Totalna klapa pod Wiedniem

Opublikowano: 12.10.2012 | Kategorie: Kultura i sport, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 633

Po obejrzeniu wchodzącego dziś do kin filmu Renzo Martinellego „Bitwa pod Wiedniem” polski widz z utęsknieniem będzie wspominał „Trylogię” Jerzego Hoffmana.

Sami nie potrafiliśmy zrobić filmu o wiktorii wiedeńskiej, więc nakręcił go Włoch Martinelli, tak jak umiał. Ile potrafi, widać na ekranie. To wyjątkowo słaby film. Na premierze dla dziennikarzy gromkie salwy śmiechu wybuchały w najmniej oczekiwanych momentach. Podczas konferencji prasowej Daniel Olbrychski (gra w filmie epizod i mówi zaledwie dwa słowa) kilkakrotnie powtarzał: „Jestem dumny, że wziąłem w tym udział”. Mówił to tak dobitnie i głośno, jakby sam chciał siebie o tym przekonać. Zerkał przy tym wymownie na kolegów aktorów, żeby nikt nie ważył się wychylić z odrębnym zdaniem. Jedynie Piotr Adamczyk w jednym z wywiadów nieśmiało wspomniał, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. A przecież koń nie całkiem darowany, bo polska strona współfinansowała produkcję. Z największą grozą słuchałem, jak reżyser opowiadał, że film na całym świecie będzie sławił wielkie polskie zwycięstwo. Podobno kina 50 krajów nie mogą się doczekać na kopie, a telewizyjny serial już w przygotowaniu. Co więc zobaczy międzynarodowa widownia?

Autorzy filmu, biorąc na warsztat spektakularne wydarzenie, które samo w sobie ma już wszystkie cechy poruszającego dramatu, zachowali się tak, jakby nie wierzyli w siłę tej historii. Utkali więc to, co prawdziwe, w baśniową narrację. Losy włoskiego zakonnika Marca D’Aviano, splecione z historią Kara Mustafy, wymyślone są tak naiwnie, że zastanawiam się, dla kogo jest ten film. Jak dalece można iść na kompromis, umizgując się do najgorszych gustów? Jak niskie mniemanie muszą mieć twórcy o współczesnej widowni?

Bitwa pod Wiedniem reklamowana jako superprodukcja, realizowana (podobno) z wielkim rozmachem, z olbrzymią liczbą statystów i jeźdźców, razi tanimi efektami komputerowymi. Technicznych niedoróbek nie udało się zamaskować mgłą, która pojawia się zawsze wtedy, gdy kamera chce pokazać szeroki monumentalny plan. Polski widz z utęsknieniem będzie wspominał „Trylogię” Jerzego Hoffmana. Nasze filmy sprzed czterech dekad pod każdym względem prezentują poziom nieosiągalny dla twórców „Bitwy”. Sceny oblężenia, batalie i potyczki, konne szarże, kostiumy, wierność w odtworzeniu rekwizytów i wnętrz, charakteryzacja, to wszystko, co pamiętamy z tamtych filmów, sprawia, że gdy oglądamy dzieło Renzo Martinellego towarzyszy nam uczucie zażenowania. Najbardziej razi nieudolność, która momentami sprawia, że film ogląda się jak komedię. Trudno zachować powagę, gdy w dramatycznych momentach oblężenia obrońcy Wiednia pędzą po dziedzińcach zamkowych, nadkładając drogi po kamiennych ścieżkach… by nie podeptać trawników, albo gdy zakonnik, stojąc na wzgórzu w pozie pełnej patosu, z wyciągniętym do góry krzyżem… krzyczy po niemiecku.

Zupełnie śladowo potraktowano szarżę husarii. Brawurowy atak polskiej konnicy, który tak naprawdę zadecydował o losach bitwy, pokazany jest jakoś rachitycznie, bez pomysłu, a i tej husarii tyle, co kot napłakał. A historia przełomowego zdarzenia w dziejach Europy, kiedy to splatają się najpiękniejsze wartości – zaufanie Bogu, wiara i odwaga, geniusz wodza i męstwo rycerzy, solidarność i bohaterstwo, zostaje przedstawiona jak opowieść o Harrym Potterze. W ważnym momencie nie geniusz i doświadczenie wojenne Sobieskiego, ale magiczna sztuczka zakonnika i wilkołaka decydują o wyborze drogi na wzgórze, z którego ma być przeprowadzony atak. W filmie roi się od takich scen. Reżyser wymieszał to, co w chrześcijaństwie nazywamy działaniem opatrzności Bożej, z magią i sennymi majakami. Wyszła z tego postmodernistyczna sałatka, w której wszystko jest tak samo realne, jak i nierealne.

Czy widownia ukształtowana na takich opowieściach, jak „Zmierzch”, „Harry Potter” lub tych ambitniejszych odmianach, spod pióra Paula Coelho, odróżni, co wydarzyło się w realu, a co jest rojeniem autora? Zagrożenie, jakie rodzi ekspansja islamu, dla konsumenta popkultury jawi się tak samo realnie, jak inwazja kosmitów, a bohater Sobieski jest równie prawdziwy jak wilkołak. Wierność Bogu i gotowość śmierci w obronie naszej cywilizacji, dla twórców filmu są widocznie tak niewyobrażalne, że opowiedzieć o tym mogli jedynie w baśniowej konwencji.

Autor: Jan Pospieszalski
Źródło: Gazeta Polska Codziennie i Niezależna.pl


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

5 komentarzy

  1. Rozbi 12.10.2012 11:23

    Nie oglądałem ale czy to jakieś żarty? Tam naprawde jest magia i taka postać jak wilkołak?
    Nie wierzę.

    A i jeszcze jedno – podobno angielski tytuł to cytuje:
    “September eleven 1683”

  2. rootsrat 12.10.2012 14:23

    Miałem iść do kina, ale teraz mam dylemat – nie iść, bo kiszka, czy iść i przekonać się, że kiszka?

  3. ARTUR 12.10.2012 21:35

    Ja jednak poczekam aż Mel Gibson się zmobilizuje i zrobi prawdziwe arcydzieło ,jeśli nie to wolę poczytać historię .

  4. Tito 12.10.2012 22:42

    Nie oglądajcie tego, naprawdę nie warto. Chyba, że macie zbędne kilkanaście złotych i 2,5 godziny do zmarnowania. Sama bitwa nie trwa więcej niż 10 minut, zanim w ogóle pojawia się Wiedeń (notabene śmiesznie wygląda) mija przynajmniej godzina filmu. Wilkołak owszem, jest, w dodatku jest również świecący miecz, ww. wspomniany zakonnik mówiący po niemiecku jest Włochem, cała historia zaczyna się we Włoszech (!), a z Sobieskiego zrobiono gbura i wieśniaka.

    Jeśli to ma reklamować Polskę, to wolałbym już Kac Wawą promować kraj.

  5. Janusz Korczynski 13.10.2012 14:25

    Bitwa pod Wiedniem rzeczywiście trwała 10-15 minut :D, więc jest zgodne z historią.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.