Liczba wyświetleń: 871
Anna Zalewska chce zafundować koszmar 6 tysiącom dzieci, bo właśnie tyle uczy się w domach pod nadzorem rodziców. Reforma edukacji bardzo utrudni im życie.
Z trybu edukacji domowej korzystają w Polsce głównie młodsze dzieci — uczniowie podstawówek i gimnazjów. To również doskonałe rozwiązanie dla dzieci emigrantów, którzy wyjechali z Polski i na stałe wraz z dziećmi mieszkają poza granicami kraju. Korzystają z niego również dzieci z różnymi dolegliwościami, jak ADHD, które uniemożliwiają codzienne uczestnictwo w lekcjach. Takie dzieci uczą się codziennie w domu pod nadzorem rodziców, a raz na pół roku jadą do wybranej szkoły, z którą współpracują, aby sprawdzić stan swojej wiedzy i skontrolować przerobiony materiał.
Reforma, którą przygotowuje resort Anny Zalewskiej znacząco utrudni im życie poprzez wprowadzenie przymusowej rejonizacji.
Dzieci mieszkające za granicą, nie posiadające stałego adresu w Polsce, zostaną zupełnie odcięte od tego sposobu edukacji. Przewiduje się, że może to zniechęcić wiele polskich rodzin do powrotu do kraju, ponieważ dziecko będzie musiało wtedy „wskoczyć” w codzienne realia polskiej szkoły, która jest bardzo sformalizowana, w przeciwieństwie np. do krajów skandynawskich. Dzieci po kilku latach przyjaźniejszej i dostosowanej do ich potrzeb edukacji domowej mogą sobie w tym systemie nie poradzić.
Uczniowie mieszkający w kraju również będą mieli kłopot. Ponad 60 procent z dzieci uczących się w domu, współpracuje ze szkołami znajdującymi się w innym województwie. Rodzice mają możliwość wyboru dowolnej placówki, do której zapiszą dziecko. Wybierają te szkoły, do których mają zaufanie, które są przyjazne edukacji domowej i mają doświadczenie w pracy z takimi uczniami, a także ustalają terminy egzaminów tak, aby dostosować się do dziecka. Po rejonizacji wymyślonej przez minister Zalewską placówka będzie musiała znajdować się w tym samym województwie, w którym mieszka uczeń. Spowoduje to konieczność objęcia opieką uczniów „domowych” przez szkoły, które wcześniej się tym nie zajmowały.
„Rejonizacja sprawi, że wiele z nich trafi do szkół, w których nauczyciele nawet nie wiedzą, że edukacja domowa jest u nas możliwa. To z kolei wiąże się z niezrozumieniem czy też egzaminami w postaci „zbioru” sprawdzianów z całego roku szkolnego” — powiedziała „Rzeczpospolitej” Małgorzata Taranek ze stowarzyszenia Edukacja Domowa Plus. „Może to również spowodować problemy dla małych wiejskich szkół, które wspierały ten tryb edukacji, a które po zmianie ustawy stracą uczniów spoza rejonu.”
MEN zamierza również zmniejszyć liczbę dzieci uczących się w domu. Po reformie na taki tryb potrzebne będzie zezwolenie z państwowej poradni psychologiczno-pedagogicznej. Już teraz na taka opinię czeka się dwa miesiące.
Autorstwo: Dawid Blum
Zdjęcie: smackmark0 (CC0)
Źródło: pl.SputnikNews.com
Przykre. Brzmi jak kolosalny krok wstecz. Nie mówię tu o powrocie do ośmioklasowej podstawówki, bo tu faktycznie zgodzę się, że przekładanie dzieci w burzy hormonalnej i zaszczepianie ich do nowego środowiska klasowego bez ukształtowanej struktury jest złe. Lepiej jak dzieci przeczekają ten najgorszy okres czasu ze znajomymi z dzieciństwa. Jednak pogłębienie rejonizacji i przypisanie dziecka do placówki odgórnie, to już podpada pod traktowanie ludzi jak bydło.
Według mnie powinniśmy zmienić myślenie z „państwo wie lepiej” na „rodzic wie lepiej”. szkoły powinny mieć zindywidualizowaną ofertę, a rodzice powinni zapisywać swoje pociechy tam gdzie chcą. Państwowy program nauczania mógłby być nie tyle obligatoryjny co zalecany a zatem i mógłby (ale nie musiałby) być wymagany na kolejnych szczeblach edukacji. Szkoły mogłyby korzystać z państwowych egzaminów ale mogłyby również tworzyć własne. Nawet można by się pokusić o to żeby pozwolić wprowadzić system mieszany 4 lat podstawówki 4 lata gimnazjum 4 lata liceum, albo 8 lat podstawówki 4 lata liceum, albo nawet 12 lat szkoły ogólnej – tam gdzie jest na to miejsce. O wszystkim powinny decydować władze szkół ustalając profil szkoły oraz rodzice decydując się na wysłanie dziecka do konkretnej placówki. Siłą sprawczą w takim systemie powinien być pieniądz który podąża za uczniem, a o osobnym wsparciu powinny myśleć jedynie szkoły w rejonach, w których nie ma wystarczającej ilości dzieci, aby szkoła klas 1-4 była się w stanie utrzymać.