Liczba wyświetleń: 817
Być może kiedyś historycy określą rok 2010, rokiem zrzucenia zasłon obłudy, rokiem odsłonięcia prawdziwego oblicza Polaków, albo rokiem końca pewnej wyjątkowej epoki w historii Polski… Na pewno rok ten będzie określany mianem niezwykłego…
Katastrofa smoleńska odciśnie piętno w niemal wszystkich dziedzinach życia, a przede wszystkim w sposobie postrzegania państwa, narodu, religii, polityki… Jako naród, mieliśmy szanse wyjść z tej katastrofy odrodzeni, oczyszczeni. Stało się jednak inaczej, czyli jak zwykle – chwilowe emocjonalne „fajerwerki”, a potem powrót do szarej rzeczywistości… Chocholi taniec musi trwać!
Od 10.04.2010 roku trwa pewien proces, którego ostateczny rezultat jest trudnym do przewidzenia i oceny. Tragedia, która rozegrała się pod Smoleńskiem, mimo upływu czasu nie traci medialnej siły przekazu i „obrasta” w tysiące słów, za pomocą których różni ludzie dodają temu wydarzeniu emocji. Efektem tych narastających emocji, jest ostanie tragiczne zajście w łódzkim biurze poselskim.
W dniu pogrzebu prezydenta byłem w Krakowie. Na krakowskim rynku, emocje niemalże wisiały w powietrzu. Dzień przed pogrzebem, okolice krakowskiego rynku opanowane były przez wielotysięczne tłumy ludzi z flagami w narodowych barwach.
Już dzień przed pogrzebem z godziny na godzinę gęstniał tłum przed Sukiennicami.
Krakowscy handlarze bardzo szybko wyczuli interes i już od kilku dni sprzedawali biało czerwone flagi, koszulki z orłem, czapeczki i inne narodowe gadżety.
Krakowscy handlarze wyczuli biało-czerwony interes.
Rynek podzielony był na kilka stref oddzielonych barierkami dla zwykłych ludzi i specjalną strefę z krzesełkami dla vipów. Tysiące ludzi stało w ponad kilometrowej kolejce po wejściówki do strefy najbliższej kościołowi Mariackiemu, skąd miały być wyprowadzone trumny z ciałami.
Dzień wcześniej trzeba było stać w kilometrowej kolejce po wejściówki do stref specjalnych.
Okolice kościoła Mariackiego i ulice, którymi miał przejeżdżać kondukt pogrzebowy tonęły w narodowych ozdobach.
Ulice w okolicach rynku przystrojone były z wyjątkowym przepychem.
Z każdą godziną, przybywało sił porządkowych i przygotowujących swoje stanowiska ekip dziennikarzy.
Już dzień przed pogrzebem, w centrum Krakowa zaroiło się od radiowozów.
W stan najwyższej gotowości postawiono służby medyczne – napis na kurtce ratownika głosi – „Służby medyczne, nie strzelać”.
Żałoba narodowa, która ogarniała od tygodnia wszystkie polskie media, odczuwalna była tutaj w sposób wyjątkowy, nie tylko dlatego że następnego dnia miał się odbyć pogrzeb prezydenta i jego małżonki. Atmosfera Krakowa w tych dniach, dla mnie kojarzyła się tylko z jednym – z pierwszą pielgrzymką papieża Jana Pawła II do Polski. Wydawało się, że podobnie jak przełomowa była pielgrzymka z 1979 roku, tak i teraz będziemy mięli do czynienia z podobnym, niemalże mistycznym przełomem.
Atmosfera na krakowskim rynku, mimo żałoby, chwilami ocierała się niemalże o festiwalowe emocje… Ludzie robili sobie pamiątkowe zdjęcia w narodowych barwach.
Na krakowskim rynku stawił się cały naród, pogrążony w smutku po stracie prezydenta i wielu światłych ludzi z najwyższych polskich elit. Oto ten naród, podzielony na wiele nieprzychylnych sobie frakcji politycznych, podzielony na Katolików i nie Katolików, na prawych i lewych, na zadowolonych z przemian ustrojowych i tych, których te przemiany ominęły…
Do Krakowa zjechali przedstawiciele wielu zakładów pracy z całej Polski.
