Liczba wyświetleń: 779
Unijny Eurostat od czasu do czasu podaje statystki, z których można odczytać bardzo niewygodne dla obecnego establishmentu informacje. Jedną z nich są dane na temat godzinowych kosztów pracy w gospodarce, na które przede wszystkim składa się wynagrodzenie wypłacane pracownikowi. Okazuje się, że o ile w zachodnich państwach UE od kilku lat godzinowe koszty pracy podawane w euro pną się mocno w górę (co oznacza, że rosną wynagrodzenia), o tyle w Polsce stoją one w miejscu. Złoty okres?
Godzinowe koszty pracy w gospodarce składają się z dwóch elementów – większego i mniejszego. Tym większym jest wynagrodzenie wypłacane za pracę. Drugim – mniejszym – są obowiązkowe składki na ubezpieczenia społeczne. Eurostat wylicza ww. koszty dla każdego państwa w Europie, przeliczając dostępne dane na euro. Okazuje się, że w ubiegłym roku godzina pracy przeciętnego pracownika w Polsce kosztowała średnio 7,6 euro. Kwota ta była tylko o +0,1 proc. wyższa od kwoty kosztów pracy przeciętnego polskiego pracownika w 2008 roku.
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku pozostałych państwach Unii Europejskiej. W Austrii godzinowe koszty pracy w latach 2008 – 2014 wzrosły o +18,9 proc. (z 26,4 do 31,4 euro). W Belgii o +15,4 proc. (z 32,9 do 38,0 euro). We Francji o +9,9 proc. (z 31,2 do 34,3 euro). W Holandii o +11,7 proc. (z 29,8 do 33,2 euro). W Niemczech o +12,2 proc. (z 27,9 do 31,3 euro). W Szwecji o +26,9 proc. (z 31,6 do 40,1 euro). Średni wzrost dla wszystkich państw UE (28 krajów) wyniósł +10,2 proc. (z 21,5 do 23,7 euro). Przypomnijmy – w Polsce było to jedynie +0,1 proc., mimo że czynniki rządowe oficjalnie podają nam, że średnie zarobki wyrażone w złotówkach urosły w tym czasie znacznie powyżej wartości +0,1 proc.
Problem w tym przypadku jest siła nabywcza polskiej waluty. Okazuje się bowiem, że w 2008 roku za 1 złotówkę można było nabyć o wiele więcej euro, aniżeli obecnie. Tym samym statystyczny Polak mógł za swoją pensję kupić znacznie więcej dóbr i usług. Był de facto bogatszy, aniżeli Polak z roku 2014, który za 1 złotówkę może kupić mniej euro (mimo, że jego nominalne wynagrodzenie w złotówkach urosło).
W zakresie siły nabywczej polskich wynagrodzeń warto również przytoczyć raport OECD, który porównywał zmiany jakie zaszły w przypadku przeciętnych pensji w poszczególnych krajach na przestrzeni lat 2004-2013. Zdaniem tej organizacji w 2004 roku statystyczny Polak zarabiał rocznie 11,9 tys. dolarów. Po upływie dekady, w 2013 roku kwota ta podskoczyła jedynie do 13,6 tys. USD (tj. o 1,7 tys. USD). W Europie w ciągu tego okresu słabsze rezultaty osiągnęły jedynie kraje pogrążone w głębokim kryzysie (Grecja czy Hiszpania). Inne państwa poradziły sobie w tej klasyfikacji znacznie lepiej: na Węgrzech odnotowano wzrost o 3,0 tys. USD do poziomu 13,2 tys. USD, w Czechach o 4,3 tys. USD do poziomu 15,2 tys. USD, a w Estonii aż o 5,9 tys. USD. do poziomu 15,0 tys. USD.
Co ciekawe – we wspomnianym okresie nie wiele zmniejszyła się również różnica pomiędzy przeciętnymi zarobkami statystycznego Niemca i Polaka po ich przeliczeniu na dolary. Statystyczny Muller zarabiał w 2004 roku 44,0 tys. USD, natomiast w 2013 było to niemal 47,0 tys. USD. Współczynnik wysokości polskiej płacy do niemieckiej (przeliczonych na dolary) wynosił zatem w 2004 roku 3,7-krotności (44,0 / 11,9 = 3,7 – to oznacza, że statystyczny Niemiec zarabiał równowartość 3,7-krotności płacy przeciętnego Polaka), natomiast w 2013 roku wynosił 3,46-krotności (47,0 / 13,6 = 3,46). Okazuje się, że w takim tempie płace naszych zachodnich sąsiadów dogonimy gdzieś za mniej więcej 130 lat…
Źródło: Niewygodne.info.pl
Zarobki stoją w miejscu – czytaj: zarobki spadają.
