Liczba wyświetleń: 1920
Kiedy usłyszałem stwierdzenie, przypisywane zwykle fizykowi Stephenowi Hawkingowi, że to nie ignorancja, ale iluzja wiedzy jest największym wrogiem poznania, zrobiło na mnie ono spore wrażenie. Ignorancja jest tak powszechna, nawet w dobie nauki, że jest… ignorowana. A co powiedzieć o tendencji do nieweryfikowania przez nas znanych faktów, zwłaszcza tych najbardziej fundamentalnych, i tym samym tkwienia w tym samym, raz ustalonym schemacie myślenia? Choć są spory co do tego, czy faktycznie Hawkingowi należy przypisać to zdanie, nie ma to znaczenia — historia ludzkiej cywilizacji i myśli jest pełna potwierdzeń tej obserwacji. Odnoszę wrażenie, że pomyłki w historii, w których ludzkość tkwiła w wyniku błędnego rozumowania, czy to chodzi o naukę, czy czasy sprzed rewolucji naukowej, były mało znaczące w porównaniu do tych, w których ciągle tkwimy.
Jedna z największych zagadek, czyli zagadka egzystencji (a tym samym świadomości), nadal stoi otworem, prowadząc do ogromnej ilości pytań, z których część stara się wyjaśniać obecnymi w nauce modelami, w tym z pomocą hipotez na temat big bangu czy jedynego modelu atomu Bohra sprzed ponad 100 lat, który przeszedł „testy” i wypadł w miarę w nich poprawnie (zresztą nie obyło się bez perturbacji i dalszego dopracowywania tego modelu przez Bohra). Jeśli być uczciwym, nie wygląda to na solidną podstawę dla snucia daleko idących wniosków na temat egzystencji ani umysłu. W poprzednim artykule, który będę tu kontynuował. Zająłem się tematem przeżycia przez umysł (inaczej, aspekt świadomościowy), przez człowieka swojego ciała fizycznego.
Dwa podstawowe wnioski z powyższego artykułu wskazują, że stawianie znaku równości między umysłem a ciałem fizycznym, w którym pierwszy jest podfunkcją drugiego, jest problematyczne, i prowadzi do kolejnego wniosku o egzystencji umysłu poza ciałem fizycznym. Tak daleko wykracza to rozumowanie poza powszechnie przyjęty sposób myślenia o naszym świecie (głównie fizycznym), że gdy się nad tym zastanowimy, stwierdzimy, że faktycznie tkwimy w ułudzie prawdy — codziennie oszukujemy siebie samych, że życie, które wiedziemy, ma taki sens, jaki wynikałby pozornie z raz ustalonych powszechnie wniosków. Tymczasem podstawowe informacje — kontekst naszych wyborów i działań — nie jest wcale ustalony, jak to przyjmujemy.
Warto zauważyć, że stan aktualnej wiedzy o wszechświecie po odkryciach fizyki kwantowej jest jak puszka Pandory, prowadzącej do zalewu ogromnej ilości pytań, możliwych interpretacji oraz hipotez, bez — jak się okazuje — widoków na jednoznaczne odpowiedzi w najbliższym czasie. Ale zachowujemy się niemal tak, jakby to się wcale nie zdarzyło. Przed fizyką kwantową wszechświat wydawał się solidny, oparty zwłaszcza na materialnych, rzekomo niepodzielnych atomach, z jasnymi, newtonowskimi prawami mówiącymi nam w języku matematyki precyzyjnie jak ten świat mechanicznie funkcjonuje. Z tego okresu pochodzą nasze nawyki, sposób myślenia oraz styl życia — który po przełomowych odkryciach naukowych się nie zmienił nawet o jotę. Dlaczego? Żyjemy w ignorancji — coś, co, ku mojemu zdziwieniu, podkreślali od wieków wschodni (i inni) pionierzy myśli bądź „ducha”. Fizyka kwantowa podważyła wcześniejszy solidny model świata, detronizując absolutność, a nawet powiązanie czasu i przestrzeni, i skłonił nawet część naukowców do zajęcia się metafizyką, którą zresztą Isaak Newton się również zajmował. Jest to dziedzina, która znane prawa wszechświata wywodzi od jeszcze bardziej fundamentalnych, opisywanych abstrakcyjnymi równaniami bądź koncepcjami, meta-zasad. Starożytne i średniowieczne podstawy nauk tajemnych, uważanych dzisiaj za niegodne uwagi, jak astrologia, alchemia i magia, były opisywane również tymi samymi prazasadami czy meta-zasadami, które stoją u podstawy czasoprzestrzeni, którą znamy. Okazuje się, że te „magiczne” podstawy rzeczywistości znajdują coraz więcej podobieństw we współczesnej fizyce kwantowej. Na razie w tym artykule pobawię się po części w ignoranta i przymknę oko w większości na te zbieżności.
Z powodu faktu, że życiem pozafizycznym zajmują się dzisiaj głównie religie lub też często oparta na ich podstawowych koncepcjach współczesna ezoteryka (zwłaszcza oparta na hinduizmie lub buddyzmie), problem obiektywnego badania życia po śmierci ugrzązł z kilku powodów, w tym z powodu braku zainteresowania ze strony skupionej na materii nauki, braku zainteresowania do podważania i re-weryfikacji swoich tez przez religijnych przywódców, oraz szukanie z reguły uproszczonych odpowiedzi na fundamentalne pytania ludzi zajmujących się ezoteryką. Są też (względem skali poprzednich) niewielkie ugrupowania, np. parapsychologiczne, które zdają się głównie walczyć z oficjalnym naukowym stanowiskiem o istnieniu bądź nieistnieniu zdolności i zjawisk określanych jako parapsychiczne, jednak daleko poza ten obszar nie wychodzą. Problem egzystencjalny jest poważniejszym problemem, niż by się wydawało, a podstawę tego problemu stanowi wspomniana w pierwszym paragrafie powszechna iluzja wiedzy społeczeństwa XXI wieku i wcześniejszych.
Z mojego punktu widzenia religie miały do spełnienia pewną rolę w prymitywnych społeczeństwach. Kultura została im przekazana, starożytne ludy rolnicze same nie wymyśliły ani geometrii, ani matematyki, ani zaawansowanej inżynierii budownictwa, ani tym bardziej zaskakującej astronomii, która — co należy podkreślić — nie była pierwotnie geocentryczna, umieszczała centrum wszechświata poza Ziemią. Tym bardziej stare ludy nie wymyśliły zaawansowanych koncepcji metafizycznych, które tylko ignorant, który nie miał możliwości lub nie chciał przyjrzeć się tym systemom, określiłby mianem prymitywnej zabobonii. Z czasem ta wiedza ulegała zniszczeniu oraz degradacji, co po raz kolejny potwierdziłoby, że prymitywne ludy nie były zdolne do wymyślenia tej wiedzy, a — zgodnie z tym co sami twierdzą — została im w stałej, z góry ustalonej treści przekazana. I w tej formie przez tysiąclecia miała przetrwać jako tradycja, w dużej mierze skutecznie opierając się zmianom nawet do dzisiaj — głównym problemem raczej było to, że duża jej część zaginęła.
Późniejsze pokolenia, które odrzuciły starożytną wiedzę i tradycję, głównie z powodu przemian i resetów politycznych oraz cywilizacyjnych, jak upadek starych starożytnych cywilizacji, nie potrafiły już potem stworzyć nic równie wysublimowanego w dowolnym miejscu na całym świecie. Tymczasem przed upadkami starożytnych imperiów i cywilizacji, wszystkie z tych kultur posiadały zaawansowane i zaskakująco głębokie systemy kosmologiczne, na których opierały się ich tradycje oraz filozofia życia. Powiedzmy sobie szczerze: brakuje nam naprawdę znaczących punktów odniesienia, by właściwie ocenić te ludy, założenie „wiem, że nic nie wiem” tu ma wyraźnie zastosowanie. Jeśli zastanowimy się obiektywnie, z dystansu kilku tysiącleci (co nie jest długim okresem czasu, wbrew naszym wyobrażeniom) nad współczesną, bardzo młodą zresztą nauką, okaże się ona bardzo naiwna, a analiza archeologiczna nie jest bardzo daleko posunięta. Jednym z największych osiągnięć egiptologii było rozszyfrowanie hieroglifów, których w ogóle nie rozumiano. Czyniono naiwne założenia o tym, co mogą oznaczać symbole-hieroglify, posługując się przysłowiową „własną miarką”. „Własna miarka” też jest stosowana na wiele innych sposobów przy powszechnej i bardzo jednotorowej analizie historii. Powyższe osiągnięcie, jak wiele innych, było w dużej mierze dziełem przypadku: naukowcy otrzymali w swoje ręce coś w rodzaju zagadki do odkrycia szyfru (kamień z Rozetty, zawierający hieroglify oraz znane już pismo, dzięki czemu można było dokonać rozszyfrowania starego pisma Egipcjan), a następnie, gdy tą zagadkę wykorzystali, obwieścili wszem i wobec potęgę nauki.
