Liczba wyświetleń: 2676
Kolejna „kontrowersyjna” wystawa pojawiła się na wrocławskich ulicach. Tym razem uderza w polskich mundurowych.
Przypomnijmy, że w kwietniu media społecznościowe obiegły zdjęcia z wrocławskiej galerii ulicznej przy Szewskiej. Wywołała ona falę oburzenia, ponieważ nietrudno było się tam dopatrzeć wątków pedofilskich. „Ohydna, żeby nie napisać zboczona, wystawa jest współfinansowana ze środków gminy Wrocław! A propagandowy portal miasta pisał o niej artykuł” – napisał redaktor naczelny wrocławskiego portalu Ujawniamy.com, Marcin Torz.
Teraz w tym samym miejscu pojawiła się kolejna „wystawa” pod tytułem „Frenezja i niepodległość”. Powstała w ramach 22. przeglądu sztuki Survival.
Internautów zbulwersowała grafika pt. „Zdejmij mundur i przeproś matkę 2”. Przedstawia ona nagiego mężczyznę, który skruszony klęczy przed starszą kobietą. Z tyłu wisi mundur Straży Granicznej. Część komentatorów podkreśla, że jest to obraza polskich funkcjonariuszy. Organizatorem tej wystawy także jest fundacja Art Transparent, która była zaangażowana w przygotowanie kwietniowej wystawy o wydźwięku pedofilskim.
„Głównym tematem tegorocznego Survivalu jest romantyzm: pytanie o to, jakie znaczenia i wartości wywodzące się z polskiej – oraz regionalnej i europejskiej – tradycji romantycznej trwają do dziś i jak kształtują nasze postrzeganie współczesności. Romantyzm jako nurt w sztuce w Polsce utożsamiany jest z walką o niepodległość i marzeniem o powstaniu niezależnego państwa opartego na zbawiającym Europę mesjanizmie” – napisano w tekście kuratorskim. „Jednocześnie w całej Europie romantyzm towarzyszył kształtowaniu się koncepcji narodu – takiej, jaką dziś pojmujemy – i w pewnym sensie kształtował narodowe estetyki. Romantyczne zawierzenie temu, co niewidoczne, niedostępne rozumowi i umykające naukowemu poznaniu pozwoliło uczestniczyć duchom w narodowotwórczych procesach. I tak w polskiej tradycji niepodległość okazuje się nierozerwalnie spleciona z tym, co niepodlegające rozumowi” – dodano.
Grafika Grzymały nie jest jedyną, która wywołuje oburzenie. Obok niej bowiem zawisła także „Rozmowa narodowca z brzozą”.
Autorstwo: MM
Na podstawie: GazetaWroclawska.pl
Źródło: NCzas.info
kiedyś było coś takiego przy Onecie, jak Digart – strona umożliwiająca wystawianie się plastyków, literatów, pewnie też i muzyków, ale nie pamiętam, żebym widział tam jakąś partyturę poza ewentualnym fragmentem, zamieszczaną jako składowa całości pracy graficznej.
Wystawiał się tam kto żyw, prace nie były o równym poziomie, widać było zmagania z materią, niektóre sygnalizowały kompulsję artystowską, albo nawet opętanie. Żart.
Był tam człowiek (przedstawiał się jako mężczyzna, parę razy wylewał z siebie jadowity żal, ironicznie dziękując konfidentom podkablowującym go tzw. organom tzw. ścigania) wystawiający prace utrzymane w estetyce pracy graficznych (malarskich) kopiowanych fotorealistycznie – umówmy się, że tak, choć w tym przypadku fotorealizm kończył się na sylwetkach ze zdjęć z ubiegłego wieku. Nigdzie nie było podane z jakich lat pochodzą te zdjęcia, ale ponieważ były to dzieci o raczej niespotykanej już budowie ciała (groteskowo chude, z wystającymi żebrami, koślawymi kończynami), prawdziwe, ale estetyką nic nie mające wspólnego z obecnie przez swoje matki kreowanymi od pieluch na urodzone „gwiazdy”.
No i te malowane dzieci, to były dziewczynki, za tło były wmalowywane jakieś maszkarony, które niczym nie nawiązywały do prac, poza tym, że tam były.
Z przedstawienia postaci tych dziewczynek wynikało, że stoją nad taflą wody, jeziora czy morza.
I – jak to bywało w takich okolicznościach przyrody – do zdjęcia stały sobie beztrosko bez majtasów.
Już wówczas pan artysta zmagał się z pomówieniami o pedofilię. Stąd te jego jadowite „podziękowania dla konfidentów”, którzy pewnie oszaleliby, gdyby się dowiedzieli, że jeszcze w latach ’90 małe golasy stanowiły społecznie akceptowany w lecie koloryt byle jakiego oczka wodnego. I nikomu do łba by nie strzeliło widzieć w tych golasach obiekt jakiegokolwiek zainteresowania.
Na szczęście już jesteśmy cywilizowani.
