Liczba wyświetleń: 669
Gdy prezydent Donald Trump ogłosił w tym tygodniu, że zamierza wprowadzić ponad 100-procentowe cło na towary z Chin oraz 10-procentowe cło na resztę świata – po zakończeniu 90-dniowego okresu negocjacji – świat i rynki finansowe zdawały się odetchnąć z ulgą.
Powszechnie uważa się, że każde cło ma negatywne skutki; rzeczywistość jest jednak bardziej zniuansowana i niekoniecznie zgodna z obiegowymi przekonaniami.
Podręcznikowa teoria handlu międzynarodowego zaczyna się od szkockiego ekonomisty Adama Smitha, który posłużył się prostym modelem teoretycznym, w którym Szkocja i Portugalia prowadzą wzajemnie korzystny handel wełną i winem. Kraje osiągały lepsze rezultaty, wymieniając się towarami bez stosowania ceł. Większość ekonomistów opiera się na tym właśnie modelu intelektualnym, rozważając korzyści płynące z handlu międzynarodowego.
Współczesny handel jednak znacznie odbiega od podręcznikowych przykładów z XVII-wiecznej Szkocji. Gdy Smith tworzył swój model, Szkocja nie miała żadnej możliwości uprawy winorośli w swoim chłodnym i wilgotnym klimacie. Innymi słowy, oba kraje w tym pierwotnym modelu miały swego rodzaju monopol na produkowane przez siebie dobra, podobnie jak dzisiejsi producenci ropy naftowej. Ropy nie da się wydobywać w krajach, które nie posiadają jej złóż.
W rzeczywistości współczesny handel opiera się na zupełnie innej dynamice. Przykładowo tzw. efekty sieciowe odgrywają dużą rolę w handlu międzynarodowym. Efekty sieciowe oznaczają po prostu obecność powiązanych branż i firm w bliskim sąsiedztwie, które wspólnie wzmacniają przewagę konkurencyjną [danego regionu]. Spójrzmy na usługi finansowe w Nowym Jorku lub Londynie czy sektor technologiczny w Dolinie Krzemowej jako na prosty przykład; ta zasada dotyczy również produktów przeznaczonych do handlu. Chiny przez lata budowały lokalną sieć branż wspierającą krajową produkcję; nie oznacza to jednak, że jest ona trwała.
Inny przykład – pierwotne modele handlu opracowane przez Smitha nie uwzględniały roli mobilnego kapitału globalnego. Praca może nie dawać się łatwo przemieścić ponad granicami, ale kapitał już tak. A jeśli kapitał może swobodnie przepływać przez granice, to – posłużmy się skrajnym przykładem – jaka jest różnica w kosztach zatrudnienia robota w Stanach Zjednoczonych, Afryce, Chinach czy Europie? Zasadniczo nie ma różnicy w cenie, a robot wytworzy taką samą ilość produktu niezależnie od tego, gdzie zostanie uruchomiony.
Jednak sprzeczność z intuicją dotyczy nie tylko ekonomii handlu międzynarodowego, lecz także nakładania ceł na kraje, które współpracują i kraje, które nie współpracują. Mówiąc ogólnie, kraje, które współpracują, aby aktywnie obniżać cła, korzystają z niskich wzajemnych ceł, ale w warunkach konfliktu kraje mogą skorzystać z podnoszenia ceł. Co najważniejsze dla obecnej debaty, duże kraje, takie jak Stany Zjednoczone, w obliczu konfliktu handlowego, w którym kontrahent oszukuje, mogą skorzystać ze zwiększania stawek celnych.
Jedna z kluczowych prac na temat optymalnych stawek celnych nie została napisana przez urzędnika administracji Trumpa, lecz przez obecnego głównego ekonomistę Światowej Organizacji Handlu. W 2014 roku Ralph Ossa oszacował, że optymalna stawka celna dla Stanów Zjednoczonych wynosi nie 2,5 proc., lecz ok. 60 proc., choć w dużej mierze zależy to od konkretnej branży i głównego adresata ceł.
Wnioski te mają bezpośrednie znaczenie dla obecnej wojny handlowej, ponieważ jedno z kluczowych ustaleń wskazuje, że liberalizacja handlu pomiędzy niewielką grupą państw, które jednocześnie utrzymują bariery handlowe wobec wybranych krajów trzecich, może przynieść znacznie większe korzyści, ponieważ zyski z handlu są wtedy dzielone w sposób bardziej bezpośredni. Innymi słowy, jeśli prezydent Donald Trump zdoła zawrzeć porozumienia z kluczowymi partnerami, takimi jak Wietnam, Indie, Meksyk, Kanada, Europa i Japonia, jednocześnie utrzymując bariery wobec Chin, zwiększy to korzyści z handlu dla państw liberalizujących wymianę, i z dala od Chin.
