Mołdawia – czas „dobrych ludzi”

Opublikowano: 16.07.2021 | Kategorie: Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 1167

Przez lata Mołdawią rządził z drugiego szeregu oligarcha Vladimir Plahotniuc, „władca marionetek”. Dwa lata po jego obaleniu obywatele oddają pełnię władzy w ręce prezydent Mai Sandu i jej Partii Działania i Solidarności. Sandu obiecuje „czas dobrych ludzi”, ale w Mołdawii obiecać można wszystko. Wyciągnąć kraj z zapaści – z tym gorzej.

Tak czy inaczej, zwrot akcji w życiu politycznym najbiedniejszego kraju Europy jest wyraźny. W 2019 r., by obalić oligarchiczne rządy Plahotniuka, potrzebny był nieprawdopodobny – i z założenia chwilowy – sojusz Partii Działania i Solidarności (PAS) z Partią Socjalistów Republiki Mołdawii (PSRM), sklejony zresztą z równoczesnej inspiracji Waszyngtonu i Moskwy, dwóch geopolitycznych centrów, na które orientuje się jedna i druga siła. Obie formacje miały zbliżone poparcie w społeczeństwie i, zdawałoby się, podzielone strefy wpływów. PAS wygrywał w diasporze pracującej na zachodzie Europy, wśród młodszych wyborców, w Kiszyniowie, wśród etnicznych Mołdawian, ale nie miał szans u mniejszości narodowych, na terenach, gdzie mówi się na co dzień raczej po rosyjsku i w starszym pokoleniu. Zwycięstwo Mai Sandu w wyborach prezydenckich zmieniło układ sił. Partia, którą tworzyła prezydent, wzięła ponad 52 proc. głosów, konkurencyjny blok socjalistów i komunistów – zaledwie 27,5 proc. Takiego wyniku nie miał po 1991 r. żaden zwycięzca wyborów parlamentarnych w Mołdawii.

To sukces głównie samej Sandu i jej niewiarygodnej wręcz umiejętności odświeżania politycznego wizerunku. 49-letnia ekonomistka wykształcona w Stanach Zjednoczonych była w latach 2012-2015 ministrem edukacji w trzech kolejnych rządach spod szyldu Sojuszu na rzecz Integracji Europejskiej. Sojusz, polityczne zaplecze Plahotniuka, wbrew nazwie ideę integracji europejskiej raczej kompromitował, konserwując korupcyjne układy i marnotrawiąc europejskie fundusze. Trudno nazywać ją świeżą twarzą, a jednak Sandu jest w stanie skutecznie przekonywać Mołdawian, przynajmniej tych, którzy w ogóle chcą jeszcze głosować, że będzie prawdziwą odnowicielką.

To koniec rządów złodziei! Powstanie dobry rząd – zapowiadała prezydent krótko po tym, gdy wstępne wyniki pokazały zwycięstwo tworzonej przez nią partii.

Walka dobra ze złem

„Dobro” i „dobrzy ludzie” to słowa kluczowe całej kampanii PAS. Nie „europejskość”, chociaż sympatie Sandu w tej sprawie są oczywiste, a zachodnie media najchętniej pokazywały mołdawskie wybory wyłącznie jako starcie sił demokratycznych z Putinem. Ludzie PAS wyciągnęli wnioski: nie zrezygnowali zupełnie z haseł geopolitycznych, ale na pierwszy plan wysunęli sprawę walki z korupcją. Z sugestią, że jeśli w końcu rozmontować układy pozostałe po Plahotniuku, to powszechny dobrobyt będzie kwestią czasu. I to był kampanijny strzał w dziesiątkę, przekonuje mnie socjolog i publicysta lewicowego portalu Platzforma, Vitalie Sprinceana. Zmęczeni kleptokracją i koszmarnymi nierównościami Mołdawianie chcą od rządu po prostu sprawiedliwości i choć minimum socjalnego zabezpieczenia.