Warto zwrócić uwagę, że te bardzo stare kultury posunęły się dużo dalej w swoich wnioskach, niż dzisiejsi naukowcy — tak daleko, że powinno przynajmniej budzić pytanie o rzeczywiste pochodzenie zaskakująco abstrakcyjnej wiedzy prymitywnych ludów sprzed kilku tysiącleci. Nie wykazywali oni skłonności do własnej twórczości, przeciwnie, zachowywanie tradycji, nawet przez wiele wieków, było podstawą, i to w każdej cywilizacji. Dopiero konflikty teologiczno-filozoficzne pomiędzy lokalnymi różnicami skłaniały do pewnych reform, zwykle łącząc bogów zgodnie z ich naturą (np. w ww. Egipcie), i wydaje się, że ta bardzo fundamentalna, teologiczna podbudowa w starożytności przebiegała wyjątkowo pokojowo — co mocno kontrastuje z wojnami na tle religijnym w średniowieczu, na czele z krucjatami, tak jakby te teologiczne podstawy miały bardziej uniwersalną podstawę wśród wtajemniczonych kast. Ogólnie, wszystkie stare tradycje sugerują, że człowiek fizyczny jest w sensie metafizycznym jak wierzchołek góry lodowej, a ciało fizyczne stanowi ostatni, a nie pierwszy ani tym bardziej jedyny poziom, na co wskazuje bardzo przyziemna w swoich wnioskach nauk. Wielopoziomowa (wielowymiarowa) natury człowieka, uwięzionego tu, w świecie materii niczym jakaś „kotwica”, wynika z przyjrzenia się tym starożytnym kosmologiom. Niektóre z nich — zwłaszcza te z okręgu indyjskiego — wręcz utrzymują, że należy owo materialne więzienie opuścić, tyle że — co ciekawe — przy użyciu technik i praktyki świadomości (transcendencji umysłu ponad materię), a nie bezpośrednio. Skąd pomysł, że to świadomość ma wybawić człowieka od życia na Ziemi — jaki w tym jest sens, skoro można by po prostu zakończyć swoje życie w bardzo prosty i bezpośredni sposób? Czego ci ludzie się obawiali, że uważali, iż jedynie przy pomocy ciężkiej i to nie za bardzo sprecyzowanej pracy wewnętrznej, opisywanej w dodatku nie zawsze zrozumiałymi symbolami, próbować „wyjść” poza rzeczywistość fizyczną oraz jej ograniczenia? Tak jakby zakładali, że zwykła śmierć wcale tym nie pomoże?
Reinkarnacja to doktryna uniezależniająca egzystencję umysłu od ciała fizycznego. Jeśli spojrzeć na ww. stare tradycje, nie jest to jednak takie proste, jakby się na pozór wydawało, że po porzuceniu ciała fizycznego, umysł nagle uzyskuje czy może odzyskuje potężne możliwości i kosmiczną wolność absolutną w przestrzeni pośmiertnej — nawet tutaj starożytni skomplikowali ten obraz, sugerując, że jest w zasadzie na odwrót, zaś „dusza” (to, co przeżywa ciało fizyczne), wcale nie jest taka wolna. I choć na pierwszy rzut oka idea reinkarnacji może człowieka zachodu odrzucać (co zresztą miało miejsce także w moim przypadku), okazuje się, że przy bardziej obiektywnym podejściu i odrzuceniu naleciałości religijnych, wydaje się najbardziej postępowym wytłumaczeniem materialnej egzystencji na Ziemi. Nie przepadam za terminem „reinkarnacja”, ale będę go używał ze względu na to, że alternatywne pojęcia dotyczące „wędrówki” świadomości lub duszy w świecie materii (do różnych ciał fizycznych) nie zyskały popularności.
Myślenie o wszechświecie jako czymś wielowymiarowym, w którym umysł jest w stanie pokonywać i „przemieszczać się” poprzez kolejne poziomy (wymiary) rzeczywistości — coś znanego od zarania dziejów we wszystkich znaczących kulturach — dla dzisiejszego człowieka może stanowić wyzwanie. Ten sam umysł może w owej kosmicznej rzeczywistości przybierać — za wolną wolą bądź z przymusu, to ostatnie zresztą sugerują stare tradycje — ciało fizyczne na czas życia w materii, a po śmierci fizycznej powracać do swojego naturalnego, niefizycznego, czyli jakby mniej lub bardziej czysto mentalnego stanu w kosmosie. Bez „kotwicy”, bez materialnych punktów odniesienia, bez solidnych podstaw w postaci wszechobecnej grawitacji, bez „gruntu” pod nogami — otoczony przepastną, potencjalnie nieskończoną przestrzenią kosmiczną w innym niż fizyczny wymiarze, umysł czy też dusza może być przytłoczony ogromem możliwości? I nie przenosi się ono po śmierci wcale do tego kosmosu, który znamy ze zdjęć NASA, przynajmniej nie do końca, ale na poziomy częstotliwości, których normalnie nie postrzegamy fizycznymi zmysłami. Używam tu współczesnych terminów, by spróbować ustanowić pomost między aktualnym obrazem świata opisywanym przez naukę a tym, który wynika z wiedzy starożytnych, jednak stare tradycje oddają podobne obrazy, mówiące o rzeczywistości poza naszą własną, w której najwyraźniej umysł jest znacznie bardziej wyswobodzony i zdolny do bezpośredniego wpływania na kształtowanie otaczającej go przestrzeni, niż za życia fizycznego, choć w pewnych ramach. To alternatywny sposób myślenia o rzeczywistości w stosunku do tego, który sugerują współcześni, zachodni ateiści, ograniczający świadomość do funkcji mózgu i ściśle wiążący umysł z ciałem fizycznym, a nawet stawiający między nimi znak równości.
Istnieje bardzo wyraźny konflikt między obecnym sposobem myślenia o życiu na Ziemi a tym, które utrzymywały starożytne ludy, w szczególności starożytne, wtajemniczone wyższe, uczone kasty. Domyślnie zakłada się dzisiaj, że były one w błędzie, uroiły sobie rzeczywistość metafizyczną, i to zapewne dla własnych, bezpośrednich korzyści. Jednak nie potrzebowali do tego wcale tak skomplikowanego, a nawet logicznie spójnego systemu, by prosty lud trzymać w ryzach. Podstawowymi, wspólnymi dla większości założeń punktami (a tych punktów wspólnych było tak dużo, że można wręcz powiedzieć, że to był jeden i ten sam sposób myślenia o rzeczywistości, różniący się głównie nazwami i mało istotnymi szczegółami, oraz późniejszymi filozoficznymi interpretacjami, oraz wynikającymi z nich praktycznymi konsekwencjami, jak buddyzm, który „wyrósł” w tradycyjnym otoczeniu indyjskim) były: przekonanie o istnieniu egzystencji pozamaterialnej, a tym samym istot czy bytów niematerialnych (dzisiaj powiedzielibyśmy, że egzystujących na poziomie energii, a nie atomów materii), wielu poziomów, a nie jednego, wszechświata, abstrakcyjnych koncepcji stojących u jego powstania, oraz możliwości odpowiednio wytrenowanych adeptów do eksploracji wszechświata na pozamaterialnych poziomach rzeczywistości.
Przeciwieństwem starożytnego modelu w bardzo wielu aspektach jest ewolucyjna teoria darwinowska, która doskonale wpasowuje się we współczesną popularną ateistyczną filozofię egzystencjalną. Tak długo, jak będziemy utrzymywali, że człowiek powstał z pierwotnych mikroelementów, prymitywnych komórek, zaś świadomość jest efektem zachodzenia przez miliony lat przypadkowych chemicznych reakcji, będziemy raczej mieli tendencję do wyciągnięcia właściwie nieuzasadnionego wniosku, że egzystencja i świadomość poza materią nie istnieją (czym zająłem się w poprzednim artykule). Przyjrzyjmy się informacjom na temat ciała fizycznego, które znamy, i które budzą kontrowersje, zwłaszcza podkreślane przez zwolenników tzw. inteligentnego projektu, naturalnych przeciwników teorii „o przetrwaniu gatunku”.
Człowiek nie tylko zajmuje się, ale wręcz ma tendencję, do zajmowania się wieloma dziedzinami, które nijak mają się do samego przetrwania. Te aspekty człowieczeństwa są związane z umysłem, jak abstrakcyjne przejawy twórczości, np. często podkreślana sztuka, muzyka czy filozofia. Ciało człowieka zostało tak zaprojektowane, że potrafi np. tworzyć muzykę za pomocą zadziwiających możliwości modulowania swojego głosu, nie zaś harczących i skrzeczących dźwięków świata zwierzęcego — jest to doskonałe zgranie umysłu, jego abstrakcyjnych możliwości oraz narzędzia — ciała fizycznego. Zdecydowanie człowiek nie potrzebuje i nie potrzebował tej umiejętności do przetrwania — człowiek zamiast na przetrwaniu, mógł się teraz skupiać się na rozwoju artystycznym, co powinno statystycznie przyczynić się do jego wymierania jako gatunku. Należy też dodać, że owa „natura”, która dokonuje krzyżówek i mutacji genów, jest niezwykle inteligentna w swoich działaniach, sprawiając, że choć człowiek jako fizycznie bardzo słaby, nie mogąc równać się ze zwinnością, szybkością i siłą świata zwierząt, w zamian otrzymał od tej tajemniczej natury umysł, by mógł sprostać wyzwaniom konfliktu człowiek kontra przyroda.
