Liczba wyświetleń: 940
Mam nową teorię na temat Antoniego Macierewicza: on robi w w wojsku dokładnie to, to czego został wyznaczony.
Wszystkie wybryki, ekscytujące antypisowską opinię publiczną — cała epopeja Misiewicza, absurdalny nocny napad na Centrum Eksperckie Kontrwywiadu NATO, bezkarne szaleńcze jazdy w godnej prezydenta kolumnie — to performance, służący przekonaniu nas, iż Macierewicz znajduje się poza wszelką kontrolą i nikt (czytaj: Jarosław Kaczyński) nie ma żadnego wpływu na to, co szef MON wyprawia.
Kaczyński mówi, że Misiewicz to wpadka, która nie powinna się zdarzyć — Misiewicz wraca na stanowisko rzecznika.
Kaczyński mówi, że Misiewicz to wizerunkowy problem do załatwienia przez Macierewicza — Misiewicz pozostaje „na urlopie”, ale nikt go z roboty nie wywala.
Kaczyński oświadcza, że Misiewicz jest „nieszczęściem” i „powinien zniknąć ze sceny publicznej” — MON nadal odmawia zwolnienia Misiewicza…
A cała opinia publiczna żyje tą sprawą, jakby osoba 27-letniego pomocnika aptekarza była kluczowa dla obronności Polski.
I głównie w oparciu o ten jeden marginalny przykład coraz popularniejsza staje się teza — której, przyznaję, sama przez jakiś czas ulegałam — że z takich czy innych przyczyn Prezes utracił władzę nad swoim ministrem.
Kaczyński jest ciężko chory, Macierewicz ma kwity na ojca/matkę Kaczyńskiego, Kaczyński boi się że Macierewicz założy własną partię, bo to jedyny polityk PiS z wystarczającym zapleczem — spekulują z entuzjazmem komentatorzy, bo są to, jako żywo, spekulacje przyjemne.
Jednak z niemocą Prezesa jest jak z bożą opatrznością: to, że jakaś myśl daje nam komfort, wcale nie oznacza, iż jest ona prawdziwa.
Jeśli przyjrzeć się rzeczywistości bez różowych okularów, przekonamy się, że Antoni Macierewicz realizuje w MON politykę Dobrej Zmiany z imponującą zaiste skutecznością — a przy tym, jako jedyny członek obecnej ekipy, robi to do pewnego stopnia na własną rękę. Jest jedynym wysokim funkcjonariuszem PiS, któremu media i opozycja przypisują jakąkolwiek niesforność, żeby nie rzec: samodzielność w stosunku do Prezesa. Ostatni konflikt epistolograficzny z prezydentem dodatkowo umacnia ten wizerunek. A jakby się tak dobrze przyjrzeć: co Macierewicz robi, czego Kaczyński by nie zrobił?
Jarosław Rajmundowicz ewidentnie hołduje słusznej i sprawdzonej zasadzie, iż kadry decydują o wszystkim. Największe wojny pisowskiego panowania — zawłaszczenie Trybunału Konstytucyjnego, obecna bitwa o Krajową Radę Sądownictwa — w swym jądrze dotyczą zmian personalnych: odwołania sędziów wybranych przez poprzednią kadencję Sejmu i powołania swoich, „wygaszenia” kadencji obecnych członków KRS i zmiany sposobu wyboru następców. Polityka kadrowa PiS od początku opiera się na zasadzie wyrzynania w pień wszystkich pozostałości poprzedników.
W pisowskiej narracji jest to przedstawiane jako walka z postkomunistycznym układem, którym zniewalał Rzeczpospolitą od 1989 roku, ale prawda jest taka, iż Jarosław Kaczyński dysponuje nadludzką zgoła umiejętnością zapewniania sobie żelaznej lojalności swoich ludzi — toteż ich obecność na właściwych miejscach jest absolutnie kluczowa dla powodzenia jego „projektu”. Osobiste kompetencje prezesowych posłańców nie tylko nie są kluczowe — są wręcz przeciwwskazaniem.
Jarosław Kaczyński ma jasno sprecyzowaną wizję tego, jak prowadzona przez jego ludzi polityka powinna wyglądać i kompletnie nie potrzebuje ich przemądrzałych opinii. Zamiana osób kompetentnych na niekompetentne, zastępowanie fachowców dyletantami — nie jest w przypadku PiS wypadkiem przy pracy, skutkiem „krótkiej ławki”. Jest zamierzoną polityką kadrową w strukturach państwowych funkcjonujących na zasadzie roju, gdzie prezes pełni rolę królowej.
