Liczba wyświetleń: 1505
Serwisy do pobierania muzyki z YouTube są nowym celem w walce z piractwem. Na razie na celownik trafił popularny Youtube-mp3.org. Przemysł muzyczny ma powody polityczne by robić wokół tej walki dużo szumu.
Strona Youtube-mp3.org, która jest popularnym „konwerterem muzyki” z YouTube właśnie stała się celem „skoordynowanych międzynarodowych działań prawnych”. Oznacza to przynajmniej jeden pozew i możliwość złożenia kolejnych. W akcji uczestniczą organizacje branży muzycznej, takie jak Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonogrficznegi (IFPI), amerykańska RIAA, brytyjska BPI i inne.
Zanim omówimy sam pozew warto zwrócić uwagę na jego tło. W Unii Europejskiej ruszyła reforma praw autorskich i branża nagraniowa przekonuje, że elementem tej reformy powinna być zmiana zasad odpowiedzialności za treści w sieci. W tym samym czasie w USA proponuje się podobne zmiany (w ustawie DMCA). Chodzi o to, aby stworzyć prawo zmuszające serwisy takie jak YouTube do aktywnego wykrywania i usuwania wszelkich „pirackich” kopii muzyki.
Przemysł muzyczny uzasadnia potrzebę reform tym, że w ostatnim czasie rozpowszechniło się tzw. „ripowanie strumieni”, czyli właśnie zgrywanie muzyki już udostępnionej w YouTube czy podobnych serwisach. Dzień przed ogłoszeniem reformy w UE organizacja IFPI wydała raport na temat szkód, jakie ma wyrządzać „ripowanie strumieni”. Pozew można więc uznać za kontynuowanie walki z tym zjawiskiem, ale dodatkowo pozew może służyć narobieniu szumu wokół tej formy pozyskiwania nieautoryzowanych kopii muzyki. Przemysł muzyczny chce wspierać korzystną dla siebie reformę. Ta reforma w praktyce nie tylko ułatwi zwalczanie piractwa, ale też da przemysłowi muzycznemu ogromną kontrolę nad e-usługami (dlatego jest kontrowersyjna).
Przejdźmy do pozwu przeciwko Youtube-mp3.org. Organizacje branży muzycznej uważają, że właściciel tej strony „zebrał miliony dolarów bez płacenia jakichkolwiek wynagrodzeń artystom i posiadaczom praw”. Szacuje się, że YouTube-mp3.org ma ponad 60 mln użytkowników miesięcznie.
W USA pozew został skierowany do sądu w Kalifornii i pozwanym jest Philip Matesanz, właściciel strony. Z kolei w w Wielkiej Brytanii organizacja BPI przekazała do Youtube-mp3.org formalne zawiadomienie o zamiarze wszczęcia postępowania (nie wiadomo dokładnie jakiego). Ma to nastąpić jeśli strona nadal będzie działać. W komunikacie prasowym organizacji branży muzycznych nie ma na razie słowa o innych postępowaniach, ale koalicja takich organizacji i tak mówi o „skoordynowanej i międzynarodowej akcji” przeciwko konwerterowi muzyki.
– Ta strona zarabia miliony jadąc po plecach artystów, twórców piosenek i wydawców (…) Nie powinno być tak łatwe podejmowanie takiej aktywności i żadna strona ripująca nie powinna się pojawiać na szczycie jakichkolwiek wyników wyszukiwania lub list aplikacji – mówił Cary Sherman, szef RIAA.
Warto zwrócić uwagę na powyższą wypowiedź. Sherman wyraźnie wypowiada kolejne życzenia przemysłu rozrywkowego, na które politycy potrafią dziwnie błyskawicznie reagować. RIAA chce nie tylko końca Youtube-mp3.org. Przemysł życzy sobie cenzurowania wszelkich informacji o istnieniu tego typu konwerterów. Przemysł życzy sobie maksymalnej kontroli przepływu informacji.
Nie jest to pierwszy raz gdy Youtube-mp3.org trafia na celownik prawników. Już wcześniej był pozew w sądzie w Hamburgu, ale wówczas chodziło o pewne szczegóły techniczne. Youtube-mp3.org nie tylko konwertował muzykę, ale też przechowywał kopie często pobieranych utworów na swoich serwerach. Po wyroku serwis zmienił swoje praktyki.
Również firma Google miała zastrzeżenia do Youtube-mp3.org gdyż jej zdaniem serwis narusza warunki korzystania z API YouTube.
Choć przemysł muzyczny mówi o „piractwie” to warto zauważyć, że pobranie utworu na własny użytek może być w wielu krajach dozwolone. Nigdy nie mamy pewności czy pobrany utwór nie jest kopią czegoś, co użytkownik już posiada, ale chce mieć to w wersji mp3. Dodajmy, że Europejczycy płacą za możliwość kopiowania utworów na własny użytek (chodzi o tzw. opłatę reprograficzną lub inaczej copyright levies). Opłaty za prywatne kopiowanie nierzadko są odprowadzane wtedy, gdy nic nie kopiujemy.
