Liczba wyświetleń: 4254
Do niedawna problem otyłości wśród dzieci nie był problemem, z którym borykali się Polacy. Teraz jednak lekarze alarmują, że polskie dzieci przybierają na wadze najszybciej w Europie…
To już prawdziwa epidemia. Po latach wystawania w kolejkach za najbardziej podstawowymi produktami spożywczymi, polskie rodziny zachłysnęły się wolnym rynkiem i szerokim asortymentem artykułów, które są de facto bardzo niezdrowe. Lekarze przytaczają historie dzieci, które kilka razy ciągu dnia jedzą słodkie batoniki, czekoladki i ciasteczka, które piją nawet do 2 litrów słodkich napojów dziennie albo które objadają się na noc. Lekarze nie owijają już w bawełnę i mówią nie tylko o cywilizacyjnej klęsce, ale też o… straconym pokoleniu.
Choć wydaje się to niemożliwe, to polskie dzieci znajdują się obecnie na czele najszybciej tyjących dzieci w Europie. Obecnie już co piąte dziecko uczęszczające do szkoły ma problem z nadwagą. A otyłe dziecko, jak ostrzegają lekarze, może żyć nawet o 17 lat krócej od swojego rówieśnika. „Skończył się czas dyskusji. Trzeba przejść do totalnej ofensywy” – powiedział na łamach TVN24 prof. dr hab. Mirosław Jarosz, dyrektor Instytutu Żywności i Żywienia.
Problemem wśród polskich dzieci jest też zmniejszająca się z roku na roku aktywność fizyczna. Badania dotyczące sprawności fizycznej nastolatków każdej dekady wypadają coraz gorzej. Jak czytamy na stronie TVN24, pod koniec lat 1970. 8-letni chłopiec przebiegał dystans 600 metrów w średnio 2 minuty 59 sekund, natomiast w 2009 r. potrzebował na to już 3 minuty 34 sekundy. Dziewczynkom w tym samym wieku przebiegnięcie tego dystansu zajmowało 40 lat temu średnio 3 minuty 9 sekund, a w 2009 r. – 3 minuty 48 sekund.
Problemem, jak mówią lekarze, jest niedostateczne zrozumienie przez rodziców problemu otyłości wśród dzieci. Rodzice często nie dostrzegają zagrożenia i zupełnie inaczej reagują na fakt, że ich dziecko jest chorobliwie otyłe, niż gdyby usłyszeli, że ma raka. Niektórzy rodzice oczekują też, że lekarze powiedzą im, że to kwestia genetyczna i że nic z tym nie da się zrobić.
Źródło: PolishExpress.co.uk
Czytam artykuł i śmieję się (choć to bardziej śmiech przez płacz) ….
Jak zwykle pretensje do rodziców, ale przytoczę dwa fakty:
1. Lekcji religii w szkole jest więcej niż zajęć z W-Fu na sali gimnastycznej!
2. Żarcie (tak – żarcie, bo jedzeniem tego nie można nazwać) w sklepach nafaszerowane chemią lub innym GMO-gównem…
Nawet, jeżeli rodzice chcieliby coś zrobić, to :
Ad.1. Muszą puszczać dzieci na dodatkowe zajęcia pozalekcyjne (które kosztują, niemało…).
Ad.2.
Zaczną hodować własne kury, świnie, krowy, warzywka i owoce, do tego jeszcze ze dwa hektary żyta, pszenicy orkiszowej – wtedy może zaczną odżywiać się zdrowo.
Powodzenia.
Przedmówca dobrze gada (w sumie to pisze). Każdy musiał by sam hodować i uprawiać żeby mieć pewność zdrowej żywności , oczywiście pod warunkiem że ziarna nie modyfikowane genetycznie. Ehhh jak żyć? Jak żyć panie prezesie?
głupi najchętniej płodzą potomstwo
@agama po czym wnosisz?
Cacor jedzenie śmieciowe to jedna sprawa, ale to rodzice uczą dzieci dobrych nawyków żywieniowych. Jeśli babcia przy kazdej wizycie wnuczka wpycha w niego tony slodyczy „”z miłości” to chyba nie powiesz, że to wina szkoły, braku zajęć z w-f. To wina rodziców I dziadków, że pasą dzieciaka jak świnie.
Nie wiem, co ma kwestia żywienia to zajęć, które jak to napisałeś są dodatkowe, więc NIE muszą.