Liczba wyświetleń: 643
Polscy sadownicy opanowują rynek rosyjski i innych państw zza wschodniej granicy. Wchodzą też do Europy Zachodniej i przygotowują się do ekspansji do krajów azjatyckich i północnej Afryki. Wciąż jednak zmagają się z problemem sprzedaży owoców zakładom przetwórczym poniżej kosztów produkcji.
Nawet milion ton jabłek, czyli prawie połowa całej polskiej produkcji, trafia na rynek rosyjski. Coraz więcej tych owoców sprzedajemy do Ukrainy, Kazachstanu i Białorusi.
– Najważniejszy jest rynek rosyjski, chcemy móc sprzedawać tam jeszcze więcej. Tym bardziej, że konsumenci z Rosji i innych krajów z bloku wschodniego jedzą coraz więcej owoców, co nas bardzo cieszy. Chcemy, aby spory udział mieli w tym polscy eksporterzy, także polscy producenci – mówi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
Apetyt rośnie nie tylko konsumentów z zagranicy, ale i samych producentów owoców.
– Powoli, coraz śmielej, wchodzimy na rynek Europy Zachodniej i rozglądamy się za dalszymi, jak chociażby azjatyckimi czy północnej Afryki – informuje Mirosław Maliszewski.
Wzrost spożycia owoców pozwala polskim sadownikom na zwiększenie produkcji o kilka procent rocznie. Dlatego sadów w Polsce przybywa, co jest ewenementem w skali Unii Europejskiej.
– To pokazuje, że umiemy dostosować się do rynku, potrafimy sprzedawać. Wymieniamy też sady, sadzimy coraz nowsze, lepsze odmiany, bardziej akceptowane przez konsumentów. Osiągamy wyższe plony. Dzięki temu mamy dość dobrą pozycję w Europie i na świecie – stwierdza prezes Związku Sadowników RP.
Nastroje sadowników popsuła decyzja Komisji Europejskiej ograniczająca do minimum wsparcie dla wstępnie uznanych grup producentów owoców i warzyw. W 2011 roku dla wszystkich grup łącznie wynosiło ono ok. 200 mln euro w ciągu roku. Teraz rolnicy będą mogli liczyć jedynie na 10 mln euro.
Są też inne bariery – sadownicy od lat walczą z niekorzystną polityką cenową odbiorców, która obniża ich rentowność.
– Sklepy wielkopowierzchniowe nieraz zmuszają nas do sprzedawania owoców poniżej kosztów produkcji, a także do anonimowego ich sprzedawania, nie preferując marek handlowych, marek konkretnych producentów, tylko swoje marki marketowe – zaznacza Maliszewski.
Polscy sadownicy zmagają się również z innymi graczami na rynku.
– Musimy przeciwstawiać się niekorzystnym trendom. To przede wszystkim zła polityka prowadzona przez zakłady przetwórcze, które chcą kupować owoce zawsze po cenach bardzo niskich, niższych nawet niż koszty produkcji. Z tym sobie nie możemy przez ostatnie lata poradzić – mówi Mirosław Maliszewski.
Źródło: Newseria
Jest na to sposób. Tworzenie własnych sklepów owocowych – jak to było kiedyś a nie dokładanie do własnego interesu. Zlać te złodziejskie sieci!!! Rynek zbytu jest pewny. Polacy wiedzą co jest dobre. Nie będą kupować chemii w sklepach wielkopowierzchniowych tylko zdrowe nasze owoce.
Mam też nadzieję, że w pestkach polskich jabłek wciążmożna znaleźć sporo amigdaliny (witaminy B 17). U nas wciąż funkcjonuje duży, tradycyjny rynek, na którym staram się kupować wszystko co potrzeba – prosto od rolników. Wielkie sieci olewam i uważam to za obywatelski, anarchistyczny czy patriotyczny obowiązek.
Kto w ogóle kupuje owoce w wielkich sieciach? Przeciez sa o kilka tygodni starsze niz w malych sklepach albo na straganach. Trzeba sie kierowac przede wszystkim węchem, chociaż perfumować pewine już niedługo będą i owoce…
Pewna pani emerytka powiedziała mi w sklepie Aldi w Niemczech :
„Niech pani nie kupuje jabłek z Tyrolu!
Spytałam : dlaczego??
Co roku jedziemy z mężem tam na kilka tygodni. Oni co 2-3 tygodnie spryskują drzewa owocowe, wygłada to jak silna mgła!! Obserwowałam to z mojego okna.”
Dlaczego ona mi to powiedziała , nie wiem.
Gdybym miała w Niemczech do wyboru też jabłka z Polski ,to tylko te kupowałabym!!!
Z resztą widzieliście już ten film : Zanim przeklną nas dzieci !!!!
No niestety tak jest: w miarę niezłe owoce polskie jedzą Rosjanie i my kupujemy chemizowane z zachodu w lidlach i innych cerfurach.
Zrozumiałem to już dość dawno, kiedy przeczytałeem na butelce Bonaquy, że jest to nasza kranówa standaryzowana przez koncern coca cola. Zgroza!
Tylu naszych rodakow mieszka poza Polska i pracuje w roznych galeziach gospodarki, ze swoimi swiadectwami, na temat upraw chcociazby warzyw, i owocow, mogliby zapewne zawalic portal WM, ze zdjecia i filmami wlacznie. Wlos sie na glowie jezy, oczy z orbit chca wyskoczyc, a zaladek zadem.
Tylko cosik nie chce mi sie wierzycz, aby nasi sadownicy tak zapatrzeni w zachod (jak wiekszosc spoleczenstwa) nie czynili tego na modle „nowoczesna” zachodnia, no i normy chemiczne UE tez musza wyrobic przeciez. Napiety kalendarz opryskow zobowiazuje. 😉
sorry ale u nas tez jest sporo chemii w owocach.
smialo moge powiedziec ze 90% warzyw w miastowych warzywniakach jest z gieldy. A tam juz kazdy wie jak jest…
Informacja może i cieszy, tylko ciężko zrozumieć mechanizm, wedle którego eksportuje się żywność do odległych miejsc, w których można wyhodować równie dobre plony 🙂
Polskie jabłka mozna spotkac juz JEDYNIE w ogrodkach działkowych…W sadach juz nie wystepuja. Sadownicy w rozmowie to potwierdzaja. Najbardziej zas wkurza mnie ludzka mentalnosc, gdy widze ta tesknote sadownika za starymi polskimi odmianami, z ktorych kazda miała swoj niepowtarzalny charakter, lecz wszystkie zostały zlikwidowane, bo za wysokie drzewka i za mało jabłek. Kasa kasa kasa, tylko to sie liczy. Rzygac sie chce juz od tego.
Promocja gospodarstw-molochów, grup producenckich, niska cena skupu (liczy się ilość), niska świadomość rolników – w efekcie polskie jabłka są spryskane bardzo mocno. Nie wiem skąd ten mit o naszych zdrowych owocach. Smak nowych odmian zdecydowanie nie ten co starych. Dla mnie na niekorzyść.
Niestety sam miałem przyjemność przeprowadzać analizę próbek gleby owoców i warzyw ze względu na zawartość różnych nawozów, środków ochrony roślin substancji szkodliwych itp. W kilkudziesięciu gospodarstwach normy zostały przekroczone 5-50 % ale wiele było takich gdzie były one przekroczone kilkukrotnie.