Liczba wyświetleń: 993
Był piękny wrześniowy dzień, zdobiony słońcem, które jeszcze nieźle potrafiło przypiec. Postanowiłam wreszcie odebrać swój nowy dowód osobisty, czekający na mnie w urzędzie od tygodnia. Nowo otwarty Urząd Miasta w zaadaptowanym popeerelowskim biurowcu, przejętym od PKP za długi, pachnie nowością. Na parterze kasy i wydział lokalowy; na pierwszym piętrze przyjmowanie wniosków i wydawanie dowodów.
Parkuję swój stary samochód gdzieś w krzakach bo miejsca parkingowe są na razie pobojowiskiem i kieruję się wprost na pierwsze piętro. Kolejka, ustawiam się więc.
Mój Boże, pierwszy raz od niepamiętnych czasów stoję w kolejce, ale cóż, moja wina, nie trzeba było zwlekać z wymianą dokumentów.
Integruję się z kolejkowiczami, przysłuchuję rozmowom… Co chwilę ktoś nowy wchodzi zdezorientowany i pyta: za czym kolejka ta stoi, po czym w miarę potrzeb udaje się do odpowiedniego stanowiska obsługi. Informacja urzędowa nie działa, wiec kolejkowicze kierują ruchem. Przynajmniej im się nie nudzi, a zrobią wszystko, by „pytacze” nie zakłócali pracy urzędników bo przyjdzie czekać bez końca, a przecież za oknem niespokojny wrzesień i czerwone jarzębiny połyskujące w słońcu…
Tuż za mną ustawił się wysoki, kościsty młodzian, do którego ktoś zwraca się z pytaniem:
– Pan też wymienia dowód?
– Skądże! Nie jestem aż tak stary! – pada roztropna odpowiedź – To mój pierwszy dokument tożsamości!
Obsługują nas urzędniczki na dwóch stanowiskach. Zauważyłam, że do trzeciego, wolnego dotychczas, podszedł jakiś urzędnik, włącza komputer i rozkłada papiery.
Zwracam się więc do sympatycznej pani, która była pierwsza, by podeszła do tego jegomościa, to może ją obsłuży, będzie szybciej.
– Nic z tego proszę pani, ten pan jest zajęty czymś innym. Dla nas są tylko dwa stanowiska. – odpowiada uprzejmie.
– Ooo! – odzywa się na to jakiś mężczyzna stojący z tyłu –Dobrze wiedzieć. Myślałem, że obsługują nas trzy.
– Co się pan odzywa, do pana nie mówiłam, tylko do tej pani – warknęła owa jejmość, „dając dowód swojej racji w manifestacji”.
Zrobiło się cicho. Na szczęście uwagę odwróciła wchodząca „osiwiała Wenus”, czyli pewna starsza pani. Drobna, szczupła, uśmiechnięta. Niepewna w swych zamiarach rozgląda się zagubionym wzrokiem:
– Czy po odbiór dowodu to tutaj?
– Tak.
– Dziękuję, to ja też tu stanę.
Po kilku minutach starsza pani podejmuje dialog z kolejkowiczami:
– Miałam przynieść ze sobą kwit, ale chyba go zgubiłam… przez tę przeprowadzkę… chyba wydadzą mi bez niego?
– Pewnie tak.
– No, niekoniecznie!
– To może ja zapytam najpierw?
– Niech pani czeka na swoją kolej, to się pani dowie – reaguje ktoś roztropny.
W poczuciu niestosowności sytuacji zaproponowałam, by jednak ta pani zapytała najpierw czy ma po co stać.
Podchodzi do zajętej urzędniczki, która oderwawszy się od rutynowych czynności, nieudolnie skrywając niechęć, poczęła sprawdzać w komputerze, czy wszystko jest jak należy. Niestety dla nas czekających, trochę to trwało.
– Proszę pani, wszystko jest gotowe, ale nie mogę wydać, ponieważ muszę mieć od pani pokwitowanie wpłaty. Koniecznie! Mam tu w systemie potwierdzenie, że owszem, pani zapłaciła 9 sierpnia, ale niestety, przepisy są takie, że muszę fizycznie mieć ten papierek z dowodem wpłaty. Inaczej nie mogę pani wydać dowodu. Mam go tutaj, gotowy, widzi pani? Niestety, musi pani odnaleźć ten kwitek i dopiero przyjść.
– Ale przez tą przeprowadzkę ja chyba go zgubiłam. I przez tego nowego właściciela kamienicy. Zmusił mnie, żebym się przeprowadziła i przez niego teraz muszę zmieniać dokumenty.
