Liczba wyświetleń: 1439
Dzisiejsze dziennikarstwo staje się kpiną z głoszonych przez jego przedstawicieli wartości. Proces degradacji nie zaczął się wczoraj, ani nawet przedwczoraj i ma głębsze przyczyny niż tylko prekaryzacja pracy, czy mobbing na co dzień dotykający dziennikarskiego proletariatu.
Ostatniego dnia lipca wystrzelona z drona izraelska rakieta precyzyjnie trafiła w oznakowany samochód, w którym jechali dziennikarz al-Dżaziry Ismail al-Ghuol i jego kamerzysta Rami al-Rifi. Dwudziestosześcioletniemu al-Ghoulowi rakieta dosłownie ścięła głowę, a podmuch jej wybuchu zabił al-Rifiego i przejeżdżającego obok na rowerze siedemnastolatka Chalida al-Shawę.
Wydarzenie to nie było czymś wyjątkowym. Od 7 października zeszłego roku do zamordowania al-Ghoula wojsko izraelskie zabiło już co najmniej 113 palestyńskich dziennikarzy. Niektórych z nich pociski uśmierciły we własnych domach, niektórych wraz z rodzinami. Wielu innym zamordowano bliskich, tylko po to, aby ich uciszyć lub skłonić do wyjazdu. Jakkolwiek brzmi to przerażająco, zabijanie dziennikarzy palestyńskich spowszedniało. Spowszedniała też zachodnia reakcja na nie – a ściślej brak reakcji.
W Polsce opiniotwórcze media milczą jak zaklęte na temat ataków na dziennikarzy w Gazie. I nie zmienia tego faktu ani publikacja listu otwartego w ich obronie jesienią zeszłego roku, ani kilka pociętych przez redakcje artykułów na ten temat. Parę wyjątków w ciągu 11 miesięcy, to tyle, co nic. Nie wystarczy nawet, by uspokoić sumienie tych, którzy jeszcze odczuwają jakieś wyrzuty. Obojętność naszych dziennikarzy na rzeź ich kolegów i koleżanek w Gazie byłaby może nieco mniej odpychająca, gdyby nie towarzyszyły jej gromkie apele i głosy moralnego oburzenia z powodu represji wobec dziennikarzy w innych częściach świata. Na przykład w Białorusi.
Ta rażąca dysproporcja mówi więcej o stanie tego, co jeszcze niedawno miało pretensję do nazywania się czwartą władzą polskiej demokracji niż demaskowanie wyzysku i śmieciowego charakteru pracy w największych mediach. Podobnie należy odczytać fakt, że żadne z autorytatywnych środowisk i organizacji dziennikarskich w naszym kraju nie zabrało nigdy jednoznacznie głosu w sprawie prześladowania Juliana Assange’a. Wypuszczony niedawno na wolność – po ponad dekadzie aresztu domowego i więzienia – australijski dziennikarz zawinił tym, że między 2006 a 2010 r., wraz z grupą swoich współpracowników zwanych „WikiLeaks”, dostarczył wielkim mediom światowym materiałów na temat zbrodni wojennych popełnianych przez amerykańskich okupantów w Iraku i Afganistanie, ale także łamania praw człowieka, przekrętów finansowych, konfliktów interesów, korupcji na całym świecie. I znowu obojętność na sprawę Assange’a – oraz na to wszystko, co ona mówi o zagrożeniu dla wolności słowa we współczesnym świecie – jaskrawo kontrastuje z troską polskiego dziennikarstwa o te same wartości, ale tylko w kilku konkretnych miejscach, np. w Iranie. Dlaczego akurat tam? Być może w odpowiedzi pomocny byłby fakt, że lista miejsc, w których los dziennikarzy budzi zainteresowanie naszych żurnalistów, pokrywa się niemal z listą krajów uznanych za wrogie przez Departament Stanu USA.