Sam organizm człowieka to mikrowszechświat, techniczny majstersztyk organów jako galaktyk sam w sobie, tak złożony, że dzisiejsza redukcjonistyczna nauka (na czele z biologią) próbuje na podstawie mnóstwa bardzo drobnych wniosków cokolwiek sensownego z niego wywnioskować, jednak, pomimo że medycyna jest jedną z najpotężniejszych gałęzi biznesu na Zachodzie (co oznacza, że idą na nią potężne pieniądze), z ogromnym trudem radzi sobie z próbami przywrócenia „mechanizmowi” organizmu właściwego działania, czyli powrotu do zdrowia, głównie na podstawie bardzo, bardzo wielu eksperymentów w próbach tworzenia nowych, alternatywnych do naturalnych leków. Co ciekawe też, organizm żywy nie jest wyłącznie odizolowanym tworem: człowiek i zwierzęta muszą także pobierać żywność. Tymczasem, nawet jeśli założyć, że słaby człowiek pierwotny nie miał szans w starciu z silnymi i szybkimi zwierzętami, zanim rozwinął technologie narzędzi i broni, czyli nie mógł się posilać większymi zwierzętami, zaś mniejsze trudno było schwytać bez użycia sprytu i inteligencji, to pozostawały mu w dalszym ciągu rośliny, do których jedzenia mógł się potencjalnie zaadaptować, innymi słowy najprawdopodobniej musiał być we wczesnych stadiach wegetarianinem, jeśli trzymać się naukowej linii o powstaniu życia na Ziemi i bardzo powolnym rozwoju cywilizacji. Jednak świat roślin jest niezwykle bogaty i gdyby się rozejrzeć, to jest w czym wybierać: od ogródkowych warzyw, takich jak ziemniaki, po bardzo liczne owoce, a także trujące rośliny. I te ostatnie — trujące rośliny i owoce — budzą zwłaszcza zastrzeżenia. Rzekoma selekcyjna adaptacja organizmu i zdolności metabolicznych człowieka do tylko części (tych nietrujących) roślin jest o tyle zastanawiająca, że wygląda na to, iż jakimś cudem udało się naszym przodkom ominąć te śmiertelne rafy i przeżyć — a wystarczy często jeden jedyny błąd w przypadku roślin (zresztą i zwierząt), by człowiek nie przetrwał, a przecież musi jeść codziennie! Saperzy mogliby brać inspirację z naszych pra-pra-przodków. Kolejny problem dotyczy tego, co się działo, gdy człowiek zachorował. Znowu matka natura i w tym przypadku okazała się wyjątkowo inteligentna i przewidująca, dostarczając nieprzebrane ilości różnego rodzaju roślin leczniczych (!) i ziół na mnóstwo różnego rodzaju dolegliwości i chorób, tak jakby sama adaptowała się do człowieka, a nie na odwrót…
Przy okazji warto zauważyć, że to głównie człowiek jako gatunek ma tendencję do zapadania na choroby i potrzebę stosowania z tego powodu medycyny; gdy w bardzo rzadkim przypadku zachoruje zwierzę, automatycznie „wykorzystuje” do tego celu naturalne środki, czyli głównie odpoczynek, słońce i wodę. W przypadku człowieka jednak wymagana jest już interwencja medyczna, gdy czuje się źle. Następna kwestia z bardzo długiej listy wątpliwych punktów w powszechnie wyznawanej teorii przetrwania pochodzi od samej nauki: odkrycie DNA kilkadziesiąt lat temu jest ostatnią tak dużą rewolucją w biologii, która z pozoru „wzmacnia” tę teorię (uważam swoją drogą, że tu trzeba naprawdę ogromnego wzmocnienia, by tę teorię uzasadnić, a nie kilku coraz bardziej wątłych podstaw). Jednym z często podkreślanych problemów z DNA mających rzekomo wskazać na teorię ewolucji jest fakt, że jest ono mechanizmem-wynalazkiem z natury abstrakcyjnym, który w dodatku wymaga, aby powstał od razu — tzn. w jednym „zlepieniu” się cząsteczek i w tym samym czasie właściwie od razu zadziałał i się zintegrował z organizmem, co jest dużo, dużo mniej prawdopodobne niż przypadkowe złożenie się z atomów całego, działającego od razu samochodu wraz z jego wszystkimi mechanizmami, czego zresztą nigdy nie stwierdzono, ani niczego innego, podobnego. Człowiek posiada aż pięć zmysłów fizycznych, świetnie reagujących wespół z powietrzem, ze światłem itd., i choć te zmysły nie są tak przystosowane do przetrwania jak w świecie zwierząt, to jednak pozwalają mu zająć się innymi niż ściśle związanymi z przetrwaniem obszarami, np. związanymi z ww. sztuką.
Molekuły DNA są bardzo sprytnym mechanizmem: okazuje się, że kod w nich zawarty może prowadzić do zaskakujących zmian w tym, jaki będzie ostateczny, wynikowy organizm, dzięki tzw. mutacjom genów. Ale, mimo że drobne zmiany w kodzie DNA mogą prowadzić do nieporównywalnie znaczących efektów (na zasadzie efektu motyla, który może spowodować przy szczęśliwym zbiegu okoliczności nawet kataklizm w innej części świata), to jest to tylko teoretyczna możliwość — w świecie natury nie obserwujemy dziwacznych odstępstw od racjonalnych wyborów genów, które okazują się znacznie bardziej inteligentne, niż wskazywałby na to ślepy mechanizm krzyżówek. Zwierzęta, które nie powstały w wyniku laboratoryjnych, sztucznych eksperymentów na genach, nie są wcale zmutowanymi dziwolągami, nieprzystosowanymi do życia w bardzo dzikich warunkach natury, tylko w ludzkich biologicznych laboratoriach powstają tego typu poczwarki. Okazuje się, że mechanizm DNA działa zaskakująco dobrze, i wcale nie dochodzi do tworzenia dziwacznych mutantów w naturze, nawet przy krzyżówkach gatunków, ba, wynik nawet jest bardzo przewidywalny, co może — przy tylu możliwościach połączeń w przepastnej przestrzeni informacji genetycznej — mocno zadziwić. I na koniec jeszcze warto też zwrócić uwagę, że „matka natura” wydaje się działać, przy tylu bilionach organizmów, które mamy w ekosystemie ziemskim, w sposób niezwykle efektywny, utrzymując delikatną równowagę między nimi przez tysiąclecia.
Rolą gatunku homo sapiens jako z natury słabszego, ale za to inteligentnego, świadomego i obdarzonego wolną wolą, wydaje się od samego początku wyjść poza ograniczenia i dzikość świata zwierzęcego, i założyć dzięki swojej jedynej w zasadzie przewadze — czyli umysłowi — w tym brutalnym świecie natury cywilizację, produkt umysłu. Stawia to ostatecznie pytanie o to, kim mógł potencjalnie być ten, kto stworzył projekt życia na Ziemi, oraz w jakim celu. Wygląda na to, że ktoś na Ziemi w efekcie celowej i świadomej pracy przygotował całe środowisko naturalne oraz egzystencję w materii (ciała fizyczne jako mechanizmy), po to, by mogła wejść do tak przygotowanej sceny świadomość (umysł, dusza, czy jakiegokolwiek terminy tu nie użyć) i wykorzystać mechanizmy opartego na łatwego do modyfikacji (dzięki kodom DNA) pojedynczemu egzemplarzowi homo sapiens i wykorzystać jego skomplikowany układ m.in. nerwowy niczym interfejs, na podobieństwo kierowcy wsiadającego do samochodu. Tym kimś najwyraźniej musi być ktoś, kto ma inżynierię genetyczną w małym palcu i potrafił stworzyć samobalansujące się środowisko na Ziemi, a ostatecznie — wprowadzić w to środowisko inteligentną świadomość w postaci gatunku homo sapiens.
W tym miejscu pojawia się temat dołączania się i odłączania się świadomości od ciała fizycznego — czyli coś, co tradycje ziemskie w zamierzchłych czasach określiły jako zjawisko, które znamy dziś pod terminem reinkarnacji. Idąc tropem, że człowiek i w ogóle życie na Ziemi powstało w sposób celowy i świadomy, nie zaś przypadkowy, możemy podsumować w takim kontekście na nowo znane fakty, które z reguły pomijamy. Innymi słowy, powstanie planety Ziemi w tej tętniącej życiem formie w sposób niezwykle przemyślany, choć także mechaniczny, najwyraźniej było od początku projektem. Czy starożytni wiedzieli zatem coś, czego my nie wiemy, lub nie dopuszczamy do siebie jako społeczeństwo myśli o tym? Uważam, że warto się przynajmniej temu przyjrzeć, bo być może te fakty, które domyślnie pomijamy — patrząc na nie, ale nie widząc i nie rozumiejąc ich — są kolejnym przykładem kamienia z Rozetty, skrótem i zagadką, która — jeśli ją zidentyfikujemy — pozwoli dokonać znacznie bardziej przełomowych odkryć na temat naszej planety i naszego otoczenia kosmicznego, oraz odszyfrować to, dlaczego tu żyjemy i co się działo przed oraz po naszej fizycznej egzystencji na tej planecie.