Gromkie hasła rozliczenia złodziei przez silny i skuteczny rząd przemawiały do wszystkich obywateli, często przełamując bariery językowe i tożsamościowe. W Bielcach, drugim co do wielkości mieście Mołdawii, gdzie mówi się raczej po rosyjsku i nie darzy miłością ani Rumunii, ani Unii Europejskiej, wygrał co prawda Blok Socjalistów i Komunistów (ponad 40 proc.), ale PAS zgarnął niewyobrażalne jeszcze kilka lat temu 27 proc., pokonując na dodatek lokalne stronnictwo prorosyjskiego populisty Renato Usatiiego. Podobne postępy obóz Sandu poczynił w innym bastionie socjalistów na północy kraju. Proeuropejska centroprawica tradycyjnie przepadła z kretesem tylko w południowych regionach, zamieszkanych przez Gagauzów i Bułgarów, rosyjskojęzycznych, wyjątkowo boleśnie doświadczonych przez transformację i nieufnych wobec etnicznych Mołdawian. W Gagauzji i okręgu Taraclia na PAS zagłosowało odpowiednio 4 i 6 proc., na Blok Socjalistów i Komunistów – 80 i 58 proc. Całkowita jest natomiast przewaga PAS w Kiszyniowie z przyległościami: mołdawska stolica, jedyny ośrodek w kraju, gdzie miejscami czuć „wielkomiejskiego ducha”, już wcześniej skłaniała się ku Sandu, ale teraz jej obóz wygrał we wszystkich bez wyjątku okręgach, w jednym tylko spadając poniżej poziomu 55 proc. No i diaspora: Rosja nie jest już najważniejszym kierunkiem dla mołdawskich gastarbeiterów, a pracujący na Zachodzie (Włochy, Francja) czy w coraz popularniejszym Izraelu masowo oddawali głosy na PAS.

Sen o sprawiedliwości

Partia obiecująca pokonanie oligarchów i pracę dla dobra ludu zwycięża zresztą w Mołdawii nie po raz pierwszy – podobną drogę do władzy przebyła na pocz. XXI w. Partia Komunistów Republiki Mołdawii. Później takie hasła niosły Partię Socjalistów i jej lidera Igora Dodona, i wtedy też ta partia, niekryjąca swoich prorosyjskich sympatii, potrafiła sięgać po część etnicznie mołdawskich wyborców. Tyle tylko, mówi Sprinceana, że po dojściu do władzy obiecana sprawiedliwość społeczna rozpływała się w powietrzu. Komuniści tworzyli własne oligarchiczne układy („socjalizm dla siebie, kapitalizm dla wszystkich”), a i prezydent Igor Dodon raczej odnajdywał się w systemie Plahotniuka niż go zwalczał. Odrębną kwestią pozostaje, czy alians socjalistów z komunistami, skoro ci pierwsi przez lata przejmowali elektorat rozczarowany drugimi, nie był strzałem w stopę.

Do tego, jak zauważa socjolog, PSRM przez ostatnie lata najchętniej mówiła o obronie tradycyjnych wartości, tożsamości mołdawskiej i Cerkwi prawosławnej. Wyższe płace czy stawianie na nogi upadłych usług publicznych nie zniknęło z jej programu, ale schodziło na drugi plan.

To nie były hasła, które przemawiały do młodego pokolenia, pozbawionego szans w kraju, dorastającego w cieniu myśli o nieuchronnym wyjeździe do pracy za granicą. A sama esencja socjalizmu – społeczna własność środków produkcji? Podczas mołdawskiej kampanii wyborczej prędzej można było usłyszeć hasła typu „więcej rynku”. Niestety – i od liberałów Mai Sandu, i od niektórych kandydatów PSRM. Ruszenie choćby tematu podatków – w Mołdawii obowiązuje liniowy 12 proc. – było poza horyzontem.

Nadchodzą cięcia

Socjaliści (czy raczej „konserwatywni socjaliści”, jak niektórzy z nich szczerze mówią o sobie) zawiedli pokładane w nich nadzieje – teraz jeszcze większe marzenia rozbudził PAS. Przebudzenie może być bolesne: Mołdawia ma podpisane układy o wolnym handlu z UE, z Chinami i Rosją, a przede wszystkim porozumienie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, które zobowiązuje ją do trudnych reform. Rząd PAS będzie musiał ciąć wydatki, oszczędzać na administracji publicznej i przeprowadzić „program naprawczy” w służbie zdrowia. W praktyce, mówi Sprinceana, dojdzie do odbierania mniejszym ośrodkom praw miejskich czy gminnych, likwidowania lokalnych urzędów. Czy nie będzie to mieć następnie przełożenia na kolejne nierówności, szybszy rozwój jednych miejscowości i ostateczny upadek następnych? To prawdopodobne. Co zaś się tyczy służby zdrowia, i tak stojącej na ostatnich nogach, oszczędności będą sprowadzały się do zamykania „nieopłacalnych” placówek.

