Liczba wyświetleń: 743
Gdzieś z daleka dobiega śpiew z minaretu, po prawej ciemnoskóry mężczyzna sumiennie dokonuje ostatnich poprawek do sari, w powietrzu czuć zapach kadzideł. Zza rogu wychodzi stado krów, wprost na… ulicę pełną riksz. Jesteś w Indiach.
Wyprawa do Indii. Marzenie, które udało mi się zrealizować. Na szczęście nie było to aż tak skomplikowane. Najważniejsze są chęci, no i pewne możliwości finansowe. Najkrótszy okres, na jaki opłaca się jechać do Indii to miesiąc. Ja z chęcią zostałbym dłużej… Jeszcze tam wrócę.
NA POCZĄTEK
Pierwszym wymaganiem, zanim jeszcze nawet zaczniemy starać się o wizę, jest zarezerwowanie biletu lotniczego. Alternatywnie można dostać się do Indii przez Iran i Pakistan. Drogą lądową. Istnieją tam doskonałe połączenia kolejowe i autobusowe. Iran jest wspaniałym krajem, ale z powodu obecnych problemów w Pakistanie, nie zalecam tej trasy, chociaż jest zdecydowanie tańsza od lotu. Jest jednak także o wiele bardziej uciążliwa. Tydzień podróży lądowej, koszt to około tysiąca zł na osobę. Tak przynajmniej twierdzi http://kurc.pl/, mój dobry kolega – podróżnik.
Bilet lotniczy do Indii (polecam lot do Bangalore, ponieważ nie ma tam aż tylu „turystożerców jak w Bombaju i Delhi) to koszt od około 2,5 tys. zł do 4 tys. zł na osobę w klasie ekonomicznej. Jeśli zdecydujemy skorzystać się z porządnego biura podróży i zaczniemy starać się o bilet na 3-4 miesiące przed odlotem, to uzyskamy kwotę bliższą dolnego przedziału. Mój bilet kosztował około 2,6 tys. zł.
Oprócz biletu potrzebna jest jeszcze wiza. Wizę możemy uzyskać w www.indianembassy.pl. Wiza turystyczna, na pobyt sześciomiesięczny, kosztuje 184 zł. Nie ma najmniejszych kłopotów z jej uzyskaniem, pod warunkiem, że ma się już wykupiony bilet. Wniosek wizowy najlepiej jest złożyć miesiąc przed wylotem. Ambasada najczęściej nie zadaje pytań i nie zaprasza nawywiady. Formalności w naszym przypadku zajęły tydzień czasu.
Następną rzeczą, w jaką należy się wyposażyć to… porządne torby, które będą w stanie pomieścić jak najwięcej ładunku. Większość linii lotniczych dopuszcza limit bagażu do 20kg, jeśli chodzi o bagaż główny, tzw. „check in”. Jeśli chodzi o bagaż podręczny, to tutaj najważniejsze są wymiary. Teoretyczny limit wagi to około 7-8 kilo. Jednak te torby nie są ważone. Rygorystycznie przestrzegany jest limit jednego bagażu podręcznego na osobę. Oprócz tego bez problemu można dodatkowo wnieść na pokład samolotu kamerę, torebkę, mały plecak, czasami laptop (zależy od wymiarów torby). Torby są przydatne, w Indiach są tony wspaniałych rzeczy do kupienia. W ostateczności, można kupić torby również w Indiach. W naszej podróży (byłem tam razem z żoną), większość naszych europejskich rzeczy została w Indiach.
Budżet całkowity, przy założeniu, iż nasza wyprawa zajmie nie więcej niż miesiąc i nie będziemy stołować się w Ritzu, nie powinien przekroczyć 5-6 tysięcy złotych na osobę.
NA MIEJSCU
W Indiach nie ma najmniejszego problemu, jeśli chodzi o porozumiewanie się w języku angielskim. Nawet w małych miasteczkach znajdzie się ktoś, z kim będzie można w tym języku porozmawiać. Jednym ze zwrotów, którego trzeba się jak najszybciej nauczyć jest „not spicy, no chilli”. Jeśli chodzi o jedzenie, wszystko jest piekielnie ostre. Jeśli nie jest ostre, to jest słodkie. Indie są chyba światową stolicą słodkości. Należy również ignorować wszelkie „it is mild spicy, not very spicy”, gdyż dla nas ich „mild” – słabo, oznacza i tak katusze. Innym wyjściem jest jedzenie europejskie, ale my nigdy go nie spróbowaliśmy w Indiach. Nie pojechałem tam, żeby obżerać się kotletami. Tutaj należy także podjąć temat częstych biegunek. Na początek radzę unikać jedzenia ulicznego i stołować się tylko w większych hotelach. Oprócz wysokiej higieny uzyskamy także menu w języku angielskim, które nie jest obowiązkowe w każdej restauracji. Potem proponuję spróbować świeżego soku z ananasa, papai, pomarańczy, czy trzciny cukrowej prosto z ulicy. Miód w ustach.
