Liczba wyświetleń: 867
Kontrola mediów publicznych, propaganda lasująca mózgi, narkotyki, morderstwa… Jak gigantyczny egoizm jednego człowieka chciwego na władzę i pieniądze może zniszczyć potencjał kraju, który po 51 latach niepodległości nie ma nic, z czego jego mieszkańcy byliby dumni. Bohater: bezdomny Mohammoud. Kraj: pacyfistyczna Gambia. Prezydent: diler narkotykowy uznający się za uzdrowiciela. Rząd gambijski: najbardziej represyjny na kontynencie afrykańskim.
Gdy po raz drugi Mohammoud stracił cały swój dobytek postanowił, że czas zmienić podejście do życia. Nie było sensu w budowaniu przyszłości, która bazuje na prawach własności i prawach człowieka, bo nie istniały one w jego kraju. Dotychczas zburzono mu restauracje, zabrano dom i wyrzucono z jedynego terenu jaki posiadał, a psa, którego kiedyś przygarnął z ulicy, aby pilnował domu, zabito, gdy sprawiał problemy oprawcom.
Dzisiaj Mohammoud prowadzi inne życie. Jest, jak sam twierdzi, neonomadem. W każdej chwili może spakować swój dobytek składający się z drewnianego domku na plaży, materaca i kilku ubrań, i zmienić miejsce zamieszkania. Jego beach bar, położony nieopodal turystycznej strefy Senegambia w Kololi, jest w pełni mobilny, zbudowany ze znalezionych desek – „nic się nie stanie, jak mi to rozwalą, zbudowałem to wszystko za darmo, a poza tym i tak jestem tu nielegalnie”, mówi Mohammoud.
Rząd gambijski, pod ręką prezydenta Yahya Jammeh, od wielu lat jest uznawany za jeden z najbardziej represyjnych na kontynencie afrykańskim. Policja, której informacje dostarczają szpiedzy rządowi, wyłapuje opozycjonistów, których częste pobicia i bezpodstawne aresztowania są chlebem powszednim. Wielu z tych ludzi znika z powierzchni ziemi zostawiając za sobą zrozpaczone rodziny, które latami na próżno szukają zwłok swoich bliskich.
W miejscu, gdzie produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca wynosi około $500 rocznie niewiele jest możliwości. Jeszcze mniej, gdy nie ma się żadnych praw, a rząd może zabrać wszystko każdemu, komu tylko zapragnie.
„Od wielu lat nie mamy wolności słowa. Trzeba uważać, co i gdzie się mówi, bo rządowi kapusie mogą być wszędzie, a gdy stwierdzą, że jesteś zagrożeniem, to zniszczą ci własność, pobiją albo wsadzą do więzienia. Tutaj na plaży jest bezpieczniej – z daleka widzę, czy ktoś się zbliża” mówi Mohammoud.
Kiedy pytam o prezydenta Jammeh na twarzy Mohammouda pojawia się grymas wściekłości, a jego oczy płoną. Trudno się z nim nie zgodzić. Jammeh zabrał im nadzieję, likwidując instytucje dyplomatyczne, które mogłyby wystawić wizy na wyjazd z kraju w poszukiwaniu lepszego jutra. Teraz o dokumenty wyjazdowe trzeba się prosić w Dakarze, o dzień drogi na północ, na co większości Gambijczyków zwyczajnie nie stać.
Wychodząc z Commonwealth Jammeh zamknął też kurek z pomocą humanitarną z krajów wspólnoty i zniszczył możliwości na wymiany szkolne i studenckie, sponsorowane projekty budowania potencjału czy terminowe szkolenia. Kontrolując media publiczne zamknął de-facto Gambię na świat i świat dla Gambijczyków – pozbawiając jakiejkolwiek nadziei coraz biedniejszej ludności.
„Nam w naszym własnym kraju tak niewiele wolno, a innym wolno wszystko, jeżeli oczywiście zarobi na tym Jammeh” tłumaczy Mohammoud, przywołując przykład chińskich statków rybackich nielegalnie wyławiających tony ryb z wybrzeża gambijskiego. „Czasem widzę ich w nocy. Przypływają wielkim oświetlonym kutrem i całą noc kradną nasze ryby. Te, których nie lubią, wyrzucają do wody i następnego ranka plaża jest zapełniona zdechłymi rybami. Nasze zasoby są marnotrawione w tak beznadziejny sposób, a tak wielu Gambijczyków nie ma z czego żyć. To haniebne.”
Fakt, że Yayha Jammeh w dniu objęcia władzy w 1996 roku miał z dobytku jedynie zegarek Casio i kilka dolarów, a obecnie, mieszkając w osławionej legendą willi w Banjul, wysyłając swoją żonę na zakupy prywatnym odrzutowcem, jest równie kompromitujące, biorąc pod uwagę 50-procentowa stopę ubóstwa w Gambii.