Następny w kolejce jest wiek emerytalny – w grudniu 2020 r. rząd Iona Chicu, bliski socjalistom, cofnął reformę, która podnosiła go do 63 lat dla obu płci i przywrócił dawne progi 57 lat dla kobiet i 62 dla mężczyzn. Nie ma raczej wątpliwości, że i tutaj rząd będzie poszukiwał oszczędności. Wątpliwe są nawet obietnice partii Sandu dotyczące polityki międzynarodowej i zacieśniania współpracy z Brukselą – zachodnie media eksplodowały radością z powodu wygranej prounijnych liberałów, ale na politykę wschodnią UE nie będzie to mieć szczególnego przełożenia. USA i Unii wystarczy, by Mołdawią zarządzał sprzyjający im obóz polityczny. Członkostwo przerażająco biednej Mołdawii w UE to scenariusz bez mała fantastyczny.

Geopolityka była przez ostatnie lata dla mołdawskich partii trochę wymówką, trochę narzędziem do generowania emocji. Łatwiej było, w zależności od potrzeb, straszyć Putinem lub amerykańskimi żołnierzami nad Dniestrem, niż podjąć rzeczową dyskusję o tym, jak skorygować wspomniany już system podatkowy, skąd wziąć pieniądze na służbę zdrowia, doprowadzić do choćby niewielkiego wzrostu zarobków czy emerytur. I wreszcie – powstrzymać odpływ mieszkańców, który przybiera wymiary katastroficzne; jeśli nic się nie zmieni, Mołdawia za 20 lat będzie pustynią.

To nie są sprawy, które załatwi sama walka z korupcją, nawet gdyby Maia Sandu naprawdę znalazła odpowiednio wielu „dobrych ludzi”. Z czym zresztą może mieć problem podstawowy: skupieni wokół niej młodzi aktywiści NGO-sów nie obsadzą całej administracji państwowej, nie zastąpią wszystkich urzędników, którzy nie dość, że w poprzednich latach funkcjonowali w klanowym systemie Plahotniuka, mają i kwalifikacje, i swoje miejsce w lokalnych układach i sieciach zależności. O tym, jakie znaczenie mają niektóre z nich, świadczy wynik trzeciej w wyborach partii Ilana Șora, mołdawsko-izraelskiego biznesmena skazanego w pierwszej instancji w głośnej sprawie wyprowadzenia miliarda dolarów z mołdawskiego systemu bankowego. Co do winy Șora, który zaprzecza wszelkim zarzutom, Mołdawianie nie mają raczej wątpliwości – ale w Orgiejowie, gdzie był przez cztery lata burmistrzem, jego partia polityczna o banalnej nazwie Șor zrobiła wynik bliski 37 proc. Razem z niezłymi wynikami w kilku innych okręgach wystarczyło to na trzecie miejsce i wprowadzenie sześciu parlamentarzystów.

Unijne miliony

Maia Sandu miała w kampanii jeszcze jeden atut: w czerwcu, gdy do głosowania została ostatnia prosta, Komisja Europejska zapowiedziała wypłacenie Mołdawii 600 mln euro w grantach i niskooprocentowanych kredytach. Tego prorosyjscy politycy nie mogli przelicytować, bo Moskwa w Mołdawię inwestować na poważnie nie miała zamiaru. Niezależnie od tego, jak często Igor Dodon świętował na Placu Czerwonym 9 maja i jak dbał o pomniki radzieckich żołnierzy, nawet w zapatrzonej na wschód Gagauzji łatwiej trafić na infrastrukturalne inwestycje… z Turcji. Gagauzi to w końcu lud pochodzenia tureckiego, nawet jeśli rosyjski wypiera lokalny język, a wiarę muzułmańską dawno zastąpiło w tym regionie prawosławie (potem państwowa bezwyznaniowość). Mocno rozreklamowany transport szczepionek Sputnik V z tego roku był raczej wyjątkiem, zresztą propagandowo zrównoważonym przez drugi transport, z Rumunii. Unijne pieniądze Kiszyniów ma utrzymywać sukcesywnie, część jeszcze w tym roku, resztę do 2024 r., jeśli tylko wywiąże się z reformy sądownictwa i spełni warunki na polu walki z korupcją. Walki z ubóstwem, szarą strefą czy dźwignięcia z ruin podstawowej infrastruktury UE rozliczać nie będzie.

I nikt się tym nie zajmie, dopóki haseł sprawiedliwości społecznej nie podejmie w Mołdawii lewica odważna, stawiająca na walkę o równość w pierwszej kolejności – zamiast wikłania się w tożsamościowych zaułkach. O ile to w ogóle możliwe.

Autorstwo: Małgorzata Kulbaczewska-Figat
Źródło: Strajk.eu


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.