– Nic na to nie poradzę. Niech pani idzie do domu i szuka, przecież gdzieś musi być, a jak się znajdzie to pani przyjdzie i my wydamy.
– Ojej!
W kolejce czuć niepokój z powodu przedłużającej się konwersacji. Terror sytuacji zmusił mnie do ponownego włączenia się w sprawę:
– Skoro w komputerze ma pani potwierdzenie dokonania wpłaty to o co chodzi? Jak można z powodu takiej błahostki odesłać starszą kobietę do domu?. Czy nie widać wystarczająco wyraźnie zagubienia w jej oczach, bezradności? W końcu to urząd jest dla interesanta, a nie odwrotnie, prawda?
– Ja wiem, ale nic na to nie poradzę, że takie są przepisy – odpowiedziała urzędniczka, zerkając jednak ponownie w komputer.
– Zróbmy tak – zwróciła się do staruszki – niech pani zejdzie na dół do kasy i poprosi, żeby wystawili duplikat. Niech pani powie, że przelew miał miejsce 9 sierpnia. Proszę zapamiętać: 9 sierpnia!
– Aha – odpowiedziała starsza pani, nadal stojąc nieruchomo, niepewnie rozglądając się we wszystkie strony…
Podchodzę więc do niej:
– Proszę się nie martwić, zejdę z panią i pomogę to załatwić, a państwa proszę o zarezerwowanie miejsca w kolejce, zaraz wrócimy.
– Oczywiście, naturalnie, ależ tak, nie ma sprawy – słychać bon tony.
Schodzimy. Przy kasie też kolejka. Czekamy więc i rozmawiamy.
Staruszka ma na imię Janina, cudowną kochającą córkę, żylaki na nogach, zaawansowaną kataraktę i wszystkiego dosyć. Właściciel, który wykupił kamienicę w której zamieszkiwała kazał się jej wynieść na drugie piętro. Ta część klatki schodowej ma strome schody, zniszczone zębem czasu i jest słabo oświetlona. Jednak pani Janina daje sobie radę bo nie chce być dla nikogo ciężarem. Córka owszem przychodzi i pomaga, ale przecież najlepiej jest móc liczyć na siebie, prawda?
Dochodzimy do kasy. Referuję miłemu panu za szybą o co chodzi…
– Ależ ja bardzo bym chciał pomóc, ale nie mogę. Nie wolno mi wydać duplikatu. Już raz taka sytuacja miała miejsce, wydałem i miałem potem problem.
– Teraz to ja nie rozumiem! – upieram się – Skoro zapłata została dokonana i jest na to potwierdzenie, to o co chodzi?
– Nie wiem o co chodzi, to jest głupie, ale ja nie mogę wydać duplikatu.
– Co mamy w takim razie zrobić? – pytam.
– Jeśli pani zgubiła kwit to niech zapłaci jeszcze raz 35,- zł, napisze podanie o wystawienie duplikatu, złoży na dziennik podawczy i czeka na odpowiedź.
– Ależ proszę pana, to nieuczciwe! – oburzam się – Opłata dokonana, dokument wystawiony, tylko odebrać, dlaczego urząd nie może iść na rękę starszej, niedołężnej osobie? Nie żal panu?
– Żal, żal, ale naprawdę nie mogę. Nie będę przecież ryzykował utraty pracy!
– A ja, na pana miejscu zaryzykowałabym… jednak… może warto – odrzekłam, wdzięcząc się do gościa jak stara łupa.
Westchnął, odpowiadając uśmiechem i odrzekł:
– Zgoda! Zobaczę co się da zrobić.
Usiadłyśmy na krzesłach, czekamy, a klienci do kasy przeklinają nas w duchu bo wyłączyłyśmy ich z obsługi.
– Co ja bym bez pani zrobiła – łechce moją dumę pani Janina -może jednak zapłacę ponownie i będzie święty spokój?
– Nie ma o czym mówić – odpowiadam – dzięki pani wszyscy się czegoś nauczymy!
Uświadamiam sobie, że teraz zaczyna do akcji wkraczać moja próżność. Z zamyślenia wyrywa mnie głos miłego pana:
– Załatwione. Idźcie panie z powrotem na górę.
Wracamy na górę i co? I nic! Urzędniczka znowu swoje:
– Niestety, zastanowiłam się i nie mogę wydać dowodu bez pokwitowania wpłaty. Może to zrobić tylko kierowniczka.