Nie chcę sugerować, że opłata reprograficzna jest podstawą do zgrywania muzyki wszelkimi środkami. Wiem, że nie jest. Jeśli jednak przemysł muzyczny domaga się zrobienia porządku z konwerterami to twórcy prawa powinni raz na zawsze zrobić porządek z opłatą reprograficzną. W przeciwnym razie dochodzi do sytuacji, gdy przemysł muzyczny utrudnia różne formy kopiowania jednocześnie ciągnąc miliony euro z opłat za kopiowanie.
Autorstwo: Marcin Maj
Źródło: DI.com.pl
nie nauczyły ich eksperymenty japonczyków? niech skasują pobieranie muzy z youtube, chomika, downloaderów etc. nie ma sprawy. jak szary kowalski nie posłucha darmowo muzy to nie kupi płyty ulubionego piosenkarza bo go mieć nie będzie.
A kto każe artystom wstawiać swoje utwory na youtube, lub gdziekolwiek w internecie? Przede wszystkim pretensje powinni mieć sami do siebie, bo chcą się wypromować – że tak powiem tanim kosztem, a to, że użytkownik chce mieć muzykę tanim kosztem to już inna sprawa.
Do jasnej Anielki. Dość tej cenzury. Komu to ma służyć? Na pewno nie nam zwykłym słuchaczom muzyki, którzy nie mogą często płyt kupić w sklepach (nie tylko dlatego, że nam się nie chce, albo nie mamy pieniędzy). Osobiście mam kolekcję albumów, z których 80-90% NIE DA SIĘ kupić w sklepach. Nie zależy na tym wydawcom, sprzedawcom (nie wiem co na to artyści). Od 3 lat próbuję kupić płyty Vangelisa: Mask, Odes, Rapsodies, (może to artysta mało znany, pozbawiony talentu i niepopularny – przecie ludzie znają tylko Chariots of Fire), od niedawna poszukuję The World Needs a Hero zespołu Megadeth – nie do kupienia, a płyta ma zaledwie 15 lat. Nie wspomnę o płytach z muzyką ambient – wiele to białe kruki wydawane w limitowanych nakładach. Gdyby nie tzw. piractwo, format mp3 i takie właśnie metody na pozyskiwanie muzyki jak ściąganie torrentów i „ripowanie strumieni” wiele z nich utknęłoby pośród wąskiego grona słuchaczy i nawiedzonych bogatych melomanów stale śledzących nowe wydawnictwa. Bzdurą jest, że wydawcy i artyści tracą na piractwie pieniądze. Tracą je przez głupią politykę wciskania ludziom szitu i promowanie jęczących pseudogwiazdeczek, których płyt nikt nie chce kupować zamiast skupić się na jakości i udostępniać dobrą muzykę chociażby na zamówienie. Jestem w stanie zrozumieć, że koszt utrzymania magazynu z płytami w każdym centrum handlowym (mam na myśli mediamarkty, saturny i empiki) jest na tyle duży, że nie opłaca się trzymać tam tysięcy płyt, które wolno schodzą. Ale nie rozumiem, dlaczego nie da się ich znikąd zamówić. Inną sprawą jest, że klienci mają bardzo ograniczony budżet i żadna cenzura nie zwiększy zysków wydawców, a co za tym idzie nie zmniejszy ich wirtualnych (wymyślonych) strat. Dlatego sami na siebie kręcą bat. Ja kupię po prostu awaryjny dysk – w razie gdyby mej muzycznej „bibliotece aleksandryjskiej” miało się coś stać. Poza tym nie raz miałem problem z odtworzeniem legalnie kupionej płyty – potem ja mam się bujać z reklamacją i udowadniać, że na pewno nie próbowałem na niej zaznaczać cyrklem co lepszych kawałków i dbałem o nią lepiej niż o własne zdrowie (szczególnie gdy po kilku latach po prostu nie mam paragonu a gwarancja tego nie obejmuje – kup sobie pan nową)? Nu pagadi! Czy coś tam innego.
A czy można jeszcze nucić i zapamiętywać muzykę?
Mam w pamięci pełne linie wokalne i melodyczne wielu utworów i boję się, że przemysł muzyczny może zażądać przeprowadzenia u mnie lobotomii…
Bez paniki, są jeszcze programy do konwertowania z YT na dowolny format 🙂
Przecież Youtube-mp3.org obecnie nie posiada w swoich zbiorach żadnych plików z tak zwanej ochrony intelektualnej czy jak oni to nazywają. On tylko konwertuje jeden format na inny. To użytkownik wybiera to co chce aby było w formacie mp3… bzdura jakich mało, za co oni go pozwą? Że niektóre pliki nazywają się tak samo jak znane piosenki?
Na bandcampie do odsluchania są całe dyskografie w jakości 128 kbps, kto chce, wykupi nieograniczony dostęp w max jakości, a na yt muzycy sami wrzucają swoje albumy dla promocji, ze sprzedaż płyt nie wyżyją (wytwórnie zostawiają im ułamek procenta zarobku), a rozpoznawalność przekłada się na większe tłumy na koncertach, na których to zarabiają.