Liczba wyświetleń: 3465
Czy trzeba porzucić kawalerskie pasje, gdy między żoną a mężem pojawia się ten trzeci — owoc ich miłości? Ostatnio na spotkaniu rodzinnym pojawiła się żywiołowa dyskusja o odpowiedzialności męskiej po ślubie, gdy miłość małżonków zaowocuje dzieckiem.
Nasza kultura nakłada zupełnie inne obowiązki wynikające z założenia rodziny na mężczyznę i na kobietę. Zupełnie inaczej patrzyliśmy na Martynę Wojciechowską realizującą swoją pasję, pozostawiając swoje dziecko pod opieką dziadków. Zupełnie inaczej na Jerzego Kukuczkę, który zostawił dwóch synów i realizując swoją pasję, „pozostał na zawsze” w górach.
Ale za każdym razem powstaje pytanie. Są działania człowieka, które podziwiamy wraz z jego pasją. Ale co jest ważniejsze w chwili, gdy do życia powołamy kolejne pokolenie — nasze zainteresowania czy bezpieczeństwo osoby, która się na świat nie prosiła, a której daliśmy życie i obietnicę wychowania? Czy powie kiedyś – „A mój tata, realizując kiedyś swą pasję, pozbawił mnie możliwości wysłuchania tego, co ojciec dziecku przekazać powinien”. Czyli po prostu bajki i rozmów z tatą, gdy dziecko idzie spać. Pewność, że w jego ramionach nic złego się nie stanie.
Nawet jeśli jest taki…
…dziecko potrzebuje wzorca ojca i matki. Może go przyjąć, może odrzucić, bo przecież nikt nikomu ideału nie obiecywał.
Powiemy, to przecież tylko samolubne spełnianie swoich potrzeb, swojej pasji. Prawda — podejmowanie ryzyka zapisane jest w męskich genach. Bo żyjąc w kulturach prymitywnych, to mężczyzna szedł narażać swe życie, by do domu przynieść mięso, by obronić swojego domu i rodziny, zaś kobieta nie odchodziła daleko od bezpiecznej wioski, gdyż jej zadaniem było zadbanie o bezpieczeństwo tych, których razem spłodzili. A nawet gdy dochodziło do napaści, w mózgu napastnika, nie zwyrodnialca, pojawiało się światełko, nie zabijasz kobiety, nie zabijasz dziecka, walczysz z mężczyzną. Ale przecież są zawody o znacząco podwyższonym ryzyku śmierci w pracy, np. kierowców zawodowych, górników, żołnierzy, marynarzy. Często są to zawody, w które się wradzamy. Dziadek był górnikiem, ojciec też, więc i ja będę. To już nie jest pasja, to coś, co nam od pieluchy wszczepiono. Ale ryzyko, że żonę pozostawimy samą z potomkiem, jest równie wysokie.
Solidaryzuję się z Justyną Kowalczyk, w jej żałobie. Szczególnie że wiem, iż długo poszukiwała tego jedynego. Wiem, że był dobrym człowiekiem, bo obie jego żony pozytywnie się o nim wypowiadają. Ale czy odpowiedzialnym, gdy porzucił jedną kobietę dla innej? Czy odpowiedzialnym, gdy w pojedynkę ruszył na ryzykowną wyprawę, by zdobyć w krótkim czasie ponad 80 alpejskich czterotysięczników? Czy gdyby ruszył w większym gronie, uratowałoby to mu życie? A może pociągnąłby w dół powiązanego z sobą liną towarzysza wyprawy? A może rada towarzysza spowodowałaby, iż wybrałby inną drogę i błędu podcięcia lawiny nie popełniłby?
Tego nie wiemy. Ale ocenę tego, w jakim stopniu trzeba zrezygnować z pasji, gdy do życia powołało się potomstwo, pozostawiam komentatorom.
Autorstwo: Zawisza Niebieski
Źródło: WolneMedia.net
Tekst wnosi tyle, co nic. Każdy decyduje o sobie i swojej rodzinie. Sam ratowałem chłopaka z lawiny, bezskutecznie niestety. Wtedy jeszcze rodziny nie miałem i wypuszczałem się w bardziej niebezpieczne rejony.
Góry to zawsze ryzyko, ZAWSZE. Kacper miał syna, może jeszcze nie wszedł do końca w rolę ojca, który odpuszcza swoje pasje, albo ciśnienie na wynik było tak duże, ze podjął ryzyko. Rozumiem Kacpra, że chciał zdobyć te szczyty, rozumiem pasje i rozumiem podejście. Ludzie z gór rzadko kiedy rezygnują w 100%, ale naprawdę trzeba wiedzieć kiedy dać sobie spokój. Wszystko to rozumiem.
Natomiast nie rozumiem dlaczego nie zabrał ze sobą kamizelki antylawinowej. Plecak lawinowy jest ciężki, on wbiegał na lekko. Była wtedy 3 lawinowa (na 4). Sam bym się nie wypuścił w góry bez ekipy, nawet z ekipą nie wiem, czy bym szedł.
Inna sprawa – jeśli to lawina, może taka kamizelka by pomogła, może. Jeśli spadł 1200m w dół ściany to musiałby chyba tylko mieć spadochron.
Szkoda chłopa, a jeszcze bardziej szkoda mi Justyny i Młodego.
pajdzinsky
„Każdy decyduje o sobie i swojej rodzinie” niby prawda, ale pamiętaj o jednym, bo wielu rodziców o tym zapomina, dzieci dorastają, a rodzice się starzeją, i to one potem „decydują”. Na starość nie można mieć pretensji do dzieciaka, że oczekiwał czegoś innego od ojca.