…Górnicy…
Oto ten naród stawił się przed Sukiennicami, z szacunkiem i godnością, w narodowych barwach wyczekujący, by pożegnać swojego prezydenta i prezydentową.
…Hutnicy…
Wśród tłumów Polaków, obecnych było także wielu obcokrajowców, którym ta niesamowita uduchowiona atmosfera również się udzielała. Osobiście widziałem młodych Francuzów, kupujących biało czerwone flagi i przebierających się w biało czerwone koszulki z orłami. Z biało czerwonymi flagami po krakowskim rynku chodzili wszyscy, nawet młodzi ludzie, wyglądający na przybyszów z krajów arabskich. Z ust obcokrajowców, padały słowa – … Dzisiaj wszyscy jesteśmy Polakami! Wielu komentatorów, w tym także zagranicznych głośno prorokowało, że tragedia smoleńska zaowocuje narodowym pojednaniem, że ludzie wiele zrozumieli, a ten tydzień narodowej żałoby to swoiste katharsis, które nas odnowi i taki też duch narodowej zgody zdawał się unosić w te dni nad krakowskim rynkiem. Na wielkich telebimach rozstawionych w kilku miejscach rynku, krakowianie i przyjezdni oglądali relacje z przejazdu katafalku ulicami Warszawy. Wielu ludzi miało w oczach łzy i nikt tego nie krył. W tym momencie nawet Krakusy i Warszawiacy byli razem!
Krakusy i Warszawiacy w tym dniu byli razem.
Tę niesamowitość unoszącą się nad Krakowem, dopełniały doniesienia medialne o tym, że z nad Islandii znów leci w kierunku Polski wielka chmura pyłów wulkanicznych Wśród tłumu pojawiły się spekulacje na temat tego, kto z wielkich tego świata pojawi się następnego dnia w Krakowie, a kogo wystraszy islandzki wulkan?
Gość ze wschodu, przemknął w pancernej limuzynie, strzeżonej przez uzbrojoną po zęby ochronę,
jadącą tuż za nią w busie z otwartymi drzwiami.
Niektórzy z tych „ważnych” ostatni odcinek drogi pokonywali pieszo.
Pieszo podążali w kierunku bazyliki mariackiej nawet purpuraci.
W rozmowach ludzi, pojawiły się też katastroficzne, spiskowe teorie mówiące o tym, że następnego dnia dojdzie do niewyobrażalnej katastrofy.
Niektóre zdjęcia komentują się same… Napis „Wesele” nad głowami Tuska i Pawlaka to wynik przypadkowego kadrowania.
Na mających pojawić się na krakowskim rynku przedstawicieli najwyższych światowych elit politycznych, miał być niby przeprowadzony zamach, mający w konsekwencji doprowadzić do III wojny światowej.
W kondukcie pogrzebowym uczestniczyli przedstawiciele wielu różnych wyznań i kultur.
Jakkolwiek brzmi to w tej chwili absurdalnie i paranoicznie, to w tych dniach w Krakowie przed Sukiennicami, nie dało się tej myśli potraktować jedynie w tych kategoriach, tym bardziej widząc jak duże policyjne siły gromadziły się dla zabezpieczenia całego wydarzenia. Okna pobliskich kamienic musiały być pozamykane, a każde pomieszczenie, w którym mógł się ukryć potencjalny zamachowiec musiało zostać sprawdzone. Na dachach kamienic okalających rynek, podobno w dniu pogrzebu swoje stanowiska zajęli snajperzy! Na sam rynek, między Sukiennice i kościół Mariacki w dniu pogrzebu można było się dostać tylko po szczegółowym sprawdzeniu przez antyterrorystów, między innymi za pomocą wykrywaczy metalu. Przed wejściem na rynek od strony ulicy Brackiej, rosły stosy butelek i innych potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów. Wszelkie metalowe przedmioty, mogące stanowić zagrożenie, a nawet butelki z napojami trzeba było zostawić przed wejściem do depozytu. Fotografowie wchodzący z teleobiektywami, musieli wykonać próbne zdjęcie bruku ulicy, albo odkręcić obiektyw, by wykluczyć niebezpieczeństwo ukrycia broni w atrapie długiego obiektywu. Pod groźbą konfiskaty sprzętu, zakazane było fotografowanie antyterrorystów.
