Liczba wyświetleń: 2049
W Polsce praktycznie nie wykonuje się już testów w kierunku COVID-19, dlatego oficjalnie mamy bardzo niską zapadalność — powiedział PAP prof. Andrzej Fal, prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego.
Według danych przekazanych PAP przez firmę PEX Pharma Sequence w lipcu br. nastąpił gwałtowny wzrost sprzedaży testów wykrywających COVID-19. Polskie apteki sprzedały ich łącznie prawie 187 tys., czyli ponad dwukrotnie więcej niż w czerwcu i trzykrotnie więcej niż w maju. W codziennych raportach podawanych przez Ministerstwo Zdrowia wzrost zakażeń także jest odnotowywany, choć oficjalne liczby nowych przypadków nadal są bardzo niewielkie. Na początku lipca utrzymywały się na poziomie 60 dziennie, pod koniec miesiąca – ponad 200, w pierwszych dniach sierpnia – ok. 400 dziennie, a 14 sierpnia było ich 834.
Według prof. Andrzeja Fala wartości te zupełnie nie oddają jednak prawdziwego obrazu sytuacji. „Ministerstwo Zdrowia opiera się na danych spływających z sanepidu i ze szpitali. A ponieważ nie testujemy już prawie ogóle, wyłącznie osoby objawowe i w zasadzie tylko w szpitalach, to oficjalne mamy bardzo niską zapadalność” – powiedział ekspert. „Natomiast widzimy, że w całej Europie są notowane istotne wzrosty zachorowań. Oczywiście jest to łagodna postać COVID-19 i nie ma powodu do alarmu czy strachu. Ale wzrost jest i to duży. A ponieważ ludzie wiedzą, że to może być COVID-19, kupują sobie testy na własną rękę. Stąd tyle sprzedawanych testów” – dodał. Podkreślił, że nie jest więc prawdą, iż liczba zachorowań jest tak niska.
Zdaniem profesora COVID-19 przestał być istotnym tematem, ponieważ nie wiąże się już z wysoką umieralnością i ciężkim przebiegiem. Obecnie w zakażeniach nadal dominuje wariant SARS-CoV-2 o nazwie Omikron, choć cały czas pojawiają się jego nowe podwarianty: Kraken, Pirola, JN1 i warianty FLiRT (K.1.1, KP.2, KP.3).
Objawami, które teraz dominują, są najczęściej: ból gardła, kaszel, gorączka, zapalnie spojówek, biegunka i bóle głowy. „Sam wśród swoich bliskich znajomych w ciągu ostatniego tygodnia zdiagnozowałem pięć przepadków COVID-19. Zakażenia więc są i to liczne” – podsumował prof. Fal.
Tymczasem w ciągu ostatniej doby oficjalnych testów w kierunku COVID-19 wykonano 1828, z czego 853 miało wynik pozytywny.
Autorstwo: Katarzyna Czechowicz (PAP)
Źródło: NaukawPolsce.pl
Komentarz admina „Wolnych Mediów”
Czytając między wierszami, myślę, że wzrost sprzedaży testów w lipcu i sierpniu może wynikać z wymagań podróży międzynarodowych, a nie ze strachu przed chorobą, dla której WHO nawet nie ma ochoty już wymyślać strasznych nazw — najnowsze mutacje to jakieś skróty i cyferki, zamiast Mordor, Terminator, Killer etc. Przy okazji ta wiadomość potwierdza, że statystykami można manipulować, napędzając sprzedaż testów, co też działo się podczas zarazy. Pamiętam, że w niedziele i dni świąteczne wolne od pracy, zawsze były spadki liczby zakażeń. Profesor oczywiście ani słowem nie zająknął się o wpływie respiratorów pod kontrolą niedoświadczonych osób (np. dermatologów) na śmiertelność pacjentów, zwłaszcza w roku 2020.