Ekonomia handlu międzynarodowego jest skomplikowana i często sprzeczna z intuicją. Jednak obiegowe przekonanie, że każde cło jest szkodliwe, nie znajduje potwierdzenia w badaniach. Wiele ograniczeń w handlu nie przyjmuje nawet formy ceł. Badanie opublikowane przez National Bureau of Economic Research wykazało, że ok. 90 proc. spadku eksportu ze Stanów Zjednoczonych do Chin w trakcie pierwszej kadencji Trumpa wynikało nie z działania sił rynkowych, lecz z nieoficjalnych barier pozataryfowych.
Żywa debata w systemie demokratycznym powinna obejmować zadawanie pytań naszym przywódcom oraz krytyczną ocenę informacji, na których opieramy decyzje. Rzeczywistość badań ekonomicznych pokazuje, że sposób, w jaki powinniśmy podchodzić do negocjowania umów handlowych z Chinami i innymi krajami, jest znacznie bardziej złożony. Obiegowe przekonanie, że każde cło jest złe, po prostu nie odpowiada rzeczywistości.
Autorstwo: Christopher Balding
Na podstawie: Aeaweb.org, Nber.org
Źródło zagraniczne: TheEpochTimes.com
Źródło polskie: EpochTimes.pl
O autorze
Christopher Balding był profesorem na Uniwersytecie Fulbrighta w Wietnamie oraz w Szkole Biznesu HSBC przy Pekińskim Uniwersytecie Studiów Podyplomowych. Specjalizuje się w gospodarce Chin, rynkach finansowych i technologii. Jako starszy analityk w Henry Jackson Society przez ponad dekadę mieszkał w Chinach i Wietnamie, zanim przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych.
Od czas kiedy powstał handel międzyludzki na skalę państwową, cło pełniło rolę podatku od handlu. Tak było przez wieki i było to jedną z większych pozycji w budżetach państw. Np. w USA ponad 100 lat temu, co dzięki Trumpowi wiedza ta wraca do powszechnej świadomości.
Dlatego handel zawsze był tak istotny w oczach władców.
Dopiero w erze oświecenia w raz z naukowym podejściem do państwa jak i ogólnie pojmowanej ekonomii, cła zaczęto stosować również jako narzędzie obrony państwa i podmiotów produkcyjnych znajdujących się w nim. Czyli tzw. merkantylizm.
Nie trzeba było przeprowadzać badań, natura ludzkich poczynań dostarczała wystarczającą ilość dowodów, pokazujących, że chwilowy dumping cenowy (zaniżanie cen) skutecznie i trwale może wyeliminować konkurencję na danym rynku – tym samym również trwale pozbawiając dochodów państwa. Cła miały zapobiegać temu.
Współcześnie jako, że podatek od handlu (cła) uderza najbardziej w międzynarodowy i przede wszystkim ponadnarodowy kapitał, to ten rodzaj podatku cieszy się wyjątkową złą marką. Nie bez powodu i nie dobra o tym mówić, chciałoby się rzec.
Dziś wojna ekonomiczna przybiera najróżniejsze postacie. Cła stanowią narzędzia obronne, ale jak widać po działaniach administracji USA, mogą mieć również charakter zaczepny. Są też inne metody, typu zainstalować odpowiednie figury w konkurencyjnym państwie, które poprzez 'papier’ (czyli odpowiednie działania urzędniczo-prawne) zlikwidują lokalną konkurencję. Niezależnie czy będzie taka działać w przemyśle cukierniczym czy stoczniowym. Aluzja zamierzona.
Globaliści przenieśli produkcje do Chin gdzie była tania siła robocza i brak takich obostrzeń np.środowiskowych jak w Europie. Oddano im surowce mineralne w Ameryce Południowej, w Afryce, a nawet w Afganistanie gdzie USA i Europa dominowały. Obecnie to Chiny mają monopol na przetwarzanie pierwiastków ziem rzadkich. Wprowadzając cła praktycznie obciążamy nimi obywateli, a to powoduje ograniczenie konsumpcji i biednienie społeczeństwa, i o to tu pewnie chodzi tak jak z sankcjami na Rosję. Jednocześnie oddajemy globalnym pasożytdom nasze surowce gazu i miedzi, oraz gazociągi Nord Stream. Oni przejmują główne zasoby, a z nas zrobią niewolników z długami.
https://businessinsider.com.pl/gospodarka/chinska-blokada-metali-globalny-rynek-drzy-w-obliczu-surowcowej-katastrofy/sgcgmm3