Liczba wyświetleń: 1110
Po interwencji ministra zdrowia publiczna służba zdrowia umożliwiła 14-latce gwarantowaną jej przez prawo aborcję. Alleluja!
Najpewniej zupełnie przypadkowo dzień po tym sukcesie polskiej demokracji brytyjski rząd ujawnił dane dotyczące zabiegów aborcji w Wielkiej Brytanii w roku 2007 w porównaniu z rokiem 2006. To, co szczególnie rzuca się w oczy, to fakt, iż liczba aborcji wśród 14-latek wzrosła o 21 proc. Na razie brytyjska prasa nie wpadła jeszcze na to, żeby skojarzyć fakty i odpowiedzialnością obciążyć polskich emigrantów, ale zapewne to tylko kwestia czasu.
I niestety, trudno nie przyznać, że tego typu myślenie może mieć pewne racjonalne przesłanki. Wynikające głównie z dość radykalnej różnicy w – powiedzmy – filozofii podejścia do kwestii aborcji w Polsce i na Wyspach.
ABORCJA – NO PROBLEM
Ann Furedi z British Pregnancy Advisory Service, komentując ujawnione przez rząd dane mówiące o 198 499 zabiegach wykonanych w roku 2007 (o 2,5 proc. więcej niż rok wcześniej), powiedziała: Wzrost liczby aborcji jako taki nie jest problemem – prawdziwy problem to liczba kobiet, które doświadczają traumatycznych przeżyć związanych z niechcianą ciążą.
British Pregnancy Advisory Service – BPAS – to brytyjska organizacja charytatywna (!), której statutowym celem jest zagwarantowanie obywatelkom Wielkiej Brytanii realizacji ich prawa do legalnej i bezpiecznej aborcji. BPAS powstała w roku 1968, rok po legalizacji aborcji w Wielkiej Brytanii i dziś z dumą informuje, iż jest odpowiedzialna za 50 proc. zabiegów przerywania ciąży opłacanych ze środków publicznej służby zdrowia.
Jako sukces Brytyjczycy przedstawiają wzrost – z 30 do 35 proc. – liczby aborcji dokonywanych za pomocą pigułki aborcyjnej, a nie mechanicznego usunięcia ciąży, i fakt, iż 90 proc. aborcji przeprowadzanych jest w bezpiecznym terminie do 13. tygodnia ciąży, a 70 proc. – wręcz przed 10. tygodniem.
Minister zdrowia Dawn Primarolo, komentując wyniki, stwierdziła: Naszym priorytetem jest zredukowanie do minimum czasu oczekiwania na aborcję – to bardzo trudny czas dla kobiety i nie ma powodu, żeby go przedłużać. Tegoroczne statystyki pokazują, iż osiągnęliśmy w tej kwestii wyraźny postęp: w roku 2002 tylko 50 proc. aborcji udawało się przeprowadzić przed 10. tygodniem ciąży, dziś już 70 proc.
Już rok temu konferencja British Medical Association, największej brytyjskiej organizacji medycznej zrzeszającej 140 tysięcy lekarzy i studentów medycyny, stosunkiem głosów 67 do 33 przegłosowała wniosek o zmianę ustawodawstwa aborcyjnego, tak aby do dokonania aborcji wystarczała opinia tylko jednego lekarza, a nie – jak stanowi ustawa – dwóch. Jakie argumenty przemawiają za tym, żeby kobiecie pragnącej przerwać ciążę – najczęściej znajdującej się w wielkim stresie, pełnej niepokoju – wytwarzać irracjonalne bariery? – argumentował dr Evan Harris, członek parlamentu i pomysłodawca inicjatywy BMA, a szef rady etycznej stowarzyszenia dr Tony Calland ocenił, że wynik głosowania wskazuje, iż zdaniem lekarzy obowiązujące rozwiązania prawne są przestarzałe.
ŚWIĘTE ŁONO MATKI
Brytyjczycy mają też frakcję „obrońców życia”. Miesiąc temu parlament odrzucił wniosek konserwatystów, którzy chcieli ograniczyć dopuszczalność aborcji skracając termin, do którego przerywanie ciąży jest dozwolo-ne. Dzisiejsza granica – 24 tygodnie ciąży – uchwalona została w 1990 r. i obroniona w maju 2008 w czterech kolejnych głosowaniach, w których konserwatyści usiłowali wytargować obniżenie jej do kolejno 12, 16, 20 i 22 tygodni. Wszystkie te wnioski upadły mimo histerycznych wystąpień konserwatywnego deputowanego Edwarda Leigha, który wykrzykiwał, że we współczesnej Brytanii najbardziej niebezpiecznym miejscem jest łono matki, które powinno być święte. Przeciwnicy nie pozostawali mu dłużni: laburzystowski deputowany Chris McCafferty nazwał próby ograniczenia legalnej aborcji działaniem okrutnym, cynicznym, opartym na nienaukowych podstawach i nieludzkim. Gazety relacjonujące debatę nie bez złośliwości wytykały, iż Leigh jest ojcem szóstki dzieci.
ZAPIECZĘTOWANE ŹRÓDŁO ŻYCIA
Polskie podejście do problemu aborcji od brytyjskiego – a szerzej, europejskiego – różni nie tylko tragiczny wpływ Kościoła kat., który każe nam wierzyć, że zygota jest człowiekiem. Także wrogość wobec rozwiązań, które rzeczywiście mogą aborcji zapobiegać.
Komentując wzrost aborcji wśród nastolatek szefowa powoływanej przez ministra ds. dzieci, młodzieży i rodzin Niezależnej Grupy Doradczej ds. Ciąży Nieletnich Gill Frances mówi jednoznacznie: Przecież wszyscy doskonale wiemy, czego potrzeba, by ograniczyć aborcję wśród nieletnich. Potrzebujemy wysokiej jakości edukacji seksualnej i partnerskiej w szkole i w domu oraz skutecznej antykoncepcji.
U nas istnieją podręczniki, które nauczają, iż źródło życia człowieka jest zapieczętowane, a pieczęć znajduje się w ciele kobiety.
Gill Frances mówi: Podstawowa opieka zdrowotna musi zagwarantować młodzieży dostęp do antykoncepcji.
Wanda E. Papis – autorka wzmiankowanego polskiego podręcznika – proponuje młodzieży ćwiczenia z wicia wianków.
Ile czasu trzeba, żeby brytyjskie brukowce wpadły na to, że przyczyną lawinowego wzrostu aborcji wśród dzieci jest obecność polskich nastolatków wychowywanych w katolickiej ciemnocie?
Autor: AWŁ
Źródło: „NIE” nr 26/2008
Przeprowadzić się do W B CZY NORWEGII LUB SZWECJI
w Polsce rodziny boje się zakładać