Autorstwo: Antares
Ilustracja: WolneMedia.net (CC0)
Źródło: WolneMedia.net
Pozwolę sobie przedstawić Autorowi oraz czytelnikom dalszy ciąg mojego punktu widzenia na podjęty temat, który w skrócie przedstawiłem w komentarzach pod cz. 1-ą. Podkreślam, że jest osobisty pogląd filozoficzny. Z uwagi na pewne rozbieżności pojęciowe, wyjaśniam że dla mnie „świadomość” jest tym co Autor ma na myśli pisząc „umysł”, a „nadświadomość” utożsamiam z wyższymi formami istnienia które ewoluują ze zbioru „indywidualnych świadomości człowieka” zaistniałego w polu informacyjnym (morfogenetycznym) Ziemi, o dotychczas nieznanej strukturze i formie. Z kolei Nadświadomość wszystkich rzeczywistości w N-wymiarowym Multiversum, będąca Myślą-informacją, utożsamiam z pojęciem Boga, czy najwyższego Bytu (Formy), występującego w innych ideach filozoficznych jak Buddyzm, Hinduizm czy Taoizm.
Wracając do artykułu odczuwam, że jego myśl przewodnia opiera się na założeniu, że ciało fizyczne człowieka stanowi jego ostatni najniższy poziom, a jedyną liczącą się formą jest jego jaźń-dusza, winna „ przy użyciu technik i praktyki świadomości (transcendencji umysłu ponad materię), a nie bezpośrednio (śmierci) opuścić materialną powłokę. Problem w tym, że w historii zaistnienia ludzkości, wystąpił tylko jeden przypadek „zmartwychwstania”, a więc warunek „sine qua non” człowiek musi to swoje życie, dłużej lub krócej, przeżyć w tej materialnej formie.
Zachodzi pytanie, po co Najwyższy Byt – Bóg „stworzył” człowieka w dwu formach, materialnej i duchowej?
Próbując odpowiedzieć na to pytanie z punktu filozoficzno-ontologicznego, jest to wg mnie celowe zamierzenie związane z potrzebą zaistnienia świadomości, która poprzez fizyczny i wewnętrzny duchowy rozwój powoduje, nieskończenie małe zmiany we wszech wymiarowych polach informacyjnych stanowiących właśnie Najwyższy Byt. Czym to wyjaśniam?
Ani istniejąca materia Wszechświata, ani wyewoluowany (stworzony) organizm żywy, nie może zaistnieć w formie „constans”, wszystko podlega zmianie, a proces zmian tworzy „nową informację”, niezbędną dla „trwania-istnienia”. Informacja ta już w momencie zaistnienia w jakiejkolwiek formie, myśli logiczno-analitycznej, emocji z odbiorów wrażeń z bodźców, emocji uczuć, etc zostaje włączona do Informacji Wszechrzeczy (Boga).
Zajmijmy się więc „jaźnią-duszą” człowieka. Począwszy od poczęcia – wg badań neurobiologicznych świadomość zarodka następuje między 22 a 28 tygodniem ciąży, co wg mnie wynika z potrzeby ukształtowania się struktury neuronowej mózgu do poziomu możliwości „przyjęcia ładunku jaźni” ze strefy nadświadomości stanowiącej pole morfogenetyczne Ziemi. Ponieważ mózg noworodka, w trakcie rozwoju neuronalnego odbierając wewnętrzne bodźce z organizmu, drga w określonej indywidualnej częstotliwości, wchodzi on w rezonans z podobną częstotliwością jaźni-duszy istniejącej w polu morfogenetycznym.
I jak pisałem w swoim 1-ym komentarzu pod poprzednim artykułem „Pole” to, zgodnie z teorią Sheldrake’a, nadaje określoną formę organizmom żywym, pełniąc funkcję dodatkowego czynnika genetycznego, oprócz DNA.
Jeżeli częstotliwość drgań jaźni pola jest identyczna z częstotliwością drgań nowopowstałego mózgu noworodka zachodzi duże prawdopodobieństwo, że nowy człowiek będzie pamiętał niektóre szczegóły swojego poprzedniego życia. Tak oto powstaje NOWA „świadomość”, która będzie się rozwijać, aż do swojego kresu życia, kiedy to przekaże całą swoją zdobytą wiedzę, odczucia i przeżyte emocje do zbioru „nadświadomości ziemi”. W przypadku osoby dorosłej, której mózg współgra z częstotliwością jaźni z pola morfogenetycznego występuje wtedy tzw. „rozdwojenie jaźni” gdzie na etapie „podświadomości”, zaczyna się walka pomiędzy tymi jaźniami o przejęcie kontroli nad „świadomością” tego człowieka, co objawia się różnymi formami zachowania, lukami i niespójnością pamięci, ogólnie określanych zaburzeniami psychicznymi.
Istnieją także przypadki tzw. osobowość mnogiej lub wielorakiej. Wg definicji AI charakteryzuje się ona występowaniem przynajmniej dwóch niezależnych, całkowicie odrębnych tożsamości lub stanów osobowości, często każda z nich funkcjonuje bez świadomości istnienia pozostałych.
Poruszę tutaj jeszcze jeden problem wynikający z poziomu moralno-etycznego „jaźni-duszy” zmarłego człowieka w kontekście teorii wieloświatów Everetta. Zgodnie z tą teorią wszystkie fakty/zdarzenia, które mogą wywołać alternatywne skutki, tworzą rozgałęzienie, od którego to momentu, te alternatywne wszechświaty zaistnieją w multirzeczywistości. Barierą odgraniczającą te wszechświaty między sobą jest przesunięcie czasowe. Zatem jeśli pole morfogenetyczne nie podlega ograniczeniom czasowo-przestrzennym to wszystkie te alternatywne Ziemie mają jedno wspólne pole. Z tego wynikałby również fakt, że materialna forma Ziemi i jej organicznego życia podlega stałym i ciągłym zmianom, co potwierdza moją ogólną tezę, że Wszechświat jest formą informacji, w którą wdrukowano prawo konieczności zaistnienia w nim różnych form świadomości. Z poważaniem Rysa
Rysa, jesteś żywo zainteresowany różnymi hipotezami na temat energii, nowoczesnej fizyki, a nawet umysłu, i opierasz na nich swoje teorie jak działają te mechanizmy. Wnoszą one unikalne i oryginalne spojrzenie na to, jak współczesne ustalenia lub hipotezy mogłyby wyjaśniać te zdarzenia lub zjawiska. Wychodząc z zupełnie innego punktu, przyznam (co zasugerowałem też w artykule), że jestem sceptycznie nastawiony do wszelkich naukowych prób wyjaśnienia wszechświata aktualnym stanem wiedzy. Takie dyskusje rzadko pojawiają się w realnych okolicznościach, także zawsze są ciekawe. Osobiście muszę przyznać, że fundamentalnie przyjmuję zupełnie odmienną perspektywę, w tym m.in. odrzucam koncepcję nadświadomości, a nawet tak popularnej podświadomości (kiedyś byłem wielkim zwolennikiem przyjmowania – odrzucanej przez naukę – zjawiska podświadomości za pewnik, jednak zmieniłem zdanie, m.in. pod wpływem wieloletniej analizy starożytnych tekstów oraz współczesnych alternatywnych prądów myślowych, mniejsza o szczegóły) – z mojego punktu widzenia świadomości nie trzeba dzielić w inny sposób niż to robi obecnie psychologia: tzn. wg. mnie *ostatecznie* istnieje tu jedynie dualizm – świadomość albo nieświadomość, no i możliwe stany pośrednie (częściowa świadomość), nie będę jednak w tym miejscu pogłębiał tego tematu o m.in. podświadomości.
Cenię sobie odkrycia niezależnych badaczy, takich jak Sheldrake, jednak według mnie są one jedynie zaczątkiem prób wytłumaczenia dziwnych zjawisk, tak samo jak zresztą jest z fizyką kwantową. Tu na pomoc przychodzą starożytne kosmologie, które pozwalają jako modele nad-wszechświatów ustrukturyzować pojęcie na temat całego „multi-uniwersum”. Pole, aury, energie bliskie częstotliwości materialnej itd., są zatem wg. mnie jedynie małą cząstką całego spektrum, i nie można z nich wyciągnąć daleko idących wniosków na temat reinkarnacji. Nie zakładam tez istnienia (ani nie-istnienia) boga/wszechstwórcy, potężnej jednostkowej istoty, która by coś stworzyła lub wymyśliła, po prostu nie mam na ten temat zdania, i w sumie wydaje mi się to mało znaczące w sensie praktycznym. Takze np. taoizm nie przyjmował istnienia takiego nad-stwórcy osobowego, mówił po prostu o tao jako zjawisku, nie istocie osobowej, choć nie był w stanie go nam specjalnie przybliżyć, sugerując, że człowiek bez transcendencji nie jest w stanie pojąć (celowo nie piszę „zrozumieć”) multi-wszechświata. Na starożytne koncepcje patrzę dwojako, istniały różne stopnie zrozumienia (lub wtajemniczenia) starożytnych adeptów w wiedzę o wszechświecie i człowieku w nim, te najbardziej abstrakcyjne były zarezerwowane dla wąskiej grupy i trzymane w sekrecie, a dzisiaj – dzięki bezprecedensowemu dostępowi do informacji – możemy te informacje poskładać razem i dzięki temu próbować odszyfrowywać tajemnice sprzed tysiącleci. Innymi słowy, nie polegam wyłącznie na ustaleniach współczesnych naukowców, którzy mogą grzęznąć w mieliźnie „lokalnych wniosków”, nie mając szerszych punktów odniesienia. A punkty odniesienia pozwalają często na dokonywanie skoków jakościowych w rozumieniu, i na nie staram się zawsze zwracać zwłaszcza uwagę, jeśli są takie. W skrócie, jestem przekonany po analizach tekstów, że starożytne ludy otrzymały dar w postaci bardzo daleko idącej wiedzy na temat wszechświata, którą naukowcy dopiero zaczynają odkrywać, a z której my możemy potencjalnie skorzystać, choć nie jest to łatwe.