Jeśli chodzi o miejsca do zobaczenia, to nieważne, gdzie wylądujemy, zawsze będzie za dużo. Od świątyń, poprzez pałace, do wspaniałej natury. W miastach radzę zaopatrzyć się w chustę na twarz, gdyż wszędzie jest pełno pyłu. Należy również szybko przyzwyczaić się do odmiennych reguł ruchu drogowego (pozornie żadnych) i wszechobecnego hałasu. Indyjskie ulice to szok…
Teraz część najtrudniejsza. Czyli jak obchodzić się z tubylcami. Otwarcie. Hindusi są bardzo otwarci. Ten kraj uczy także wielkiej asertywności oraz umiejętności handlowych. Odmawiać trzeba stanowczo, targować się wszędzie, nawet jeśli cena wydaje nam się śmieszna na nasze warunki. Pierwsza propozycja jest tam zawsze zawyżona. Kobiety i mężczyźni powinni nosić ubrania zakrywające ramiona i nogi. Dla damskiej części populacji doskonałym wyjściem są sari, czy też inne hinduskie sukienki z wspaniałymi szalami. Są bardzo praktyczne na tamtejsze upały, a przy okazji pomagają nam nawiązać pozytywne stosunki z ludźmi. Przed sklepami i świątyniami zdejmujemy buty! Dodatkowo, jeśli chodzi o świątynie, najlepiej zapytać się, czy możemy wejść. Z filmowaniem, czy robieniem zdjęć przeważnie nie ma kłopotów.
Musieliśmy się również przyzwyczaić, iż ceny zwiedzania największych zabytków Indii, których są tysiące, dla obcokrajowców są przeważnie pięć razy wyższe. Często trzeba również wykupywać dodatkowe pozwolenia na aparat, czy kamerę.
Trzeba również bardzo uważać na wszelkiego rodzaju naciągaczy. Biały kolor skóry to syrena alarmowa dla żebraków, czy wszelkiej maści cwaniaków. Najlepszym wyjściem jest zapoznanie kogoś na miejscu. Droższym i niepewnym jest wynajęcie przewodnika. Nie polecam miejscowych, przygodnych firm turystycznych, gdyż jeszcze im daleko do naszych standardów. Umiejętności komunikacyjne, asertywność, zdrowa ostrożność, otwartość i umiejętność ufania innym, to podstawa w Indiach.
Indie słyną ze wspaniałych, tzw. „chipies”. Tanich hoteli o dobrym standardzie. Za noc zapłacimy tam od 200 do 800 rupii (15 rupii = 1 złotówka), w zależności od sezonu, czy popularności miejsca. Mają przeważnie bardzo miłą obsługę. Najlepiej jest zaopatrzyć się w angielskojęzyczny przewodnik marki http://www.lonelyplanet.com/. Jest to naprawdę najlepszy przewodnik na świecie, z mnóstwem wartościowych informacji, a małą liczbą niepotrzebnych zdjęć. Wielokrotnie ratował nam życie.
Jeśli chodzi o „dziewicze miejsca”, które są bardzo warte obejrzenia, a nie ma tam jeszcze wielu turystów, polecam Diu w Gudżaracie (wypoczynek, ocean), Największą hinduską świątynię na świecie – Akshardham w Delhi, czy Hampi, miasto sprzed wieków w prowincji Karnataka.
W Indiach najlepiej poruszać się koleją. Ma bardzo dobry standard i jest bardzo popularna. Klasy klimatyzowane nie są drogie. Oprócz tego można podróżować autobusami, ale tutaj nie polecam dłuższych dystansów niż 300 – 400 km. Wszystkie bilety można rezerwować elektronicznie poprzez internet. Kafejki internetowe w Indiach są bardzo popularne i nie ma tam problemu z dostępem do internetu (co prawda połączenia są zdecydowanie wolniejsze z powodu liczby użytkowników).
NA KONIEC
Przestrzegam kobiety przed podróżowaniem samotnie. Zwłaszcza na Goa. W takich sytuacjach polecam trzymać się tylko często uczęszczanych miejsc i informowania na bieżąco obsługi hotelu o swoich planach. Całkowicie odradzam picie alkoholu, zwłaszcza z przygodnie poznanymi, miłymi Hindusami. W Indiach często notowane są przypadki napastowania przez hinduskich mężczyzn samotnych, białych kobiet.
Indie były wspaniałe. Jest to miejsce w którym można się szybko zakochać. Do tego jest tam więcej dobrych dróg niż w Polsce.
Autor tekstu i zdjęć: Gustaw Fit
Źródło: Wiadomości24.pl