Liczba wyświetleń: 927
Mówcie sobie co chcecie, a ja dumny jestem i zaszczycony, że w młodości mogłem zakolegować się z islamistą. Ataullah Bogdan Kopański był postacią wyjątkową, a rozmowy z nim wpłynęły istotnie na ułożenie moich klepek mózgowych.
Było bowiem tak: w początkach 1982 r., ośrodek internowania, pawilon więzienny w Zabrzu-Zaborze, pękał w szwach; trzeba było funkcjonować na dwie zmiany (jedni spali, inni gadali; potem zmiana). Jedynym cichym punktem była prowizoryczna kaplica, urządzona w pakamerze. Ale i to miejsce było trudno osiągalne, bo okupowało je dwóch neofitów. Czesiek Świerczyński świeżo się nawrócił na katolicyzm i przez to czuł się w obowiązku modlić trzy razy dziennie; Bogdan, jako neofita muzułmański musiał to robić razy pięć. Ambicje Cześka, by nie odpuścić muzułmanom, spowodowały podniesienie ilości jego modlitw do sześciu dziennie… Tym samym z braku miejsca przyszło mi pozostać religijnym abnegatem, przez wrodzony konformizm zaprzyjaźnionym z jednym i drugim neofitą.
Bogdan trafił do Zaborza w glorii autora „Traktatu o łyżce”. Po 13 grudnia na Górnym Śląsku internowano wszystko, co na drzewo nie uciekało (chyba co czwarty internowany w PRL był Ślązakiem); zatem nawet obszerne cele tamtejszych aresztów pękały w szwach. Siedział więc Bogdan w gronie 12 ludków, w czteroosobowej celce aresztu w nowym budynku WUSW. Nadzorcą był mikrego wzrostu klawisz o piskliwym głosiku, wyraźnie odczuwający kompleksy. W porze obiadowej rozdał podopiecznym po misce bryi, dorzucając do tego 1 łyżkę. Jak na apostolski skład osadzonych, ograniczona do jedności ilość sztućców budziła pewien dyskomfort; zgaszony uwagą klawisza: „ynteligencia, a bez lyzky sobie nie radzi”. Skandal zrodził się po posiłku; w tajemniczy sposób owa deficytowa łyżka zniknęła. Klawisz zmuszony był zadać fundamentalne pytanie: „kto zajebał lyske”… Nie doczekawszy się satysfakcjonującej, ustnej odpowiedzi, przyniósł dla każdego kartkę papieru i ogryzek ołówka, wnosząc o pisemne wyjaśnienie postawionego powyżej problemu. I tak na zebranych od kolegów 13 kartkach powstał autorstwa Bogdana Kopańskiego spisany maczkiem „Traktat o łyżce”. Było w nim możliwie wszystko: etymologia słowa łyżka, hipoteza o udziale Fenicjan w jej tworzeniu, krótkie omówienie doktryn filozoficznych i religijnych stojących na straży własności prywatnej łyżek… Brakowało tylko jednego: ostatecznej tezy wyjaśniającej kto, konkretnie, łyżkę zajebał… Za tenże mankament wynagrodzono autora krótkim lecz treściwym spałowaniem, a ogół komentarzem: „ynteligencia, tera bendzie żryć bez lyski”.
Na tle wszelkich cierpień ludzkości w XX w., konsumpcja bez łyżki była sankcją możliwą do zniesienia; Bogdan zaś w oczach wszystkich osadzonych awansował do rangi błyskotliwego intelektualisty.
Zanim doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Śląskiego stał się Ataullahem, modlącym się na przemian z Cześkiem, w ekumenicznej kapliczce (dawnym schowku na szczotki), Kopański był rodowitym Ślązakiem, rzekłbym hanysem. Jego droga do nawrócenia prowadziła przez młodzieńcze lewactwo, gdy jako nastolatek z wypiekami czytał o walce ludu Algierii i Wietnamu z imperialistami. Ku własnej szkodzie, nie ograniczył się do wysyłania listów z żądaniem uwolnienia seksownej komunistki Angeli Davis; ale o skłonności imperialistyczne posądził także pana Gomułkę, co zmieniło się w nieprzyjemność przesiedzenia kilku miesięcy w gorącym roku 1968 r. Resocjalizacja nie okazała się w jego wypadku całkowicie udana; choć nadal pozostawał prosocjalistycznym lewakiem. W połowie lat 1970. poznał młodą gniewną studentkę z Palestyny Mariam, a ta siłą swych argumentów (wspartą prezentacją kałaszy na przejecie weselnych przez ród Rahmanów), przyspieszyła proces nawrócenia Bogdana.