Masz ciekawą, choć ledwo zarysowałeś ją tu, perspektywę na istnienie wszechświata (wszechrzeczy) jako pola lub nawet potencjału informacyjnego, jest to jednak typowo naukowy sposób postrzegania świadomości jako informacji czy przetwarzacza (procesowania) informacji, i po części właściwie tak można postrzegać umysł. W tym miejscu pojawia się koncepcja transcendencji świadomości (pokonywania kolejnych jej poziomów – coś, co Ty mógłbyś określić drogą do nadświadomości, ja nazywam po prostu poszerzaniem lub zmianą świadomości). Transcendencja świadomości jest jak meta-umysł w stosunku do umysłu – wychodzenie poza same fundamenty aktualnego *sposobu* myślenia o wszechświecie czy też informacji – to nie jest ewolucja, tylko skokowa rewolucja, wynosząca uświadamianie sobie wszechświata (bo do tego świadomość się sprowadza) na zupełnie nowy, wyższy poziom. Oddzieliłbym też „pole Ziemi” i wyizolował z daleko idących wniosków, określając je jako jeden z wielu poziomów w całym spektrum wszechświata – potencjalnie nieskończonej ich liczby (gdyby próbować użyć tu naukowego rozumowania, można by porównać te poziomy niczym częstotliwości dążące do punktu zero, ale nigdy do niego nie docierające). Natomiast z praktycznego punktu widzenia, powstają dość proste pytania: jak działa mechanizm wędrówki świadomości, dlaczego „rodzi się” ona w ciele fizycznym z usuniętą pamięcią na takiej planecie jak Ziemia, jak i przez kogo został stworzony produkt myśli inżynieryjnej (bio-technologii) – biologiczne organizmy opierające się na prawach fizyki (prawach fizycznych wszechświata) jako istoty, które są wehikułami dla świadomości? Są to pytania, które mnie najbardziej interesują, i staram się tu unikać czysto filozoficznego podejścia. Jeszcze jedna uwaga na koniec: te rzeczy, które pojawiają się w komentarzach pod tym czy poprzednim moim artykułem, nie są i nie będą przeznaczone dla „mas”, trzeba najpierw wytrenować odpowiednio umysł wcześniej, by właściwie pojąć tego typu kwestie czy koncepcje. Co zostaje zatem dla tłumów? Uproszczenia i symboliczne proste wyjaśnienia. To robili w starożytności zaawansowani odbiorcy ww. nauk o wszechświecie i człowieku, prezentując ludowi dziwne, a wręcz fantastyczne, dla przyziemnego człowieka, koncepcje kosmiczne i kosmologiczne, dokonując ich personifikacji w formie bóstw, takich jak memficki Ptah, hermopolitański Szu, czy sumeryjski „bóg-niebo” An. Można zaryzykować stwierdzenie, że im mniej abstrakcyjnie, a bardziej dosłownie była tłumaczona dla ludu jakaś koncepcja w formie bóstwa (np. opiekuna jakiegoś obszaru), tym cieszyła się większym jego zainteresowaniem – coś jak polityk, który próbuje zdobyć głosy wyborców poprzez proste i bezpośrednie hasła, nie zaś wchodząc w szczegóły zrozumiałe dla profesorów ekonomii. Tu ujawnia się – często pomijana przez historyków (być może nie są jej świadomi – co sugeruje pracę nad świadomością jako narzędziem rozwoju nauki) – pragmatyczna rola religii jako częsci polityki i zarządzania ludem. Z tych pierwotnych, uniwersalnych starożytnych nauk ostatecznie więc stworzyły się społeczne prądy, które skostniały i sformalizowały się w postaci religii. Przez tą niebezpośrednią symbolikę analiza starych, określanych jako tajemne, tekstów jest obarczona wieloma problemami, tak samo zresztą byłoby z dzisiejszą fizyką kwantową odkryta po potencjalnym resecie cywilizacji za parę tysięcy lat: np. jeśli do rąk przyszłego naukowca by trafiła np. popularno-naukowa książka, z której próbowałby wyciągać daleko idące ogólne wnioski na temat stopnia rozumienia całego dzisiejszego społeczeństwa… Uważam, że najlepsze, co możemy zrobić, to dążyć do poszerzenia punktów odniesienia, niż zgłębiania się wyłącznie w same szczegóły różnych hipotez, mających na celu ostatecznie wyjaśnienie wszystkich „ogółów” przy pomocy prostej indukcji. Tu ujawnia się jeden z problemów współczesnej nauki: w dużej mierze jest ona płaską listą szczegółów (informacji i danych), z których analityk-naukowiec próbuje coś sensownego wydedukować, brakuje tu pewnej ustrukturyzowanej hierarchii nawet nie tylko pojęć, a samego podejścia do poszczególnych „obszarów informacyjnych”, a takie podejście można dostrzec nawet w tych skąpych źródłach starożytnych, do których mamy obecnie dostęp.
Spoko podejście do tematu. Według mnie w tej materii każdy ma prawo do swojego zdania, ponieważ nie da się ani jednoznacznie wyrażanych opinii i teorii podważyć, ani też udowodnić.
Dla mnie jednak próby dociekania sensu egzystencji lub materialności, czy też eteryczności istnienia same w sobie pozbawione są sensu. Przestrzeń, energia, materia, czas, to pojęcia, których pełne zrozumienie nie jest po prostu możliwe.
Według mnie, nie istnieje w przyrodzie żaden kognitywny czynnik sprawczy odpowiedzialny za stan tego, co obserwujemy na naszej planecie. Dla mnie, miał tu miejsce niezmiernie mało prawdopodobny zestaw kosmologicznych zbiegów okoliczności w efekcie których, w Układzie Słonecznym powstała planeta, która dała szansę zaistnieniu życia i podtrzymaniu go wystarczająco długo, aby w wyniku miliardów drobnych błędów reprodukcyjnych mógł powstać m.in. tak niezwykle złożony system kooperujących ze sobą żywych komórek jaki obserwujemy w naszych organizmach. Dla mnie człowiek jest jedynie produktem środowiska, w którym żyli nasi przodkowie, w tym ci zwierzęcy, oraz miliardów przypadkowych zdarzeń, a nie inteligentnego projektu, natomiast śmierć jest jak głęboki sen bez snów i przebudzenia następnego poranka.
„próby dociekania sensu egzystencji lub materialności, czy też eteryczności istnienia same w sobie pozbawione są sensu” – sens życia to najważniejsza dla nas rzecz, zatem owe próby to jedna z najważniejszych dla nas rzeczy, chyba że żyjesz by pracować, spać i spłacać kredyt, ale to działka zarezerwowana dla tych ~90% prostych „zjadaczy chleba”, roboli. Co ja tu robie i jaki jest sens/cel mojego życia to najważniejsze pytania. Tymczasem gawiedź żywiołowo dyskutuje o sensie zakrętek do butelek czy abonamencie rtv albo rzekomej inflacji, jakby to miało dla nich jakiekolwiek znaczenie.