W czasie „plandemii”, zrobiłem test w jednym z wielu punktów testowania, przed wykonaniem testu należało zdezynfekować dłonie przed podejściem do okienka. Po spryskaniu dłoni, potarłem swędzący nos wilgotną ręką od środka dezynfekcyjnego. Następnie po 20 minutach otrzymałem wynik pozytywny, po mimo tego iż czułem się świetnie. Udałem się więc natychmiast do kolejnego punktu, tam już wynik był negatywny. Czyli zdrowy. Ale jak ktoś miał lekkie przeziębienie, wynik również był pozytywny. Wielu znajomych wykorzystywało to do tego aby mieć ekstra 10 dni wolnego od pracy. Bo w tamtym czasie tyle dawali za pozytywny wynik. Po trzech dniach katar mijał i można było cieszyć się dalej płatnymi dniami wolnymi. A chorować można było w czasie histerii wiele razy, będąc nawet sześciokrotnie zaszczepionym.
Te testy mają za zadanie pobieranie DNA i służą do opracowywania broni biologicznej.
Takie uspokajająca narracja była też poprzednim razem. To jest taki cykl eskalacyjny. Drabina eskalacyjna jakby powiedział Bartosiak.
Nigdy nie dałem się testować i nie nosiłem szmaty na ryju za wyjątkiem mojej słynnej w całym mieście „maski” o którą wygrałem walkę z opresyjnym aparatem państwa. Raz jak poszedłem w jedno miejsce to z roztargnienia na wskazanie pewnej osoby podstawiłem łapy pod podajnik i nasrało mi na rękę jakąś cuchnąca lepką mazią, której smrodu nie dało się zmyć mydłem i ciepła wodą. Ogólnie nie dało się tego zmyć łatwo a smród był okropny. Przez całe odczytanie przetargu tam z tym siedziałem ścierając chusteczkami nawilżającymi bo noszę ale to nic nie dawało. Smród był ewidentnie drożdzowo-spirytusowy i te drożdże potem z mankietów koszuli i marynarki spierałem. Z pośpiechu to zrobiłem i roztargnienia bo nigdy sobie łap nie polewałem niczym.
Taka mnie refleksja naszła jak to zwycięsko idzie władzuni bo teraz każdy mówi już o kowidzie a funkcjonariusze wspominają i czekają na przytaknięcie i tak oto słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami.
Ludzie! Kowid nie istnieje!
Bardzo sprytnie wdrukowano wam coś do głów!
„Zmiany pokowidowe” i różne pojęcia wdrukowano wam do głowy. Już nikt nie pyta o dowody. O inne przyczyny. Nie szuka też winowajcy. Tak działa człowiek w stadzie.
„Testy” też zostały zaakceptowane na tej samej zasadzie. NIE MA TESTÓW! NIE ISTNIEJĄ!
Widzicie co z nami zrobiono? Najpierw agresywna narracja i przymus. Wywołał bunt i kwestionowanie. Teraz kiedy to samo tołkuje się łagodnie. Pełne i ciche zaakceptowanie 🙂
Co do testów wystarczy zadać pytania:
1. Jaka jest gwarancja, że one wykrywają to o czym jest mówione, że wykrywają.
2. Jaki jest dowód, że sekwencja, którą zidentyfikowano jako SARS-CoV-2 to jest wq ogóle coś chorobotwórczego?
3. Czy dokonano testu polegającego na syntezie tego i dowiedziono że jest to zakaźne? Stan obecnej nauki pozwala na syntezowanie DNA / RNA i sprawdzenie np. na szczurach, czy wyprodukowany materiał jest zakaźny.
4. A może jest tak, że jakiś «spokesperson» coś powiedział a głupi lud ślepo w to wierzył (a jego część nadal w to wierzy)?
Wkrótce mogą powtórzyć to samo z «Zachodnim Nilem» lub «Ospą Pieniężną» i też nikt nie zapyta o dowody. Tak jak wcisnęli, że wrony umierają na chorobę zachodniego nilu mimo, że jeszcze nic nie umierało, ale obecne były na chodnikach graffiti MIESIĄC WCZEŚNIEJ z napisami «wrony umierają pierwsze». Logicznym jest, że ktoś skażenie wywołał sztucznie, by ludzie się bali.