Liczba wyświetleń: 1040
Hiszpańska organizacja przemysłu muzycznego pozwała hiszpańskiego wykładowcę za blogowy wpis, w którym zakwestionował on zgodność praktyk tej organizacji z przepisami antymonopolowymi. Niestety, dzięki temu pozwowi więcej osób dowie się kontrowersyjnych praktykach organizacji Promusicae.
Enrique Dans wykłada w IE Business School i jest znanym blogerem. W ubiegłym roku napisał on artykuł, w którym skrytykował hiszpański przemysł praw autorskich. Wspomniał m.in. o tym, że stworzony przez stowarzyszenie Promusicae system umożliwiający przesyłanie muzyki do rozgłośni radiowych jest niezgodny z przepisami antymonopolowymi. Nie mogły bowiem korzystać z niego podmioty niezrzeszone w Promusicae.
Stowarzyszenie poczuło się urażone i wniosło pozew przeciwko blogerowi, o czym sam Enrique Dans napisał na swoim blogu. Promusicae żąda publicznych przeprosin i 20 tys. euro. Cóż, przemysł muzyczny przywykł do wyceniania swoich krzywd z rozmachem.
Enrique Dans nadal jednak nie czuje, żeby zrobił coś złego. Opinia przedstawiona na jego blogu była efektem konsultacji z ekspertami. Dans oparł się też na doniesieniach od niezależnego wydawcy, który również uważa działania Promusicae za szkodliwe dla konkurencji.
Poza tym trzeba podkreślić, że Dans opublikował jedynie swoją własną opinię na temat działań Promusicae. Posiadanie własnej opinii i prezentowanie jej innym jest zazwyczaj dozwolone w krajach demokratycznych, nawet jeśli przemysłowi muzycznemu to się nie podoba. Blogowy wpis był zredagowany w taki sposób, aby nikt nie miał wątpliwości, iż jest to opinia jednej osoby.
Samo stowarzyszenie popełniło ogromny błąd, jeśli wpis Dansa rzeczywiście jest dla niego krzywdzący. Teraz sprawą interesują się hiszpańskie media i zaczynają ją opisywać media zagraniczne. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał o zastrzeżeniach wobec działań Promusicae, to teraz ma okazję. Nie po raz pierwszy próba uciszenia internauty wywołuje reakcję odwrotną od zamierzonej.
Opracowanie: Marcin Maj
Na podstawie: enriquedans.com, TorrentFreak
Źródło: Dziennik Internautów
Kolejny przykład na to, że korporacje nie rozumieją siły i znaczenia internetu. To tylko umacnia mnie w przekonaniu, że realnymi decydentami w takich organizacjach są „dziadki” z poprzedniej epoki…
Och bójmy się Wielkiego Strasznego Internetu! Przecież to nie tak, że korzystają z niego głównie ludzie, które nigdy nie pójdą na strajk. Co najwyżej napiszą w sieci komentarzyk. To nie tak, że wszystkie narody w europie są skrajnie obojętne na to co się robi w ich kraju. To nie tak, że w Hiszpanii najbardziej palącym problemem jest kryzys finansowy, a nie prawo autorskie i monopolizowanie rynku. Które 98% społeczeństwa ma gdzieś.
Nie, to nie są dziadki z poprzedniej epoki. Oni po prostu wiedzą na jak wiele sobie mogą pozwolić. Przygotowali się.
Przyjdzie moment aż internet przestanie działać i co dalej?