@Piechota
Dokładnie, bo z każdym rokiem za tą samą wypłatę może kupić coraz mniej produktów.
Tym bardziej, że ciągle trwa dodruk pustej waluty co powoduje coraz większy wzrost cen.
Nie stoją w miejscu ale się zmniejwszają – u mnie w ostatnich latach o 10% .
to rurku jesteś szczęściarzem.
nawet jeśli zarobki rosną komuś powyżej inflacji, to jednak realna inflacja jest wielokrotnie wyższa, i za podstawowe produkty płaci się dużo więcej.
realna siła nabywcza pensji jest niższa niż w 2004….
Unia. taka pomocna. tyle dotacji. wow.
To nie UE paraliżuje związki zawodowe w Polsce i świadomość obywatelską w tym konsumencką.Po Aferze opisanej w Guardianie z kredytem Banku Światowego dla grupy Schwarz(właściciel Lidla i Kauflandu)co robi korporacja w Polsce?Wynajmuje lubianą celebrytkę do kampanii reklamowej i ma spokój z polskimi parobkami.
http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/afera-z-dofinansowaniem-lidla-i-kauflandu,65,0,1867585.html
Co robi LIDL w UK podnosi płace aby po aferze wykazać się CSR(społeczną odpowiedzialnością biznesu)i uniknąć możliwego bojkotu.
http://nowyobywatel.pl/2015/09/23/lidl-podnosi-pensje/
Podobnie z mediamarktem w Niemczech działają w nim związki zawodowe i nie ma problemu.W Polsce facet, który spóbował w Gdańsku założyć związek w mediamarkcie wyleciał z roboty na zbity pysk i jeszcze przegrał w polskim sądzie pracy będącym jedną wielką kpiną.http://www.wiadomosci24.pl/artykul/dzialacz_solidarnosci_przegral_proces_z_media_markt_11932.html
Jak Polacy są ciemną masą i nie potrafią zawalczyć o swoje solidarnie to nic dziwnego, że płace stoją w miejscu(realnie maleją bo w międzyczasie ceny wzrastają) Udział płac w PKB maleje a ile jeszcze przygłupi korwinowcy i libertarianie napomstują na istnienie płacy minimalnej tego cholernego ZUS i podatków w ogóle….. Dopóki Polacy nie upomną się o swoje strajkami będą kopani w d.. jak do tej pory.Nie trzeba być socjalistą by widzieć, że realne płace są niższe niż w 2004r. http://www.socjalizmteraz.pl/pl/Artykuly/?id=762/Klamstwo_ma_krotkie_nogi
@8pasanger
święte słowa – to trend globalny, to walka – bankorporatokracja versus reszta świata.
PS. sama Biedronka wyprowadziła przez ostatnie 10 lat z Polski ponad 60 mld $ = ok. 200 mld zł – taka kwota wystarczyłaby na np. cały program budowy autostrad (1 duży kontrakt to ok. 1 mld zł) – bez UE-dotacji, bez banksterskich kredytów (dlatego powinny być co najmniej pół-darmowe dla użytkowników) – a tak, „wszyscy” (bankorporatokraci) są szczęśliwi, a tzw. zwykli ludzie sponsorują wszystko i ponoszą wszystkie koszty.
Propaganda pierze nam mózgi mitycznymi „miejscami pracy” etc… ehhh, szkoda już gadać po raz tysięczny o tym…
w każdym razie w Polsce rynek pracy jest po prostu już ZEPSUTY, im więcej spranych korpomózgó i mentalnych „łamistrajków”… tym bardziej oddala sięperspektywa godnego życia tutaj.
„Największym wrogiem wolności są syci niewolnicy”.
@8pasanger, pablitto
Macie rację, propaganda sprała mózgi bardzo wielu ludziom.
Ostatnio dyskutowałem o rozwoju Polski po ’89 roku i dla większości moich dyskutantów rozwój = budowa galerii handlowych i marketów, nie zakładów produkcyjnych.
Kiedy próbowałem im wytłumaczyć, że markety i dyskonty zabijają lokalny handel usłyszałem, że markety są OK bo dzięki nim są niższe ceny. O jakość produktów, lokalne miejsca pracy czy chociażby polską własność nikt się nawet nie spytał. Więcej nawet, kłócili się, że markety tworzą dobre i stabilne miejsca pracy. Co do jednego byliśmy zgodni, markety i dyskonty ułatwiają zakupy i skracają czas potrzebny na ich dokonanie.
Niestety gorsze było to, że choć większość była za wielkopowierzchniowymi sklepami, to reszta dyskutantów w ogóle nie miała zdania i nie interesowała się tym tematem.
Za to o najnowszym Voice of Poland to gadali chyba z godzinę.
Jak ma być lepiej w tym kraju?