Rozmawiając z innymi Gambijczykami dowiaduję się kolejnych historii. W 2010 roku w BBC pojawiła się informacja o dwóch tonach kokainy o wartości 1 miliarda dolarów znalezionych w gambijskich gąszczach w głębi kraju. Towar miał trafić na europejski rynek. W 2011 r. „Wikileaks” podało, że Jammeh dostał propozycję 3 milionów dolarów miesięcznie za przymknięcie oka na tranzyt kokainy przez Gambię.
W rozmowie z ambasadorem USA podkreślił odmowę tej oferty. Jednak niektórzy komentatorzy, jak na przykład Silaba Sameteh z „Freedom News” twierdzą, że Jammeh jest nikim innym, jak dilerem narkotykowym, a jego anty-narkotykowa retoryka jest jedynie fasadą dla muzułmańskiego ludu i zachodnich partnerów.
Prezydent ponoć spotykał się kilkakrotnie z baronami przemytu z Guinea-Bissau. Około jednej czwartej kokainy dostępnej na rynkach europejskich trafia na nie przez Zachodnią Afrykę. Jest to więc idealne źródło finansowania dla Yayha Jammeh i jego niekończącej się werwy do wydawania pieniędzy. Silaba Sameteh podkreśla – „Jammeh jest totalitarnym prezydentem. Chce wiedzieć wszystko o wszystkim i wszystkich. Nie wydaje mi się, żeby helikoptery i ciężarówki przewożące tony kokainy z portu do kryjówek w głębi kraju uszły jego uwadze.”
Dowiaduję się także o politycznych zagrywkach prezydenta oraz jego społecznych manipulacjach. Jako człowiek z plemienia Jola, które w Gambii stanowi mniejszość, Yahya Jammeh postawił na stara, sprawdzoną metodę panowania Divide and Rule (dziel i rządź). Doprowadzona do perfekcji przez Brytyjczyków w okresie kolonialnym metoda ma na celu skłócanie poszczególnych frakcji w kraju tak, aby nie jednoczyły się przeciw władzy panującej.
Jammeh podjudzał i przeciwstawiał wobec siebie plemiona Mandinka (42% populacji), Fula (18%), Wolof (16%), Jola (10%) i Serahule (9%), ale nigdy nie udało mu się doprowadzić do żadnego poważnego konfliktu, a to dzięki głęboko zakorzenionemu pacyfizmowi Gambijczyków. Jak na ironię, jego kampania wyborcza opierała się na dwóch głównych kwestiach – nienawiści wobec opresji Brytyjczyków i propagowania pokoju. Z biegiem czasu Jammeh zaczął używać brytyjskich metod, aby doprowadzić do wojny domowej.
Kreując swoja personę prezydent Jammeh nie ominął ważnego w wielu częściach Afryki mistycyzmu. Ubierając się zawsze w te same białe szaty i trzymając w ręku te same rekwizyty coraz bardziej starał się ukazywać swoją nadprzyrodzoność.
Do tej pory wielu Gambijczyków twierdzi, że Jammeh potrafi uleczyć AIDS, co wiele międzynarodowych gazet opisało z niesmakiem, ale wielu Gambijczyków wzięło do serca, gdy przekupieni lekarze potwierdzili te zdolności. Metoda leczenia, która według prezydenta jest „niezawodna” polega na wypiciu żółtego, gorzkiego płynu i zjedzeniu dwóch bananów.
Niektórzy mieszkańcy Gambii uważają Jammeh za dobrego prezydenta i nie chcą, żeby odchodził. Mówią, że zmniejszył przestępczość i był na tyle silny, by panować nad ludźmi znanymi z uporu. Jednak patrząc na ten spokojny kraj, w którym nigdy nie było wojny, widać biedę spowodowaną korupcją, zastraszenie wywołane represją i pranie mózgu będące wynikiem propagandy. Gigantyczny egoizm człowieka chciwego na pieniądze i będącego w stanie zrobić wszystko, żeby je mieć, zniszczył gambijski potencjał.
Po 51 latach niepodległości nie ma w kraju nic, z czego jego mieszkańcy byliby dumni.
Co będzie dalej? Jeżeli Yayha Jammeh ustąpi z pozycji prezydenta, czego cały czas jeszcze nie wiadomo, a na co naciskają instytucje i partnerzy międzynarodowi, to Gambia będzie miała szansę na nowy rząd. Wydaje się, że musi to być dobra zmiana, bo trudno sobie wyobrazić, aby było gorzej niż dotychczas.
Autorstwo tekstu i zdjęć: Mikołaj Radlicki
Źródło: MediumPubliczne.pl
Czemu Amerykany nie wezmą się tam za krzewienie wolności demokracji?
Przecież są w tym niezrównani..
Każdy taki niedemokratyczny kraj równają z ziemią, zwalając na terrorystów.