Atmosfera narodowej zgody, ten swoisty „festiwal” trwał do dnia pogrzebu, prawie do południa. Z mistycznego poczucie, że oto uczestniczę w wyjątkowym wydarzeniu, stanowiącym początek nowej Polski, że od tej chwili będzie już tylko lepiej, z tej naiwnej ułudy wywiodły mnie głośne krzyki, dobiegające gdzieś od strony ulicy Świętej Anny. Po chwili już wiedziałem! Z „krainy zgody narodowej”, z nieba Polaków, przeniosłem się na znaną, swojską ziemię, do rzeczywistości codziennych sporów, waśni i nieufności. W okolicy ratusza zgromadziła się manifestacja krakusów, głośno skandująca hasła przeciwko pochowaniu Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.
Czar, który ogarniał nawet zagranicznych uczestników tego niezwykłego wydarzenia prysł. Chyba w tym momencie dotarło do mnie, że to wszystko to tylko emocje, że niewiele się zmieni, że jak zwykle nie wyciągniemy z tego co się wydarzyło żadnej pozytywnej nauki.
Polski Komitet Słowiański wywiesił swoje transparenty w pobliżu trasy przejazdu limuzyny Miedwiadiewa.
Minęło ponad pół roku i to, co mogło stać się narodowym oczyszczeniem, początkiem czegoś wielkiego, mistycznym przykładem dla całej Europy i świata, że narodowa zgoda mimo wszystko jest możliwa, przeobraziło się w nienawistny spektakl. Z jednej strony fanatyczni obrońcy krzyża, z drugiej ludzie, którzy często w wulgarny i agresywny sposób szydzili z tego krzyża i jego obrońców, a to wszystko przy bierności władz, nie potrafiących poradzić sobie z tą narastającą falą nienawiści. I wreszcie kulminacja – zbrodnia w łódzkim biurze poselskim PiS! I jakby tego było mało, spektaklu ciąg dalszy – przerzucanie się winą i wzajemne oskarżanie, plujących nienawistnym jadem polityków!
W świetle tych wydarzeń jako naród, wyglądamy jak kilkulatki w piaskownicy, którymi można dowolnie manipulować od skrajności do skrajności, od płaczu do ekstatycznych uniesień. Daleko nam do dojrzałości, do wyciągania pozytywnych wniosków z wydarzeń, do racjonalnej analizy… Jeśli można użyć takiego określenia w skali narodu – jesteśmy narodem niestabilnych emocjonalnie, rozwydrzonych dzieciaków!
Autor: Artur Marach
Nadesłano do „Wolnych Mediów”
Świetne, obiektywne podsumowanie, Panie Arturze. Mam bardzo podobne przemyślenia.
Ja także, w tamtych dniach, myślałam, że rozpoczyna się jakaś niezwykła przemiana w Polakach. Te dni były w moim życiu naprawdę wyjątkowe – po raz pierwszy czułam, że jestem blisko moich rodaków, że wszyscy jesteśmy razem. Przez chwilę udało nam się stworzyć prawdziwą wspólnotę bliskich sobie ludzi. I rzeczywiście… czar prysł. Teraz nie mogę się za bardzo w tym wszystkim odnaleźć. Trudno mi się z tym wszystkim pogodzić. Mój stan to stan swoistego zawieszenia – nie należę ani do „tych”, ani do „tamtych” – ani „tu”, ani „tam”. Nie mogę się dookreślić. Bardzo mnie to boli.
Kupą mości panowie, kupą… bo kupy się nikt nie chwyci! 😉
Ale zaraz. Nie rozumiem dlaczego po śmierci mam hołubić tak nieudolnego polityka jak Lech Kaczyński? Dlaczego jego śmierć ma przekreślić to wszystko kim był? Dlaczego teraz robi się z niego męża stanu? ten obrazek dobrze oddaje to co się stało: http://p3.kciuk.pl/p3.kciuk.pl/952abbdd3ceab765f12c6632ca841b6c.jpg A co się stało? Polacy poddali się kolejnej masowej manipulacji i histerii podobnej do tej po śmierci JP2. Histeria, choć masowa musi się kiedyś skończyć…
Tyle że ta histeria wcale się nie skończyła. Przekształciła się w masowe obrzucanie błotem, wyśmiewanie i ubliżanie. Przed „katastrofą smoleńską” nie byliśmy spójnym narodem, ale w jakimś sensie istnieliśmy każdy obok siebie. Dzisiaj podzieliliśmy się na „my” i „oni” – wszyscy przeciw sobie. Widać to w każdym obszarze życia społecznego – nie tylko w polityce.