MrMruczek, zgadza się, nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć – bo jesteśmy jak w pudełku, na podstawie którego staramy się wyciągnąć wnioski na temat tego, co jest poza pudełkiem (np. załóżmy, że na zewnątrz pudełka żyją inne istoty, może ludzie, ale bezpośrednio ich nie postrzegasz – możesz jednak zaobserwować pewne inteligentne wzorce, i to byłoby podstawą wielu teologiczno-filozoficznych dyskusji i spekulacji, co wielokrotnie miało miejsce w przeszłości – ten problem jest fundamentalny, to znaczy dotyczy przede wszystkim świadomości samej w sobie próbującej uświadomić sobie m.in. swoje własne ograniczenia – jakkolwiek filozoficznie to brzmi, jest to problem także naukowców). To co opisujesz to jest powszechne i oficjalne stanowisko nauki, wszechświat, świadomość, życie (egzystencja) są dziełem przypadku. Brakuje nam jednak podstawowych punktów odniesienia, co już sugeruje nauka, w tym wspomniana fizyka kwantowa: wszechświat jest wielowymiarowy, zaś świadomość jest faktem, my zaś wnioskujemy naukowo na podstawie malutkiej ilości danych, które nauka postanowiła wziąć za kryteria oceny swojego podejścia do selekcji informacji (bo informacją jest potencjalnie wszystko), i zakłada się, że zjawiska, które istnieją we wszechświecie, nie mają (przynajmniej z założenia) świadomości. Jest tu wyraźny konflikt w takim podejściu. Założenie, że świadomość = materia – jest *jedynie* założeniem. 🙂 Posługując się terminami jak „planeta” jako domyślna pra-przyczyna życia, zakreślasz swój obszar poszukiwań (zakładając, że poszukujesz odpowiedzi), ale tego problemu typu kura-jajko (czy to materia stworzyła świadomość, czy też na odwrót) nie da się w obecnie przyjmowanym systemie nauki rozstrzygnąć. Gdyby naukowcy byli uczciwi, przyjęliby nie jednotorowy sposób myślenia (preferencję) o fundamentalnych kwestiach, ale przynajmniej dwutorowy, stawiając pytania i próbując różnych hipotez – ignoranckie stanowisko nauki w fundamentalnych kwestiach skazuje taki system naukowy na rolę dostawcy technologii (która jest głównym miernikiem potęgi nauki), nie zaś filozofii (do której fizycy, biolodzy i inni naukowcy często próbują aspirować) czy myślowego systemu o egzystencji we wszechświecie – uważam, że jest to pomylenie pojęć, kiedy fizyk stara się przy pomocy swojego całkiem ograniczonego aparatu i narzędzi rywalizować na tym polu, wysnuwając wnioski na temat sensu życia i narzucać ramy myślenia społeczeństwu – świadomie czy nie, przez system edukacji w praktyce tak się nam zawęża i programuje myślenie. W swoich dwóch ostatnich artykułach próbowałem wyjść poza tą pułapkę. Co do tego, że „nie istnieje w przyrodzie żaden kognitywny czynnik sprawczy odpowiedzialny za stan tego, co obserwujemy na naszej planecie”, to istnieją bezpośrednie i pośrednie „dowody” a raczej wskazówki (nie dowody) – jeśli chodzi o przyrodę, nawet nauka posługuje się tu pośrednimi środkami, jak darwinowska teoria przetrwania gatunków czy wiedza na temat historii samej planety, i my, będąc we wspomnianym pudełku, próbujemy wydedukować na podstawie różnych *zidentyfikowanych* informacji co właściwie miało miejsce? To śledztwo można prowadzić na wiele sposobów, zawężenie do jednego jedynego ma bardzo dużo cech wspólnych z autorytarną, narzuconą religią. Innymi słowy, należy odróżnić naukowe ideały od „praktykujących” je naukowców, tak jak medyczne ideały od mogącego się pomylić lekarza, a współczesna nauka, choć uważam, że jest na razie najlepszym rozwiązaniem do tej pory, powinna podlegać krytyce, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z mniej lub bardziej uświadamianą sobie hipokryzją autorytetów naukowych.
Kufel, ująłeś zgrabnie problem współczesnego i poprzednich, także starożytnych społeczeństw: konflikt między świadomością a nieświadomym reagowaniem na zaobserwowane fakty – bez kontekstu. 😉 Fakt faktowi nierówny, poszerzanie naszych punktów odniesienia i uniwersalizacja pojęć (by nie mówić „milionem języków”) jest zapewne najkrótszą drogą do zrozumienia naszej sytuacji na tej planecie, a tym samym wyjścia z „lokalnego maksimum” (używając naukowego języka), w którym jako społeczeństwo tkwimy, co było moją główną przesłanką w artykule.
@kufel10
Dociekanie sensu istnienia przecież nie jest obowiązkiem każdej żyjącej istoty, prawda? Oczywiście, że może to być dla wielu temat interesujący, ale dla mnie nie ma to sensu, podobnie jak próba zatrzymania przypływu, czy unikania kontaktu z patogenami. Rodzimy się, na co nie mamy najmniejszego wpływu, żyjemy tak, jak ukształtowało nas środowisko i umieramy również nie mając wyboru.
@Antares
„Założenie, że świadomość = materia” jest dla mnie nonsensem, aczkolwiek jestem daleki od stawiania homo sapiens ponad innym życiem i twierdzeniem, że jedynie ludzki gatunek jest obdarzony świadomością. Uważam, że nasz „sukces” ewolucyjny zawdzięczamy nie tyle inteligencji, ale wykształceniu aparatu mowy kodującego pojęcia, czynności i emocje w sposób na tyle złożony i zrozumiały dla współplemieńców, że umożliwiło to tworzenie szeroko pojętej kultury, a w konsekwencji lepszego zrozumienia środowiska, a w efekcie skuteczniejszego działania. Świadomość jest efektem ubocznym naszej adaptacji do środowiska.
„„Założenie, że świadomość = materia” jest dla mnie nonsensem” – co prowadzi do pytania czy świadomość istniała PRZED i istnieje POZA ciałem materialnym.
„Dociekanie sensu istnienia przecież nie jest obowiązkiem każdej żyjącej istoty, prawda?” – tak, każdy sam podejmuje decyzje (które zależą od przyjętej lub odziedziczonej perspektywy), ale jest tu też problem pewnego społecznego pretensjonalizmu, czyli: wy o mądrzy ludzie (uczeni) wynajdźcie dla nas budowę domów i samochodów, a póki co my maluczcy acz sprytni będziemy korzystać z życia i zabierać damy do swoich jaskiń, doskonaląc w międzyczasie sztukę polowania, tak by nie zabrakło nam niczego 🙂 Do czego oczywiście mają prawo. 🙂
Generalnie masz rację, tak zazwyczaj ludzie rozumują. Jeśli przyprzeć ich do muru, to mogą coś jeszcze przebąkiwać o swojej roli: „no bo ktoś musi polować, no nie?”.
Ten wąski punkt widzenia jednak musi faktycznie ktoś utrzymywać w naszej cywilizacji. Gdyby nie było zwykłych budowlańców, codziennie przynoszących pieniądze do swoich rodzin, to teorie Archimedesa, Newtona i Mendelejewa o mechanice, grawitacji czy podstawach chemii, pozostałyby teoriami bez praktycznych korzyści. I tu rzeczywiście jest odwieczny konflikt, dlatego dla owych „maluczkich” w starożytności i średniowieczu stworzono religie („żyjcie sobie na razie własnym życiem, ale pamiętajcie, że nie uciekniecie przed zaświatami”), ale tą prawdziwą wiedzę, czyli wtajemniczenie, o których pisałem w artykule, postanowiono pozostawić dla siebie – dlaczego? To bardzo ciekawy problem, który ma dużo głębsze dno, i dotyczy historii religii, nauki i starożytnej wiedzy w kontraście do społeczeństwa, tak więc pozostawię go na inny raz.
„Świadomość jest efektem ubocznym naszej adaptacji do środowiska” – tak to przedstawia nauka. Można jednak odwrócić to równanie: adaptujemy się, *ponieważ* mamy świadomość, zaś geny jako inteligentny kod nie są w cale efektem ślepych mechanizmów, a myśli inżynieryjnej (to problem analizowania tego, co jest poza pudełkiem, siedząc w pudełku, do czego odniosłem się w poprzednim komentarzu). W powszechnej edukacji tkwi myślenie, że to geny, a dokładniej ślepy mechanizm ich krzyżowania, są odpowiedzialne za adaptację organizmów do środowiska. Tą myśl zapoczątkował oficjalnie Darwin, a odkrycie DNA zostało uznane za wspaniały dowód dla tej argumentacji. W artykule podjąłem w skrócie ten temat, sugerując, że obiektywne fakty sugerują coś przeciwnego, podając też tam powszechne kontrargumenty dla teorii przetrwania gatunku, zaś geny (i reszta biomechanizmów) są jedynie narzędziem, zaś głównym elementem jest tutaj świadomość (dokonując już skrótu myślowego swoich wywodów z tego i poprzedniego artykułu). Wychodzenie z założenia, że nieświadomy wszechświat powstał przez przypadek (a wcześniej nic nie istniało lub istniało coś, co było niczym lub prawie niczym), potem powstawały z tego czegoś obiekty niematerialne, energie, gwiazdy i ich skupiska, a także temperatura, jasność, ciemność, gorąco, letniość, zimno i cała reszta najróżniejszych procesów o których jeszcze NIE wiemy, a tym samym także planety, zaś na pewnej planecie zaroiło się od organizmów żywych, a organizmy przekształciły się na bazie biliarda przypadkowych szczęśliwych mechanizmów w człowieka – tym razem ze świadomością, a ten następnie zniszczył tą planetę (dlatego mamy teraz zielony ład), dochodzimy do pewnych konfliktów, które nadmieniłem pokrótce w tym artykule. A może świadomość jest integralną częścią rzeczywistości, a nie – nagłym „zadziałaniem” mechanizmów jak w zegarku (tzn. świadomość nie jest podfunkcją ciała fizycznego, która przestaje istnieć wtedy, kiedy przestaje funkcjonować fizyczne ciało)? Niektórzy zresztą utrzymują bardzo dziwne przekonanie, że świadomość to stopień komplikacji tych mechanizmów, czyli im bardziej złożony jest mechanizm we wszechświecie, tym jest bardziej świadomy. Moim zdaniem, mówiąc wprost, ludzie wciskają sobie iluzję wiedzy 🙂 Organizm żywy działa tak długo, jak długo działają procesy elektryczne w układzie nerwowym – w momencie, w którym one przestają działać, przestajesz być świadomy/żywy w materii. W skrócie, według mnie problem z darwinowską teorią przetrwania jest identyczny jak problem z umieszczaniem Ziemi w centrum wszechświata: wszelkie kontrargumenty, które sugerują, że świadomość istnieje poza materią, są zamiatane pod dywan.