Czy to wyjaśnia, dlaczego dawanie świadectwa zbrodniom popełnianych w Gazie i ujawnianie prawdy o zbrodniach w Iraku nigdy nie zasłużyło na uznanie ze strony głównych mediów w Polsce, a zawodowa solidarność zupełnie w tych przypadkach zawodzi? Jeśli tak, oznaczałoby to, że kwiat polskiego dziennikarstwa już dawno zrezygnował z uniwersalistycznych ambicji.
Skądinąd postawa ta wpisuje się w tendencję globalną. Przełomem była tu chyba wojna w Iraku w 2003 r., gdy armia amerykańska postanowiła ukrócić dziennikarską samowolę w pokazywaniu okrucieństw inwazji i podporządkować korespondentów dowództwom jednostek wojskowych, tak żeby produkowali tylko obrazy wojny słusznej, sterylnej i bezbolesnej. Wywołało to wtedy głośny i po części skuteczny opór mediów zachodnich (choć raczej nie polskich, bo tu komunikaty wojsk okupacyjnych przyjmowano z należnym szacunkiem). Od tego momentu jednak zaczęła się erozja niezależności, której sprzyjały procesy koncentracji mediów w rękach wielkich korporacji, zawsze przecież jakoś powiązanych z państwami i ich sektorami bezpieczeństwa. Z kolei po akcji WikiLeaks także wielkie tytuły takie jak Guardian, które opublikowały materiały przekazane przez grupę Assange’a, znalazły się na celowniku kapitału i agencji państwowych, co doprowadziło do ograniczenia swobody ich działania i odejścia wielu wybitnych dziennikarzy (w tym naczelnego „Guardiana” Alana Rusbridgera). Innych wyrzucono później w ramach różnych oszczędności i finansowych restrukturyzacji, likwidacji działów i odchudzania objętości. To akurat dobrze znamy z własnego podwórka, bo niedoścignionym przykładem tej medialnej anoreksji pozostaje Gazeta Wyborcza.
Tak oto budzimy się w świecie mediów zarazem korporacyjnych i zaangażowanych. W świecie moralizatorskiej retoryki będącej symptomem głębokiej demoralizacji. Bo jak inaczej określić systematyczne rzucanie wielkich słów w jednych sprawach i przymykanie oka na inne, jak nazwać wybiórczą solidarność i krytycyzm skierowany tylko w jedną stronę? Czym wreszcie są media i zatrudnieni w nich dziennikarze, jeśli interesują je i ich tylko niektóre cierpienia, niektóre prześladowania, niektóre niesprawiedliwości i niektóre pogwałcenia praw człowieka? Czy aby nie zasługują na miano zwykłych propagandzistów?
Autorstwo: Przemysław Wielgosz
Źródło: „Le Monde Diplomatique – edycja polska”, Lewica.pl
Obecnie mamy do czynienia jedynie z propagandą syjonistyczno-satanistyczną globalnych pasożytdów. A sprzedajne świnie które dla nich pracują zrobią wszystko by być przy korycie. Dlatego tak gładko przebiegła cała plandemia. Chcą władzy nad światem i nie cofną się przed niczym, jak nie IIIWŚ to tak spolaryzują świat by można było ludzi łatwo zniewolić, choć sami prowadzą interesy po obu stronach. Obecnie po odcięciu nas od tanich surowców z Rosji i zaoraniu własnych doprowadzając gospodarkę Europejską do powolnego upadku, chcą nas zadłużać. https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/9599726,unia-musi-inwestowac-wiecej-niz-po-wojnie-byly-premier-wloch-przedsta.html
Potrzeba dodatkowo od 750 do 800 mld euro rocznie w formie pożyczek.
https://www.money.pl/gospodarka/byly-szef-ebc-ostrzega-przed-powolna-agonia-europejskiej-gospodarki-7069479165836128a.html
W kraju pod tytułem ….Polska uprawia się kundlizm a nie dziennikarstwo , zresztą działalność
naszych „politłuków ” cechuje ta sama maniera !