@Romeo, bo tak zwana pedofilia tak na prawdę nie istnieje (lub też jest tak rzadka jak napotkanie na rozpad atomu bizmutu), a pojęcie powstało jedynie dla usprawiedliwiania coraz większej inwigilacji. Tak więc teraz wszystko się usprawiedliwia pedofilią, efektem cieplarnianym lub mitycznym bezpieczeństwem. Slogany nieistniejące, ale głupi Rezylianie w nie wierzą na równi z Bogiem.
@RisaA – z punktu widzenia antropologicznego (niedawno na WM była info, o uniewinnieniu 20 letniego hiszpańskiego kawalarza, który został przez doceniającą jego poczucie humoru sędzię w Hiszpanii zwolniony z odpowiedzialności za uprowadzenie i spożytkowanie 12 latki, bo wg sędzi: Bohema ma to w tradycji, na co eksplodowała formalna-medialna przedstawicielka społeczności romskiej, sugerując, że sędzia musiała zgłupieć, ze szkodą właśnie dla tej społeczności)
i ewolucyjnego (najmłodsza udokumentowana matka zaszła w ciążę w wieku 4 lat, to pytanie: „co ta Natura, kuwra, ma we łbie?” I czy my w ogóle wiemy, o czym mówimy – na jakie dyszące żądzami bagnisko wypuszczamy się , posługując się pojęciem „prawa naturalnego”?),
a nawet społecznego (dla dobra Rzeczypospolitej wydanie 11 letniej Jadwisi, za starszego od niej o… 30 lat? litewskiego, jak go dokumentaliści ówcześni przedstawiają „śmierdziela”)
– można/a nawet trzeba się spierać co tą „pedofilią” właściwie jest.
Francuzi swego czasu wypichcili taki, według mnie demagogiczny dokument oparty na narracjach zebranych od dzieciaków poszkodowanych relacjami ze swoimi matkami, którym – jak wszędzie – odbijając na całego, w związku z niespełnionymi oczekiwaniami, przez rodziców (tatusiów) wpajanymi jako nieuchronny tych przyszłych matek scenariusz: cudowności życia księżniczek w bajce, odwalało do stopnia wykraczającego poza przemoc zwyczajowo stosowaną wobec własnych, ale jednak dotąd – ubranych dzieciaków.
Ten dokument w Polsce pod tytułem „Pedofilia jest rodzaju żeńskiego” czy „jest kobietą”, no jakoś tak – wyświetlany był może 2 razy, w tym drugi raz, jako powtórka programowa.
Kiedyś tak było, żeby tzw. druga szychta mogła też się nacieszyć wartościową papką z trocin, choć tu akurat temat był wówczas w Polsce w ogóle nieznany; obcy kulturowo i nie występujący w żadnej konfiguracji poza opisami impotenckich zmagań niedawnego jubilata Zanussiego z jakimiś przygodnie spotkanymi w publicznych szaletach chłopaczkami. Z pewnością upozorowanymi na szczyli agentami SB, nie ważmy się szargać majestatu!
Ale jako zjawisko katalizatora dla społecznego napiętnowania, anatemy, dysfamii czy jak to nazwać (stadnej, bezrefleksyjnej gotowości tropienia w szeregach „swojego” stada sekciarsko-rewizjonistycznych imperialistycznie szkodliwych inklinacji: JAKICHKOLWIEK, a czy może byc coś bardziej obrzydliwego niż seksualne gimnastykowanie jakiegoś dotąd tylko znęcającego się nad owadami, zwierzątkami i słabszymi/głupszymi od niego we własnej kupie pomazańca)
Jak bardzo nie byłoby to obrzydliwe, z jakichś powodów, z reguły – na skutek zwykłego dobrania sobie przez „pana władzę”, któremu zwyczajnie się nie chciało ruszyć baniakiem i ustalić okoliczności faktycznych sprawy, więc wziął sobie pierwszego lepszego pijaczka lub kogoś, kto mu podpadł składając wcześniej właśnie na tego „pana władzę” skargę („tero to masz dopiero przebejane!”)
– odsiadujący wyroki lub w aresztach oczekujący na takie wyroki przedstawiani są w mediach, jako złaknieni przeprowadzania swoich przemocowych seksualnie zachowań na pomówionych o tę pedofilię.
Wtedy pomówienia o pedofilę (w najszerszym przejawie, bo przecież wzgardzone brakiem zainteresowania panie, ze wszech miar „dorosłe”, aż do wkraczania z impetem w menopauzę, za przejaw „pedofilii” w przestrzeni publicznej uznają z wyżyn swojego doświadczenia – żadnego, bo były wzgardzane, ale „co tam” – znajdowanie przyjemności przez ich męskiego rówieśnika z jakąś „nieopierzoną gwóniarą” w wieku „dopiero”/”ledwo” 20 lat, jak chyba było z Kondratem – ale jemu wolno, bo „on ma kase” i Turnauową)
– stają się socjotechnicznym trikiem.
A my jesteśmy tylko ludźmi i lubimy być społecznie potrzebni, nawet jeśli poniewczasie zdajemy sobie sprawę (w większości – nawet nie), że posłużono się nami do zrobienia bliźniemu jakiejś nieodwracalnej już przykrości. Do tego – niezasłużonej.