Liczba wyświetleń: 855
Zarząd Transportu Miejskiego w stolicy stracił na styczniowej podwyżce cen biletów komunikacji miejskiej – informuje portal Rynek-Kolejowy.pl.
Dane te są rezultatem interpelacji radnego Jarosława Krajewskiego (PiS), który poprosił o zestawienie wyników sprzedaży wszystkich rodzajów biletów na przestrzeni od stycznia do maja 2013 r. w porównaniu z analogicznym okresem w roku ubiegłym. W tym roku sprzedano w tym czasie 32,6 mln biletów. Oznacza to spadek o aż 4,1 mln egzemplarzy. Wpływy ze sprzedaży w ciągu niespełna pół roku spadły zatem o przeszło 15 mln zł, czyli aż o 5 proc.
Władze stolicy bronią się, że wpływy powinny wzrosnąć dopiero od bieżącego miesiąca, od kiedy niemożliwe jest jeżdżenie na zakupionych wcześniej biletach okresowych po starej cenie. Na razie nie ma jednak żadnego dowodu na taką poprawę. Co więcej, chociaż administracja Hanny Gronkiewicz-Waltz zmusiła warszawiaków do zwiększenia wydatków za korzystanie z transportu publicznego, jest w zwiększaniu obciążeń dla mieszkańców niekonsekwentna. W momencie, gdy notowania gospodyni miasta zaczęły gwałtownie spadać, zaproponowała ona wprowadzenie „Karty warszawiaka”, uprawniającej do mniejszych opłat również za bilety. Ratusz przestraszył się też zapowiadanych protestów pracowników komunikacji miejskiej, dlatego „do kwietnia 2014 r.” zawiesił odebranie im i ich rodzinom prawa do darmowych przejazdów, na co nie odważył się zdaniem związkowców nawet Adolf Hitler w czasie okupacji.
Tymczasem rośnie niezadowolenie z poziomu jakości transportu publicznego, wzmocnionego m.in. równoczesnym zamknięciem dwóch głównych szlaków kolejowych ze wschodu na zachód (linia średnicowa) oraz północy na południe (ograniczenia w kursowaniu metra i podzielenie go na dwa, niepołączone ze sobą odcinki), co bardzo utrudnia poruszanie się po mieście i wydłuża czas dojazdu do pracy.
Mieszkańcy organizują się tymczasem w ramach inicjatywy „Stop podwyżkom cen biletów ZTM”. Jak informuje Marcelina Zawisza z Zielonych, na chwilę obecną podpisy ws. odwołania styczniowej podwyżki złożyło już blisko 20 tys. mieszkańców. Autorzy inicjatywy mają czas do 26 lipca, aby zmusić radę miasta do głosowania nad ich postulowaną uchwałą, znoszącą styczniową podwyżkę. Więcej o inicjatywie przeczytać można tutaj.
Autor: Łukasz Drozda
Źródło: Lewica
To proste jak sierp.2012 rok.Lipiec.Warszawa.Autobus MZK.20-30% pasażerów „przejeżdża”jeden lub dwa przystanki.2013.Lipiec.Warszawa.Trasa ta sama godzina 11.15-20 (wejście do autobusu)Popularna-Al.Jerozolimskie wysiadamy w okolicach Grójeckiej,pasażerów jedno- dwu przystankowych liczyliśmy „siedmiu”,przy średnim wypełnieniu autobusu 40-50%.
A po ile teraz w Warszawie te bilety?
Czyli podobnie jak w Krakowie, wiele osób, które jeździły np. na zakupy 2-3 przystanki, teraz woli się przejść, albo iść bliżej do droższego sklepu, bo po co jechać mpk 2 przystanki do tańszego sklepu, jeśli bilet pożera różnicę.
Krzywą Laffera można odnieść nie tylko do podatków, ale i samych cen. Politycy i przedsiębiorcy albo tego nie znają, albo nie chcą znać. Logiczne jest, że cenę trzeba ustalić w równowadze, gdzie przychód jest najwyższy a cena wysoka na tyle by nie odstraszać ludzi.
Jak dobrze voltan91 (25.07.2013 20:02) oraz i inni zainteresowani wiedzą, znalezienie równowagi na owej krzywej to jednak pewna sztuka jest. I tak naprawdę, cała ekonomia to rodzaj sztuki (dla dodania powagi 😉 ) okraszonej duża ilością matematyki.
I o ile w nauce, przy pomocy (nie dokąca pewnych badań) da się przybliżyć (nie dojść!) do owego idealnego punktu na owej krzywej, o tyle w polityce jest to raczej mało realne. Czemu? Chociazby ten przypadek z darmowymi (oraz z dużą zniżką) przejazdami pracowników komunikacji (a nawet ich rodzin). Nie dawno rozmawiałem ze znajoma kolejarką, która powiedziała (nawiązując do sytuacji na kolei sprzed kilku miesięcy), że nie wyobraża sobie sytuacji, w której musiałaby płacić za przejazd pociągiem do pracy na kolei (gdzie przecież pracuje za pieniądze). Jeśli będziemy iśc tym śladem, nie dziwmy się, że polcjańci „przymykają oczy” na występki dzieci swoich kolegów, politycy kradną itd… Tutaj potrzebna jest (niestety) rzecz, której u polityków brak: odwaga. Bo wiadomo liczy sie każdy głos, a ponadto niektórzy z wyborców bywają bardzo nerwowi (np. górnicy potrafią przyjechać do stolicy wcale nie na majówkę, faceci w czarnych sukienkach też mogą się zezłościć) a kraj jakoś sobie da (?) radę…
Tutaj potrzebne są godne wypłaty. Gdyby ludzie zarabiali normalne pieniądze to by nie bronili darmowych przejazdów bo i nie mieli by problemu z wydaniem tych 100 pln na dojazdy.