Moim zdaniem nie wyglądało to tak kolorowo, jak opisano w artykule. Już w tamtym okresie (pogrzebu), zarówno media jak i ludzie obchodzący publicznie żałobę starali się narzucić jej formę całej reszcie. W pewnym momencie pojawiły się podziały na „prawdziwych” Polaków [ci, którzy akceptowali ekshibicjonizm emocjonalny żałoby] oraz „resztę Polaków”, którzy nie akceptowali tej zbiorowej histerii podkręcanej przez media i żałobę przeżywali w sposób sobie właściwy.
Ponownie królował, jakże charakterystyczny dla polskiego społeczeństwa, banalny podział dychotomiczny na „my” i „oni”. Nie było miejsca na cokolwiek pośrodku. Taka mentalność jest w moim odbiorze bardzo przykra i wskazuje na brak tolerancji takich osób – nie tylko w tej, ale i w innych kwestiach, dziedzinach.
W moich oczach katastrofa smoleńska była tylko kolejnym pretekstem dla „pokazania się” dla wielu osób i osiągnięcia jakiegoś wypatrzonego poczucia nobilitującej izolacji, której wyrazem było wręcz dyskryminowanie odmiennej formy przeżywania (!) żałoby i twierdzenia, jakoby uczestnicy ekshibicjonizmu emocjonalnego byli tymi „lepszymi” (element nobilitujący). I właśnie dlatego, że u samej swej podstawy nie było to szczere „pojednanie”, nie było najmniejszej szansy na zmianę naszej rzeczywistości. Ludzie ponownie wpadli w te same wzorce zachowań oraz ocen, które w dłuższej perspektywie zamykało ich na bliźniego, który nie był do nich podobny (element dyskryminacji odmiennej formy żałoby, w tym konkretnym przypadku).
Cytat: „Daleko nam do dojrzałości, do wyciągania pozytywnych wniosków z wydarzeń, do racjonalnej analizy… ” Nam przede wszystkim daleko do właściwego ZROZUMIENIA ODMIENNOŚCI drugiego człowieka. Od tego bym zaczął. Bez zrozumienia nie ma szans na tolerancję – tak często myloną i utożsamianą z 'akceptacją’.
Obi-Bok’u… starałem się w swoim artykule oddać klimat jaki panował w tamtym dniu i dzień wcześniej w Krakowie… Oj było kolorowo, dosłownie – biało i czerwono, a emocje na prawdę porywały i ciężko było się nie poddać tej narastającej emocjonalnej fali i przez jakiś moment rzeczywiście dałem się uwieść, że z tej katastrofy naród, a przede wszystkim elity polityczne wyciągną jakieś wnioski…Tekst napisałem dopiero teraz, ponieważ nie chciałem i chyba nawet nie umiałem, w tamtym czasie przedstawić tego tak całkiem „na sucho”, w formie fotoreportażu…Nie chcę stawiać się po którejkolwiek ze stron i np.oceniać śp.prezydenta pozytywnie bądź negatywnie. Nie o to chodziło i nie chodziło o narzucanie, bądź krytykę sposobu przeżywania przez kogokolwiek żałoby. W kontekście ostatnich wydarzeń np.w Łodzi i zachowania się elit politycznych, a także w kontekście sposobu komentowania tego wszystkiego przez wielu dziennikarzy i zwykłych ludzi, chciałem pokazać jak zachowywaliśmy się wtedy, w dniach żałoby, a jak zachowujemy się teraz! Wychodzi z nas jako narodu niedojrzałość, hipokryzja, bufonada, bezrozumna nienawiść, na zasadzie – „…sąd sądem, ale weź granaty…sprawiedliwość musi być po naszej stronie…”Moim zdaniem tragedia smoleńska i wszystko co się później stało odsłoniło nasze-Polaków prawdziwe oblicze i nie jest to miła, przyjazna i uśmiechnięta twarz!