I teraz pytanie: kto, poza Macierewiczem, potrafiłby w ciągu kilkunastu miesięcy pozbyć się ze służby 30 kluczowych generałów i 250 pułkowników, mianowanych przez PO? Co więcej: większości nawet nie musiał wyrzucać, sami odeszli, zniechęceni, lub obrażeni — np. Misiewiczem — robiąc miejsce dla oficerów, zawdzięczających niespodziewane awanse obecnej władzy.
Czy można wyobrazić sobie korzystniejsze z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego rozwiązanie?
To samo dotyczy najnowszej decyzji Macierewicza o wycofaniu Polski z Eurokorpusu. Kaczyński nie ukrywa swego eurosceptycyzmu. Osobiście sądzę, iż prezes PiS nie tyle planuje wyprowadzenie Polski z UE, co przewiduje rychły rozpad Unii, albo przynajmniej kompletną erozję jej znaczenia.
Cała jego wizja polityki zagranicznej jest — szczególnie po zwycięstwie Trumpa — zorientowana na Amerykę. Wiadomo powszechnie, że wspólne europejskie struktury militarne nie budzą entuzjazmu w USA — niezależnie od wszystkich zapewnień stanowią konkurencję dla NATO, a nie jego wsparcie, osłabiają pozycję Ameryki jako gwaranta europejskiego bezpieczeństwa. Fakt, iż PiS wypina się na Eurokorpus stanowi jasny element antyeuropejskiej, proamerykańskiej polityki Jarosława Kaczyńskiego.
A co tymczasem słyszymy od Platformy Obywatelskiej? „Nie mamy wątpliwości, że jest realizowany plan Macierewicza — plan na wyniszczenie polskiej armii” — ogłosił poseł Tomczyk na konferencji w sprawie wyjścia Polski z Eurokorpusu. Jaki inny minister rządu Beaty Szydło ma w wypowiedziach opozycji tak daleko idącą podmiotowość?
Pytanie, które pozostaje otwartym jest takie: na ile Antoni Macierewicz zdaje sobie sprawę z faktu, iż Prezes powierzył mu rolę małpy z brzytwą? Czy było to między nimi ustalone od początku, czy też Kaczyński wpuścił Macierewicza w MON, kołysząc mu jaja zapewnieniami, iż Polska na niego liczy — ale zapomniał nadmienić, iż żółte papiery wiecznego łowcy szpiegów ułatwią Prezesowi Polski zdystansowanie się od działań, które także wyborcy PiS mogą postrzegać jako wymierzone w polski mundur, naszą dumę i chlubę?
A także — idąc głębiej — jeśli nawet Macierewicz zaczynał swoją misję ze świadomością kamikadze, czy przypadkiem nie zdążył uwierzyć w swoją siłę sprawczą i polityczną samodzielność? Jego ostatnie wystąpienia zdają się na to wskazywać.
Absurdalnie patetyczny monolog szefa MON na przywitanie paruset amerykańskich żołnierzy na pikniku w Piotrowie Trybunalskim wyraźnie zalatywał megalomanią. Macierewicz mówił i mówił, wrzucił do swego wystąpienia i papieża, i Kościuszkę, i Puławskiego, i nawet, z i iście monarszą łaskawością, złożył serdeczne podziękowania „całej ludności Polski, przedstawicielom miast i wsi”…
Jak nieskończenie wiele razy przekonywali się różni rewolucyjni przywódcy: fanatyczni wyznawcy sprawy bywają użyteczni, ale problem z nimi jest taki, iż nie są do końca przewidywalni. Niewykluczone, iż uparcie udając brak kontroli nad Macierewiczem, Kaczyński tę kontrolę rzeczywiście utracił.
Przekonamy się o tym, kiedy — jeśli — prezes zdecyduje, że wojna o MON się skończyła i teraz pora na dowództwo czasu pokoju.
Czy Antoni zechce pokornie oddać zabawki — zwłaszcza 53-tysięczną armię podwórkową — i wycofać się na upatrzone z góry pozycje? Czy też uzna, że wojsko jest jego i będzie o nie walczył?
Na miejscu Prezesa nie spałabym spokojnie.
Autorstwo: Agnieszka Wołk-Łaniewska
Źródło: pl.SputnikNews.com