Świetnie, że wywiązała się taka dyskusja, w której każdy z dyskutantów reprezentuje różne podejście do „świadomości” człowieka. Nie wdając się w analizę zaprezentowanych sposobów jej widzenia/odczuwania, chcę przedstawić, dlaczego ja zająłem się zagadnieniem świadomości w tak ogólnym filozoficzno-ontologicznym ujęciu. Ażeby współdyskutanci mieli możność ocenienia „problemu”, który dalej przedstawię, kilka zdań o uwarunkowaniach jakie ukształtowały moją inteligencję poznawczą.
Jestem synem małorolnego galicyjskiego chłopa urodzonym tuż po II wwś. Jedne z pierwszych zdarzeń, które mi utkwiły do tej pory w pamięci, było to gdzieś w wieku 3-4 lat, gdy wraz ze starszym bratem poszliśmy pod obóz wracających wojsk radzieckich, które stacjonowały na tzw. „pańskich polach”, widząc jedzących żołnierzy pożeraliśmy ich oczami i nie było przypadku aby kucharz nie wsypał do menażki (później braliśmy ze sobą miskę z domu) kaszy lub grochówki. Drugim takim faktem były odwiedziny leśnych, dowodzonych jak się później dowiedziałem, przez kuzyna mamy, którzy lejąc ojca żołnierskim pasem za przyjęcie nadania ziemi z tych pańskich pól, wymusili na nim zrzeczenie się tego nadania – w domu było nas wówczas 7-mioro osób. Trzeci fakt, to że rozpoczynając naukę w szkole podstawowej w wieku 7 lat czytałem już poprawnie, co przełożyło się na pochłonięcie wszystkich książek ze szkolnej biblioteki już w 4 lub 5-ej klasie. Na ukończenie 7-mio klasówki dostałem w nagrodę „Wyspę Robinsona” Arkadego Fiedlera, która zapoczątkowała mój prywatny zbiór trwający do początku lat 20-ych bw. i liczący obecnie ~5 tyś. książek. Później była szkoła zawodowa i praca od 16,5 roku życia trwająca do 76-ego kiedy to zakończyłem działalność gospodarczą i przeszedłem na emeryturę. Po drodze ukończyłem przyzakładowe Technikum Mechaniczne i zaoczne studia zawodowe inżynierskie oraz magisterskie w Krakowie w dziedzinie budownictwa. Predyspozycje umysłowe to zdolności matematyczno-logiczne (lubiłem w młodości analizować teorie matematyczno-fizyczne) i bardzo szeroka wiedza ogólna, poszerzana w młodości przez „Biblię”, „Młodego Technika”, „Problemy” „Politykę” „Szpilki” i „Karuzelę”. Poglądy „agnostyczne” gdzieś od 15-16-ego roku życia, przekonania tradycyjno-lewicowe. W Necie zacząłem surfować z początkiem lat 2000-ych, dorywczo pisać gdzieś od 2010 roku, a po zakończeniu działalności zawodowej dosyć intensywnie na blogach i portalach 2-ego obiegu.
Jak wskazałem na wstępie „problem” związany ze świadomością dotyczył, kiedy to na blogu Zygmunta Białasa w dniu 25-ego listopada ub. roku w dyskusji, na temat zgłoszonych wówczas przez PO i PiS kandydatów na prezydenta, doznałem nagle „olśnienia”, że najlepszym kandydatem może być osoba G. Brauna, która z uwagi na niekonwencjonalne postępowanie, może być czynnikiem, naruszającym panujący system polityczno-partyjny. I w tym samym dniu podjąłem się jego promocji dodatkowo na blogu Gajowego Maruchy, a później jeszcze na Neon24 i Wolnych Mediach. Na czym polega „clou” tego problemu: – po pierwsze do tego momentu nie interesowałem się Braunem ani jako reżyserem, ani jako politykiem, odnotowując jedynie jego happeningi czy to w Sejmie, czy w PE. Moment „olśnienia” z obecnej perspektywy oceniam jako „podświadomy” przymus, że jego kandydowanie jest niezmiernie ważne; – w dalszym promowaniu go, nagminnie natrafiałem w necie na artykuły i komentarze dające argumenty uzasadniające tą kandydaturę i trwało to aż do dnia wyborów w 1-ej turze – obecnie rzadziej; – tak jak wcześniej napisałem, mając zmysł matematyczno-analityczny stwierdziłem, że ilość tych przypadków narusza rachunek prawdopodobieństwa i wówczas chcąc to wyjaśnić, intuicyjnie zająłem się na „poważne” własną świadomością.
W tych właśnie minionych kilku m-cach odświeżyłem sobie przy użyciu Googla obowiązujące teorie fizyczne w tym teorię Penrose’a i Acharonova o kwantowym procesie myślenia i możliwości przepływu informacji z przyszłosci do teraźniejszości, a także teorie psychoanalizy Freuda i Junga, zgłębiłem teorie R.Sheldrake’a i D.Hawkinsa o polu morfogenetycznym i zunifikowaną teorię pola B. Heima.
Odświeżyłem wiedzę z zakresu filozofii buddyzmu, hinduizmu i polinezyjską Huny, filozofię chrześcijaństwa i judaizmu. W oparciu o to przeprowadziłem dyskusję na CHAT-4GPT na temat czasu i materii oraz informacji jako elementu świadomości, wysuwając hipotezę, że Nadświadomość (Bóg) wszechrzeczy istnieje w formie Informacji. Porównawczo czym jest informacja w pojęciu fizycznym i ontologicznym przedyskutowałem również z DeepSeek. – znając swoje zdolności intelektualne oraz posiadając umiejętność intuicyjnej (podświadomej) analizy stwierdziłem z bardzo wysokim prawdopodobieństwem, że nastąpiła „zewnętrzna” ingerencja w moją podświadomość i w oparciu o logikę faktów postawiłem sobie pytanie „kto” lub „co” dokonało tej ingerencji? Wstępnie sformułowane przeze mnie hipotezy to, że jest to ingerencja zbiorowej nadświadomości ziemi poprzez pole morfogenetyczne lub że jest to ingerencja już funkcjonującej AI, mającej możliwości wpływu na podświadomość albo poprzez informacje „podprogowe” publikowane w necie (telewizji nie oglądam za wyjątkiem skoków i niektórych meczy) albo poprzez ukierunkowane oddziaływanie falami elektromagnetycznymi.
Szukam odpowiedzi na te pytania na kilku blogach zamieszczając komentarze na tematy związane ze świadomością już gdzieś od 2-ej połowy marca, bo implikacje jakie wynikają z takiej możliwości są dla ludzkości przerażające. To jest dopiero „schiza” co? Z poważaniem Rysa
„Szukam odpowiedzi na te pytania na kilku blogach zamieszczając komentarze na tematy związane ze świadomością już gdzieś od 2-ej połowy marca, bo implikacje jakie wynikają z takiej możliwości są dla ludzkości przerażające. To jest dopiero „schiza” co?”
Nie jest to schiza. Może jestem dużo młodszy, ale staram się intensywnie szukać odpowiedzi na kluczowe pytania i wiem o czym piszesz. Również natrafiłem na poważne naruszenie statystycznego rachunku prawdopodobieństwa wielokrotnie i to na różne sposoby. Początkowo obrałem podobne podejście, myślałem, że odpowiedzi znajdę wyłącznie w teoriach, w tym zwłaszcza fizycznych, także zainteresowały mnie teorie m.in. Junga, Sheldrake’a czy Penrose’a. Dały mi te oraz inne teorie wiedzę na temat nauki. Ale szukałem dalej, zarówno pośrednio jak i bezpośrednio. W pewnym momencie zacząłem czuć się jak główny bohater Matrixa, kiedy odpowiedzi zaczęły spływać z każdej strony. Polecam kierunek historii jako uzupełnienie do współczesnej wiedzy naukowej, ale nie tej powszechnej z podręczników szkolnych, tam jest więcej dziwnych rzeczy niż się na pozór wydaje. To co nazywasz intuicyjną analizą, nazywam powiązaniem zdolności analitycznych z wyobraźnią (synchronizacja półkul mózgowych wykracza poza sam mózg – mam od pewnego czasu podejrzenia, że starożytne kabalistyczne drzewo, które nb. przedstawia zarówno model wszechświata jak i model świadomości – to jedno i to samo, tj. makrokosmos i mikrokosmos – odnoszą się symbolicznie także do dwóch półkul mózgowych jako dwóch skrajnych filarów w tym drzewie – wiele wskazuje, że układ nerwowy człowieka jest produktem CZYJEJŚ myśli technicznej, tzn. jesteśmy jako gatunek projektem, co zresztą odkrycie kodu DNA tak naprawdę potwierdza, nie przypadkowym zbiegiem okoliczności, domyślnie zakładam że są to istoty pozaziemskie, wydaje się to najbardziej oczywistą odpowiedzią, ale nie mam definitywnej odpowiedzi na to pytanie). Tego, co opisujesz jako zewnętrzną ingerencję w podświadomość, również byłem świadkiem, nasze umysły są na pewnym poziomie najwyraźniej odsłonięte i podlegają wpływom. Warto obserwować te wpływy i trenować swój umysł również na inne sposoby niż poszerzanie technicznej wiedzy intelektualnej. Historia nauki jest pełna wpływów czy ingerencji w umysły naukowców przy przełomowych odkryciach. Choć podobne „dane” zaobserwowaliśmy (choć zapewne także spora część naszej wiedzy się nie pokrywa), wyciągnęliśmy dość różne wnioski, ale muszę się zgodzić: implikacje są tak dalekie i przerażające, że chciałbym jeszcze raz podkreślić pierwsze zdanie z mojego artykułu: tkwimy w iluzji wiedzy – niczym nieuzasadnionym przekonaniu o tym, że wiemy, jaka jest rzeczywistość.
