałem w jednej firmie. Zajmowałem się od pracy biurowej do mycia podłóg. Córka właściciela (mój zwierzchnik) kupiła mieszkanie na wynajem. Robili remont. Był gruz. Jak siedziałem przy biurku w koszulce z kołnierzykiem i spodniami w kancik chcieli mnie wziąć bym pomógł wyrzucać im ten gruz. A takich historyjek przez 2 lata pracy w tej firmie wiele…
@krwa
Cóż, mogę tylko potwierdzić, bo podobne historie działy się/dzieją wokół mnie, bądź z moim udziałem. Taka jest po prostu mentalność większej części pracodawców, co zresztą jest tylko odzwierciedleniem mentalności całego społeczeństwa, bo taki poniżany pracownik najczęściej zachowywałby się podobnie na stanowisku decyzyjnym (liczy się ekonomia za wszelką cenę, a nie jakieś zasady). Poza tym, każda forma władzy deprawuje w jakimś stopniu.
Pozdro.