„One Love” – recenzja

Opublikowano: 21.02.2024 | Kategorie: Kultura i sport, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 1000

Nie czytajcie recenzji. Wszystkie są negatywne. Obejrzałem film wczoraj po ponad rocznej lekturze zajawek filmowych i byłem bardzo zadowolony. Po seansie przeczytałem kilkanaście recenzji, które nie miały nic wspólnego z tym co widziałem w kinie.

Co widziałem w kinie?

Piękny film o miłości. O wielu niepowtarzalnych miłościach. O miłości Rity i Nesty. O miłości muzyków do pokoju. O miłości Rastafarian do ludzi. O miłości uciśnionych do Jah. Itd. Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać i za każdym razem byłaby to tylko jedna miłość. Jedna jedyna.

„Catch a fire” Timothy Whita znałem już we fragmentach jako dziecko. W połowie lat osiemdziesiątych minionego wieku obszerne fragmenty w tłumaczeniu na język polski można było przeczytać w fanzinowej prasie, a nawet w gazetach z kiosku (np. artykuł w „Non Stop” pt. „Reggae w ogniu i krwi” – dokładny opis zamachu na Roberta „Nestę” Marleya). Obszerna twórczość edukacyjna, wydawnicza i radiowa Sławomira Gołaszewskiego i Włodzimierza Kleszcza pozwoliły zbliżyć się do szczegółów z życiorysu Boba Marleya.

Spojler

Mimo wiedzy, jaką posiadam od 42 lat, film zaskoczył mnie kilkoma wątkami:

– konflikt z Don Taylorem menadżerem Wailersów;

– pojednanie Marleya z zamachowcem, który oddał dwa celne strzały;

– okoliczność założenia pierścienia na rękę Marleya (przekazywany przez kilkadziesiąt pokoleń w rodzie Menelików, rozcięty na trzy części za życia Rastafari Makonena Hajle Selasiego)’

– ksywa Skip lub Skiper, w jakiej zwracali się do Boba tylko Wailersi.

Wątki, które znała tylko najbliższa rodzina, dopiero teraz zostały ujawnione w filmie fabularnym.

Jednak to, co mnie najbardziej urzekło w tej produkcji to tempo filmu. Określiłbym jako przestarzałe, wolne, takie, jakie było w filmach za życia Marleya. Miło było odetchnąć w sali kinowej, poczułem się jak dziecko które idzie do kina na film, w którym nie ma oczopląsów.

Druga rzecz: brak wysokiej kompresji przy utworach muzycznych. Szok jak na dzisiejsze czasy. Muzyka jest tak nisko skompresowana, że momentami słychać hałas z innych sal kinowych gdzie leci jakiś całkiem na czasie film.

Trzecia rzecz: prosty przekaz rasta dla tych, którzy zupełnie nie znają tej filozofii. Jedno z najtrudniejszych dla nas pojęć rastafarianizmu jamajskiego; „I ‘n’ i” („Ja i ja”), Rita tłumaczy w filmie w kilku zdaniach. W latach 1990. Gołaszewski, aby nam to wyjaśnić, potrzebował cały rozdział napisać w książce „Reggae Rastafari”. W filmie nie ma rozróżnienia na małe i duże „ja”. Podobał mi się tak prosty wstęp.

Cztery: kolor filmu jest całkowicie naturalny, a przy tym ciepły.

Pięć: muzyka bez remasteringu. Nagrana na nowo w NIEZMIENIONYCH aranżacjach. Zachowane zostało tempo, brzmienie, filing, praktycznie wszystko. Nie do odróżnienia od oryginału. Jedyne ścieżki, jakie zostały przeniesione sprzed 50 lat to zapis wokalu Boba Marleya. Muzyka tła i cytaty przebojów genialnie dobrane przez Stephana Marleya i przygotowana przez kilku kompozytorów i zapewne kilkudziesięciu muzyków.

Sześć: odejście od zasady, że najciekawsze momenty zostały włożone do zajawek.

Siedem: oryginalny język Patwa. W tamtym czasie slang biedoty. Dziś język Jamajki niekoniecznie związany z Rege (patwa), Reggae (english) i niekoniecznie dziś związany tylko z jedną religią.

Osiem: okoliczności przyjęcia do Wailersów nowego gitarzysty solowego. Z „Catch a fire” i artykułów prasowych znałem kilka zupełnie innych wersji. Filmowa podoba mi się. Jest to jeden z najbardziej zabawnych momentów.

Dziewięć: w końcu poznałem autora brytyjskich okładek Wailersów. Okazuje się, że był to człowiek z Jamajki, którego zabrali ze sobą do Londynu. Zawsze myślałem że to Chris Blackwell je wymyślał i zlecał lokalnym artystom.

Resztę punktów dopiszę po kolejnym seansie. Planuję ten film obejrzeć w kinie częściej, niż jeden raz.

Kreacje aktorskie

Rola Chrisa Blackwella cudowna, urzekła mnie. W końcu zobaczyłem go jako młodzieńca. Wailersi — niektórzy jak żywi. Główny bohater — to już widziałem po zajawkach, że mimo zupełnego braku podobieństwa aktor daje radę. W połowie filmu byłem zachwycony intonacją głosu mówionego — iedalnie zgodnego z oryginałem. Myślałem, że tego nie da się powtórzyć.

Scenariusz

Ze spojlerów wiedziałem, że film zaczyna się od zamachu, czyli świeżo po rozstaniu Boba z Bunnym i Peterem. Ciekaw byłem, na czym film się kończy? Okazuje się, że film opowiada krótką historię pomiędzy płytami „Exodus” a „Kaya”. Jest kilka retrospekcji z wcześniejszych dziesięcioleci. Zgrabnie zostały wprowadzone jako wspomnienia Boba Marleya. Jest też w skrócie pokazane w kilku scenach, co działo się do powstania „Redemtion song”.

Podsumowanie

Film w 1/3 do płakania, w drugiej 1/3 do głośnego śmiechu i w najważniejszej – 1/3 do śpiewania i bujania.

Autorstwo: Maciej Lercher
Źródło: WolneMedia.net


TAGI: , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.