Mariam miałem przyjemność poznać w internie na sali widzeń, gdy czekała tam na męża. W trakcie takiego gadu-gadu towarzyskiego, nieopatrznie wspomniałem o ograniczonym prawie kobiet arabskich. „Tak” – wrzasnęła Mariam – „Jak u was wylądowałam na Okęciu, pierwsze co widziałam to kobietę pracującą w toalecie. Na takie upokorzenie nie zgodziłaby się żadna Palestynka. Kto więc będzie mnie tu uczył o prawach kobiet… ”. Z pokorą i z ciekawością musiałem się zgodzić i wysłuchać potem wykładów Bogdana o prawach majątkowych kobiet w kulturze islamu. Z Miriam zresztą nikt nie odważył się zadzierać. Pilnujący podczas widzeń klawisz śmiał jej zwrócić uwagę, by z mężem nie rozmawiała po angielsku, bo mają problemy z podsłuchiwaniem. W zamian usłyszał, że angielski jest zrozumiały dla wszystkich ludzi, i nie do uwierzenia by Jaruzelski na strażników więziennych kierował ruskie tłuki i niemoty…
Znałem islam wcześniej, tak jak i nasza większość narodowa, z lektur Sienkiewicza. Rozmowy z Kopańskim były jak wlewanie oleju do głowy. Pracował w tamtych czasach nad tematem nazwanym „holocaust Tatarów krymskich”, od niego więc dowiadywałem się o unikalnej kulturze potomków Tuhaj-beja i jej zagładzie, gdy dwukrotnie w XX w doszło na Krymie do ludobójstwa (w 1920 r i w 1944 r). Inaczej zacząłem postrzegać wojnę w Afganistanie, gdy poznałem podsuniętą przez Bogdana, powieść J.Kessela „Jeźdźcy”. Rodzinne opowieści Kopańskiego o Rahmanach, jego teściach i szwagrach, otworzyły mi oczy na los Palestyńczyków w Izraelu, Syrii, Jordanii, Libanie…
Nienawiść jest dzieckiem strachu, strach synem niewiedzy. Gdy się widzi nie mity, nie dogmaty religijne, nie tezy geopolityczne, lecz zwykłych ludzi, ich dramaty, ich marzenia, ich radość i cierpienie, inaczej się widzi cały świat. Przez tych kilka miesięcy wspólnej odsiadki Bogdan Kopański dał mi rzecz wyjątkową. Dzięki niemu nie mogę, psychicznie i fizycznie, znienawidzić muzułmanów. Nie mogę… bo nie widzę ich jako anonimowej, jednolitej masy, ale jak szereg indywidualnych jednostek: jedynych dobrych, innych złych… Każdy z nich jest podobny do mnie; każdy ma prawo do tego, do czego i ja chcę mieć: prawo wyboru własnej drogi w poszukiwaniu szczęścia.
Bogdan Kopański po internie wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Kontaktów nie utrzymywaliśmy. Został cenionym profesorem, autorem mądrych książek. Wykładał nauki polityczne m.in. w pakistańskim Islamabadzie i na uniwersytecie w Malezji. Nie wiem jak dzisiaj postrzega problemy świata, jakimi słowami mówi o dramacie wojen w Syrii, Iraku czy Afganistanie. Na znalezionym w internecie zdjęciu przypomina taliba. Ale i tak go lubię.
Innym naszym kolegą z obozu internowanych był Antoni Macierewicz. Bliźniaczo brzmiały opowieści Antka i Bogdana. Zanim Antoni stał się łupkowskim mesjanistą, paradującym po obozie z „Księgami Pielgrzymstwa” pod pachą, w młodości uczył się języka keczua, by zrozumieć sens walki peruwiańskich Indian z imperialistami amerykańskimi.
Byłoby gorzką kpiną z naszych życiorysów, gdyby wysyłane przez Ministra ON Macierewicza bomby zabiły dzieci lub wnuki Kopańskiego. Tak jak i tragiczną drwiną byłoby, gdyby wnuki Bogdana zabiły w terrorystycznym ataku nasze wnuki.
Z nostalgią więc wspominam świat, gdy zamknięci w więzieniu byliśmy wolnymi ludźmi, którzy nie musieli głowy sobie zaprzątać takimi wizjami.
Autorstwo: Jarosław Kapsa
Źródło: FundacjaWiP.wordpress.com
Autor miał styczność z Polakiem, wychowanym w Polsce wg Polskich wartości, który konwertował na Islam, co ma się nijak do muzułmanów, przybywających do Europy.
Nachalne wybielanie będącej już na podwórku i nadciągającej „hordy” imigrantów z innego kręgu kulturowego zaczyna przybierać na sile, nawet w tak infantylny sposób.
Brawo. Znasz Polskiego muzułmanina. Chyba opublikowałeś pracę domową bo raport do ONZ z tego by nie wyszedł.
„Czesiek Świerczyński świeżo się nawrócił na katolicyzm i przez to czuł się w obowiązku modlić trzy razy dziennie; Bogdan, jako neofita muzułmański musiał to robić razy pięć. Ambicje Cześka, by nie odpuścić muzułmanom, spowodowały podniesienie ilości jego modlitw do sześciu dziennie…”
I właściwie dalej czytać nie trzeba, już na początku artykułu autor udowadnia, że ma do czynienia z osobami upośledzonymi psychicznie. Nawet jak od czasu do czasu uda im się coś mądrego powiedzieć to i tak ich ogólny ogląd świata jest ostro skrzywiony przez religię. Już sam fakt rywalizacji kto dłużej będzie się modlił kwalifikuje delikwenta na leczenie.
Czyli jak ktoś wierzy w Boga i się do niego modli, to jest upośledzony…
ciekawa teoria Łotsonie. Pewno leki i szpitale już na to szykujesz.
Sama wiara i modlenie do Boga nie jest upośledzeniem, lecz fanatyzm już tak, a w szczególności korzystanie z wiary by pokazać innym jaki to ja jestem lepszy od wszystkich, co koniec końców prowadzi do nienawiści i ogólnych zniszczeń.