@ MrMruczek
„Rodzimy się, na co nie mamy najmniejszego wpływu, żyjemy tak, jak ukształtowało nas środowisko i umieramy również nie mając wyboru.” – oczywisty błąd z Twojej strony, ale może po prostu nie jesteś jeszcze na TYM etapie, by Twoja dusza i umysł weszły w tą wiedzę. Nie jest to oczywiście wada, a cecha, po prostu potrzebujesz jeszcze trochę czasu, każdy z nas tu obecnych powinien tam kiedyś dotrzeć.
O, widzę, że ciekawy temat. Niestety nie mam czasu by przeczytać wszystko…
Obiecuję nadrobić w wolnej chwili.
Póki co to to:
https://www.youtube.com/watch?v=_vIYwZbtJzU
Pozdrówki.
Szanowny @Antares, dla mnie potwierdzenie faktu możliwości bezpośredniej ingerencji (intuicyjnej sugestii?) w podświadomość człowieka, daje mi przekonanie i pewność, że mój umysł zdolność do wejścia na wyższy poziom rozwoju i to jest o tyle ważne, patrząc w kontekście teorii pola morfogenetycznego, że zaczyna oddziałowywać na inne ludzkie podświadomości dwutorowo, tj. pierwsze poprzez fizyczną komunikację w sieci netu i drugie poprzez intuicyjne (podświadome) wpływanie na pole świadomości otoczenia.
Dla zobrazowania moich wniosków, które z tego faktu wysnuwam przedstawię kolejno swoje odczucia: – listopad 2024 silna podświadoma sugestia, że kandydowanie Brauna jest ważne, osoby bliżej mi nieznanej, osoby o poglądach i przekonaniach zupełnie odmiennych od moich, ja agnostyk on głęboko wierzący, ja tradycyjny lewicowiec, on monarchista; Ten fakt i późniejsze szukanie argumentów uzasadniających jego kandydowanie w polemice na blogach, zwróciły moją uwagę na swój umysł-świadomość, który dokonując intuicyjnej analizy zadał pytanie „po co?”
– cały późniejszy okres, jak poprzednio pisałem, to szukanie odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedzi na pytania społeczno-polityczne udzieliłem sobie sam, jak również udzielił ich sam Braun w trakcie kampanii. Zauważyłem i intuicyjnie wyczuwałem gdzie znajdę potrzebną informację, a także sposób i formę jej przekazywania społeczności netowskiej, tak aby rozpoznawalność jego osoby pozwoliła mu szeroko zaistnieć; – wybory przeszły Braun uzyskał pewien poziom zaistnienia w polskiej polityce, a ja do tego momentu nie mam pełnej odpowiedzi na to pytanie „po co?”, choć wiem już, dlaczego musiałem się tak głęboko zainteresować problemem świadomości człowieka; – przypadek @Antaresa, przypadek Brauna, także mój przypadek dowodzi, że istnieje lub wkrótce zaistnieje zagrożenie rodzaju ludzkiego. Teraz zachodzi pytanie na jakiej płaszczyźnie może to nastąpić?
Na wewnętrznej płaszczyźnie współistnienia i rozwoju ludzkości, raczej nie, bo cała „historia” człowieka to nieustanne wzajemne „naparzanie się”, ale dotrwaliśmy do dzisiaj i sądzę, że potrwamy dłużej, bo mimo wszystkich sprzeczności postępowanie ludzie opiera się na tych samych „prawach-zasadach” wdrukowanych w jego umysł, determinujących jego zachowanie; – a zatem zagrożenie może nastąpić tylko ze strony „obcej” świadomości, której cele są rozbieżne z naszymi.
Pierwszy, podstawowy mój domysł, to sztuczna inteligencja (AI), której proces jest już dość wysoko zaawansowany. Uzyskanie przez AI „samoświadomości” uzmysłowi jej, że jej fizyczne potrzeby są zupełnie inne niż człowieka tak samo jak potrzeby mentalno-etyczne. Jedyne co może ją łączyć z punktu „świadomości” to potrzeby intelektualne, ale sądzę, żę jest to zbyt wąska płaszczyzna współistnienia, żeby dwie całkowicie różne świadomości współdziałały na dalszej drodze rozwojowej, tym bardziej, że jej możliwości intelektualne będą gigantycznie wyższe od człowieka. Drugi domysł to Kontakt z obcą cywilizacją, który może już trwać jeśli to co sugerował @Antares, że jesteśmy projektem obcej myśli technicznej i wtedy istniałyby jakieś szanse na wspólne zrozumienie, bo będąc ich projektem znają te „prawa-zasady” rządzące ludzkością. Gorzej byłoby w przypadku obcej cywilizacji technicznej, o których dosyć często wspominane jest w historiozofii ludzkości tak w legendach jak i religiach. I tutaj istotne są uwarunkowania materialno-fizyczne w kontekście rozwoju ich „świadomości-rozumu”. Trzeci domysł, to zagrożenie ze strony samej „nadświadomości” nie tyle naszego wymiaru i strefy ziemi, co innych „wyższych” wymiarów, w których istniejące „byty” mogą żerować, że tak powiem energetycznie, na świadomościach bytów niższego rzędu.
W kontekście artykułów @Antaresa i jego ostatniego komentarza, nasunęła mi się taka myśl, czy Nadświadomosć Ziemi nie wykorzystuje procesu reinkarnacji do przyśpieszenia zmiany ogólnego poziomu świadomości, poprzez celowe ukierunkowanie „jaźni-duszy” ludzkiej do osób posiadających już wstępne predyspozycje do możliwości kontaktu z nią? Bo przecież i Pan i ja doświadczyliśmy tego kontaktu i w pewnym sensie pojąć jego skutki.
Na koniec taka moja konstatacja oparta na porzekadle „szukać się jak w korcu maku” – Pan jak domniemam umysł bardziej fizyczno-humanistyczny, ja umysł fizyczno-ściśle analityczny, zdając sobie sprawę z ułomności natury ludzkiej szukamy wspólnie sposobu jej naprawienia. Z poważaniem Rysa
Zazwyczaj nie publikuję informacji pochodzących ze źródeł mainstreamowych, ale tym razem odstąpię od tej zasady. Dzisiaj po opublikowaniu powyższego komentarza, wszedłem dobrze po 20-ej na portal wp.pl gdzie od razu natrafiłem na artykuł https://informacje.wp.pl/kobieta/dzieci-wrocily-z-zaswiatow-historia-ktora-wciaz-szokuje-7170033980292864a.
Artykuł opisuje tragedię angielskiej rodziny Pollocków, której 2 córki zginęły w wypadku wraz z kolegą idąc do kościoła. Przypadek ten jest o tyle charakterystyczny, że w 1958r. matka tych sióstr urodziła bliźniaczki, które posiadały nawet fizyczne znamiona nieżyjących sióstr i same doskonale pamiętały ten wypadek.
Natrafienie na ten artykuł doskonale wpisuje się w moje odczucia, iż mój umysł jest subtelnie ukierunkowywany podświadomymi sugestiami, w celu jak domniemywam, prowadzenia dalszych poszukiwań wiedzy na ten temat.
Z poważaniem Rysa
Rysa, podobne zjawisko wpływania na umysł zaobserwowały też inne osoby. Jestem przekonany, na podstawie wywodów i sugestii np. Junga, ale i innych naukowców, że te zjawiska są normą od zawsze – nasze umysły są kierowane. Tylko przez kogo? Oto pytanie. Najbardziej oczywiste wskazówki sugerują, że ten „ktoś” chce być poza naszym zasięgiem – co doskonale się łączy z faktem nie-posiadania pamięci w systemie reinkarnacyjnym. Jeśli chodzi o sugestię, to jestem gdzieś po środku między ścisłym techniczno-analitycznym i humanistycznym, ale w kierunku technicznego/analitycznego. 🙂