– Gdzie ją w takim razie zastaniemy? – wzdycham z bezsilności.
– Na dole, za kasami.
Kolejkowicze szepczą pod moim adresem jakieś savoiry, więc duma mnie rozpiera, pawi ogon zdobi, schodzimy ponownie.
Wymieniamy zrezygnowane spojrzenia z kasjerem.
Kierowniczki nie ma w pokoju. Czekamy więc. Po piętnastu minutach przychodzi. Młoda, kulturalna, miła, rzeczowa:
– Trudna sprawa, ale coś musimy zaradzić, nie będziemy przecież panią odsyłać bez załatwienia. Duplikatu niestety wystawić nie możemy – takie rozporządzenie – ale spróbujemy jakimś dokumentem wewnętrznym. Biorę to już na siebie. Proszę w takim razie ponownie iść na górę.
Znowu drałujemy po schodach bo winda wiecznie zajęta. Z wychodzeniem pani Janina radzi sobie lepiej ode mnie. Moja mission impossible dobiega chyba końca, a wrześniowe, ożywcze słońce ponagla do wyjścia.
Odebrałam własny dowód, a pani Janina? Dalej stoi i czeka… Na co?
– Mówiłam pani, żeby czekać pod dziewiątką (numer stanowiska gdzieś w tyle) – niecierpliwie ponagla ją urzędniczka.
Czy ta archaiczna, bezrefleksyjna forma obsługi petentów w urzędach nigdy się nie skończy? Przypomniał mi się kabaret: „Wszystko już było – rzekł Ben Akiba, a co nie było – śniło się chyba”.
Celem dokończenia sprawy, kolejny raz podchodzę do staruszki:
– Proszę pozwolić ze mną…
Znajdujemy dziewiąte stanowisko i pytam:
– Czy to w pani gestii leży wydanie dowodu osobistego dla tej oto starszej osoby?
– W mojej, w mojej… ale co ja mogę zrobić skoro tego się nie da tak załatwić.
– A jak, w takim razie? – pytam – Przecież kierowniczka podjęła już stosowną decyzję!
– Najpierw niech pani napisze pismo z prośbą o wydanie dowodu bez potwierdzenia wpłaty.
Zaczynam tracić cierpliwość, ale dalej z szacunkiem do rozmówcy:
– Proszę w takim razie podyktować mi treść tego pisma.
„Zwracam się z prośbą (….) Prośbę motywuje tym, że nie posiadam środków na powtórne opłacenie 35, – zł.” Co za bzdura! – myślę sobie.
– Gotowe, co dalej?
– Teraz proszę to pismo złożyć na dziennik podawczy – odburknęła urzędniczka, usilnie broniąc się przed załatwieniem naszej sprawy, wskazując ponadto wymownie na oczekujących w kolejce do niej pozostałych petentów.
Oho – pomyślałam – metoda napuszczania na siebie Bogu ducha winnych ludzi nie zniknęła nawet po wejściu w epokę kapitalizmu.
Szlag mnie trafia, ale panuję nad emocjami, żeby w zakłopotaniu nie zakłopotać jeszcze bardziej pani Janiny.
Co robić?
Apiać, na nowo schodzimy do kierowniczki.
Tym razem, miły pan z kasy na nasz widok, z niedowierzaniem kręcąc głową, spieszy z pomocą:
– Proszę tu usiąść, zaczekać a ja tymczasem osobiście spróbuję doprowadzić sprawę do końca.
Siadamy. Czekamy.
W skrytości ducha, w razie czego, mam ochotę zapłacić te kilkadziesiąt złotych, byle wreszcie przerwać idiotyczny korowód niemożności bo jest mi wstyd!
Z zamyślenia wybija mnie magia słów staruszki:
– Co ja bym bez pani zrobiła… przecież oni by mnie odesłali… stary człowiek wszystkim przeszkadza…
– My wszyscy – pocieszam ją – starszy czy młodszy, jednakowo zmagamy się z urzędniczą, bezduszną machiną.
Uśmiechnęła się, przytakując.
Kasjer wróciwszy, osobiście zaprowadził nas w to samo miejsce, co uprzednio, ale tym razem skutecznie!
Nareszcie!!!
Wydano pani starszej feralny dowód osobisty, a ja wreszcie mogłam wyjść i pooddychać świeżym, nagrzanym powietrzem… Europejskim.
Grunt, że słońce świeci jednakowo dla wszystkich i nikogo gniewnie nie przeklina.
Autor: Dulate
Źródło: Alternatywa